10
*bez perspektyw*
Mijały kolejne godziny. Krążyli między dwoma mieszkaniami, gdyby jednak zechciała wrócić. Siedzieli teraz razem w salonie dziewczyn, wpatrując się w zegar, którego wskazówki przemieszczały się niemiłosiernie wolno. Trzecia w nocy. Jeszcze pięć godzin, by zgłosić zaginięcie.
Chwilę temu wróciła druga tura szukających, czyli Rap Monster, któremu Tae i Kookie działali na nerwy, Jimin i J-Hope. Rodzice Izabeli i Dayo wraz z menadżerem objeździli wszystkich znajomych, do których mogłyby się udać. Też ich nie znaleźli. Mieszkania rodziców dziewczyn były obok siebie, toteż robili podobnie do obu zespołów – chodzili od jednego, do drugiego.
Nikt nie miał pojęcia, dokąd mogły uciec obie dziewczyny, choć wiadome było, że jeśli już obie uciekły, to każda w innym kierunku, co jeszcze bardziej utrudniało sprawę. Najgorsza była świadomość, że mogło im się coś stać, że za kilka dni usłyszą w telewizji, o tym, że w rzece czy w krzakach znaleziono martwe ciało. Niestety, nie można było tego wykluczyć. Żadne miasto nocą nie należy do najbezpieczniejszych, nieważne, ile byłoby tam świateł.
Martwą ciszę, jaka panowała w dormie dziewczyn przerywało tylko tykanie zegara i westchnienia. Atmosfera panująca w środku była napięta. Telefony leżały na stoliku, a inne się ładowały. Wszyscy byli gotowi w każdej chwili zerwać się na równe nogi i wybiec.
Kolejna miniona minuta i znów dało się słyszeć głośne westchnienia.
– Sam idę jej szukać – zawołał w końcu V, po czym wstał i wyszedł tak szybko, jak to powiedział.
Jungkook poderwał się, by ruszyć za nim, ale Hinri pociągnęła go za rękaw w dół.
– Niech idzie. Sam – skinęła lekko głową, a brunet po chwili wahania posłusznie usiadł.
– Dłużej tutaj nie wysiedzi – zauważyła Hyemi. – Lepiej go puścić...
– Masz rację – przytaknął jej Jimin. – Tae potrzebuje działać, a trzymając go tutaj mu to uniemożliwiamy. Nawet, jeśli jej nie znajdzie, przynajmniej poczuje, że coś robi.
– Gdybyśmy kazali mu tu zostać, prędzej czy później i tak by się wymknął – stwierdził J-Hope.
– Za bardzo mu zależy – westchnęła Aisha, opadając na oparcie kanapy.
Suga powstrzymał się od komentarza. On jedyny z nich widział, co zeszłego wieczoru zrobił V, ale informowanie ich o tym teraz, było nie na miejscu. Tae i Izzy powinni wyjaśnić to miedzy sobą.
Taehyung szedł ulicą, nie wiedząc nawet, od czego zacząć poszukiwania. Niby tamci przejrzeli już tereny wytwórni, sąsiadów i całą dzielnicę, ale przecież mogła tam wrócić na przykład przed chwilą. Zastanawiał się, dokąd mogłaby się udać, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Nogi same skierowały go do parku. Było tam pusto, wyjątkowo nawet żadne zakochane pary się tam nie plątały. No tak, przecież dopiero wpół do czwartej – praktycznie rzecz biorąc, był już dwudziesty pierwszy czerwca. Normalnie wstawałby, by iść do wytwórni na kolejny dzień pracy. Dziś jednak zwolniono ich z treningów, żeby mogli pomóc w poszukiwaniach. Reszta wytwórni normalnie pracowała.
Rozglądał się po uliczkach, którymi – we dwójkę, trójkę czy w większym gronie, ale to nie ważne – przechadzali się nie raz nie dwa. Razem. Przypomniało mu się też, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Wysiadła z autobusu i szybko szła ulicą. Wtedy miała być jedynie wspomnieniem z Londynu zapisanym na klipie. Jeszcze nie myślał, że dwa dni później Izabela wyląduje w ich vanie i pojedzie wraz z nimi i swoimi rodzicami do Seulu, rozpocząć ,,szybką" karierę z trzyletnim kontraktem.
O, czyli jednak jedziesz z nami! – uśmiechnął się do niej. Siedział tuż obok swojego menedżera. Dziewczyna opuściła powieki i bez słowa weszła na tył vana, zajmując miejsce koło Jungkooka, a jej rodzice jeszcze dalej, na siedzeniach za nimi.
– Witaj w Big Hit Entertainment! – powiedział za nich wszystkich Rap Montser.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień. Pierwszy image Izabeli w stylu ,,bo cię walnę". Nie umiał nawet do końca określić, kiedy się zaprzyjaźnili. To działo się powoli, stopniowo. Nie jednego dnia. Potem... potem to już zaczął zauważać ją jako kogoś więcej, niż przyjaciółkę. Ale to też działo się powoli...
Zabawne, pomyślał, dziewczyny są często nazywane przez fanów FASisTERs przez ich ,,za-szybki" debiut w świecie popu, a w życiu prywatnym u nich wszystkich wszystko dzieje się powoli. Jungkook i Hinri – widać było, że się sobie podobają w zasadzie od pierwszego spotkania tej dwójki. A trwało cztery miesiące, nim się zeszli. W zasadzie, to dalej się nie zeszli, tylko są na dobrej drodze ku temu. A Hyemi i Namjoon? Co za ironia...
Idąc tak przez park, będąc myślami zupełnie gdzie indziej niemal wpadł na Dayo. Afroamerykanka z zamiarem ucieczki odwróciła się i zerwała do biegu. Zaskoczony Tae był szybszy i złapał ją za rękę niemal w ostatniej chwili. O mało się nie przewróciła, więc ją przytrzymał.
– Co ty tu robisz?! – zapytał szorstko. – Rodzice, menadżer i dziewczyny cię szukają, a ty się włóczysz!
– Nie wiesz nawet, co robię, a już mnie oskarżasz! – odpyskowała mu, wyrywając rękę z uścisku. – Szukam Izzy, tak samo, jak ty. Tylko ja przynajmniej wiem, dlaczego uciekła – rzuciła oschle.
– Nie ruszaj się – polecił Afroamerykance. Ta uniosła ręce do góry, jakby była jakimś więźniem i przewróciła oczami.
Nie wiedział, czy jej wierzyć, ale po co miałaby kłamać? W sumie, przecież mogła wiedzieć choćby przypadkiem.
Wyciągnął z kieszeni telefon u zadzwonił do menedżera, mówiąc mu krótko, że znalazł Dayo i że ona idzie z nim szukać Izzy, po czym niemal zaraz się rozłączył, nie dając mężczyźnie szansy na odpowiedź (która zapewne była by negatywna).
– Dlaczego uciekła? – zapytał od razu, chowając telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
– Naprawdę się nie domyślasz? – zdziwiła się. Pokręcił głową, a ona westchnęła. Machnęła ręką, że to nie ważne.
– Powiedz.
– Czyżbyś już zapomniał, co robiłeś zeszłego wieczoru? – zapytała retorycznie i ruszyła w dalszą drogę chodnikiem.
– Skąd ty... widziałaś? – zapytał zmieszany, chowając ręce do kieszeni kurtki.
– Osobiście? – skinął głową. – Tylko końcówkę.
Pokiwał głową, nieco zażenowany. Picie czwartego mocnego drinka nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, jak ma się słabą głowę...
– A Izzy? Widziała?
– Na zdjęciu – odpowiedziała, a V domyślił się, że to ona jej pokazała owo zdjęcie. Nie mógł mieć jej tego za złe. I tak by się dowiedziała.
– I? – dopytywał się.
– Upuściła je, po czym kazała mi iść samej do szkoły – westchnęła, szurając butami. – W połowie drogi zawróciłam, uświadamiając sobie, że może zrobić wiele niemądrych rzeczy, a ja byłabym ostatnią osobą, która ją widziała. Ale jej już nie było w dormie. Wtedy zaczęłam jej szukać łudząc się, że nikt nie będzie szukać mnie.
– Żartujesz sobie? – upewnił się, nawiązując do ostatniego zdania. – Może nie należysz do najmilszych osób, jakie znam, ale to nie zmienia faktu, że twoi znajomi czy menedżer się o ciebie martwią.
Prychnęła.
– Menedżer martwi się o to, że zniknęła mu jedna z gwiazd, na których zarabia pieniądze. Właściwie, zniknęły dwie, także jego stan można już uznać za żałobę! – zaśmiała się gorzko. – Dziewczyny pewnie martwią się trudnymi pytaniami w wywiadach. Prawda jest taka, że nikomu na mnie nie zależy nawet odrobinę.
– Jeżeli u wszystkich widzisz tylko zapatrzenie w siebie i chęć zysku oraz wmawiasz sobie, że jesteś niechciana, to w sumie zaczynam rozumieć twoje zachowanie – odrzekł filozoficznie.
Tak sformułowane zdanie ją ukłuło. Chyba miał rację.
– Zależy ci na Izzy? – skinął głową. – Więc dlaczego to zrobiłeś? – nie potrafiła tego zrozumieć.
Nie odpowiedział od razu. Sam nie znał na nie odpowiedzi.
– Żałuję – przyznał. – Sam nie jestem pewien, dlaczego to zrobiłem. Mógłbym się wymigiwać ilością alkoholu, ale w części przecież byłem świadomy. Może udowodnienie sobie, że na Izzy świat się nie kończy? Nie mam pojęcia...
– Nie rozumiem ludzi – stwierdziła, poprawiając szalik. – Ranią tych, na których im zależy, a potem samych siebie poczuciem winy.
Skuliła się jeszcze bardziej i zaskomlała z bólu. Otarła z policzka swoją własną krew, po czym wypluła tą z ust i zamknęła oczy. Z rozciętej wargi nadal ciekła karmazynowa ciecz, ale już mniej obficie niż kilka minut temu. Minut? Trudno określić. Zdawało jej się, że leży na chodniku wieki.
Za jednym ciosem w twarz rozcięła jej się warga i przegryzła sobie język. Pożałowała, że nie uważała na lekcjach samoobrony, której z entuzjazmem udzielała jej cała siódemka. Ale nawet jeśli, było jeden do pięciu. Nie dałaby sobie rady, może ewentualnie słabiej by oberwała.
Ciemny, niebezpiecznie cichy zaułek, długi i wąski. Nie było słychać nawet jeżdżących samochodów. Zdawał się leżeć setki kilometrów do Seulu, który znała. A ona rzucona niedbale na końcu zaułka, obok kontenera na śmieci. Jak popsuta lalka, którą znudziły się dzieci i bawiły nią ostatni raz, celując w kontener. Leżała w kałuży wody, czy cokolwiek to było, zmieszanej z krwią, której na szczęście nie wypłynęło wiele. Bała się. Bała się, że wrócą, że pobiją ją mocniej. Dlaczego nie można było jej od razu zabić? Wolała to, byle tylko nie przechodzić tych katuszy.
Nigdy nie przypuszczała, że mogą jej się skończyć łzy. Oczy okropnie ją piekły. Dobrze chociaż, że nie padał deszcz. Straciła czucie w nodze, która najprawdopodobniej była złamana. Chciała stracić przytomność, żeby tylko nie czuć płynącego po całym ciele bólu. Każdy centymetr piekł, albo szczypał. Oddychało jej się ciężko, a każdy z wdechów czy wydechów przypominał o złamanym żebrze.
Resztkami sił śpiewała sobie kołysankę, usłyszaną jako dziecko. Słyszała ją tylko raz, nawet nie pamiętała za bardzo słów.
Wargi jej drżały, a oczy zaczęły się zamykać. Nareszcie, pomyślała, we śnie nie będę nic czuć. Była zbyt słaba, ale teraz się nad tym nie zastanawiała. Powinna, jak każdy normalny, walczyć ze snem, byle tylko pozostać przy świadomości. A ona? Ona robiła wszystko, by zasnąć. Nie obchodziło ją, czy się jeszcze obudzi, czy nie. Wszystko było przysłonięte ucieczką, chociażby na sekundę, od cierpienia. Nie tylko fizycznego.
Usłyszała swoje imię. Słyszała je, jakby była zanurzona w wodzie, a ktoś mówił do niej z powierzchni. Nie słuchała, co ten głos mówił. Myślała tylko nad snem i zwianiem do krainy marzeń, gdzie nic nie boli. Uchyliła jeszcze oczy, dostrzegając przez mgłę dwie, kucające nad nią sylwetki. Ledwo ich rozpoznała przez zamglony obraz, a potem wraz z wydechem, straciła świadomość.
~~~~~~~~~~
Kolejny i najprawdopodobniej przedostatni rozdział :) Niech już będzie te dwanaście i epilog. Druga część będzie, jeśli oczywiście chcecie, bo mam pomysł ;)
Wybaczcie, że tak długo, ale ja pisałam. Tylko no nie to co najpilniejsze... Serio, ja powinnam nauczyć się pisać po kolei... miałam kawałek rozdziału 11, epilog i prolog części następnej zanim napisałam to :P
Dziękuję wam za te siedem komentarzy pod poprzednim i za wszyściuteńkie gwiazdki :* Powiem wam, że byłam szczerze zaskoczona, widząc, że ,,Sześć Lat" ma już 1,2 tyś. wyświetleń i 196 gwiazdek :D
To ja uciekam, widzimy się w następnym!
Caroly
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro