Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krwawiąc przez słowa

Dopytaj tego flirciarza, który jeszcze do niedawna prowadził sklep z zabawkami, o to jakie mi dawał prezenty.

To było jedyne, co napisałam na tyle listu od Jasona. Zrobiłam to kiedy już większość osób wyszła na śniadanie i schowałam kartkę do kieszeni. Idąc korytarzami, wciąż się rozglądałam w nadziei, że będę miała okazję, aby zostawił kartkę na którymś z parapetów. Niestety wyszłam na tyle wcześnie, że na korytarzach było jeszcze pełno uczniów schodzących na śniadanie. Wyglądało więc na to, że najbliższą okazję do zostawienie Jasonowi wiadomości dostanę dopiero w trakcie, którejś lekcji... oczywiście o ile znajdzie się jakiś łaskawca, który mnie wypuści mnie do łazienki.

Po dojściu na miejsce oczywiście usiadłam obok Michelle i rozejrzałam się za czymś do jedzenia.

- Co tak długo? – zapytała, biorąc łyk herbaty.

- A daj spokój, coś się kiepsko poczułam, mega słabo spałam – nawet ziewnęłam na potwierdzenie swoich słów.

- Bidna – powiedziałam nieco żartobliwie. – Ale zobacz, przewidziałam to – zaśmiała się, podając mi kubek kawy.

- Dzięki – uśmiechnęłam się, biorąc go od niej.

- Mam nadzieję, że dobrze pamiętam, jaką lubisz – uśmiechnęła się ciepło.

Wzięłam łyk kawy i kiwnęłam głową.

- Jeszcze raz dziękuję.

- To tylko kawa, przestań już – zaśmiała się i zaczęła rozmawiać o czymś z bratem.

Ja w tym czasie po prostu powoli piłam i starałam się coś jeść. Słuchałam też tego co oni mówili, co jakiś czas coś wtrącałam, ale starałam się tego nie robić zbyt nachalnie.

Później były już lekcje, lekcje i lekcje. Nawet nie uczyłam się tam jeszcze jakoś długo, ale i tak zaczynałam już cholernie tęsknić za swoim laboratorium. Tam przynajmniej było ciekawie... i w razie wypadku można było liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie i współczucie.

Na którejś dłuższej przerwie znowu siedziałyśmy z Michelle w bibliotece i uczyłyśmy się na kolejne zajęcia. Ona wydawała się być tylko nieco znudzona, a ja już ledwo żywa. - Musimy iść gdzie indziej... - westchnęłam nagle, a ona tylko spojrzała na mnie zaskoczona. – Po prostu zdechnę, jak się zaraz nie napiję kawy... albo jakiegoś energetyka...

- Królestwo za trochę kofeiny, powiadasz? – zaśmiała się cicho. Chyba za często się z tym powtarzałam, bo zaczęła to ode mnie podłapywać.

- Dokładnie – powiedziałam nieco rozbawiona.

Niemal w tej samej chwili dostrzegłam, jak ktoś oparł się łokciami o blat stołu, ta osoba ustawiła się tym samym tuż obok mnie i podsunęła mi trzymane między dwoma palcami opakowanie tabletek niemal pod twarz.

- To za to mi się pozwolicie dosiąść? – usłyszałam głos Conrada.

- Jasne, siadaj – spojrzałam na niego nieco zaskoczona. – Co to? – wzięłam od niego opakowanie.

- Pigułki gwałtu – powiedział, siadając.

- Bardzo śmieszne – prychnęłam.

- Wiem, a serio to tabletki z kofeiną – zaśmiał się. – Chyba ci się przydadzą...

- Dzięki... - zaczęłam czytać na szybko skład.

- Mógłbym ci zadać kilka pytań? – tym razem chłopak zwrócił się do Michelle.

- Jasne, słucham – powiedziała z lekkim uśmiechem.

Położyłam sobie na kolanach niewielką torbę, którą miałam przy sobie i wyjęłam dyskretnie butelkę wody i szybko popiłam tabletki. Chłopak krótką chwilę zdawał się zastanawiać jak sformułować to co chciał powiedzieć dziewczynie. W tym czasie zdążyłam mu oddać opakowanie tabletek i równie dyskretnie schować wodę.

- Wiesz może coś na temat tego co się odwaliło między Victorem a Thomasem? – zaczął w końcu Conrad.

- Ale, o którą konkretnie sprawę ci chodzi? – zastanawiałam się trochę czy serio się nie orientowała, czy chciała rżnąć głupa, żeby uniknąć odpowiedzi.

- O najświeższą, o jakiej wiesz... - westchnął.

- Oj no to trudno mi będzie powiedzieć coś konkretnego... - powiedziała z nieco złośliwym uśmieszkiem. Brzmiała, jakby naprawdę chciała się podrażnić z chłopakiem.

- Michelle, proszę – niemal jęknął. – Musisz przecież coś wiedzieć...

- Kto powiedział, że muszę? – powiedziała wręcz złośliwie, a on spojrzał na nią zirytowany.

- Przecież się przyjaźnicie...

- Cooo? – udawała zaskoczoną. – Przecież Gryfoni i Ślizgoni się nigdy nie przyjaźnią – i on i ja patrzyliśmy na nią głupio. – Zwłaszcza że Gryfoni to sami wybrańcy i najwybitniejsze istniejące jednostki – zamruczała, wręcz teatralnie. – Przecież tacy degeneraci i przyszli przestępcy jak Ślizgoni nie zasługują nawet na oddychanie tym samym powietrzem, co Gryfoni, a co dopiero na przyjaźń z nimi...

Nie rozumiałam za bardzo, o co jej mogło chodzić. Przecież było widać, że są przyjaciółmi, poza tym sama ciągle namawiała Victora, żeby mówił o swoich problemach bratu. Może się o coś pokłóciła, z którymś z nich? Tylko kiedy? I czemu nic wcześniej nie zauważyłam?

- Od kiedy to tak lubisz stereotypy? – uniósł brew.

- To nie stereotyp, tylko sama prawda...

- Michelle, co ty odwalasz? – przerwał jej.

- ...nawet twój kochany braciszek tak twierdzi – dodała z wręcz jadowitym uśmiechem.

Conrad aż zaniemówił, a ja spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. W sumie nie znałam Victora jakoś zbyt dobrze, ale i tak trochę ciężko było mi uwierzyć w to, że mógłby tak powiedzieć. No, ale przecież Michelle by tego sobie nie wymyśliła.

- Serio tak powiedział? – zapytał w końcu z niedowierzaniem.

- Niewyraźnie mówię? – uniosła brew.

Znów zapadła chwila ciszy, a ja tylko siedziałam w bezruchu i starałam się nie ryknąć śmiechem. Byłam niemal pewna, że wyjdzie z tego drama, która zapewni mi całkiem sporo rozrywki. Przynajmniej w najbliższym czasie.

- Przepraszam na chwilę – mruknął nagle Conrad i wstał. – Ale idę zatłuc tego gnoja – po tych słowach odszedł od naszego stolika dość szybkim krokiem.

Michelle, tylko uśmiechnęła się słodko i zaczęła mu machać kiedy odchodził. Po chwili wahania ja również wstałam.

- Stara, wybacz, ale chcę na to popatrzeć – zaśmiałam się i niemal pobiegłam za chłopakiem.

- Spoko, opowiedz mi, jak było! – zaśmiała się dość szybko.

Dość szybko dogoniłam chłopaka, jednak dotrzymanie mu kroku było dość trudne. Miał dużo dłuższe nogi był tak wściekły, że robił bardzo duże i szybkie kroki. W ciele sporo niższej ode mnie Dawn musiałam niemal biec.

- Czekaj, chcę popatrzeć na to, co odwalicie – powiedziałam dość mocno rozbawiona.

- Nic nie odwalimy, ja go po prostu zapierdolę – powiedział, siląc się na spokój. Miałam jednak wrażenie, że przyspieszył jeszcze bardziej.

- No to popatrzę sobie na morderstwo i ewentualnie pomogę ukryć zwłoki – uśmiechnęłam się niewinnie.

Chłopak pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, choć byłam niemal pewna, że na jego twarzy da się dostrzec lekki uśmiech. Pomyślałam, że może próby rozbawienia go będą dobrym pomysłem... albo raczej drobną przysługą dla Victora, chociaż jeżeli to, co powiedział Michelle, było prawdą, to nie wiem, czy powinnam.

Victor siedział na ławce na zewnątrz i spokojnie rozmawiał z grupką osób z jego domu. Chyba się przyjaźnili, bo już wcześniej ich razem widywałam. Rozmawiali i śmiali się, biedak był zupełnie nieświadomy tego co go czekało.

Miałam wrażenie, że na widok młodszego brata Conrad znowu wściekł się jeszcze bardziej. Zatrzymałam się kawałek dalej, że nie wyglądało na to, że się wtrącam (pomimo że właśnie to robiłam).

Kiedy podchodził dziewczyna siedząca obok Victora zamarła i zaczęła go ciągać za rękaw, patrząc Conradowi w oczy. Widocznie ona już wiedziała, co się szykuje. Oparłam się ramieniem o drzewo i podziwiałam, z lekkim uśmiechem na ustach.

- Możesz mi mały chujku powiedzieć, co ty odwalasz? – niemal wysyczał Conrad.

Chłopak od razu nieco spanikował, wyglądał, jakby jeszcze nie miał pomysłu, o co chodzi bratu, ale już wiedział, że jest w dupie. Coś zaczynał dukać, ale nie zdążył nic powiedzieć. Już po kilku sylabach, jakie wydarły się z jego ust, Conrad zacisnął ręce na jego koszulce i podniósł go za nią. Muszę przyznać, że pisk, który wyrwał się wtedy z gardła Victora, był dość zabawny, ale jakoś udało mi się nie śmiać. W końcu wolałam sobie na to popatrzeć bez zwracania na siebie większej uwagi.

- Chłopaki, ale... - zaczęła jakaś dziewczyna, ale niedane było jej skończyć.

- Ale bądź tak łaskawa i się nie wpierdalaj – syknął na nią Conrad, a ta od razu umilkła.

Victor kręcił się lekko na jego rękach, chyba się bał, że jak będzie za bardzo wierzgać, to rozerwie ubranie. No cóż, byłoby to możliwe.

Znajomi Gryfona, z którymi akurat siedział, tylko patrzyli na siebie z głupimi minami. Jedni z nich wyglądali na bardziej zmieszanych, a inni wręcz rozbawionych. W zasadzie to nie potrafiłam się dziwić ani jednym, ani drugim, pomimo że oglądanie rozgrywającej się właśnie sceny było dla mnie czystą rozrywką. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do tamtych miałam jakieś pojęcie na temat tego co czeka wiszącego właśnie za mundurek chłopaka.

- Conrad, ogarnij się, robisz mi wstyd! – wysyczał nagle Victor. Ten nagły przypływ odwagi był chyba spowodowany rosnącym dość szybko tłumem gapiów. Nie mogłam jednak powiedzieć, by odniósł zamierzony efekt.

Oczy Krukona błysnęły złowrogo, od razu po tym na jego twarzy pojawił się uśmiech, był jednak tak przepełniony jadem, że Victor drgnął lekko.

- Ja tobie? – puścił go, a chłopak cofnął się o krok, jakby spanikowany. – To ja się właśnie dowiedziałem, że mój rodzony brat jest małą, fałszywą kurwą – znów syczał, a większość słuchających tego osób, albo z dużym trudem stłumiła śmiech, albo nawet nie próbowała się powstrzymywać.

- Co? – tylko tyle był w stanie z siebie wykrztusić.

- Ja pierdolę, czy ty musisz zawsze udawać jebanego debila? – jęknął wręcz załamany, a kilka osób parsknęło śmiechem.

Nieco smutne było to, że chyba najgłośniej śmiały się osoby, w których towarzystwie do tej pory siedział Victor. Chyba nie powinnam tak pochopnie oceniać innych, ale to tak bardzo pasowało mi do Gryffindoru.

- Myślałeś, że możesz sobie naśmiewać się z innych za ich plecami i wszystko dalej będzie ok? – Victor słuchał go co najmniej załamany. Byłam ciekawa czy bardziej tym zbiegowiskiem, czy faktem, że nie miał pojęcia, o co mogło chodzić jego bratu.

- Nic nie myślałem! Nie mam pojęcia nawet, o co ci chodzi!

- Nie? – uniósł brew. – Czy po prostu nie sądziłeś, że Michelle się dowie, co o niej mówisz?

- Co ja niby o niej takiego mówię?! – niemal krzyknął.

- Sądzisz, że takie udawanie ci coś da?

- Ja nic nie udaję! – był coraz bliżej załamania. – Serio nie mam pojęcia, o czym ty pierdolisz!

- Tak? – Conrad uniósł brew i skrzyżował ręce na piersi. Jego brat z każdą chwilą wściekał się coraz bardziej, a on wydawał się powoli uspokajać. Na ustach coraz wyraźniej pojawiał się złośliwy uśmieszek, a w oczach wręcz złowrogi błysk. Musiałam przyznać, że jego mina zaczynała mi się naprawdę podobać.

Musiałam aż zakryć usta dłonią kiedy Conrad zaczął zaskakująco wręcz szczegółowo cytować wcześniejsze słowa Michelle. Kiedy mówił, nawet nie wiedziałam, na kim się powinnam skupiać. Na Conradzie, który zdawał się napawać tą całą sytuacją nawet bardziej niż ja, Victorze, który zaczynał się robić wręcz przeraźliwie blady, czy gapiach, którzy wyglądali, jakby bawili się właśnie jak nigdy. Cóż, widocznie nie tylko ja lubiłam takie dramaty.

- Ale ja przecież nigdy tak nie powiedziałem! – niemal zaskomlał Victor. Brzmiało to tak żałośnie, że kilka osób ryknęło śmiechem.

- Oczywiście, kurwa! – parsknął Conrad. – Pewnie to sobie wymyśliła! Albo jej się przyśniło!

- Przecież mnie znasz! – Victor zdawał się być już serio bliski płaczu. Wiele osób zdawało się to jeszcze bardziej bawić, a ja zaczynałam się czuć nieco rozdarta. Zdążyłam w jakiś sposób polubić chłopaka, ale jeśli to, co mówiła Michelle, było prawdą... w dodatku ten cyrk się tak dobrze oglądało.

- Tak myślałem, ale jak widać, mogłem się mylić – powiedział w przeraźliwie wręcz oschły sposób.

- Przecież w życiu bym czegoś takiego nie powiedział! Nie o niej! – miałam wrażenie, że zaczynałam widzieć łzy w jego oczach.

- Serio? – Conrad rzucił mu spojrzenie przepełnione czymś na kształt odrazy. – Odpierdalasz takie coś i udajesz pokrzywdzonego? Choć raz mógłbyś się nie zachowywać jak pizda – kilka osób znów ryknęło śmiechem.

Kiedy po raz kolejny zaczęłam wodzić wzrokiem po pozostałych, dostrzegłam stojącą kawałek dalej Elizabeth, która nagrywała to wszystko. W sumie żałowałam trochę, że sama na to nie wpadłam, mogłaby być z tego fajna pamiątka... no cóż, była jeszcze opcja, że zgodzi się mi to przesłać.

- Nic nie udaję! Ja serio nic takiego nie mówiłem! – niemal zaskomlał Victor.

- Przecież sam słyszałem... - wtrącił nagle jakiś chłopak, jeden z tych, z którymi siedział Victor.

Wtedy mój znajomy Gryfon, wręcz wpadł w szał. Zaczął się strasznie kłócić z tym chłopakiem, ich krzyki i przekleństwa stopniowo coraz bardziej nakręcały zebrany wokół tłum gapiów. W momencie kiedy zaczynali się już szarpać, zobaczyłam idącą w kierunku zbiegowiska, wręcz wściekłą nauczycielkę. Osoby, które również ją zauważyły, zaczęły się szybko i po cichu rozchodzić, co szczerze mówiąc, nie było zbytnio trudne.

Ja jednak wolałam sobie popatrzeć na to co będzie dalej. W końcu wmieszanie się w to wszystko jeszcze nauczycielki mogło być doskonałą wręcz wisienką na torcie. Kiedy nauczycielka była coraz bliżej bijących się chłopaków zobaczyłam, że Elizabeth idzie w moją stronę. Myślałam, że to jedynie zbieg okoliczności, ale okazało się, że byłam w błędzie. Kiedy mnie mijała, złapała lekko mój nadgarstek.

- Chodź, zaraz się zrobi straszny syf – powiedziała ciągnąć mnie za sobą, a ja ruszyłam za nią jednocześnie zaskoczona i nieco rozczarowana. – Mogę mieć do ciebie... no powiedzmy, że prośbę? – dodała po chwili.

- Jasne – odpowiedziałam niemal od razu, wręcz odruchowo. Biorąc pod uwagę jej wcześniejsze zachowanie i moje odczucia wobec niej byłam dość ciekawa, jak potoczy się ta rozmowa.

- Ale przed tym – odwróciła się do mnie przodem, kiedy odeszłyśmy już spory kawałek od tamtego zbiegowiska. – Nie wiedziałam, że jesteś metamorfomagiem – powiedziała z delikatnym, ale ciepłym uśmiechem. – Ładnie ci z różowymi włosami – dodała jeszcze, przekrzywiając lekko głowę.

Słysząc to, syknęłam cicho i złapałam pasmo swoich włosów między palce. Faktycznie miało jasnoróżowy kolor. Nawet nie zauważyłam kiedy to się stało. Syknęłam cicho i od razu przywróciłam włosy do naturalnego koloru.

- Coś nie tak? – zapytała widocznie zaskoczona.

- Nie, wszystko jest ok – nie zabrzmiało to tak przekonująco, jakbym chciała.

- Na pewno? – uniosła brew, a ja uznałam, że upieranie się przy swoim jedynie wzbudzi niepotrzebną ciekawość.

- Po prostu bym wolała, żeby jak najmniej osób o tym wiedziało... - mruknęłam, tym razem mi się to udało odpowiednie zaintonować.

- Czemu? – zapytała nieco zaskoczona.

- Nie lubię zwracać na siebie uwagi – mruknęłam, unikając jej wzroku, by udawać coś na kształt zawstydzenia, lub wręcz zażenowania. – A przykuwam jej i tak już dość dużo...

Słysząc to, kiwnęła głową jakby zawstydzona. Wyglądała trochę, jakby pomyślała, że powiedziała coś, czego nie powinna. Mogła więc wiedzieć o chorobie Dawn. Jeśli obawiała się o tym rozmawiać, mogłam jeszcze, choć w kilku zdaniach drążyć temat, aby zaczęła kojarzyć temat mojej zdolności z tematem choroby, wtedy mogłabym mieć pewność, że już do niej nie wróci.

- Wiesz, a metamorfomadzy zwracają na siebie jeszcze większą uwagę, ktoś pyta, chce, żeby coś pokazać – zaczęłam nerwowo nawijać sobie pasmo swoich włosów na palec, dla jeszcze lepszego efektu. – A ja nawet nie do końca mogę nad tym panować... wiesz, choroba z jakiegoś powodu długo niemal całkowicie to blokowała... - dość dyskretnie na nią zerkałam. Zdecydowanie to, co powiedziałam, było dla niej jak wbicie igiełki. – Niby zaczynam nad tym panować, ale no... - dalej kłamałam.

- Rozumiem! – przerwała mi dość szybko. Jakoś w to wątpiłam, może serio rozumiała, a może po prostu wierzyła w swoją empatię... albo zwyczajnie chciała, żebym się już zamknęła. – Naprawdę rozumiem...

- To o co mnie chciałaś prosić? – zapytałam ze słodkim uśmiechem, by szybko zmienić temat.

- Przyjaźnisz się teraz z Michelle, prawda? – zaczęła, jej ton był dość dziwny. Na pewno mówiła powoli, jakby ostrożnie, jednak pomimo tego nie do końca byłam w stanie to zinterpretować.

- Na to wygląda... a co? – uniosłam lekko brew. Może będę miała okazję dowiedzieć się, o co chodziło jej w bibliotece.

- Michelle ma pewien... bardzo poważny problem, do którego nie chce się jednak przyznawać – no kurwa, znowu mnie w coś wciągną...

- Jaki problem? – starałam się brzmieć na jak najbardziej zmartwioną.

- Nie mogę ci jeszcze opowiedzieć o wszystkim... wiem, że to głupie skoro cię proszę o pomoc, ale...

- ...ale widocznie masz ku temu dobry powód – przerwałam jej. – Powiedz po prostu co mam dla ciebie zrobić – słysząc to, uśmiechnęła się szeroko. Tym razem to było jednak naprawdę szczere.

- Powiedzmy, że... ona ma naprawdę duże problemy z trafianiem na toksyczne osoby... - to nie było odpowiedzią na moje pytanie, ale kiwnęłam powoli głową. – A w ostatnim czasie...

- Ktoś ją skrzywdził? – mówiła zbyt powoli, by chciało mi się, czekać aż skończy.

- Sądzę, że tak... - westchnęła. – Nie wiem jeszcze tylko jak bardzo...

- To znaczy? – znowu uniosłam brew.

- Od jakiegoś czasu ktoś ma na nią bardzo zły wpływ

- O to się pokłóciłyście?

- Można tak powiedzieć, ale nie będę ukrywać, że było w tym też trochę mojej winy...

- Ten ktoś to Victor?

- Jeszcze nie wiem, ale nie wydaje mi się.

- Nie, żeby coś, ale dalej nie rozumiem zbytnio ani o co chodzi, ani czego ode mnie oczekujesz – słysząc to, zagryzła dość mocno wargę.

- Spędzasz z nią więcej czasu niż ja, więc proszę, pilnuj jej... musisz być bystra – nie żeby mi to nie odpowiadało, ale po czym to wnioskowała? – przyglądaj się jej... temu jak zachowuje się pod wpływem innych osób.

- Rozumiem... i pewnie mówić ci jak coś zauważę?

- Jakbyś mogła... obiecuję ci, że niedługo postaram się ci to wszystko dokładniej wytłumaczyć, ale to dość delikatna sprawa, więc wolę na razie wolę zbyt wiele o tym nie mówić.

- Spoko, rozumiem – dziewczyno, weź, spierdalaj już... ciekawe co by się stało, gdybym przypadkiem powiedziała to na głos.

Jeszcze chwilę tak rozmawiałyśmy i wreszcie mogłam się z nią pożegnać. Wtedy dość szybko wróciłam do biblioteki.

. . .

Atmosfera przez resztę dnia była... cóż... dziwna. Wystarczało, aby Michelle i Victor byli w zasięgu swojego wzroku, aby wyczuć dało się przerażające wręcz napięcie. Mam wrażenie, że im dłużej to trwało, tym więcej osób zaczynało się tym zarażać. Nie jestem jednak pewna czy po prostu nie zaczęłam tego zauważać dość późno.

Miałam wrażenie, że każdy, kto był związany, z którąś ze stron stał się dziwnie nerwowy. Wręcz wrogo nastawiony wobec wszystkich wokół, a przynajmniej tak to wyglądało z mojego punktu widzenia. W końcu nie znałam jeszcze blisko zbyt wielu osób. Dlatego też nie orientowałam, w jakich kto był relacjach.

Im dłużej to wszystko trwało, tym uważniej przyglądałam się Victorowi. Od tego incydentu aż dziwnie wiele osób zaczęło być wyjątkowo wręcz miłych dla Michelle, ale jeśli chodzi o Victora, to nie miał już tak dobrze. Większość osób zaczęła go traktować jak powietrze. Chyba tylko nauczyciele odzywali się do niego o nic wcześniej niezapytani. Może ktoś mu jeszcze dokuczał, ale osobiście tego ani razu nie widziałam.

Kilka razy próbowałam rozmawiać z Michelle na temat tego co się stało, aby się czegoś dowiedzieć, ale za każdym razem mnie zbywała. Dlatego też w końcu odpuściłam. Łatwiej było po prostu czekać, aż sama się zdecyduje coś powiedzieć.

. . .

Kiedy po lekcjach siedziałyśmy na zewnątrz, nagle poczułam, jak coś małego wpada mi za koszulę.

- Coś się stało? – zapytała kiedy zaczęłam się kręcić, próbując wyjąć to coś.

- Nie... - wreszcie na trawę wypadła mała karteczka. – Ktoś czymś we mnie rzucił... - mruknęłam, a ona się zaśmiała i wróciła do książek.

Kiedy rozprostowałam kartkę, od razu ukazało mi się kilka słów, od razu rozpoznałam charakter pisma piszącego. Na szczęście Michelle była zajęta książką.

Zaczynają krążyć o Tobie chyba dość niebezpieczne dla Ciebie plotki, dlatego proszę, spotkaj się ze mną w nocy, w bibliotece. Nie śpiesz się, będę czekać.

Aż się lekko wzdrygnęłam i porwałam szybko kartkę. Michelle już chciała o to pytać, ale przerwał jej głos młodego chłopaka.

- Michelle możemy pogadać? –zapytał Victor. 



Niech będzie wstęp do dramek, skoro nieco dłużej mnie nie było. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro