Maska z ludzkiej skóry
- A co się stało? - spytała rozbawiona, a ja tylko przyglądałam mu się zaskoczona. Nie wiem czemu, ale jakoś nie spodziewałam się, że się blisko znają. Może po prostu zdawało mi się to być zbyt dużym zbiegiem okoliczności.
- A daj spokój, znowu ten zjeb - westchnął, zdawał się nawet nie zwracać na mnie uwagi.
- Który?
- Jak to który? Nasz ulubieniec - prychnął.
- Poskarż się bratu, może znowu będzie fajne przedstawienie.
Po tym kłócili się chwilę, on przez większość czasu powtarzał, że poradzi sobie sam i nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jednak po każdym takim zapewnieniu Michelle śmiała się coraz bardziej.
Ja w tym czasie tylko przyglądałam im się głupio i zastanawiałam kiedy przypomną sobie o mojej obecności. Trochę dziwnie było mi się im przysłuchiwać, ale nie chciałam odchodzić i nie bardzo mogłam zrobić coś innego. Więc po prostu słuchałam tego co mówią i starałam się coś wywnioskować, ale nie byłam w stanie zbyt wiele. Zwłaszcza, że nie chciałam niczego sobie dopowiadać nie znając sytuacji.
Po jakimś czasie po prostu westchnął i walnął głowę o ławkę.
- Naprawdę nie spodziewałem się, że kiedyś mogę zacząć żałować przydzielenia mnie do Gryffindoru... - mruknął nagle i podniósł głowę. Kiedy to zrobił jego wzrok spoczął na mnie. - Nie rozmawialiśmy przypadkiem w pociągu? - spytał jakby zamyślony.
- Rozmawialiśmy - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Ale chyba się sobie nie przedstawiliśmy.
- No jakoś nam umknęło - zaśmiałam się cicho.
- Victor - powiedział podając mi rękę.
- Dawn - uścisnęłam delikatnie jego dłoń, była bardzo ciepła i dość gładka jak na męską.
Michelle tym czasem patrzyła na nas z lekkim uśmiechem. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale byłam niemal pewna, że w jej minie było coś dziwnego.
- Skoro już zauważyliście, że tu nadal jestem to moglibyście mi wyjaśnić o co chodzi? - spytałam po chwili milczenia.
- A daj spokój - westchnął odwracając przy tym wzrok.
- Zapomnij - zaśmiałam się. - Trzeba było myśleć zanim zaczęliście przy mnie pierdolić.
- No dobra... - zaczął.
- Asertywność dalej kuleje - przerwała mu Michelle.
- Możesz się przymknąć? – syknął na nią.
Już chciała coś odpowiedzieć, ale zakryłam jej usta dłonią zanim zdążyła.
- No mów - uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
- Jest taki jeden chłopak z Gryffindoru - zaczął. - Straszny buc, prostak, narcyz, zadufany w sobie...
- No po prostu nie lubimy chuja, rozumiem. Co dalej? - przerwałam mu rozbawiona.
- Tylko tyle, że się do mnie przypierdolił - westchnął.
- No tego to się domyśliłam, a coś więcej?
On tylko wzruszył ramionami i zaczął wyjmować zeszyty z torby.
- Możecie mi pomóc z jedną rzeczą? - zapytał kiedy już skończył. Oczywiście nie miałyśmy innej opcji niż się zgodzić.
. . .
Siedziałyśmy na zewnątrz, na ławce. A raczej ja siedziałam, a Michelle leżała rozwalona i to z głową na moich kolanach.
- Ciekawe gdzie nasz ulubiony Gryfon się znowu zgubił - powiedziała nagle po czym znowu wgryzła się w jabłko. Umówiłyśmy się tam z Victorem, ale spóźniał się już dłuższą chwilę.
- Nie wiem, często mu się to zdarza? - ziewnęłam i znowu podniosłam puszkę do ust. Nie byłam wielką fanką energetyków, ale dla uczennicy były wygodniejsze niż ciągłe latanie po kawę. Jednak byłam trochę ciekawa co inni zaczną myśleć o tym, że ciągle widują umierającą na prawdopodobnie nieuleczalną chorobę dziewczynę pijącą takie gówno.
Chociaż... skoro i tak się już umiera to po co dbać o zdrowie? Jednak ta myśl sprawiła, że aż się wzdrygnęłam.
- Uważaj, bo mnie oblejesz - zaśmiała się Michelle, a ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem. - Stało się coś? Zapytała podnosząc się lekko na łokciach.
- Nie, tylko jakiś robal mi chyba usiadł na karku - powiedziałam drapiąc się po nim, na potwierdzenie swoich słów.
Krótko po tym zobaczyłyśmy idącego w naszą stronę Victora.
- Coś się stało? - zapytała Michelle od razu kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy. Wyglądał jednocześnie na zirytowanego i zmęczonego.
- A dajcie spokój - westchnął siadając na ziemi, obok zajętej przez nas ławki. W takiej pozycji miał głowę na podobnej wysokości do twarzy Michelle. - Zaczynam się zastanawiać czy nie jestem jakiś przewrażliwiony...
- Co masz przez to na myśli? - zapytała unosząc brew.
Ja znowu nie chciałam wtrącać się w ich rozmowę, więc jedynie sprawdziłam telefon. Ku lekkiemu zaskoczeniu wreszcie zobaczyłam wiadomość od Grahama.
Wszystko u Ciebie dobrze? - te cztery słowa były tak niemożliwie banalne.
Tak, wszytsko jest ok, poznałam już nawet kilka nowych osób, wszyscy są mili, nauczyciele też nie są najgorsi - odpisałam udając jakieś zaangażowanie, ale wątpiłam, że przeczyta całą wiadomość.
- On się nade mną wręcz pastwi, ale wszyscy w domu powtarzają, że to tylko żarty i przecież mnie lubi - ciągnął Victor w tym samym czasie.
- Gryfoni są pojebani, żadna nowość - ziewnęłam Michelle, a ja z trudem stłumiłam śmiech.
- Dzięki, wiesz? - przewrócił oczami. - Liczyłem na jakąś radę.
- Wiesz jaka jest moja, zacznij wreszcie reagować.
- Dobra, jednak nie pytałem...
- A co konkretnie robi? - wtrąciłam się wreszcie.
- A szkoda gadać...
- Przez większość czasu nieszkodliwe, ale mocno nieprzyjemne złośliwości - odpowiedziała za niego Michelle.
- Nie chcę zabrzmieć jakbym bagatelizowała twoje problemy, zwłaszcza, że nie znam zbytnio sytuacji, ale w takim razie... czy jest sens w ogóle zawracać sobie nim głowę? - mówiąc starałam się zabrzmieć najdelikatniej jak się tylko dało.
- Pewnie nie ma... - westchnął. - Tylko, że to nie jest wcale takie łatwe.
Po tym zapadła dość długa, nieco niezręczna cisza. Victor tylko spuścił wzrok i zaczął skubać palcami trawę. Michelle podobnie jak ja wcześniej sprawdziła coś na telefonie, a ja...
A ja piłam powoli i patrzyłam głupio na Victora.
Nie był wysoki, ale z pewnością sporo wyższy ode mnie. Ciało miał drobne, a skórę dość jasną. Jego włosy były kruczoczarne, chyba lekko przydługie. Chociaż mogły sprawiać takie wrażenie przez to, że za każdym razem jak go widziałam były w nieładzie. Jednak jak już wcześniej mówiłam nadawało mu to pewnego uroku. Oczy miał brązowe, ciepłe, żywe.
Odgarnęłam włosy z twarzy i wyjęłam telefon. Jednak nim go chociaż włączyłam w mojej głowie pojawiła się głupia myśl. "Czemu zwracam tak dużą uwagę na wygląd tego chłopaka?" dość trudno mi było na to odpowiedzieć. Mógł się podobać, ale na tym etapie był dla mnie jeszcze obcą osobą. W dodatku to był trochę bardziej wyrośnięty dzieciak.
Chociaż skoro i tak udawałam gówniarę, to czemu miałabym nie móc chociaż popatrzeć?
. . .
Po upłynięciu około połowy lekcji zaklęć i uroków zaczęłam żałować, że siedzę tak blisko Michelle.
Początek wydawał się być naprawdę niegroźny. Sprawiała wrażenie dobrej uczennicy, niemal doskonale obeznanej z przerabianymi przez nas zaklęciami. Wyglądało to nawet jakby już wcześniej je ćwiczyła. Jednak kiedy po raz kolejny została poproszona przez nauczyciela o prezentacje jakiegoś zaklęcia, usłyszałam jedynie jego fragment, a później pisk.
Pisk po którym poczułam piekący ból na policzku i zobaczyłam jak jej różdżka upada na podłogę, kawałek ode mnie. Drewniana końcówka lekko dymiła.
- O kurwa przepraszam! - niemal wykrzyczała Michelle zaciskając przy tym palce na moim ramieniu.
Odpowiedziałam coś szybko, ale nawet nie wiem co. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć to forma w jakiej jestem. Jeśli przybrałabym swój normalny kształt to nie wiem czy miałabym się jak wytłumaczyć. Nie zwracając na nic uwagi wybiegłam z sali i pędem ruszyłam w kierunku łazienki, by sprawdzić swoje odbicie.
Biegnąc zasłaniałam twarz i z całej siły starałam się skupić na wyglądzie Dawn. Jednak w głowie cały czas miałam tylko, to, że moja prawdziwa tożsamość pewnie właśnie wyszła na jaw.
Kiedy wpadłam do łazienki w głowie miałam już kilka prowizorycznych planów ucieczki i ukrycia się.
W lustrze ujrzałam odbicie Dawn, całkowicie niezmienione. Wciąż jednak nie mogłam mieć pewności czy nie ujawniłam się w klasie ani, w którymś momencie mojego biegu przez korytarz. Jeśli stałoby się to gdzieś poza klasą, była chociaż szansa, że dzięki temu, że zasłaniałam twarz nikt nie poznał we mnie pokazywanej wciąż w telewizji terrorystki. Zwłaszcza, że minęłam tam tylko kilka osób.
Skóra na moim policzku była lekko osmalona w miejscu, w które uderzyła mnie wyrwana z dłoni Michelle różdżka. Zaczęłam przemywać twarz zimną wodą. Ślad na policzku wciąż nieco piekł przez co łatwiej mi było wybić na chwilę z głowy myśli o najczarniejszych scenariuszach.
Kiedy ponownie podniosłam wzrok na lustro zaczęłam słyszeć bardzo szybkie kroki. Zamarłam na chwilę starając się ocenić po nich kto to mógł być. Ta osoba zdecydowanie zbliżała się do łazienki. Coraz intensywniej rozważałam ucieczkę gdy drzwi otworzyły się dość gwałtownie.
- Błagam, powiedz, że nic ci nie jest – usłyszałam przy tym głos Michelle.
W odpowiedzi jedynie wskazałam na poparzony lekko policzek. Widząc to znowu zaczęła przepraszać.
- A daj spokój, bardziej się wystraszyłam niż mnie zabolało – westchnęłam, ale to również nie zatrzymało potoku słów wypływającego z jej ust. – Dziewczyno daj spokój! – niemal jęknęłam. – Nic się przecież nie stało, wypadki na tego rodzaju lekcjach się zdarzają, a nikt przecież nie umarł!
Dopiero wtedy zamilkła. Przez dłuższą chwilę jedynie patrzyła na mnie z miną, którą nie do końca byłam w stanie zinterpretować po czym zaczęła się śmiać. Tak, śmiać, po prostu nagle zaczęła niemal płakać ze śmiechu.
Ja jedynie stałam i patrzyłam na nią nie rozumiejąc do końca co się dzieje. Nawet nie chcę wiedzieć jak głupio musiałam wtedy wyglądać, bo patrząc na mnie zaczynała się śmiać coraz głośniej.
- Ty wiesz jak to wyglądało? – wydusiła z siebie w końcu płacząc ze śmiechu.
- Ale co? – to zabrzmiało wręcz żałośnie głupio.
- Ty w pisk, ja w krzyk, różdżka się pali, ty wybiegasz, wszyscy milczą tacy przerażeni – ciągnęła pomimo, że nie jestem pewna jakim cudem w ogóle była w stanie mówić.
- Ale ja nie piszczałam – przerwałam jej udając przy tym urażoną.
- Piszczałaś i to jak mała dziewczynka! – znów zaczęła się histerycznie śmiać.
- Serio przylazłaś tu tylko po to żeby się ze mnie nabijać? – dalej starałam się udawać urażoną, ale mi również coraz trudniej było tłumić śmiech.
- Nauczyciel kazał mi sprawdzić, czy wszystko z tobą ok i ewentualnie zaprowadzić cię do pielęgniarki – powiedziała kiedy udało jej się choć trochę uspokoić.
- No jak widzisz nic mi nie jest, więc się obejdzie – przewróciłam oczami. – Co najwyżej mogłabym to posmarować jakąś maścią na oparzenia, ale pewnie nawet to nie będzie potrzebne – mówiąc to ponownie spojrzałam w lustro, a ona podeszła bliżej i podała mi ręcznik papierowy bym wreszcie wytarła twarz.
- Ale czy ty wiesz jakie oni mięli miny? – znowu zaczęła się śmiać, kiedy ja ocierałam wodę.
- Chyba się domyślam... - zaśmiałam się w końcu.
- Jakbym cię co najmniej zabiła – ciągnęła wciąż się śmiejąc.
Pokręciłam głową z lekkim niedowierzanie, po czym znowu spojrzałam w lustro. Wtedy też wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Michelle, mam pytanie – powiedziałam przenosząc wzrok na nią. – Dość ważne – dodałam, a ona częściowo spoważniała.
- Jakie? – było widać, że starała się nie zacząć znowu śmiać.
- Czy w trakcie tego cyrku nie zmieniłam wyglądu?
Początkowo nic nie powiedziała tylko patrzyła na mnie widocznie nie wiedząc nawet co te pytanie ma oznaczać.
- Ale... co? – wydusiła tylko.
- Jestem metamorfomagiem – westchnęłam, przysięgam, że kiedy to powiedziałam jej oczy błysnęły. - Nie żebym się tego wstydziła, ale wolałabym się nie chwalić... - ciągnęłam dalej. – W sensie... nie lubię być w centrum uwagi... - a raczej w okolicznościach w jakich się wtedy znajdowałam nie byłoby to dla mnie zbytnio wygodne.
- Jasne, rozumiem – powiedziała choć jej oczy wciąż lśniły.
- Czyli nic nie zmieniłam? – upewniłam się.
- A przynajmniej nic co było by jakoś bardzo widać – uśmiechnęła się lekko.
Oczywiście, że mi ulżyło, ale wciąż nie byłam w pełni przekonana. Mogła kłamać chociaż sądziłam, że byłabym w stanie to dostrzec. Jednak oprócz tego była opcja, że inni widzieli coś czego nie powinni.
Jeszcze przez chwilę starałyśmy się żartować z całego wydarzenia, ale w mojej głowie cały czas pojawiały się mroczne myśli i najczarniejsze scenariusze. W końcu niemal wszystko było możliwe.
- To wracamy do klasy? – zapytała nagle. Wtedy zawahałam się na krótką chwilę.
Jakoś nie byłam przekonana co do powrotu na lekcję. Trudno mi było powiedzieć czemu, chyba po prostu przez liczne rozważania na temat tego co mogło się stać jeśli się przypadkiem ujawniłam.
Z drugiej strony jednak w obecnej sytuacji nie mogłam pozwolić sobie na nieostrożność, lub całkowitą beztroskę.
W ciągu tych kilku sekund w mojej głowie pojawiła się kolejna myśl. Mogłam zabezpieczyć się przed powrotem do klasy, ale jak? Oczywiście, że na lekcjach miałam przy sobie różdżkę, tego dnia jak przez większość czasu wzięłam ze sobą również drugą, zapasową. Jednak znając powagę sytuacji nie byłam w stanie zdać się jedynie na swoją znajomość zaklęć.
Pomyślałam wtedy o szklanej różdżce ukrytej w dormitorium. Mogłam tam iść pod jakimś głupim pretekstem i wziąć ją ze sobą. To byłoby już dużo lepszym zabezpieczeniem... tyle, że tylko dla mnie. Jednak zaryzykowałabym nie tylko wyjawieniem prawdy, ale i utratą różdżki jeśli nie udałoby mi się uciec. Wtedy nastąpiłby koniec, nie mielibyśmy już żadnych szans.
Oczywiście, że w dormitorium też nie była całkowicie bezpieczna, bo prawdopodobnie zostałoby przeszukane. Jednak miałam pewność, że zrobiłam to na tyle sprawnie, by znalezienie jej nie było łatwe. Poza tym ci, których by tu przysłano nawet nie mogli mieć pewności czy właśnie tu mają szukać stworzonej przez nas różdżki... o ile w ogóle dowiedzieli się czym była ta broń.
Więc można było założyć, że aurorzy nie wiedzieli czego szukać, gdzie tego szukać i czy ja mogę mieć coś wspólnego z położeniem tej rzeczy. Mogłam, więc śmiało założyć, że jeżeli pozostawię różdżkę w tym samym miejscu to po moim schwytaniu znajdujący się w pobliżu rebelianci powinni znaleźć ją przed aurorami.
Poza tym jak miałabym iść do pokoju? Mogłam w sumie powiedzieć, że pójdę posmarować policzek, bo mam swoją maść na poparzenia, albo, że zapomniałam wziąć jakieś leki. Pewnie byłoby to wiarygodne, ale zabieranie różdżki i tak nie miałoby chyba większego sensu.
- Tak, już... - powiedziałam w końcu bez większego przekonania.
- Coś nie tak? – zapytała przekrzywiając głowę.
- Nie, po prosty mam wrażenie, że zrobiłam z siebie idiotkę – westchnęłam, to kłamstewko chyba okazało się być wiarygodne.
- Ty? – zaśmiała się. – To ja zajebałam koleżance palącą się różdżką – po tym obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Dobra, chyba masz rację...
. . .
Nie wiem co bardziej mnie zaskoczyło – to, że kiedy wróciłyśmy nikt zdawał się nawet za bardzo nie pamiętać co się stało, czy to, że różdżka Michelle później normalnie działała.
Chociaż to pierwsze być może nie powinno mnie jakoś bardzo dziwić, w końcu w Hogwarcie chyba nigdy nie przywiązywano jakiejś ogromnej uwagi do zdrowia i bezpieczeństwa uczniów. Nawet nie odjęto nam punktów, więc uczniowie później co najwyżej podśmiewali się cicho z tego co się stało.
- Ale następnym razem celuj w brata – szepnęłam do Michelle kiedy już wychodziłyśmy z klasy.
- Postaram się – zaśmiała się cicho, on na szczęście tego nie usłyszał.
. . .
Następnej nocy znowu nie mogłam spać, więc po raz kolejny byłam zmuszona odbyć wędrówkę do łazienki. Tym razem jednak idąc minęłam się z jakąś dziewczyną.
Ja tak jak poprzednio szłam całkowicie po ciemku, ale ona przyświecała sobie lekko różdżką. Przez to kiedy blask zaklęcia oświetlił moją bladą twarz ona wzdrygnęła się mocno. Światło oślepiło mnie na kilka sekund, mam wrażenie, że przecierając wtedy oczy usłyszałam jej stłumiony pisk.
- Wybacz – rzuciłam szybko i minęłam ją w drzwiach do łazienki.
- Ale się zesrałam – zaśmiała się cicho.
- Nie przesadzaj, aż tak źle nie wyglądam – powiedziałam jeszcze rozbawiona zamykając za sobą drzwi.
Oparłam się o nie plecami i zaczęłam nasłuchiwać. Nawet nie oddychałam, czekałam jedynie aż kroki dziewczyny oddalą się wystarczająco. Dopiero kiedy to się stało wzięłam głęboki wdech i przymknęłam na chwilę oczy.
Znów zaczęłam czuć pewnego rodzaju niepokój, ale tym razem było mi dużo trudniej wytłumaczyć skąd się on brał. Podeszłam do umywalki i oparłam o nią drżące dłonie. Dzień się już skończył, po incydencie z różdżką nie wydarzyło się nic niepokojącego, więc mogłam chyba uznać, że faktycznie się nie zdradziłam.
Chociaż nie wiem czy mogłam być tego całkowicie pewna...
Patrząc w lustro poczułam dziwną potrzebę by wziąć szklaną różdżkę w dłonie. Zupełnie jakbym potrzebowała dowodu, że wciąż jest na swoim miejscu. Sięgnęłam po małą kosmetyczkę, którą zostawiłam na szafce. Starałam się nie zostawiać zbyt wielu rzeczy w łazience, więc było tam dosłownie kilka drobiazgów, w tym małe, stare już lusterko składane.
Wyjęłam je szybko i otworzyłam, po czym wzięłam zamach. Jednak zanim zrobiłam coś jeszcze zamarłam na chwilę na i zaczęłam nasłuchiwać. Nic nie usłyszałam, ale i wzięłam swój ręcznik do rąk i owinęłam nim lusterko. Po tym uderzyłam nim mocno o kant umywalki. Ten odgłos nie był jakoś bardzo głośny, ale i tak zamarłam na chwilę w bezruchu i po raz kolejny zaczęłam nasłuchiwać. Znowu nic nie słyszałam, z resztą nawet jeśli ktoś by mnie usłyszał i się zaniepokoił mogłam po prostu powiedzieć, że coś mi upadło.
Rozwinęłam ręcznik, połówka którą uderzyłam o umywalkę stłukła się, wtedy wyjęłam z ramki jeden z większych odłamków szkła. Starałam się go trzymać ostrożnie, tak aby nie pociąć palców. Kiedy chwyciłam go już dość pewnie, przycisnęłam ostrą krawędź, do całego lusterka na drugiej połówce. Ostrożnie wyryłam tylko jedną literę – „R". Wtedy z gładkiej powierzchni wysunęła się różdżka. Odłożyłam odłamek szkła na umywalkę i powoli wyjęłam różdżkę.
Lusterko było jedną z zabawek stworzonych przez znajomego z rebelii. Prowadził on mały sklepik z różnego rodzaju magicznymi drobiazgami. Wiele z nich przerabiał tak aby oprócz nadanej im funkcji mogły być dla nas przydatne.
Mi kiedyś podarował lusterko, które z założenia miało jedynie mówić komplementy przeglądającym się w nim osobom, oraz naprawiać się samoistnie pod wpływem wody. Jednak z pomocą jego autorskiego zaklęcia nadawało się również do przechowywania w nim niewielkich przedmiotów. Nie był to potężny czar, więc oryginalne funkcje lusterka go maskowały. W dodatku użycie go wymagało dość specyficznych czynności, nie związanych bezpośrednio z rzucaniem zaklęć. Dzięki temu stawało się bardzo prostą, ale i skuteczną skrytką.
Odłożyłam również lusterko i zaczęłam obrać różdżkę w dłoniach. Była przeraźliwie zimna, zupełnie jakby nie została wykonana ze szkła, a z lodu. Trzymałam i gładziłam ją wręcz czule i ponownie zaczęłam wpatrywać się we wtopiony w nią kwiat. Zarówno ten kwiat jak i działanie różdżki były dowodami mojego najcięższego grzechu – pogwałcenia praw natury.
Aby tego dokonać użyłam tego co pochodziło od natury i zdawało się być najczystsze – roślin. Dzięki zapomnianym już częściowo odłamom czarnej magii wyhodowałam kwiaty rosnące na gnijącym mięsie, a podlewane jedynie krwią. Sadziłam je na ciałach potężnych czarodziejów, a one wchłaniały niemal całą ich moc. Każde pokolenie stawało się coraz bardziej naładowane najczarniejszą magią.
Ostatnie, które było jeszcze w stanie wchłaniać moc postanowiłam wykorzystać jako rdzeń do nowego rodzaje różdżki. Eksperymenty z różnymi odmianami drewna trwały naprawdę długo, ale za każdym razem nasze twory stawały się zabójcze dla osób się nimi posługujących, już po pierwszej próbie użycia. A jak się można domyślić, nie potrzebowaliśmy broni obusiecznej. Po wielu testach postanowiłam myśleć jeszcze bardziej abstrakcyjnie i spróbować wykorzystać innych materiałów. Chyba sama w pełni nie wierzyłam, że cokolwiek zadziała lepiej niż drewno, ale po jakimś czasie okazało się, że byłam w błędzie. Odpowiedzią na nasz problem było coś tak banalnego jak szkło. Stworzyliśmy kilka szklanych różdżek, ale okazało się, że również ich kształt nie był bez znaczenia. Nawet rzeczy tak proste jak odpowiednie rozłożenie zdobień dość mocno zmieniały właściwości moich dzieł. Zanim znaleźliśmy złoty środek moje kwiaty się skończyły i zdołałam stworzyć tylko jedną doskonałą różdżkę i kilka nadających się do użytkowania prototypów.
Po jakimś czasie odłożyłam różdżkę do lusterka, włożyłam odłamek szkła w obudowę i zalałam wszystko wodą z kranu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro