Rozdział 9: Trochę cierpliwości...
W miłości trzeba się napracować. Ona przychodzi do nas sama nie wiadomo skąd i dlaczego, ale to wszystko, co dla nas robi. Później musimy zajmować się nią sami. Kiedy jest za gorąco, schładzać, żeby się nic nie spaliło. Jak jest zimno, podgrzewać, żeby nie zamarzło. Jak coś się dzieje zbyt wolno, to przyśpieszać, a jak coś goni, tak że tracimy nad tym kontrolę, to zwalniać, bo w pędzie łatwo przeoczyć coś ważnego albo trudno uchwytnego.
Moje stopy rytmicznie uderzały o różową, betonową kostkę, a myśli nie pozwalały skupić się na wykonywanej przeze mnie czynności, przez co wiele razy tępo mojego biegu zmieniało się nienaturalnie. Raz przyspieszałam, raz zwalniałam. Tak naprawdę sama nie wiedziałam, co robiłam, co chciałam robić, a czego nie, a to odnosiło się nie tylko do teraźniejsze chwili, ale też do całego, mojego życia. Pewnie zastanawiacie się, o czym ja do cholery, teraz mówię i nawet gdybym chciała odpowiedzieć na to pytanie, nie zrobię tego, bo sama nie znam odpowiedzi. Nie wiem, co siedzi w mojej głowie, nie wiem, dlaczego nagle czuję się tak, jakbym wpadła w jakiś trans.
Trans, który zaczynał niszczyć mnie wewnętrznie, a ja coraz bardziej traciłam nad nim kontrolę.
Moje spojrzenie wędrowało od zielonych drzew, przez znajome, sąsiedzkie twarze po granatowe niebo, z którego lada chwila mogły spaść krople deszczy, ale teraz szczerze było mi to obojętne. Chciałam po prostu chociaż przez chwilę się uspokoić i jeśli deszcz miał mi w tym pomóc, nie miałam nic przeciwko. Niech pada nawet i cały tydzień. Czułam, jak moje serce biło nierównomiernie, a nogi lekko pulsowały od przebiegniętych kilometrów, więc przystanęłam na chwilę, opierając ręce o kolana. Wzięłam kilka głębokich oddechów, uspokajając oddech i po chwili wyprostowałam się z powrotem, postanawiając usiąść na pobliskiej ławce. Oparłam się wygodnie o brązowe deski i przymknęłam powieki, wsłuchując się w otaczający mnie harmider, który z każdą chwilą cichł zapewne z powodu niszczącej się pogody.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą. Co oznaczało, że już ponad cztery godziny jestem poza domem, z którego wyszłam zaraz po przebraniu się w strój sportowy, mówiąc tylko rodzicielce, że listy, które dostała, nie są niczym ważnym i to pewnie jakaś pomyłka. Nie uwierzyła mi, to było oczywiste, ale zaczem zdążyła zapytać o cokolwiek, ja już byłam poza zasięgiem jej głosu. Nie chciałam teraz z nią o tym rozmawiać, bo nadal nie wiedziałem co dalej. Byłam w punkcie wyjścia i chyba to przerażało mnie najbardziej. Nie wiedziałam, sama co powinnam zrobić, więc nie chciała też robić niepotrzebnej nadziei Justinowi, mojej matce czy komukolwiek innemu. Musiałam sama sobie pierw to poukładać, dlatego żałuję, że Ashley się o wszystkim dowiedziała. Nie zrozumcie mnie źle, jest moją najlepszą przyjaciółką, którą uważam też za siostrę, ale mogłam poczekać z tym trochę, do czasu, gdy będę pewna swojego wyboru.
Poczułam na swojej twarzy coś mokrego i od razu dostrzegłam, że padał deszcz, a raczej kropił. Westchnęłam, ale nie przejęłam się tym zbytnio, zresztą podobnie jak tym, że miałam na sobie tylko kolorowy, sportowy stanik i czarne legginsy, podkreślające moje nogi, przez co z łatwością mogłam się przeziębić, j jak wspominałam, wcześniej wszystko było mi obojętne. Pochyliłam się do przodu, opierając łokcie na kolanach i patrząc na swoje trampki.
- Przeziębisz się. - podskoczyłam, gdy do moich uszu dotarł obcy głos i natychmiast odwracam w tamtym kierunku głowę. Unoszę brew, widząc Justina, bo co on do cholery, robi w Kanadzie? Znaczy, wiem, że to stąd pochodzi, tu się urodził, spędził dzieciństwo i takie tam, ale z tego, co mi wiadomo od Jasmine, kilka lat temu na stałe zamieszkał w Nowym Jorku, a tu ostatnią, swoją wizytę złożył ponad rok temu. Co prawda brukowce mogły być źle poinformowane czy coś takiego, ale to w końcu Bieber i o jego życiu rozmawia się dwadzieścia cztery godziny na tydzień, więc wątpię w to.
- Śledzisz mnie czy co? - pytam i wstaje, po chwili znajdując się w tej samej pozycji co mężczyzna. Ten uśmiecha się, ale zaraz ten gest zamienia się w oblizanie warg, gdy jego tęczówki skanują moją sylwetkę. Korzystam z okazji, że jest zajęty i sama również powtarzam jego czynność. Ma na sobie czarne, obcisłe rurki, tego samego koloru bluzę oraz białe adidasy, które idealnie dopełniają cały luk. Blond kosmyki wyglądają spod kaptura, a brązowe oczy mają ciemniejszy odcień niż ostatnio, najprawdopodobniej przez brak promyków słońca.
- To ty stoisz pod moim domem. - rzuca, po kilku sekundach, gdy przyłapuje mnie na gapieniu się na niego. Uśmiecha się łobuzersko, a ja unoszę brew i zwilżam usta językiem. Rozglądam się po okolicy, na której oboje się znajdujemy i dopiero teraz dostrzegam, że to jedna z bogatszych ulic. Przenoszę spojrzenie za plecy mężczyzny, a gdy dostrzegam starszą kobietę i Jazzy, która macha mi rozpromieniona wzdycham, uświadamiań sobie, że prawdopodobnie wyszłam na idiotkę. Coraz więcej kropel deszczu wita się z moją skórą, a następnie przechodzi mnie dreszcz, bo robi się coraz zimniej. Blondyn dostrzega to i wskazuje dłonią na swoją posesję. - Może wejdziesz?
- Nie, nie będę przeszkadzać. Wyszłam trochę pobiegać i dosyć sporo nie ma mnie już w domu, moja rodzicielka będzie się martwić. - wymyślam na poczekaniu, bo nie chce robić mu kłopotu i kompromitować się jeszcze bardziej. Ten jednak nie reaguje tak, jak się spodziewałam, tylko przewraca oczami i podchodzi bliżej.
- Chociaż cię podwiozę, pada, a ty jesteś ubrana tak letnio. - jego głos ma charakterystyczną chrypkę, przez co moje ciało znów przechodzi dreszcz, który on odbiera tylko jako potwierdzenie i sama nie wiem, czy powinnam się z tego cieszyć, czy nie. Otwieram usta, by za przeczytać, ale on bezczelnie mi przerywa. - Nie przyjmuję przeczącej odpowiedzi. - uśmiecha się, po czym ciągnie mnie za rękę w stronę bramy, pod którą stoi czarne Ferrari. Wzrok jak podejrzewam jego rodzicielki, wypala dziurę w mojej twarzy, ale ignoruje to, próbując grać pewną i uśmiecham się ciepło. Mija kilka chwil, zaczem oboje stajemy obok, a Jazzy przytula mnie na powitanie, co chętnie odwzajemniam. - Mamo poznaj Izabellę...
- Dzień dobry. - uśmiecham się, wyciągając dłoń w jej stronę, a kobieta z miłym uśmiechem odwzajemnia gest i przedstawia się. - Nie będę już zabierać czasu i naprawdę nic mi się nie stanie, jak się przejdę. - naciskam, patrząc na brązowookiego, ale on przewraca oczami i łapię mnie za nadgarstek, ciągnąć mnie do samochodu, a ja zdążam powiedzieć tylko krótkie pożegnanie, zaczem znajduje się w środku pojazdu. - Jesteś cholernie, uparty. - rzucam, zapinając pasy i opierając się o drzwi tak, by mieć dobry widok na prawy profil chłopaka.
- Nie zaprzeczę. - odpowiada, patrząc na mnie i posyłając mi uśmiech, przez który znów czuję dreszcze na plecach. Odwzajemniam grymas, a on odwraca się do drogi i poprawia na siedzeniu, włączając silnik pojazdu. Nie odwracam od niego spojrzenia, bo nie ma niczego innego w zasięgu mojego wzroku, co przyciągałoby uwagę bardziej niż on. - Gapisz się. - wtrąca po kilku sekundach, ale ja dziwnym trafem nie czuję się speszona, a wręcz przeciwnie. Czuję się dobrze i na pewno lepiej niż kilka minut przed jego przyjazdem.
- Podziwiam widoki. - komentuje, a gdy wywołuje śmiech chłopaka, sama się uśmiecham, ale postanawiam, dodać coś, co sprawi, że Justin nie będzie myśleć, że na niego lecę. - Te za oknem oczywiście. - brunet przenosi na mnie spojrzenie na kilka sekund, ale ja nie pozwalam sobie na kontakt wzrokowy, choć to bardzo kuszący pomysł i patrzę na szybę za nim, udając wcześniej wymienioną szybę. - Rozpraszasz mnie. - mówię, gdy jego spojrzenie wierci mi dziurę w twarzy, zakładając ręce na piersi, a kąciki brązowookiego unoszą się do góry, a on sam odwraca wzrok na drogę. - Wiesz w ogóle, gdzie jedziesz?
- Jasne. - wzrusza ramionami, jakbym pytała o pogodę, a nie o to, czy zna mój adres. Patrzę na niego z uniesioną brwią, a ten uśmiecha się jeszcze szerzej. - Powiedzmy, że znam wszystkie podstawowe informacje o tobie. - mówi, a ja otwieram usta w szoku i patrzę na niego, próbując wyłapać w jego słowach żart. - Oj tam to nic takiego. - powtarzam jego słowa kilkanaście razy, parodiując go, a gdy zaczyna się śmiać, uświadamiam sobie, że czuję się w pełni zrelaksowana i po chwili również do niego dołączam, jednak na myśl o tym, że zaraz znów mam stanąć twarzą w twarz z rodzicielką, przestaje i wypuszczam drżący oddech.
- Mógłbyś zawieść mnie na Canton Ave 26?* Nie mam ochoty wracać do domu. - odezwałam się, patrząc na chłopaka i postanawiając wpaść do przyjaciółki, spędzając u niej noc. Justin spojrzał na mnie kątem oka i uniósł brew, widocznie nad czymś myśląc. Już chciał o coś zapytać, ale widząc jego niepewność, stwierdziłam, że miało to być związane z moją wcześniejszą prośbą, więc przerwałam to, zaczem w ogóle zdążył otworzyć usta. - Nie pytaj, po prostu mam za dużo sprzecznych emocji w sobie, by rozmawiać z matką, a nie mam ochoty się kłócić. - oznajmiłam wymijająco, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Dużo sprzecznych emocji i nie boisz się, że pokłócisz się i z przyjaciółką? - spytał, skręcając kierownicą w odpowiednią ulicę. Była to znajoma okolica i od mojej ulicy, dzieliło nas jeszcze tylko kilka przecznic. Uniosłam brew, myśląc nad jego słowami i przypomniałam sobie dzisiejszą gadaninę Ashley, przyznając samoistnie blondynowi rację. Westchnęłam, kiwając głową, a on widząc to, uśmiechnął się, jak myślę, wpadając na świetną myśl. - Wiem co, ci pomoże. - odezwał się, skręcając gwałtownie, przez co kierowca za nami zatrudnił, ale on się tym nie przejął i ignorując moje zaskoczone spojrzenie i wyraz twarzy, jechał dalej już w innym kierunku. Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się ani słowem, śledząc uważnie drogę.
****
Otworzyłam przymknięte podczas drogi powieki i rozejrzałam się wokół, dostrzegając, że jesteśmy na czymś, co wygląda niczym piękna, zadbana polana. Zmarszczyłam brwi, ale zaczem zdążyłam zapytać o cokolwiek, Justin był już na zewnątrz auta. Ponowiłam czynność, już po chwili stając obok. Również dostrzegłam, że rozpogodziło się, ale po chwili zrozumiałam, że najprawdopodobniej deszcz przestał padać już dużo, dużo wcześniej. Rozejrzałam się dokładniej wokół siebie, dostrzegając kilkanaście osób, wchodzących do helikoptera, samolotu czy jak fachowo się to mogło nazywać oraz nieduży kolorowy namiot. Już miałam otworzyć usta, by zapytać co, my tu w ogóle robimy, ale zorientowałam się, że Justina nie ma obok mnie. Zagryzłam wargę, szukając go spojrzeniem, bo poczułam się nieswojo w samotności, ale po chwili go dostrzegłam. Stał z jakimś mężczyzna około trzydziestu lat, który wyglądał na jakieś fachowca czy konstruktora i miał na sobie jakiś kombinezon, który wyglądał na drogi, ale i fachowy oraz skomplikowany. W tym samym czasie wokół rozniósł się hałas, a ja samoistnie powędrowałam swoimi tęczówkami w to miejsce, widząc, że coś na kształt małego samolotu zaczyna wbijać się w powietrze, wcześniej rozpędzając się. Śledziłam każdy ruch pojazdu i nie minęło dużo czasu, gdy ten kompletnie zniknął w chmurach.
Przestępowałam z nogi na nogę, kilkukrotnie oblizując usta i zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Czułam zdenerwowanie i strach, bo spójrzmy na to z innej perspektywy; jestem w kompletnie obcym mi miejscu z tak naprawdę obcą mi osobą i sama nie wiem, co się dzieje. Wiem, że niektórzy powiedzieliby, że jak mogę się bać przy samym Justinie Bieberze, ale przecież on był dla mnie tak naprawdę nieznajomym i nie byłam nawet jego fanką. Nic o nim nie wiedziałam i zapewne mógłby zrobić ze mną wszystko, a nikt, by mu tego nie udowodnił. Samoistnie zadrżałam na tę myśl, ale zaraz zganiłam się za to, bo było to idiotyczne.
- Powiesz mi, co mu tu robimy? - zwróciłam się do brązowookiego, gdy po kilku minutach stanął obok mnie razem z trzydziestolatkiem, z którym wcześniej rozmawiał. Chłopak posłał mi uśmiech, który chyba miał mnie uspokoić i przedstawił mi jego towarzysza. Uścisnęliśmy sobie dłonie, ale i mimo to moje spojrzenie dalej bacznie obserwowało blondyna. Ten przewrócił oczami i wskazał na niebo, odpowiadając tym samym na moje pytanie. Zagryzłam wargę, wpatrując się w określone miejsce, ale zaraz znów spojrzałam na chłopaka. - Nic tam nie ma.
- Trochę cierpliwości. - zachichotał, a ja posłałam mu zirytowane spojrzenie, ale cierpliwie patrzyłam w białe obłoczki. Już po kilku sekundach pojawiły się tam odznaczające się plamy, które na początku nie przybliżyły mnie do rozwiązania, ale gdy przybrały one określony kształt, uchyliłam usta w szoku i wpatrywałam się w nie oniemiałą.
Nigdy wcześniej nie widziałam pokazów spadochronowych na żywo i już samo to sprawiło, że poczułam się jak zaczarowana, jednak to, co miało stać się za kilkanaście chwil przeszło moje najśmielsze oczekiwania i już wtedy wiedziałam, że była to jedna z najlepszych chwil w moim życiu w dodatku z Justinem Bieberem.
* Przypadkowa ulica, na którą wpadłam.
*****************************
Wybaczcie, że trochę Was zaniedbuje i rozdział pojawia się dopiero teraz, ale mam urwanie głowy. Zostało tylko kilka dni przed świętami, a po nich chyba tylko dwa tygodnie i koniec semestru, co oznacza również wystawienie ocen, a z tym zawsze wiąże się sporo roboty i plus jeszcze porządki związane z Bożym Narodzeniem i miliony, innych spraw i na pewno mazało czasu na to wszystko, więc wybaczcie, ale po prostu się nie wyrabiam. Obiecuję poprawę i dni wolne wykorzystać na pisanie.
Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu, bo spędziłam dużo czasu na wymyślanie i czytanie artykułów o spadochroniarstwie...
Nie zanudzam Was już i życzę miłego weekendu, tygodnia oraz do następnego^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro