Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czego nie widzą kamery

Siedziałam przy stoliku cała obolała i starałam się zmuszać do picia czegoś co chyba miało udawać kawę. Jednak w takich warunkach nawet nie zamierzałam narzekać, zwłaszcza, że moje uzależnienie od kofeiny okazało się dużo silniejsze niż smak tej lury, którą podał towarzyszący mi mężczyzna. Mężczyzna będący jednocześnie jednym z moich bezpośrednich przełożonych.

Kiedy piłam on siedział obok i gryzł niechętnie suchą bułkę. Był jedyną osobą z którą miałam wtedy bezpośredni kontakt, ale i tak nie byłam się w stanie zmusić do rozmowy z nim. On chyba też nie miał na nią ochoty, bo tylko wpatrywał się tępo w telewizor. Szczerze to nawet nie chciało mi się słuchać wiadomości, ale skoro już je włączył to nie miałam wyjścia.

Od naprawdę dawna niemal nieprzerwanie mówili o niebezpiecznej rebelii, która została powstrzymana w praktycznie ostatniej chwili. Rebelianci wynaleźli zabójczą broń, która łamała większość zasad jakie do tej pory zdawały się rządzić magią. Buntownicy ci według tego co twierdzono w mediach nawet nie zasługiwali na miano ludzi. Te potwory stworzyły broń upuszczając całą krew z wielu niewinnych osób, a nawet nowonarodzonych dzieci. Co ciekawe najwięcej uwagi nie poświęcano przywódcom, a młodej kobiecie, która kierowała badaniami prowadzonymi przez rebeliantów i prawdopodobnie była ich pomysłodawczynią.

Tą kobietą była Valerie Murphy – absolwentka Hogwartu, jedna z najwybitniejszych uczennic w swoim roczniku. Zniknęła bez śladu niemal od razu po ukończeniu szkoły, z powodu braku jakichkolwiek poszlak już po kilku miesiącach zawieszono jej poszukiwania. Pewnie właśnie dlatego ta sprawa pozostawała na tyle głośna, że późniejsi uczniowie straszyli pierwszoroczniaków przerażającymi opowieściami na temat tego co rzekomo stało się z dziewczyną.

Pewnie nie spodziewali się jednak, że prawda, która wyjdzie na jaw po kilku latach nie będzie dużo mniej szokująca od zmyślonych przez nich historyjek. Pewnie właśnie dlatego ta młoda kobieta stawała się ciekawszą pożywką dla mediów niż inni rebelianci, o których tak naprawdę niewiele było wiadomo.

Jednak za nim powiem coś więcej o całej sprawie i działaniu rebelii, wypadałoby abym wróciła na chwilę do samego początku historii.

Dobre paręnaście lat temu powstało nowe zaklęcie, bardzo podobne do legilimencji, ale dużo potężniejsze. Początkowo sądzono, że podobnie jak to pierwsze zostanie częściowo lub całkowicie zabronione, ale tak się nigdy nie stało. Zamiast tego zaczęło być używane przez władze. Początkowo w bardzo nielicznych przypadkach, ale później coraz częściej i w coraz bardziej naruszający prywatność obywateli oraz zasady moralne sposób. Zaklęcie pozwalało w końcu niemal całkowicie dowolnie „grzebać" w głowie. Dzięki niemu można było ujrzeć wszystkie myśli, wspomnienia, plany, odczucia. Kiedy jeszcze używano go tylko na kryminalistach wielu to popierało... w końcu to pozwalało zapobiegać tylu tragediom oraz wreszcie bezspornie rozwiązywać nawet najtrudniejsze zagadki kryminalne. Dzięki temu przestępczość spadała wtedy bardziej niż kiedykolwiek.

Jednak na tym się nie skończyło. Kiedy miałam jakieś kilka lat zaklęcie to zaczęło być używane na wszystkich obywatelach. Każdy od lat siedemnastu musiał regularnie poddawać się przesłuchaniom w trakcie, których wybrani urzędnicy sprawdzali czy dana osoba nie łamie żadnych zasad. Wielu się temu sprzeciwiało, ale długo zdania co do słuszności działań władzy były bardzo podzielone. Wielu sądziło, że ograniczenie wolności było dobrą cenę za aż taki wzrost bezpieczeństwa.

Tylko, że obecnie obywatele karani są za niemal wszystko. Zdarzają się przypadki aresztowań nie tylko za zbrodnie jeszcze niedokonane, ale nawet za zabronione myśli albo uczucia. Wystarczą zwykłe przemyślenia, „zbyt duża" niechęć do rządzących, by z człowieka zrobić kryminalistę. Kilka znanych mi osób dostało wyroki za głupie myśli pod wpływem emocji lub alkoholu. Oczywiście nie wszyscy urzędnicy zgłaszali wszystko co się tylko dało podpiąć pod jakikolwiek paragraf, ale wielu nie miało żadnej litości i żądało bardzo wysokich łapówek za nieniszczenie komuś życia.

Zdawało się, że tego cholernego zaklęcia nie da się obejść -oklumencja nie pomagała. Jednak z czasem okazało się, że to nieprawda. Bardzo nieliczni nauczyli się ukrywać niektóre partie swojego umysłu. Właśnie te osoby stworzyły rebelię, która przez lata kryła się w cieniu i planowała obalenie władzy.

Wspomniana wcześniej Valerie nie tylko dołączyła do nich, ale też szybko stała się osobą bardzo istotną dla realizacji ich planów. Z wywiadów przeprowadzanych z pracownikami i absolwentami Hogwartu wynikało, że już w szkole można było dostrzec w dziewczynie coś dziwnego. Wtedy jeszcze nie wydawało się to być niczym złym, po prostu jej sposób myślenia był... dość interesujący...

Dziewczynę niemal pasjonowało podważanie reguł, szukanie od nich wyjątków. Na wielu lekcjach starała się opracowywać inne metody rozwiązywania różnych zadać, przyrządzania eliksirów, rzucania zaklęć, nawet starała się tworzyć własne. Wtedy jednak sądzono, że brało się to jedynie z jej miłości do nauki oraz zdobywania wiedzy.

Zmusiłam się do kolejnych kilku łyków. W tym czasie reporterka opowiadała dziwnie żywo o tym, że z przeprowadzonych przez nią wywiadów wynika, że wbrew temu co mówiono wcześniej Murphy już od najmłodszych lat była potworem. Przerażała uczniów, a nawet niektórych nauczycieli. Jednak dopiero w szeregach rebelii porzuciła wszelkie pozory. Nawet wśród jej członków kobieta zaczęła być nazywana szalonym naukowcem lub wręcz demonem.

Jeszcze długo rozwodziła się na temat potworności jakich dopuszczała się sama Valerie oraz reszta rebeliantów. Kiedy tego słuchałam coraz trudniej było mi zachowywać powagę. Przełożony posyłał mi coraz bardziej złowieszcze spojrzenia, przez co starałam się nad sobą zapanować. Jednak w chwili kiedy po raz kolejny powiedziano, że wszyscy członkowie rebelii zostali zabici lub zatrzymani, a stworzona przez nich broń zabezpieczona przez odpowiednie służby nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem i wstałam po czym szybkim krokiem ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Już od naprawdę dawna wiedziałam, że media potrafią być strasznie zakłamane, ale nie spodziewałam się, że w aż tak bezczelny i moim zdaniem zwyczajnie komiczny sposób.

Usiadłam na łóżku i wyjęłam z futerału swój skarb – moje ukochane dzieło. Od razu poczułam lodowatą, szklaną powierzchnię, rzeźbienia na rączce i bardzo ostre mrowienie początkowo tylko w opuszkach palców, a później w całym ciele. Z lekkim uśmiechem spojrzałam na zatopiony w szkle czerwony kwiat o poszarpanych płatkach, nie podobny do żadnego rosnącego na ziemi. Kwiat, który wyhodowano pogwałcając prawa natury... kwiat, który wyrósł na krwi skażonej czarną magią. Moja ukochana szklana różdżka... ta która łamie zasady magii i spisuje je na nowo...

. . .

- A ty Valerie? Co planujesz? – zapytał mój przełożony kiedy tylko zauważył, że weszłam do pomieszczenia. Przy stole oprócz niego siedziało jeszcze kilka doskonale znanych mi osób. Patrząc na nie odniosłam wrażenie, że pomimo tego, że początkowo mało nie umarłam to w momencie spotkania ja byłam w najlepszym stanie z nich wszystkich.

W odpowiedzi tylko podałam mu zapisaną kartkę, którą miał przekazać dowództwu i usiadłam na wolnym miejscu. Kilka dni wcześniej otrzymaliśmy rozkaz, że każdy ma przybrać nową tożsamość i pozostać jakiś czas w ukryciu. Szczegóły na temat swoich przykrywek zapisywaliśmy i przekazywaliśmy przydzielonym nam osobom tak aby móc pozostać w stałym kontakcie.

- Serio będziesz udawać kogoś kto nie żyje? – westchnął po przeczytaniu kilku linijek, a pozostali spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.

- Jakbyś zapomniał jestem metamorfomagiem, więc w przeciwieństwie do was mogę sobie pozwolić na nieco bardziej wyszukaną przykrywkę – powiedziałam nieco rozbawiona. Spojrzenia pozostałych spoczywały to na mnie to na nim.

- Ale gówniara Buttlerów? To nie ma szans wypalić – prychnął, a ja z trudem stłumiłam śmiech.

- Jeszcze nikt nie wie o jej śmierci – zaczęłam wyliczać na palcach. – Nie będzie jej też trudno udawać, bo większość życia spędziła chora w łóżku, więc mało kto zna ją jakoś blisko.

- Rodzice? – niemal wysyczał.

- No zgodzili się idioto, co myślałeś? – prychnęłam. – Nie byli jakoś bardzo chętni, ale praktycznie od zawsze nam pomagają. Poza tym w tym roku miała iść do Hogwartu, bo od dłuższego czasu wyglądało na to, że się jej poprawia – mówiąc to wyprostowałam kolejny palec. – To przecież idealna przykrywka, nie ma żadnych podstaw żeby ktoś coś podejrzewał.

- I tak uważam, że to zbyt ryzykowne... będziesz zbyt... odkryta... - dalej starał się ciągnąć tę idiotyczną dyskusję, a pozostali nawet nie próbowali się wtrącać.

- Mało razy pracowałam jako szpieg? – uniosłam brew mówiąc to. – A przy tej roli nie będę musiała się jakoś bardzo starać. W szkole nikt jej nie będzie znać, a jakoś wątpię, że ktoś nagle pomyśli, że „hmm, ona na pewno umarła, ale wszyscy to ukryli, żeby terrorytka, która oficjalnie nie żyje mogła skraść jej tożsamość..." – kilka osób zaśmiało się cicho kiedy to powiedziałam.

- W szkole przez cały czas będziesz wśród ludzi, co jeżeli pod wpływem emocji zmienisz kolor włosów czy coś w tym stylu? – dalej próbował się do czegoś przyczepić.

- Ta ich gówniareczka też była metamorfomagiem – westchnęłam. – Choroba ograniczyła jej zdolności, ale i tak...

- Dasz rady cały czas udawać dziecko?

- Ona miała szesnaście lat, a nie sześć. Jestem tylko kilka lat starsza...

Taka idiotyczna dyskusja trwała jeszcze kilka chwil, ale ktoś wreszcie ukrócił ją słowami, że nie mamy czasu na takie głupoty. Po tym jeszcze chwilę rozmawialiśmy o tym jak wyglądać będzie nasz kontakt i o szczegółach jakie przekazało nam szefostwo.

- Ty zostań chwilę – powiedział cicho mój przełożony kiedy wstałam, bo zaczynaliśmy się już rozchodzić. Słysząc to jedynie przewróciłam oczami ponownie siadając. – Kazali jeszcze przekazać, że na razie różdżka ma zostać u ciebie.

- Na pewno? – w jakiś sposób mnie to cieszyło, ale jednocześnie wydawało mi się być średnio mądrym posunięciem. – Nie będą jej potrzebować? Nie wolą jej ukryć?

- Każdy z nich ma po prototypie, a ci którzy z tobą pracowali mają przynajmniej część zaszyfrowanych notatek, więc jej nie potrzebują. A nie chcą ukryć, bo uważają, że oni są najbardziej narażeni na złapanie i ktoś podrzucił nawet, że bezpieczniejsza będzie nie mając stałego miejsca położenia, a tobie w razie czego najłatwiej będzie z nią uciekać.

- Wciąż nie jestem przekonana...

- Póki co władze chyba wierzą, że ten śmieć, który dorwali to nasza prawdziwa broń, tylko nie potrafią rozgryźć jak działa. Dlatego różdżka jest jeszcze dość bezpieczna. Wydaje mi się więc, że szefostwo na razie zwyczajnie nie chce się zajmować wymyślaniem złożonych sposobów na zabezpieczenie czegoś o czym nikt nie wie, nikt tego nie szuka i nawet jeśli kiedyś zacznie to nie będzie wiedzieć gdzie i jak to wygląda.

- To i tak brzmi idiotycznie... - po raz kolejny westchnęłam i zaczęłam masować sobie skronie. – Różdżka jest najistotniejsza dla naszych planów...

- W tej chwili raczej to abyśmy wszyscy pozostali w ukryciu aż sprawa całkowicie ucichnie i góra obmyśli nowe plany działania – przewrócił oczami. – Nawet jeśli masz rację, to ja i tak nie zamierzam się o to z nimi kłócić – niemal wysyczał kiedy tylko zobaczył, że znowu otwieram usta.

. . .

Ostatnia noc w kryjówce była taka sama jak poprzednie. Stary materac wcale nie pomagał zasnąć podczas gdy całe ciało wciąż bolało przeraźliwie. Natomiast kiedy wreszcie nadszedł sen w koszmarze po raz kolejny powróciła do mnie scena sprzed kilku dni.

Pamiętam, że opowiadałam przełożonym o naszych postępach w pracy nad różdżką kiedy do gabinetu wpadł jeden ze strażników niemal krzycząc, że wykryto obecność dementorów. Nie trudno się było domyślić co to dla nas oznaczało, ale wtedy było już zbyt późno aby jakkolwiek zareagować. Ponieśliśmy klęskę, ale nie tak wielką jak twierdziły media. Według nich niemal wszyscy zginęliśmy, a reszta została aresztowana. W rzeczywistości kilkanaście osób zginęło, ale nikt nie został złapany. Więc dlaczego rozpowszechniane były fałszywe informacje? Tak naprawdę w jakiś sposób się do tego przyczyniłam.

Dzięki byciu metamorfomagiem udało mi się kupić choć kilka, maksymalnie kilkanaście minut, które jednak okazały się być dla nas niemal zbawienne. Nie oszukałam dementorów, ale jakimś cudem udało mi się przemknąć koło aurorów i dostać do laboratorium, a tym samym szklanej różdżki. Tej właściwej, ukrytej tak aby w wypadku odkrycia naszej kryjówki została pomylona z jedną z atrap. Nie wiem czy to kwestia adrenaliny, szoku czy tego jak wyczerpało mnie to co się później stało, ale praktycznie nic nie pamiętam.

W głowie mam tylko urywki, które od tamtej pory wciąż widzę w snach – to jak biegłam korytarzami wciąż zmieniając kształt by choć przez kilka sekund nie narażać się na ataki aurorów. Krzyki, zaklęcia i pękające ściany zdawały się brzmieć gdzieś w oddali. Przez większość czasu nawet nie czułam przemykających obok mnie albo nawet muskających moją skórę zaklęć czy odłamków szkła lub gruzów. W mojej głowie ten bieg trwał wieki pomimo, że w rzeczyswistości były to pewnie minuty. Wydaje mi się, że w laboratorium przepychałam się przez kilka osób, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć ich twarzy ani żadnych szczegółów. Nie wiem nawet kiedy i jak różdżka wpadła mi w ręce.

Wahałam się pewnie tylko kilka sekund, ale znów miałam wrażenie, że stałam z nią w dłoni długie godziny i myślałam co mam zrobić... o ile to w ogóle można było nazwać myśleniem. To raczej był szok i próby zmuszenia się do logicznego myślenia. Teraz nawet nie wiem czy planowałam i przemyślałam to co zrobiłam, czy to stało się pod wpływem impulsu. Stworzyłam iluzję tak doskonałą, że zadziałała nawet na kamery oraz dementorów. Właśnie dlatego w oczach wszystkich stało się coś co nigdy nie miało miejsca. To właśnie dlatego udało nam się uciec i ukryć.

Jednak dość szybko okazało się, że pomimo działania na taką skalę mojej iluzji naprawdę daleko było do ideału. Na bezpośrednich świadków przestała działać już po kilku dniach. Od pracujących dla nas szpiegów, którzy nie zostali wykryci dowiedzieliśmy się, że władze były w pełni świadome tego, że ich wróg nie został pokonany, a jedynie chwilowo unieszkodliwiony. Jednak postanowiono ukryć to przed obywatelami.

Oni ponieśli pierwszy sukces z walce z nami, a my straciliśmy większość z tego na co zapracowaliśmy. Przepadła niemal doskonała kryjówka, razem z nią sprzęt, niemal wszystko to co osiągnęliśmy. Zostały nam tylko nasze życia, jedna właściwa różdżka i kilka jej prototypów, które nawet nie działały tak jak powinny... chociaż właściwa też nie...

Kiedy jeszcze iluzja działała byliśmy stosunkowo bezpieczni. Ja spędzałam te dni przykuta do łóżka, niemal całkowicie sparaliżowana i z palącym bólem w niemal każdej części ciała. Nasi medycy nie wiedzieli jak mi pomóc, ale przewidywali, że albo umrę, albo objawy z czasem znikną samoistnie. W końcu już od dawna wiedzieliśmy, że używanie stworzonej przez nas różdżki nie było bezpieczne i widzieliśmy jaką cenę musieli płacić jej użytkownicy, za nawet najmniejsze błędy czy niedociągnięcia.

Wiele osób, które pomagały mi w pracy nad nią rozważało nawet czy nasz twór w ogóle mógł być nazywany „różdżką". W końcu nie pozwalała ona na rzucanie za pomocą niej większości znanych światu zaklęć. Trudno się było z nimi nie zgodzić, ale trudno też było myśleć o lepszej nazwie, zwłaszcza, że ona była w tym wszystkim najmniej istotna. Ważne były tylko potęga jaką różdżka dawało i cenę jakiej za to wymagała.

W końcu pozwalała na to o czym zawsze marzyłam i to czego tak pragnęła rebelia – zdolność do pokonywania ograniczeń. Mogła pozwolić nawet na zaginanie rzeczywistości. Jednak kiedy doszło do tej tragedii wciąż trwały nad nią testy, więc nie mieliśmy jeszcze szansy poznać jej możliwości oraz ograniczeń. Wiedzieliśmy o nich tylko tyle, że niewłaściwie użyta różdżka może w jednej sekundzie rozerwać ciało lub duszę czarodzieja, który ją dzierżył.

Kiedy ja wpatrywałam się w sufit i próbowałam zmusić do ruchu chociaż pozbawione wtedy jeszcze czucia palce pozostali pracowali. Przez większość czasu starali się jednocześnie wymyślić co mamy robić dalej oraz dowiedzieć jak do tego wszystkiego doszło. Na drugie pytanie udało się odpowiedzieć wręcz zaskakująco szybko, a odpowiedź okazała się być banalnie prosta i przerażająca jednocześnie – zostaliśmy zdradzeni.

Od samego początku pracy nad różdżką wielu okazywało swoje - co najmniej - niezadowolenie. Twierdzili, że ludzkie życia i tak silne igranie z magią są zbyt dużą ceną za obalenie rządu, który według wielu miał przecież swoje zalety. Dla mnie natomiast twierdzące tak osoby wydawały się być po prostu śmieszne. Czym było dla mnie życia jednostek? Czym były niezapisane nawet zasady, których nikt nie był w stanie zrozumieć, ani wyjaśnić? Ja przecież miałam udział w tworzeniu historii! Już na pierwszych etapach naszej pracy udało się obalić niemal wszystko co do tej pory wiadomo było o magii! I jakby było tego mało, nasza praca mogła pozwolić na lepszą przyszłość, w której nikt nie będzie mógł krzywdzić innych za same myśli w imię niesprawiedliwego prawa.

Może to było naiwne, ale nawet przez chwilę nie wierzyłam w to, że ktoś z tych niezadowolonych nas wyda. Mogłam zrozumieć wątpliwości, mogłam zrozumieć, że czyjeś zasady moralne były inne niż moje, ale byłam pewna, że pomimo tego pojmują, że czasem jedyną możliwością jest wybranie mniejszego zła. Jednak się myliłam... ci idioci nawet tak nienawidząc rządzących i wiedząc jak panujący system jest krzywdzący i tak nas wydali...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro