12
(Na piosenkę przyjdzie czas, napiszę, gdzie. ^^)
Dla tych niedoinformowanych: w poprzednim wpisie znajduje się dodatek w formie dwóch retrospekcji, także zapraszam tych,co nie przeczytali ;)
Żeby nie było, że nie znam się na geografii, to wyjaśniam fakt, że napisałam ,,Azjatki były tylko dwie". Możecie się doczepić, bo Arabia Saudyjska leży przecież w Azji. Więc: Aisha urodziła się w Arabii Saudyjskiej jako córka Araba i Arabki mieszkających na stałe w Australii. I chociaż z krwi i urodzenia jest Arabką, to z obywatelstwa Australijką. Tam też się wychowała, więc bardziej jest związana z Australią. Mam nadzieję, że teraz nikt mnie o nieznajomość geografii nie posądzi, chociaż nikt tego nie zrobił ;)
No, nie przedłużając...
Było już południe. Niedługo po tym, jak GD odstawił mnie pod moją i blondyna salę, przyszli moi rodzice. Wyżaliłam się im wszystkim, co się stało, pomijając wątki z Tae. Kiedyś im powiem. Kiedyś, kiedy nie będzie to uznawane za dziwne i niepokojące. Skończyło się na tym, że we trójkę płakaliśmy, wtuleni w siebie nawzajem. Najsmutniejsze było to, że wszyscy, na których mi zależy, nie mogli siedzieć u mnie zbyt długo. Rodzice praca i dom, przyjaciele praca, treningi i szkoła czy studia. Gdyby to był ktoś inny z naszych zespołów, wyglądałoby to tak samo. Ale przecież to my sami zgodziliśmy się na takie życie, podpisując kontrakt.
Gapiłam się na okno sali 106, a Leo już kilka minut temu zaniechał prób nawiązania konwersacji. Szczerze, nie jest znowu taki zły, po prostu nieco wkurzający. Miałam sobie za złe, że go zupełnie ignoruję, ale inaczej nie potrafiłam. Nie dam rady prowadzić z nim błahej konwersacji, bynajmniej nie teraz. Myślami byłam przy Tae, któremu odpisałam jedynie, że się obudziłam, Dayo i rozmowie z Jiyongiem, któremu nadal mówienie na ,,ty" przychodziło z trudem.
Zamknęłam na moment oczy, wracając do tego myślami. Kiedy mu wszystko opowiedziałam, przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – westchnął wtedy, przecierając dłonią twarz. – Mogę cię jedynie uświadomić, tak w miarę obrony, że trzeźwy to on wtedy nie był.
– Skąd to wiesz? – zaciekawiłam się.
– Bar na afterparty to takie miejsce, przy którym łączą się ludzie. Nie ważne, z jakiej wytwórni czy jakiego zespołu jesteś, jakie masz poglądy czy towarzystwo, ani czy jesteś wśród swojej konkurencji. Wiem, bo sam z nim piłem. I T.O.P. Chanyeol też. Twój Tae ma łeb jak cukrówka, naprawdę. Wypił ledwo cztery drinki i już nas opuścił. Nie wiem, co robił potem, bo gdzieś zniknął. To, czy mu wybaczysz, zależy od ciebie. A jeśli tak, to moim zdaniem jakaś drobna nauczka by mu się należała – dodał, ze złośliwym uśmieszkiem.
Uśmiechnęłam się. Jego propozycja nie była znowu taka zła.
Wybaczyć mu? To bolało. Bardzo. Bardziej, niż te wszystkie obrażenia. Z drugiej strony... nie byliśmy parą, ani nic. Teoretycznie miał prawo robić sobie, co chce. Tak, jak ja. Dokładnie o tym myślałam, kiedy spacerowałam miejskimi uliczkami te parę dni temu, zanim zostałam porwana.
Mimo wszystko każdy pocałunek jest jak obietnica, prawda? Każdy pisze jakąś historię. A co z tą naszą?
Razem z Leo – tak, temu blondynowi udało się mnie tam wyciągnąć i chyba zacznę wierzyć, że jest cudotwórcą – siedziałam w szpitalnej kawiarence i piłam gorącą czekoladę. Co, jak co, ale szpitalne żarcie w żadnym kraju nie jest i nigdy nie będzie dobre. Trzeba sobie radzić.
Zaczęliśmy rozmawiać na temat wiszącego na ścianie obok automatu obrazu Vermeera ,,Dziewczyna czytająca list" i zastanawiać się, kto powiesił go aż tak nie w pięć, nie w dziesięć. Bo, jakby nie było, w całym szpitalu było ponuro i nudno, a tu nagle, w kawiarence, ni z tego, ni z owego – Vermeerowski obraz. No litości!
– To wygląda tak, jakby przybiegł tu jakiś wariat, powiesił to i zwiał, zanim ktoś go zobaczył – zauważył Leo, a ja się zaśmiałam i przyznałam mu rację.
– Ciekawe, co mogło być w tym liście – powiedziałam, kręcąc zawartością papierowego kubeczka.
Blondyn otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym czasie usłyszeliśmy inny dźwięk:
– Izabela!
Niemal natychmiast zostałam zamknięta w zbiorowym uścisku czterech najbliższych mi przyjaciół. Nie miałam serca mówić im, że mnie zgniatają, przypominać, że nie lubię się tulić i że lekko wbijam się w wózek. Po prostu się uśmiechnęłam.
W końcu zostałam wypuszczona. Wszyscy coś do mnie mówili, a wyszedł z tego jeden wielki bełkot (jeśli się nie mylę, to Aisha w ogóle pomieszała języki z radości i nawijała po arabsku – tak, zdarza jej się) i nie zrozumiałam prawie nic. Rada na przyszłość: jeśli odwiedzacie kogoś w szpitalu i tek ktoś jest przytomny, to nie mówcie do niego wszyscy na raz, bo i tak was nie zrozumie.
– Em... jesteście tak ciut za głośno, a ja... – rzuciłam, a sekundę potem, jak z karabinu maszynowego posypały się pytania:
– Boli cię głowa?
– Wszystko w porządku?
– Jak się czujesz?
– Może wody? – walnęłam się ręką w czoło i zatrzymując ją na nim, spojrzałam błagalnie na Leo. Odchrząknął jedynie, a cała czwórka spojrzała na niego wyczekująco.
– Pomyśleliście może o tym, że mówiąc wszyscy na raz i przekrzykując się wzajemnie nic nie osiągniecie? – zwrócił im uwagę, szepcząc.
Wtedy też z zawstydzonymi uśmiechami zamilkli na amen. Z ulgą wymalowaną na twarzy powędrowałam wzrokiem od Kookiego przez Hinri, Aishę i zatrzymałam się na Tae. Spuścił wzrok, a mój uśmiech nieco opadł.
– Zdaje się, że musimy pogadać – zwróciłam się do niego. Nie miałam ochoty na tą rozmowę, ale cóż, była konieczna. Lepiej teraz, niż później.
– Owszem – potwierdził.
– Wybaczcie, ale obrazicie się, jak na chwilę wyjdziemy na korytarz? – zapytałam resztę.
– Ta... – zaczął Kookie, a Aisha wbiła mu łokieć w brzuch, na co spojrzał na nią z oburzeniem, bo czym wycedził przez zęby: – Nie. Nie obrazimy.
Spojrzałam na nich z wdzięcznością. Tae złapał rączki od wózka i wyjechał ze mną na korytarz, zostawiając naszych sprzeczających się przyjaciół w kawiarence. Słyszałam jeszcze, jak Leo drze się ,,cisza!".
V stanął przede mną w prawie pustym korytarzu. Jakiś starszy pan jedynie czekał na windę. Uśmiechnął się do nas, po czym wsiadł do niej i pojechał do góry.
– Mówiłeś komuś? – zapytałam, kierując spojrzenie na Tae.
– Tylko Dayo, chociaż nie wiem, czy to się liczy, bo ona widziała. A ty?
– Tak – odpowiedziałam krótko. – Ale nie im.
– Yhym – krążył wzrokiem po całym korytarzu. W takim stanie nie widziałam go chyba ani razu. Mieszanina skruchy i poczucia winy odbijała się na jego twarzy i pewnie dlatego nie patrzył w moim kierunku. Żebym nie widziała. Tyle, że ja już dawno go przejrzałam.
Nie wytrzymałam i zdecydowałam się zacząć tą trudną rozmowę.
– Powiedz mi, dlaczego? – odezwałam się, a mój głos zabrzmiał dziwnie słabo.
– Nie wiem, nie umiem ci odpowiedzieć – przetarł twarz dłońmi. Jestem przekonana, że właśnie tego pytania się spodziewał. – To był impuls. Słuchaj, nie wiem, co chciałem, ale ty znasz mnie najlepiej i wiesz, że myślenie nie jest moją mocną stroną.
– No, nigdy nią nie było – rzuciłam uszczypliwie, a on lekko się przygarbił.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cofnąć czas. To... nie chciałem. Znaczy... Żałuję. Bardzo – schylił głowę, a potem, po kilku sekundach, zaczął mówić w zabójczo szybkim tempie: – Wiem, że to moja wina, że uciekłaś i że to przez to, co zrobiłem, ale ja naprawdę nie chciałem, a wtedy jeszcze powiedziałaś, że nie jesteśmy razem, no i się wkurzyłem, potem trochę wypiłem no i samo się stało, ja jej nawet nie znam, wiem, że może mi nie wybaczysz i że jestem okropny i beznadziejny, ale przysięgam, że już nigdy, przenigdy tego nie zrobię i obiecuję ci to jakoś wynagrodzić, a...
Spojrzał na mnie swoimi ślicznymi ślepiami, po czym klęknął przed wózkiem, a ja zakryłam usta wierzchem dłoni.
– Przepraszam, naprawdę przepraszam, błagam wybacz mi!
Spodziewałabym się wszystkiego. Wszystkiego, ale nie błagania mnie o wybaczenie na kolanach. Powiedzcie mi, że to nie dzieje się naprawdę...
Klęczał ze spuszczoną głową i wpatrywał się w podłogę. Coś we mnie pękło na ten widok i po prostu go przytuliłam, co było trochę trudne zważywszy na wózek. Po chwili zaskoczony Tae odwzajemnił uścisk. Myślę, że w tym przypadku słowa były zbędne.
Podkuszona dziwnym przeczuciem, spojrzałam ponad jego ramieniem i na końcu korytarza dostrzegłam Jijonga. Stał z zapasanymi rękami i opierał się plecami o ścianę. Uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć ,,dobrze zrobiłaś". Również się uśmiechnęłam.
Pchnięty prawdopodobnie tym samym przeczuciem, V odwrócił głowę w tym kierunku, co ja, gdzie czerwonowłosy właśnie znikał na schodach prowadzących na czwarte piętro.
– Poznałaś G-Dragona? – zapytał, unosząc brwi.
– Nie – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Poznałam Jijonga.
Chwilę się nie odzywaliśmy, a jedynie przyglądaliśmy się sobie nawzajem.
– Wiesz, o czymś zapomniałam – odezwałam się.
Nie zbyt mocno klepnęłam go w policzek. Zrobił minę w stylu ,,że co?", a ja udając poważną rzuciłam:
– To za tą dziewczynę.
Schylił głowę, ale ja się zaśmiałam.
– I tak ci już wybaczyłam – dodałam, na co się uśmiechnął.
Dzieliło nas może kilka centymetrów, więc nic dziwnego, że Tae przybliżył się jeszcze bardziej, zmierzając ku jednemu celowi.
– Jesteśmy w miejscu publicznym – zauważyłam.
– Już dawno przestało mnie to obchodzić – zaśmiałam się i zezwoliłam na pocałunek, jednocześnie go pogłębiając.
Po kilku sekundach usłyszeliśmy głos niedaleko nas, chyba od drzwi kawiarni:
– No to gdzie moja kasa, Kookie?
Zaskoczeni spojrzeliśmy w kierunku, z którego dobiegał. Dostrzegliśmy Aishę i niezadowolonego Jungkooka, który wygrzebywał z kieszeni portfel i położył trzy tysiące wonów* na jej otwartą dłoń.
– Mogę wiedzieć, o co chodzi? – uniosłam brew.
– Przegrał zakład – wyszczerzyła się moja przyjaciółka.
– Zaraz... co? Jaki zakład? – Tae patrzył raz na jedno, raz na drugie.
– Hm... wstępnie warto by zauważyć – zaczęła Aisha głosem profesorki – że ani ja, ani on, ślepi nie jesteśmy. Ani głupi. Swoje wiedzieliśmy, a zakład obejmował czas.
– Obstawiałem, że zajmie wam to trochę dłużej... – skrzywił się lekko, ale potem uśmiechnął.
– Ja za to twierdziłam, że albo już się całowaliście, albo w niedługim czasie do tego dojdzie – serio?
– Rany, co za zakład... – prychnęłam, a potem zaczęliśmy się śmiać.
Cześć – przywitała się trochę niepewnie Dayo, kiedy następnego dnia razem z Tae przyszli mnie odwiedzić. Zastali mnie na korytarzu. Jeździłam sobie w tę i powrotem, a kiedy ich zauważyłam, pomachałam im i podjechałam bliżej. Szczerze, ogarnęłam jak zleźć z łóżka.
– Hej – uśmiechnęłam się. – W ogóle, to zapomniałam wam podziękować...
– Co innego mogliśmy zrobić? – zapytała retorycznie Afroamerykanka. – Wiesz, tylko ciebie, jako jedyną jeszcze nie przeprosiłam, bo nie było okazji. Więc jest teraz. Przepraszam, za wszystko. Za to też – uniosła dyktafon, którym nagrała moją i Tae rozmowę na dachu. Lekko się uśmiechnęła.
– Przyjmuję przeprosiny – powiedziałam szczerze. – No cóż, skoro wszystkie ci wybaczyły, to... Witaj w Rodzinie!
Mogę przysiądź, że jej oczy się zaszkliły. Kompletnie nie wiedziała, co ma zrobić, więc przywołałam ją gestem dłoni. Przytuliłyśmy się i chwilę trwałyśmy w uścisku, co Tae skomentował ,,Jaka słodka kochająca się rodzina".
– Trzeba to wrzucić – powiedziała wskazując wzrokiem na dyktafon.
– Jak najszybciej – skinęłam głową, odwzajemniając uśmiech.
– Co trzeba wyrzucić?
Nie dobrze. Szef wszystkich szefów wytwórni. Masywny mężczyzna o siwych włosach, przyciętych tak krótko, że niemal na łyso. Ubrany był w szary garnitur. Co on tu w ogóle robi?
Mężczyzna zabrał Dayo dyktafon i włączył nagranie.
– Ty już naprawdę nie masz, o co być zazdrosny?
– Ostatnio ciągle siedzisz z nim. W ogóle, przez ten tydzień niemal w każdej naszej rozmowie musiałaś o nim wspomnieć, chociaż raz! A teraz też poszłaś tańczyć, kiedy poprosił cię twój ,,skarb" Jungkook!
Zaskoczony, może z lekka zirytowany, wyłączył je niemal natychmiast i spojrzał na nas groźnie. Przybrałam obojętny wyraz twarzy, jak my wszyscy. Tak było najbezpieczniej.
– Co to ma znaczyć? – potrząsnął dyktafonem.
– To była gra, Kim Sangwoon-nim** – Dayo spokojnie wzruszyła ramionami. Gdybym w tej chwili mogła, wytrzeszczyłabym oczy. – Napisałam takie krótkie opowiadanie i poprosiłam ich o pomoc, bo chciałam sprawdzić, jakby to brzmiało – kontynuowała, a mnie prawie opadła szczęka. – Ale jednak nie wyszło jak trzeba, trochę mało emocji i w ogóle, więc chcieliśmy to od razu wyrzucić.
Spojrzał na nas podejrzliwie, ale ja i Tae pokiwaliśmy głowami, utrzymując, że tak właśnie było. Co jak co, ale Dayo grać (czy też kłamać) potrafi. Oddał jej dyktafon i zanim odszedł, rzucił jeszcze:
– Different Sisters, dwudziestego drugiego sierpnia wylatujecie do Ameryki Północnej, by tam kontynuować karierę – zdębiałam. Powiedzcie, że się przesłyszałam... – Na przyszłość radzę nie zajmować się rzeczami związanymi z amatorskimi nagraniami. Ktoś może wam nie uwierzyć.
Czyli jak to w końcu będzie? – zapytałam, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Kilka godzin temu, o kulach wróciłam do dormu. Okupowałyśmy salon, siedząc na kanapie i dywanie.
Cały swój pobyt w szpitalu przegadałam z Leo. Jest bardzo fajny, lubi sztukę i – jak to zgodnie stwierdziliśmy – Europejczycy w Azji powinni trzymać się razem. Powiedziałam mu, że jedziemy do LA, a on odpowiedział, że Tris też w najbliższym czasie się tam uda. Zaproponowałam, że skoro tam będzie to możemy się zobaczyć. Nikogo więcej na naszej sali nie było. Wyszliśmy ze szpitala tego samego dnia, dzieląc się numerami telefonów.
– Kierunek Los Angeles – odpowiedziała mi Hyemi, śledząc kartkę, którą przyniósł nam nasz menadżer. – Potem Nowe Delhi, Warszawa no i Sydney.
– Dwa okrągłe lata – westchnęła Hinri, skubiąc rąbek spódnicy.
– Czterdzieści trzy dni. Tak mało czasu... – Aisha pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach.
– Nie pocieszaj – skarciłam ją. Byłam wkurzona. O takich rzeczach nie mówi się nagle. W ogóle, czy którakolwiek z nas kiedykolwiek słyszała coś na temat naszych wyjazdów? Nie. Czy nam coś wcześniej powiedzieli? Nie. Nie mogli powiedzieć na przykład przy podpisywaniu kontraktu? Nie.
– Co potem? – zapytała Dayo, siadając obok nas.
– Nic nie pisze. Ale nasz pobyt w sydneyowskim apartamencie dobiega końca dokładnie za dwa lata. Nie wiem, co potem, bo na tym plany związane z nami się kończą, ale najpewniej będzie jakaś trasa czy coś. W sumie, to od wtedy zostaje pół roku do końca kontraktu, więc...
– Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy zahaczyły o Japonię – stwierdziła Hinri.
– Bardzo możliwe – zgodziłam się z nią. – Skoro chłopaki się tam promują...
Kilka dni po moim wyjściu ze szpitala miała odbywać się oficjalna koronacja Tae na honorowego członka Different Sisters oraz moja na honorową członkinię Bangtan Boys. Takie coś, co w historii zespołów chyba jeszcze miejsca nie miało, albo jestem zwyczajnie niedoinformowana.
Jednakże najpierw była sesja. Wszyscy (patrz: mój zespół plus Tae) byliśmy ubrani w białe koszule i bladoniebieskie spódniczki, czy też w jedynym wypadku niesamowicie eleganckie spodnie. Wyglądałyśmy trochę jak Lovelyz na jednym ze wspólnych zdjęć.
Na mojej i dziewczyn głowach spoczywały śliczne korony w kolorze białym, wysadzane diamencikami (wątpię, by prawdziwymi, ale na takie wyglądały).
– Czuję się jak debil – powiedział Tae, dyskretnie odpinając pierwszy guzik koszuli.
Kazali mu wsadzić koszulę do prostych, podobno eleganckich spodni i zapiąć koszulę pod samą szyję. W takim połączeniu wyglądało to trochę jak strój dla staruszka. Jego mina była bezcenna.
Powiedział ten, którego kiedyś umalowali i przebrali za wróżkę...
– I tak wyglądasz – pocieszyła Aisha, klepiąc go po ramieniu i obie się zaśmiałyśmy.
– Ale wy jesteście miłe – spojrzał w lustro i niemal dostał załamki. – Nie ma chociaż jakiejś marynarki, czy coś, żeby to wyglądało bardziej jak garnitur? – zapytał przechodzącą obok stylistkę, a ta tylko pokręciła głową. – Nawet krawatu? Może muszka? Inne spodnie?
Wraz z Aishą, śmiejąc się, powędrowałyśmy do reszty dziewczyn i chłopaków, którzy także czekali na sesję zdjęciową. Najpierw my – wiadomo, dziewczyny mają pierwszeństwo. Potem jeszcze będę musiała ubrać się w ubrania podobne do tych chłopaków.
Chwilę rozmawialiśmy o tym, jak to będzie wyglądać i tak dalej. Dziś tylko zdjęcia, ale tak samo będziemy wyglądać jutro, na oficjalnych ceremoniach. Pierwsza, koronacyjna Tae po występie Different Sisters, a druga, moja, po występie Bangtan Boys.
Właśnie miały się rozpocząć zdjęcia indywidualne, kiedy pojawił się V. Ubrany w inne, bardziej przypominające dżinsy, jasnoniebieskie spodnie. Koszula już nie była wepchnięta do środka, a jeden odpięty guzik pozostał. Szedł więc dumnie, z rękami w kieszeniach spodni.
– To nie fair! – zawołał ze śmiechem Jimin, a Tae wystawił mu język. – On miał być ubrany jak wcześniej!
– Tak lepiej – stwierdziłam, a Aisha pokiwała głową:
– Już nie jak debil.
Na jakieś paręnaście zdjęć na zespół wybrano tylko po cztery.
Pierwsze zdjęcie grupowe przedstawiało Tae siedzącego na białym fotelu, po jego obu stronach, na podłokietnikach, siedziałam ja i Aisha, a z kolei obok nas stały Hinri i Dayo. Za fotelem, trzymając szóstą koronę stała Hyemi. Unosiła ją w koronacyjnym geście. Drugie, na którym zmienił się jedynie fakt, że była już niedaleko głowy Tae i każda z nas trzymała na niej dłoń. Przedostatnie różniło się tym, że był już koronowany. Na ostatnim V zmienił swoją pozycję na typowo luzacką, a korona lekko mu się przekrzywiła.
Dalej, zostałam przebrana w ciemne rurki i czarną bluzkę z krótkim rękawem. W międzyczasie zdążyli jeszcze złapać mnie i V do kilku wspólnych zdjęć, kiedy jeszcze nosił się w naszych barwach.
Moje zdjęcia z chłopakami były podobne, ale zamiast fotela ustawiono schody, których każdy z czterech stopni miał dobre pół metra. Na ostatnim stopniu pisało ,,Bangtan Boys and Bangtan Girl"
Ustawili nas na kształt piramidy. Stałam na trzecim stopniu, a po obu stronach miałam Tae i Kookiego. Niżej, na drugim byli kolejno Suga, Jin, J-Hope i Jimin. Zaś na samej górze prowizorycznych schodów stał Rap Monie, trzymając w rękach czarną bejsbolówkę, taką jakie miało całe BTS, z nadrukowanym na tyle ,,Izzy" – takie było pierwsze zdjęcie.
Na drugim narzucili mi bluzę na plecy, zaś na trzecim ,,pomagali" (w praktyce oznaczało nieduże zamieszanie, ale na zdjęciu wyszło okay) mi ją założyć. W trzecim miałam ją na sobie, rozpiętą. Ostatnie, gdzie wszyscy przybrali już swobodne pozycje, przedstawiało mnie, opierającą się łokciami na barkach Tae i Kookiego.
Było jeszcze kilka indywidualnych zdjęć. Ja byłam zadowolona ze wszystkich, podobnie, jak cała reszta.
*W tym miejscu naprawdę polecam włączyć piosenkę*
Razem z resztą D. Sisters i BTS w wersji ,,cywilnej", ubrani i uczesani tak, by nas najlepiej nie rozpoznano, pojechaliśmy na lotnisko w Incheon. Chłopcy naprawdę są cudotwórcami – przekonali menadżera, żeby mogli nas odprowadzić.
Do lotu zostało parę godzin, więc mogliśmy sobie pochodzić. To też zrobiliśmy. Początkowo całą naszą dwunastoosobową gromadą włóczyliśmy się w okolicach lotniska. Potem stopniowo zaczęliśmy się rozdzielać. Część poszła pochodzić po jakichś uliczkach, inni na plażę, dzieląc się najpierw na grupki, a potem niektórzy jeszcze na pary.
Należałam do ,,niektórych". Szczerze, to powiedzieliśmy im wszystkim, bo już nie było, czego ukrywać.
Spojrzałam na morze, w stronę słońca, które coraz bardziej mknęło ku wodzie, by pojawić się dopiero jutro. Wraz z chwilą, w której całkiem zniknie za horyzontem, opuszczę Koreę na okrągłe dwa lata. Nie wiedziałam, czy na pewno chcę wyjeżdżać i czy w ogóle tu wrócimy. Ale czy miałam jakiś wybór? Obowiązywał mnie kontrakt. I tak, miałyśmy go podpisanego na znacznie krócej, niż inne k-popowe gwiazdy, bo tylko na trzy lata. O całe dziesięć mniej niż te, na przykład, w SM. To jednak był kontrakt.
Wysiliłam się na uśmiech. Nie chciałam być smutna podczas tych ostatnich wspólnie spędzonych chwil. Niby istnieje coś takiego jak internet i telefony komórkowe, ale przecież to nie to samo, co widzieć kogoś na żywo. Poza tym, pewnie nawet nie będziemy mieć czasu na dzwonienie do siebie...
Mogłabym udawać, że to przetrwamy, że będzie dobrze, ale nigdy nie należałam do optymistów. Raczej do najbardziej zagorzałych pesymistów, ale mniejsza z tym. Prawda była taka, że dwa lata z dala od siebie bez szansy spotkania się to bardzo dużo. Nie zdziwiłabym się, gdyby któreś z nas kogoś poznało i zakochało się. To przecież nic nienormalnego. Ludzie potrzebują bliskości kogoś. Zwłaszcza, gdy im się ją odbierze.
– Chciałbym ci coś powiedzieć – zaczął Tae, łapiąc mnie za rękę i rysując na niej małe kółeczka. Lubiłam takie chwile. Będę za nimi tęsknić. – Tylko się nie śmiej, bo twój język wcale nie jest łatwy...
Będę tęsknić za jego prostokątnym uśmiechem i głupimi żartami.
– Jakby twój był...– prychnęłam mimowolnie, ale uśmiechnęłam się delikatnie.
Będę tęsknić za nim.
– Ciii... – uciszył mnie. – Daj mi powiedzieć, póki mam na to czas. Tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiać. Obiecujesz? – spojrzał mi w oczy. Co on kombinuje?
Będę tęsknić za wszystkim. I to bardzo.
– Obiecuję – powiedziałam z ręką na sercu.
Wziął głęboki oddech i wypuścił głośno powietrze, a ja już się uśmiechnęłam. Spojrzał na mnie karcąco, więc powstrzymywałam uśmiech jak tylko się dało.
– Izabelo Lis... – chwila wyczekiwania trwała może tylko kilka sekund, ale dla mnie trwała wieki. – Kocham cię – powiedział do mnie po polsku, a w moich oczach wezbrały łzy. Szczęścia i smutku zarazem. Zamrugałam kilka razy.
Przez chwilę myślałam, że tylko to sobie wyobraziłam, ale to jednak działo się naprawdę. Przytuliłam się do niego i ukryłam szeroki uśmiech w jego ramieniu. Tae, Tae, Tae. Jak ja mam to wszystko zostawić tutaj? Nigdy nie sądziłam, że mogę być równocześnie najsmutniejszą i najszczęśliwszą osobą na świecie.
Powiedział, że mnie kocha. Co z tego, że wyszło mu to jak ,,kociam cie"? To znaczyło więcej, niż gdyby powiedział to perfekcyjnie w jakimkolwiek innym języku.
Pocałowałam go w policzek.
– Saranghae, Taehyung – wyszeptałam mu do ucha, czując, że wstrzymywane łzy spływają mi po policzkach. I to była najszczersza prawda.
Kierowaliśmy się już z powrotem na lotnisko, teraz całą grupą. Byłam skupiona na swoich własnych myślach i zapamiętywanie wszystkich szczegółów. To, jak chłopaki są ubrani, jak się uśmiechają, jak mają ułożone włosy. Starałam się zapamiętać moich przyjaciół jak najlepiej. Tych prawdziwych, żywych ich, a nie marną kopię pokazywaną przez ekran telewizora czy komputera.
Hinri i Kookie szli na samym przedzie, rozmawiając o czymś, pewnie niezbyt wesołym, sądząc po ich zachowaniu. Jednak moje olśnienie, które przyszło niedługo przed festiwalem nie było im potrzebne. I tak się nie zeszli, chociaż chcieli. Szkoda, bo do siebie pasują.
Grupa środkowa szła niemal razem, z tym, że ja i Tae nieco się od nich odłączyliśmy, a Aisha i Suga wybyli trochę do przodu. Na samym końcu wlekli się Hyemi i Rap Monster.
– Wierzysz w związki na odległość? – zapytał nagle Tae, patrząc na górujący nad nami budynek lotniska. Jeszcze jakieś dwadzieścia metrów.
– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.
Westchnął i spojrzał na swojej buty.
– Ja też nie.
– Czyli... to koniec. To już jest koniec – rzekłam, czując gulę w gardle.
– Tak. Koniec.
Spojrzeliśmy na siebie i złączyliśmy dłonie. Miałam ochotę się tu teraz zatrzymać. Stać tak, stać tak latami, przed wejściem na lotnisko i nigdy nie musieć wsiadać do tego samolotu. Być tu. Być wśród wszystkich, wszystkich przyjaciół.
– Wiesz, mija dokładnie pół roku. Sześć miesięcy od naszego spotkania w Londynie.
– Liczyłeś?
– Takie daty się pamięta – uśmiechnął się smutno. – Kiedy wrócisz...
– Jeśli wrócę – zauważyłam, czując, do czego zmierza. – Nikt nic nie mówił o powrocie. A nawet jakby, to będą dwa, długie lata. To, że wrócimy nie jest pewne, ani nawet prawdopodobne. Nie czekaj na mnie, to nie ma sensu – szepnęłam. – Możesz nawet zapomnieć.
– Ale... Przecież...
– Obiecaj, że będziesz szczęśliwy – spojrzałam mu w oczy, zatrzymując się jednocześnie.
Zamknął oczy. Wyjął z kieszeni małe, fioletowe pudełeczko z kokardką.
– Nie mogę ci tego obiecać – podał mi je w chwili, w której Hyemi i Rapmon nas wyminęli. – Otwórz, ale dopiero w Los Angeles, albo w samolocie.
– Powodzenia z tą bandą – rzuciłam na pożegnanie Rap Monsterowi i podeszłam do Jungkooka, który pożegnania ze wszystkimi poza Hinri miał już za sobą.
– Trzymaj się kochanie! Bądź silna, nie daj się! Powodzenia w karierze no i w ogóle. Nie rozrabiaj, dzwoń od razu, jak przyjedziecie do mieszkania, nie włócz się nigdzie, dbaj o siebie i o dziewczyny, nie waż się niczego ćpać, bo ja się dowiem i... – przerwałam Kookiemu, tuląc go. – Będę za tobą tęsknić.
– Ty też się trzymaj, skarbie. Ja już za wami tęsknię... Nie płacz no, przez ciebie też płaczę! – uśmiechnęłam się przez łzy, ocierając je. Uściskaliśmy się raz jeszcze, mocno.
Przyszła kolej na pożegnanie z Tae. To było najtrudniejsze. Przełknęłam ślinę.
Złapał mnie za dłonie i oparł swoje czoło o moje.
– Nie wiem, jak ty to zrobiłaś, ale masz mnie – spojrzał mi w oczy. – Masz mnie pierwsza. I nie łudź się, że zapomnę, bo to niemożliwe – pocałował mnie, ten ostatni raz.
– Ja też cię nie zapomnę – pociągnęłam nosem. – Nawet nie będę próbować.
Spojrzałam na resztę naszych przyjaciół. Jimin, J-Hope, Jin i Dayo, która z zaczerwienionymi oczami już na nas czekała, patrzyli na mnie i Tae i na stojącą obok parę, widziałam, jak im tez szklą się oczy. Hyemi właśnie odsuwała się od Mona, ocierając łzy rękawem.
Powoli puściłam dłonie Tae i z bólem odeszłam w kierunku czekających już dziewczyn. Odchodząc obejrzałam się jeszcze przez ramię i patrzyłam na machających przyjaciół jeszcze tak długo, jak pozwoliły mi ściany. Wyszeptałam ,,żegnajcie". A potem czułam już tylko, jak słone krople skapują z moich policzków a to na bluzkę, a to na podłogę.
Wszystkie razem złapałyśmy się za ręce, żeby dodać sobie nawzajem otuchy. Dla żadnej to pożegnanie nie było proste.
Nawet nie zauważyłam, kiedy siedziałam już w samolocie, patrząc przez okno.
Przypomniałam sobie o pudełeczku, które dał mi Tae. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam je, po czym otworzyłam.
W środku znajdowała się bransoletka ze złotym serduszkiem na fioletowym rzemyku zaplecionym w warkocz. Na serduszku był wygrawerowany napis ,,You're my dream". Zaciskając usta, włożyłam ją i przez chwilę wpatrywałam się w wyryty napis.
Wtedy do mnie dotarło, że to był tylko sen.
Czas otworzyć oczy...
~~~~~~~~~~
* 3000KR wonów czyli ok. 10 złotych, o ile ten przelicznik dobrze liczył ;)
** Mam nadzieję, że dobrze użyte, bo dla mnie wszystkie zwroty poza ,,oppa", ,,unnie", ,,hyung" i jakieś może z pięć, innych to czarna magia :/ Tak wgl, to postać wymyślona :P
No i macie ostatni rozdział. :) Trochę długo to trwało, ale mam nadzieję, ze jego długość wam to wynagrodziła. Mam też nadzieję, że wam się podobał i odpowiedział na wszystkie pytania no i że was nie zawiodłam. Muszę przyznać, że przy końcowych scenach trochę się popłakałam, ale tylko trochę. :P
Uprzedzając pytania: tak, będzie druga część.
Podziękowania będą pod epilogiem, ale i tak tradycyjnie wszystkim dziękuję za gwiazdki i komentarze. ,,Kociam" was :*
[EDIT] Dla tych, co się nie domyślili, ostatnie dwa zdania to przenośnia ;)
Do następnego,
Caroly
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro