R.1 Dzień Targowy
Gwar napierał na młodą kobietę, gdy ta szła powoli przez targ Wisielców ze wzrokiem wbitym w chodnik. Wąskie alejki były przepełnione ludźmi, a niewielkie straganiki uginały się pod ciężarem niepotrzebnych bibelotów, nadgniłych warzyw lub nieświeżego chleba.
Podstarzali kupcy przekrzykiwali się nawzajem, a ich klientela ostro próbowała się licytować, chcąc obniżyć cenę i tak niezbyt ciekawego towaru. Smród tłumu mieszał się z odorem uryny, ale najgorszy i tak zdawał się być swąd trupów wiszących na prowizorycznych szubienicach ustawionych na krawędziach placu.
Obrzydliwy, dławiący smród zwłok był w stanie wycisnąć łzy z każdego, kto znalazł się zbyt blisko.
Kobieta jednak tylko osłoniła twarz kolorowym szalem i przyśpieszyła kroku, kierując się ku sercu miejscowego rozgardiaszu.
Była nim niewielka fontanna ustawiona na środku targowego placu. Występowali tam przejezdni grajkowie i uliczni artyści, a wśród nich przemykali niepostrzeżenie kieszonkowcy uwalniając beztroskich mieszczuchów od ciężaru ich pieniędzy.
Zbielałe palce mocno zacisnęły się na pasku płóciennej torby, gdy weszła w największe kłębowisko ludzi.
Przepychała się między nimi, korzystając skutecznie ze swoich łokci. Jej celem był mężczyzna stojący na podwyższeniu i nawołujący gapiów na wieczorny występ cyrkowców. Jego przystojna twarz, zawadzki uśmiech i czarujący głos, sprawiały, że doskonale nadawał się do tej roboty.
Był jak wąż wabiący nieświadome ofiary prosto do swojej paszczy.
Gdy znalazła się dostatecznie blisko, by zobaczyć drobne krople potu spływające mu po czole, jej dłoń odchyliła klapę torby i zacisnęła się na chłodnym metalu.
Mężczyzna ją zauważył. Zmrużył tylko oczy na kawałek stali trzymany między jej palcami, ale na nic innego nie miał już czasu.
Kobieta zrobiła krok i siłą wcisnęła mu blaszkę do ręki i nie zatrzymując się, odeszła jakby nigdy nic.
Nie widziała reakcji mężczyzny, ale mogła sobie wyobrazić jak zbladł, gdy zobaczył słowa wyryte w metalu. Jego nagonka natychmiast umilkła. Musiał zejść z estrady i zniknąć w tłumie, licząc, że dzięki temu oszuka przeznaczenie.
Nic bardziej mylnego.
Nikt przed nim nie ucieknie, ale jego wyrok zawsze można próbować odsunąć w czasie.
Chwilę potem, tłum z krzykiem rozpierzchł się na wszystkie strony, próbując się ratować przed śmiercią pod kopytami konnicy gwardii królewskiej.
Wcześniejszy uliczny zgiełk zagłuszył ostrzegawczy tętent końskich kopyt, a teraz strażnicy w ciężkich zbrojach wjechali w sam jego środek nie bacząc na przerażoną ludność.
Ogólna panika sprawiła, że kobieta została poniesiona z falą w jedną z bocznych uliczek. Dopiero przy wisielczych szubienicach udało się jej wyrwać z pędzącego strumienia ludzi.
Złapała się słupa i stanęła przy martwym ciele, co spowodowało, że chmara żerujących na nim muszysk wzbiła się w powietrze. Kobieta zmrużyła oczy i osłoniła twarz rękami. Gdy robactwo już zniknęło wspięła się na palce i wpatrzyła się w chaos odgrywający się przed jej oczami.
Targ wyludniał się z każdą sekundą. Stoiska zostały rozwalone, na ziemi walały się zgniecione warzywa, potłuczone szkła, porcelany. Całe bele siana, jedwabi i innych materiałów leżały w błocie, teraz zniszczone i całkowicie bezwartościowe.
Tym jednym incydentem mnóstwo ludzi straciło dobytek swojego życia. Wielu kupców zostanie zmuszonych do wzięcia wysokoprocentowych kredytów, by ponownie móc wrócić do handlu.
Inni prawdopodobnie umrą z głodu.
A powodem tego całego nieszczęścia był przystojny mężczyzna - kusiciel, który jak diabeł swą osobą zdołał omotać kogoś, na kogo nawet nie miał prawa spojrzeć.
Teraz zapewne ukrył swoją twarz, by wniknąć w tłum i mieć szansę na ucieczkę przed królewską ręką sprawiedliwością. A to wszystko dzięki niej i krótkiej wiadomości, którą mu przekazała.
Kobieta ostatni raz rzuciła okiem na pobojowisko. Strażnicy w frustracji spowodowanej niemożnością znalezienia mężczyzny niszczyli to, co zdawało się być pod ich ręką. Konie tratowały ludzi, a niebezpiecznie ostre miecze, co i rusz spadały na nieszczęśników, którzy nie zdołali jeszcze opuścić tego miejsca. Jeszcze chwila, a po targu nie zostanie nawet jedna cała drzazga drewna i ani jeden kupczyna, który odważy się ponownie wystawić tu swoje dobra.
Jeden ze strażników nagle zatrzymał się i złapał spojrzenie kobiety. Jego twarz wykrzywiła się w groźnym grymasie, gdy rozpoznał jej tożsamość, ale kobieta natychmiast dołączyła do uciekających, znikając mu sprzed oczu i nie pozwalając by ruszył za nią.
Długo kluczyła po mieście, wciąż i wciąż skręcając w labirynt bocznych uliczek. Były zbyt wąskie, by człowiek na koniu mógł nią przejechać. Był to jednak zbytek ostrożności – w końcu nikt jej nie ścigał ani nie śledził.
Zbliżał się już zachód słońca, gdy znalazła się w miejscu, do którego zmierzała. Była to rozpadająca się kamienica w najbiedniejszej dzielnicy miasta. Weszła do niej bez wahania i skierowała się do piwnicy. Tam w najciemniejszym jej kącie siedział on.
- Helena chciała, bym ci do dała... Na nowy początek życia czy jakoś tak – odezwała się rzucając mu wyciągnięty z torby mieszek wypełniony srebrnymi monetami. Upadł mu u stóp, ale mężczyzna nawet na niego nie spojrzał.
Na jego twarzy można było odnaleźć tylko rozpacz. Był blady, miał przekrwione oczy, a wargi, które jeszcze kilka godzin temu tak słodko się uśmiechały teraz były suche i pogryzione.
- Co się stanie z Helą? – Zapytał drżącym głosem.
- Nic. Ona jest tu bez winy, dlatego cała odpowiedzialność za wasz niedorzeczny romans spadnie na ciebie... A to się skończy twoją śmiercią, jeśli dasz się złapać.
Kobieta podeszła do niego i przyklękła u jego boku zawijając spódnicę wokół nóg tak, aby żaden jej skrawek nie dotykał brudniej podłogi. Uniosła dłoń tak jakby chciała pocieszycielsko pogłaskać go po głowie, ale zamiast tego jej palce boleśnie zacisnęły się na jego włosach i odchyliły jego twarz w jej stronę.
- Jak dla mnie Dorianie Aleksleju powinieneś skończyć na szubienicy - syknęła ostro patrząc mu w oczy.
- Wcześniej powinni odciąć ci, to tam na dole, a potem rzucić to psom na pożarcie. Przez ciebie zostało i jeszcze zostanie skrzywdzonych wielu niewinnych ludzi. Przez twoją bezmyślną żądzę jej wysokość jest wściekły! Będzie kazał palić, mordować i szukać zarówno ciebie jak i wszystkich tych, którzy mieli z tobą styczność. Nie spocznie aż cię nie znajdzie i nie zabije. Rozumiesz, o czym mówię?
Naganiacz pokiwał ledwo widocznie głową. Jego skóra przybrała odcień niezdrowej zieleni, dlatego kobieta przezornie odsunęła się kawałek.
- Helena zabiłaby się jednak, gdy coś ci się stało - kontynuowała już spokojniej.
-Dlatego cię ostrzegłam. Masz wziąć te pieniądze i jeszcze tej nocy wynieść się z miasta. Najlepiej byłoby gdybyś opuścił kraj i nigdy więcej tu nie wracał.
- A... A co z Helą?- Znów zapytał.
Kobieta zmarszczyła brwi w niezadowoleniu.
-Powiedziałam ci przecież, że o nic nie będzie oskarżona.
- Ale my się przecież kochamy! Dlaczego nie możemy uciec razem?! Tak będzie najlepiej! – Mężczyzna uderzył się w pierś – zadbam o nią, uwolnię ją od tych przeklętych łańcuchów małżeństwa i sprawię, że naprawdę będzie szczęśli...
Donośny śmiech, przypominający rechot żaby przerwał mu tę bohaterską mowę.
Kobieta nie potrafiła się powstrzymać. Nigdy wcześniej nie słyszała podobnych bredni. No chyba, że w pieśniach nadwornych bardów. Ale na żywo? Nie. Coś takiego przydarzyło jej się po raz pierwszy.
- Dorianie – zaczęła ocierając łzy rozbawienia z kącików oczu – Helena za tydzień nie będzie nawet o tobie pamiętać. Jest zbyt niepoważna, by brać się za miłość. Byłeś tylko przygodą. Przygodą, a nie miłością – zaznaczyła patrząc mu prosto w oczy.
Krótką, intensywną i, co najważniejsze -zakazaną. Helena przysłała mnie tutaj tylko po to, by mieć czyste ręce. W ten sposób ostrzegła cię i podarowała ci przyszłość, dzięki temu jej wątpliwe sumienie będzie mogło spać spokojnie.
Kończąc swój wywód, uśmiechnęła się do niego, tak jak matka uśmiecha się do swojego dziecka, gdy te zrobi coś niemądrego.
Dorian wyglądał jakby uderzyła go pięścią w twarz, ale jednocześnie w jego oczach wciąż tliło się niedowierzanie. Ale ziarno zostało już posiane i wraz z upływem czasu w jego sercu rozkwitną bujne pnącza poczucia zdrady.
- Myślę, że powinieneś już iść – poradziła mu łagodnie.
Mężczyzna kiwnął głową. Podniósł się ciężko, wziął mieszek i powoli ruszył w stronę wyjścia. Poruszał się jak stuletni staruszek, noga za nogą, z wciąż szeroko otwartymi oczyma z niedowierzania.
Kobieta patrząc za nim pomyślała, że nie był już taki przystojny jak wcześniej. Znikł uśmiech i ta niezwykła iskra w oku, która potrafiła przyciągnąć do niego każdą niewiastę.
Stał się zwykłym mężczyzną, niewartym już niczyjej uwagi.
Kobieta również wstała i otrzepała ubranie. Zmęczona już całym dzisiejszym dniem postanowiła wrócić do domu. Ale wtedy jej wzrok został przyciągnięty przez kawałek metalu leżący porzucony w kącie. Był to ten sam metal, który przekazała Dorianowi na targu.
Na blaszce delikatnym pochyłym pismem było wyryte: „Dowiedzieli się. Natychmiast przyjdź do bezpiecznego miejsca. Potem uciekaj Twoja H"
- Krótko i lakonicznie... Następnym razem będę musiała spróbować przekazać w takich wiadomościach, więcej uczucia - wyszeptała do siebie i schowała metal w torbie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro