Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R.2 W domu

Powrót zajął jej dużo dłużej niż się spodziewała. Pod zamkowe mury dotarła już po zapaleniu drugiej pochodni w strażnicy, przez co zastanawiała się czy nie było by lepiej spędzić tę noc w pobliskiej karczmie niż tłumaczyć się strażnikom z powodów swojej nieobecności, kiedy zobaczyła grupkę rozchichotanych służek zmierzających w jej stronę. Wracały z miasta i było lekko podchmielone. Ich rumiane policzki i zdecydowanie zbyt głośny ton jak na tak późną porę musiały być znakiem od niebios. Śmiejąc się jedna do drugiej zaczęły pukać do bramy. Kobieta zakryła twarz i podeszła do nich, udając ich towarzyszkę. Służki nawet, jeśli to zauważyły, to nie skomentowały tego w żaden sposób.

Zaspany strażnik uchylił wrota, ale wystarczył jeden rzut oka na pierwszą ze służek, rudowłosą ślicznotkę, która machnęła do niego przepustką od ochmistrzyni, by otworzył im szeroko bramy.

Wpuścił wszystkie kobiety, komplementując je i próbując z nimi flirtować, ale te zbyły go miłymi uśmiechami.

Gdy wyszły na dziedziniec, ona skręciła w stronę zachodniej wieży, a potem zamiast wspiąć się po jej schodach ruszyła w dół, po stromych stopniach w kierunku lochów.

To tam, głęboko pod zamkowymi murami mieściły się komnaty należące do jej męża. Nikt inny się nie zapuszczał w te strony. Podłogi były brudne, a ściany zimne, mokre oraz pokryte pajęczynami. Powietrze było lepkie i duszące, przez co każdy oddech zdawał się skracać jej życie.

Ciemność wokół rozjaśniały nieliczne pochodnie, lecz nawet ich ciepły blask nie był w stanie rozpędzić chłodu, który pojawił się w jej kościach. Drżąca dotarła na samo dno tej pieczary, gdzie znajdowały kamienne wrota, z wypisanymi ochronnymi inkarnacjami na framugach, było to wejście do królestwa jej małżeństwa. Chociaż wrota zdawały się być zamknięte na głucho, wystarczyło, że dotknęła ich lekko dłonią, a otworzyły dla niej się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Przekroczyła próg, przywitana zupełną ciemnością.

Jej mąż na szczęście jeszcze nie wrócił. Nie musiała się przynajmniej przed nim tłumaczyć. Podeszła do stolika i zapaliła długą zapałkę, którą zaraz odpalała kolejno wszystkie świece znajdujące się w jej reprezentacyjnym salonie. Stały tutaj stare wysłużone kanapy z ciemnym obiciem, stoliczki do kawy o fikuśnych nóżkach, półki wypełnione eleganckimi księgami ze starodawną poezją. Przy kominku mieścił się ogromny dębowy stół z dwunastoma ręcznie rzeźbionymi fotelami, w sam raz nadający się do urządzenia wspaniałej biesiady z mieszkańcami zamku. Jednak gruba warstwa kurzu pokrywająca każdy mebel, była dowodem, na to, że wszystkie sprzęty tym pokoju były nieużywane, a wystawione jedynie na pokaz, którego i tak nikt nie oglądał.

Kobieta mimo to zapaliła świece, by nadać mu, chociaż odrobinę ludzkiego wyglądu. Potem otrzepała ręce i przeszła do sypialni. Tam nie musiała się martwić brakiem światła. Kryształy ustawione w każdym rogu, wypełniały pokój kojącą błękitną poświatą. Pierwsze, co zrobiła, to usiadła przy toaletce i przyjrzała się swojej zmęczonej twarzy. Ściągnięta skóra oraz głębokie cienie pod oczami nie czyniły z niej piękności. Jedynym ratunkiem dla jej wyglądu mogła być tylko gorąca kąpiel i długi sen.

Za kamienną wnęką kryła się łaźnia zbudowana na naturalnym źródle wody. Było to jej ulubione miejsce, gdzie czysta gorąca woda tylko czekała, by do niej wejść i zmyć z siebie trudy całego dnia.

Gdy już umyta i przebrana w świeżą koszulę siedziała z powrotem przy toaletce i czesała lekko wilgotne włosy, usłyszała jak do komnat ktoś wchodzi.

W szklanej tafli ujrzała odbicie, wysokiego mężczyzny ubranego w czarny strój podróżny. Kiedy kierował się w jej stronę mocnym sprężystym krokiem, jego wąskie usta wykrzywiały się w niezadowolonym grymasie. Podszedł do niej i oparł swoją brodę o jej głowę. Skrzyżowali spojrzenia w lustrze, a gdy szare oczy kobiety spotkały się żółtymi o pionowej źrenicy delikatne flakoniki stojące na toaletce zaczęły się niebezpiecznie trząść.

- Wytłumaczysz mi gdzie dzisiaj byłaś Ido? – Zapytał ociekającym słodyczą głosem, nijak niepasującym do jego wyrazu twarzy.

- Załatwiałam sprawunki dla królowej, kochanie – odparła lekko odwracając się w jego stronę. Chwyciła jego twarz i przyciągnęła go do pozbawionego czułości pocałunku.

- A ty gdzie byłeś? – Spytała znacząco patrząc na jego strój.

- Sprawunki dla króla – odparł krzywiąc się wstrętnie. Sięgnął do paska i odpiął od niego znajomo wyglądający zakrwawiony mieszek ze srebrnikami.

– To dla ciebie. Twojemu przyjacielowi z cyrku już się nie przyda.

Zaskoczona chwyciła mieszek i zważyła go w dłoniach. Na płócienny woreczku znajdował się emblemat sklepu galanteryjnego, w którym zwykle się zaopatrywała.

- Był tylko wynajętym naganiaczem – zauważyła po chwili. Przeliczyła zręcznie pieniądze. Trzydzieści srebrników, wszystko się zgadza.

Zgarnęła monety i przesypała je do drewnianej szkatułki. Niektóre z nich były wciąż mokre od krwi Doriana.

Na szczęście śmierć tego człowieka nie była dla niej żadną stratą. Helenie i tak zamierzała powiedzieć, że jej kochanek bezpiecznie opuścił miasto.

Jej mąż tymczasem zniknął w przejściu do łaźni, zostawiając ją z samą z pewnymi kwestiami do przemyślenia. Szybko jednak okazało się, że jest zbyt zmęczona, by poświęcać im swój czas.

Ida położyła się w łóżku, przykryła się narzutą i zamknęła oczy. Sen jednak nie nadciągał. Dopiero, kiedy jej mąż, Miron położył obok niej wsłuchana w jego oddech pogrążyła się w letargu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro