9.(2).Ucieczka
Pov.Roxs
Ze szpitala wyszłam trzy dni temu. Teraz została mi tylko przeprowadzka i zmiana otoczenia. Z Oliverem nie utrzymuje kontaktu. Pisze i dzwoni regularnie ,ale nie odbieram ,ani nie odpisuje.
Kiedy ja byłam bita i gwałcona, to on w tym samym czasie zabawiał się z Mią. Jeszcze miał do mnie pretensje,ale przecież to nie moja wina ,że zostałam porwana.
Ciąża. Niewiem,jak to dalej będzie. Nie mam pojęcia kto jest ojcem maleństwa. Przez głowę przechodzili mi różne plany.
Pierwszy to taki ,aby zostawić to. Po co mam wiedzieć kto jest ojcem,ale wtedy pomyślałam o dziecku. Myślę ,że chciałoby wiedzieć.
Drugi to taki ,aby oddać dziecko do adopcji. Przecież jest wiele par ,które chcieliby mieć ,a nie mogą,ale ja miałabym wyżuty sumienia i raczej nie mogłabym tego zrobić.
Trzeci to taki ,aby zrobić test na ojcostwo. Bym musiała pobrać próbki DNA od Olivera i Adriana. I tak właśnie zrobię.
Szybko ubrałam kurtke i wyszłam z domu taty, zostawiając przy tym kartkę ,że niedługo wrócę.
Pov.Sam
-Skarbie gdzie nas zabierasz?- zapytałam z szczutnym uśmiechem.
-Do naszego domu. Ty ja i Lenka. Przecież nie budziecie tu mieszkać- odpowiedział.
-Tak masz rację- przytaknełam, jak głupia idiotka.
-Tylko bez żadnych numerów- ostrzegł mnie-Inaczej będziesz odwiedzała córkę na cmentarzu- dodał.
-Nic głupiego nie zrobię.
Kilka minut później jechaliśmy autostradą przed siebie. Czekałam na odpowiedni moment. Na liczniku było ,już 100.
Teraz ,albo nigdy.
Ostatni raz spojrzałam na przestraszoną Lenę i uśmiechnełam się. Robię to dla niej.
Gwałtownie zaczełam szarpać za kierownicę.
-Co ty robisz!?- zapytał ,ale było juz za późno ,gdyż wypadliśmy z drogi. Samochód uderzył w drzewo.
Chciałam wyjść z pojazdu ,ale nie mogłam. Przygniotło mnie spory kawałek drzewa. W lusterko zauważyłam Lenę.
-Lena!-krzyknełam- Uciekaj- powiedziałam.
-Mamo choć ze mną- odpowiedziała.
-Lenka nie mogę. Sprowadz pomoc.
-Nie pójdę bez ciebie.
-Lena słoneczko posuchaj mnie. Musisz z tad wyjść.
-Dobrze. Zaraz wroce z pomocą!- krzykneła i wyszła z pojazdu.
Zaczynałam mieć mroczki przed oczami i wtedy wiedziałam ,że to mój koniec...ciemność.
Pov.Chrystian
-Cholera jasna!- krzyknęłem.
Od porwania Sam i Leny na niczym nie mogę się skupić i wszystko wypada mi z rąk.
-Co się stało?- do mojego gabinetu przybiegła Sonia.
-Nic.
-Przecież widzę.
-To ,juz drugi tydzień ,a nie ma żadnych wieść.
-Nie martw się. Samantha z Leną na pewno się znajdą- podeszła i przytuliła się do mnie.
Spojrzała mi się w oczy i ...pocałowała. Odałem pocałunek. Lekko popchnełem ją na sofe ,która stoi obok mojego biurka. Zamknełem na klucz mój gabinet i powoli rozpinałem koszule Soni...
Witam z powrotem!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro