R.6 Zaduma
Mężczyzna gwałtownie wyszedł na dziedziniec zamku i z trudną do powstrzymania złością skierował swoje kroki z dala od pozostałych mieszkańców dworu. Mijał stajennych, służki i gwardzistów. Ignorował konsulów, arystokratów czy zagranicznych ambasadorów.
Jedyne, czego pragnął to względna samotność.
W końcu dotarł do ustronnej wnęki pomiędzy katedrą a domem pobożnych kapłanów. Dopiero tam zrzucił wszystkie maski ze swojej twarzy i dał upust swojej wściekłości.
Uderzył w kamienną ścianę, zdzierając sobie do krwi skórę z knykci.
Potem jeszcze raz i jeszcze.
Igiełki tępego pulsującego bólu powoli przynosiły mu spokój i ulgę od nadmiaru emocji.
Miron oparł spocone czoło o mur i oddychając ciężko spróbował po raz kolejny przełknąć głupotę swojego króla.
Na spotkaniu z kupcami Jakub okazał im kompletny brak szacunku i zrozumienia. Obraził najważniejszego z nich, a następnie odmówił mu udzielenia pomocy i to pomimo rady, by tym razem okazał nieco miłosierdzia wobec swojego ludu.
Miron zamknął swoje żółte oczy i wrócił pamięcią do licznych placów egzekucyjnych ustawionych na zbiegach większych ulic w Mieście Głównym.
Nieustający odór trupów i wizja nadchodzącego zimowego głodu według króla miała utrzymać jego poddanych w łańcuchu posłuszeństwa i powstrzymać ich przed próbą podniesienia buntu, ale nic bardziej mylnego...
Im bardziej ludzie się boją, tym bardziej pragną zmian na lepsze. A jeśli władza, która sprawuje nad nimi pieczę tylko im w tym przeszkadza, to oznacza dla nich, że czas porzucić łagodne sposoby działania i przejść do użycia brutalniejszych metod poprawy swojego życia.
Miron, jako ukryty w cieniu obserwator już dawno przeczuwał rewolucję wiszącą w powietrzu. Wystarczyła iskra, która spadłaby na odpowiednio palny grunt, by znieść z powierzchni ziemi cały znany mu świat.
Sytuacja królestwa poprawiła się dopiero, gdy Jakub, chociaż raz wykazał się rozumem i poślubił zagraniczną księżniczkę o gołębim sercu. Jej życzliwa i pełna empatii osoba stała się żywym kontrastem dla okutego króla, który trzymał swoją ludność pod nieustającym jarzmem strachu.
Helena szybko dała się poznać, jako królowa, która nie przejdzie obojętnie obok krzywdy innych. Zaczęła od hamowania zapędów swojego męża. Potem przeszła do urządzania zbiórek pieniędzy i żywności dla najbiedniejszych oraz organizowania licznych akcji charytatywnych wśród zamożnych.
Dzisiaj również wykazała się mądrością. Oddając w ręce handlarzy swój drogocenny skarb, pokazała im, że stoi po ich stronie, że są dla niej ważni.
Była w końcu ich Heleną - Królową Ludu.
I mimo, że na spotkaniu rady królewski dwór był bardzo blisko katastrofy, szybka interwencja królowej i Mirona doprowadziła do tego, że dwór po raz kolejny dostał w prezencie dzień pozbawiony rozlewu błękitnej krwi.
Nie tajemnicą było dla nadwornego doradcy, że tylko Helena i jej kredyt zaufania wobec poddanych sprawiły, że król nie obudził się jeszcze z poderżniętym gardłem.
Miron uśmiechnął się szyderczo na tą myśl. To byłaby odpowiednia nauczka dla tego głupca.
Tląca się w nim złość zdążyła już przygasnąć. Choć nie był jeszcze zupełnie spokojny, mógł z powrotem nałożyć maski chłodu na swoje oblicze. Poprawił mankiety i spojrzał na swoje poranione dłonie. Krew spływała mu między palcami, barwiąc na czerwono rękawy koszuli.
Schował je głęboko do kieszeni i przyjął obojętną miną.
Nie minie dużo czasu, nim ktoś zauważy jego nieobecność. Musiał wrócić do króla i do swoich obowiązków.
*
Narady, choć trwały jeszcze długo, to z pewnością były mniej burzliwe po wyjściu kupców z sali.
A gdy nareszcie dobiegły końca całe towarzystwo z ulgą wyszło na dziedziniec, by rozprostować nogi i zaczerpnąć świeżego powietrza. Potem każdy rozszedł się w swoją stronę.
Niektóre z panien dworu dostały jeszcze zaproszenie na spędzenie reszty popołudnia na herbacie z królową w jednym z pałacowych ogrodów, ale Ida uprzejmie odmówiła, zasłaniając się innymi powinnościami.
Po tylu godzinach przysłuchiwaniu się z jednej strony kłótni, a z drugiej niemądrych plotek, wolała przewietrzyć umysł jedynie we własnym towarzystwie. I chociaż popołudniowa herbata w ogrodzie przepełnionym barwnymi kwiatami i trelem rozśpiewanego ptactwa, brzmiała relaksująco, to wspomnienie kolejnych godzin spędzonych na wysłuchiwaniu żali rozczarowanych swoim życiem kobiet pomogło jej podąć decyzję o samotnym spędzeniu tego czasu.
Ida spacerowym krokiem przeszła się po reprezentacyjnym dziedzińcu, a gdy doszła do jednego z jego krańców, tego tuż przy głównej bramie, odwróciła się, by objąć go swoim wzrokiem.
Z tej perspektywy królewski dwór miał kształt półmiska, którego krawędzie wyznaczały mury oraz wytworne budynki ustawione w półkolu. Soczyście zielony trawnik, na którego środku ustawiono fontannę w kształcie plującego wodą smoka stanowił centrum dziedzińca.
Stojąc przy bramie Ida miała okazję zobaczyć front rezydencji królewskiej otoczonej krużgankami oraz mieniącą się w świetle Katedrę Czterech Bóstw, w całości zbudowanej z kolorowego szkła sprowadzanego zza południowej granicy.
Stojąc tutaj ciężko było sobie wyobrazić, że po drugiej stronie tych pełnych przepychu budynków, kryły się mniej okazałe miejsca, takie jak pokoje dla służby, garnizony czy przepełnione fetorem końskiego gówna stajnie. Wszystko, co brzydkie i niechlujne kryło się za dala od oczu wielkich dostojników.
Ida będąc powiernicą królowej była świadomym obserwatorem obu tych odmiennych wizji dworu. W końcu raz przechadzała się po królewskich komnatach w kryształowych pantofelkach, by później niewidoczna dla innych mogła się skradać nocą po zakurzonych korytarzach dla służby.
Jej pozycja w dworskiej hierarchii była dla wielu wielką niewiadomą. Kim tak właściwie jest powiernik? Czy to ktoś ważny? Czy może to po prostu zamorska nazwa dla osobistej służki? Tutejsza arystokracja nie znała takiego pojęcia jak Carahański przyjaciel, przez co jej osoba znajdowała się na równie niepewnej pozycji, co królewski trefniś, który , mimo że, nie brudził sobie rąk fizyczną pracą oraz miał prawo obracać się wśród śmietanki towarzyskiej, to był w ich oczach niczym więcej jak rozrywką. Czystą ciekawostką.
Tym właśnie była w ich oczach Ida - zamorską ciekawostką. To była gorzka myśl, która ją naszła, kiedy mijały ją dwie podstarzałe damy, wybierające się na spacer po mieście. Kiwnęły jej uprzejmie głową, ale wcześniej zdążyły pogardliwie zmierzyć ją wzrokiem.
Ida uśmiechnęła się do nich słodko i odwzajemniła ich pozdrowienie.
Patrzyła za nimi przez chwilę zastanawiając się czy i ona nie powinna udać się na spacer po mieście. Mogłaby zajść na feralny targ i osobiście zobaczyć jak wyglądają szkody poniesione przez kupców. Ale pójście tam w dworskim stroju przysporzyłoby jej tylko nie potrzebnej uwagi, a specjalne zejść do lochów jej domu, by się przebrać w coś... Bardziej odpowiedniego nie było czymś, czym Ida chciała teraz zawracać sobie głowę.
Zamiast tego skierowała się w stronę Jaskółczej Wieży. Stała ona na uboczu i była okryta raczej złą sławą wśród mieszkańców zamku.
Chyba to dlatego Ida tak bardzo ją lubiła.
Zbudowano ją na najbardziej wysuniętym na północ krańcu murów i jeszcze za panowania pradziada króla Jakuba pełniła rolę wieży strażniczej, ale kiedy kamiennym słupem zainteresowały się okoliczne jaskółki, które uznały ją jako perfekcyjne miejsce do budowania swoich gniazd, została porzucona i pozostawiona na łasce i niełasce ptaków.
I teraz choć jej szczyt nikł w promieniach zadziwiająco mocnego jesiennego słońca, to nad wieżą wznosiła się niepokojąca, żywa chmura złożona z masy skrzydeł, piór i dziobów nieustannie krążących wokół niej w kakofonii szumów i wrzasków.
Ida stojąc u jej podnóża obserwowała setki pikujących jaskółek, które zawładnęły kolejnym dziełem ludzkich rąk. Stojąc tam czuła się mała i nieważna, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy.
Kobieta z niemal nabożną czcią weszła do środka, by potem ostrożnie wspiąć się po stromych, nieużywanych przez nikogo od lat schodach i wejść na samą górę. Dopiero tam, będąc tak bliską niebu i tak daleką od spraw ludzkich mogła naprawdę odetchnąć pełną piersią. Usiada przy krawędzi zbierając swoją suknie wokół siebie by jak najmniej ją ubrudzić.
Malutki ptaszek pozbawiony strachu usiadł tuż obok niej i spojrzał na nią swoimi czarnymi paciorkowatymi oczkami. Ida podniosła w jego stronę dłoń chcąc go pogłaskać po delikatnym łepku, ale ten z łopotem skrzydeł wzniósł się w powietrze, uciekając poza zasięg jej rąk.
Ida tylko się roześmiała. Popatrzyła jeszcze za stworzeniem, które spłoszone dołączyło do swojego stada i znikło w chmarze identycznych ptaków.
Mały szczęściarz. Był wśród swoich i czuł się bezpiecznie, w dodatku miał skrzydła i w razie czego mógł na nich odlecieć hen daleko, z dala od wszelkich problemów.Dziewczyna tak nie mogła. Musiała stawić im czoła czy jej się to podobało czy też nie.
Podwinęła pod siebie kolana i oparła na nich brodę. Nagle uderzyło do niej jak bardzo tęskni za domem i swoją rodziną. Obce królestwo było wrogie nie tylko dla królowej. Ona także czuła się w nim osamotniona ze swoimi troskami. Musiała dbać o Helenę i utrzymać ją przy życiu, zachowując przy tym swój status incognito. Nie miała z kim porozmawiać o tym jak ciężko jest wytrzymać czasem z jej dziecinnie naiwną przyjaciółką.
Westchnęła głośno i zamknęła oczy, by chociaż przez chwile udawać że jest w Carahan i że wszystko jest w porządku. Wróciła wspomnieniami do czasu kiedy polityczne intrygi nie wydawały się tak skomplikowane i niebezpieczne. Tam znowu mogła być dziewczynką bawiącą się na plaży z Helą w zbieranie wyrzuconych przez morze kamyków i muszelek.
Ida otworzyła szybko oczy. Te czasy dziecięcej radości już nigdy nie powrócą. Przypominanie sobie o nich tylko sprawi jej niepotrzebny ból. Potrząsnęła głową jak gdyby chciała wyrzucić z niej wszystkie zbędne myśli, sprawiło to że spojrzała w dół, gdzie ujrzała sylwetkę swojego męża przemierzającego szybkim krokiem ścieżkę wokół zamkowych murów.
No tak jest... Jest jeszcze Miron.
Mężczyzna zatrzymał się i jakby wyczuwając na sobie obce spojrzenie obrócił się i natychmiast znalazł obserwującą go osobę.
Obyś mi tylko stamtąd nie zeskoczyła głupia kobieto.
Ida usłyszała jego kpiące słowa w swojej głowie. Wiedziała, że powinna zareagować na to złością, ale w tym momencie tylko się roześmiała.
Mimo wszystko Miron był kimś na kim mogła polegać.
Jeśli obiecasz na mnie poczekać to zejdę schodami . Przekazała mu w myślach.
Podniosła się i zaraz miała dołączyć do męża, ale wtedy jej wzrok uchwycił moment w którym od stada odłączyła się jedna jaskółka. Z jakiegoś powodu Ida była pewna, że była to ta sama, która wcześniej przed nią uciekła.
Ptaszyna odleciała na wschód. W stronę Carahan - ojczyzny Idy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro