Rozdział 17: Miło to wszystko słyszeć...
Miłość to znaczy popatrzeć na siebie, tak jak się patrzy na obce nam rzeczy, bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu. A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie, ze zmartwień różnych swoje serce leczy, ptak mu i drzewa mówią: przyjacielu. Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć, żeby stanęły w wypełnienia łunie. To nic, że czasem nie wie, czemu służyć: nie ten najlepiej służy, kto rozumie.
Podniosłam się ze swojego łóżka, ale nie minęło nawet pięć sekund, gdy z powrotem na nie opadłam, gdy tylko mój wzrok znalazł zegarek, wskazujący szóstą pięćdziesiąt sześć. Jęknęłam przeciągle, zastanawiając się co do cholery, mnie napadło, by zaczynać pracować w wakacje. To był najgorszy pomysł w moim życiu, który wiązał się z tym, że już każdego ranka przez resztę dni wolnych, oczywiście oprócz weekendów będę zmuszona podnosić swój tyłek o siódmej z mięciutkiego materaca i jeździć do pracy. Westchnęłam, gdy kolorowy budzik rozdzwonił się kolejny raz i postawiłam stopy na zimnej posadzce, obiecując sobie, że w nowym mieszkaniu, do którego wprowadzam się już w tym tygodniu, w sypialni będę miała wielki, ciepły dywan. Podeszłam do szafy, otwierając ją i wyciągnęłam białą idealnie wyprasowaną bluzkę z niedużym dekoltem i, gdy miałam wyciągnąć kontrastujące, czarne spodnie mój telefon wydał wibrację. Rzuciłam materiał w ręce na łóżko, uważając, by się nie skosmacił i podeszłam do parapetu, chwytając swojego, nowego samsunga, którego dostałam dwa tygodnie temu od taty, gdy był tutaj z wizytą.
Od: Justina
Mam nadzieję, że pamiętasz, że zaczynasz dzisiaj pracę i jesteś już na nogach :)
Odczytałam esemesa i zagryzłam wargę, nic nie odpisując. Z Bieberem nie widziałam się całe ostatnie dwa tygodnie, bo cały czas spędził poza granicami miasta i nawet raz, aż do wczorajszego wieczoru, gdy zadzwonił, by ustalić godziny spotkania, nie zaszczycił mnie telefonem. Mówiąc, że było mi to obojętne, ewidentnie bym skłamała, bo przecież dużo rzeczy się pomiędzy nami wydarzyło, potem jeszcze ta nieudana kolacja i esemes, w którym wyznał, że za mną tęskni i nagły brak kontaktu. Zachodziłam w głowę czy wszystko u niego w porządku i, gdyby nie ciągłe artykuły na stronach plotkarskich na jego temat i zdjęcia na instagramie, na których widać było, że świetnie się bawi, pewnie wszystkie ostatnie dni spędziłabym, próbując uparcie się do niego dodzwonić i przy okazji robiąc z siebie idiotkę. Dobrze, że miałam również kontakt z Jazzy, z którą rozmawiałam raz i, gdyby nie jej zapewnienia, że wszystko jest ok, a Justin nie dzwoni, bo jest dupkiem i nie mam czym się przejmować, byłoby pewnie krucho.
Pokręciłam głową, chcąc odrzucić od siebie wszystkie myśli i znów odwróciłam się w stronę półek z ciuchami, wpadając na fantastyczny pomysł. Zagryzłam wargę i zrzuciłam z siebie bluzę i skarpetki, chwytając biały stanik i czarne majtki, bo nie lubiłam, gdy bielizna prześwitywała mi przez ubrania, odznaczając się.
Nałożyłam wybrany komplet i przygryzłam wargę, wyciągając po krótkim zastanowieniu białą bluzkę, która wyglądała bardziej jak zapinana marynarka i czarne, obcisłe spodnie. Narzuciłam obydwie rzeczy na swoje ciało, dobierając złote kolczyki i dłuższy naszyjnik. Otworzyłam szafkę, która również była w szafie i wyjęłam czarne, wysokie szpilki, w które włożyłam stopy i stanęłam przed lustrem, uśmiechając się, gdy tylko spodobał mi się efekt. Ruszyłam do łazienki, gdzie w ekspresowym czasie ułożyłam włosy w drobne loki i nałożyłam na twarz delikatny makijaż, podkreślając usta czerwoną szminkę, pod kolor moich paznokci.
Wyszłam z pomieszczenia, gdy tylko uznałam, że jestem gotowa i zabrałam ze swojego pokoju czarną torebkę, w której miałam swoje SV i podstawowe świadectwa, ukazujące ukończenie poszczególnych kursów, jak i liceum, wychodząc na korytarz. Udałam się do kuchni, gdyż potrzebowałam porządnej kawy na przebudzenie i możliwość do dalszego funkcjonowania i przekroczyłam próg, widząc siedzącego na kanapie Ethana, który trochę się zmieszał, widząc mnie, zapewne przez to, że był w samych bokserach. Powiedział krótkie przeprosiny na swój strój, ale machnęłam tylko ręką i podeszłam do ekspresu.
- Nie przesadzaj, przecież to normalnie, że spędzasz noc/poranek w mieszkaniu swojej dziewczyny i to bardziej ja powinnam przepraszać, bo zwaliłam się Jasmine na głowę i zapewne ma mnie już dosyć. - odezwałam się, robiąc sobie czarną kawę i może to dziwne, ale nienawidziłam rano pić jej z mlekiem, gdyż potem byłam jeszcze mocniej śpiąca przez to. - Zresztą, nie obraź się Ethan, ale wole blondynów. Brązowookich blondynów i trochę młodszych. - dopowiedziałam po chwili, kończąc robić swój napój i przystawiając go do ust. Chłopak zaśmiał się i kiwnął głową, że rozumie co mam na myśli.
- A konkretniej taki jeden typ, imieniem Justin i nazwiskiem Bieber. - usłyszałam głos swojej siostry i przerzuciłam na nią spojrzenie, widząc, że nie jest sama. Obok niej stała Jazzy, do której ciepło się uśmiechnęłam i odstawiając kubek, podeszłam do niej i przytuliłam jej drobne ciało. Przy okazji znajdując się w dobrej pozycji, uderzyłam siostrę w brzuch łokciem za jej wcześniejszą uwagę. - Auuuuł... - pisnęła, niczym małe dziecko i posłała mi groźne spojrzenie, patrząc potem na swojego ukochanego. - Kochanie, ona mnie bije. Powiedz jej coś. - odezwała się, patrząc na mnie naburmuszona, a ja ukryłam usta w ramieniu przytulanej przeze mnie dziewczyny, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Izabella, mówię ci coś. - odezwał się brunet, a ja już dłużej nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, patrząc, jak Jas mruży oczy na niebieskookiego i nadal zła odwraca się, uderzając mnie prawie włosami w twarz i rusza do swojej sypialni. Zaczem tam znika, puszcza mi oczko, uśmiechając się sugestywnie, a ja zaczynam się cieszyć, że jednak wychodzę z tego mieszkania i pokazuje palcem na najwyższy guzik przy mojej bluzce, sugerując, że powinnam go odpiąć i bezgłośnie wypowiada imię Justin, ale nic sobie z tego nie robię, bo moja bluzka ma już wystarczający dekolt i pokazuje jej środkowy palec. - Dobra, lepiej tam pójdę. - Eth podnosi się z sofy i po chwili znika za drzwiami, a ja wiem, co zaraz się tam wydarzy, więc szybko dopijam swoją kawę i patrzę na Jazzy.
- Justin wspominał, że dzisiaj zaczynasz pracę, więc pomyślałam, że skoro i tak jadę tam, gdzie ty, to cię podrzucę. - kiwam głową, uśmiechając się i dziękując jej, ale w połowie zdania przerywa mi cichy jęk. Wybałuszam oczy, prawie wypluwając kawę ze swoich ust i natychmiast łapie swoją torebkę, wkładając tam jeszcze kilka podstawowych drobiazgów i łapie roześmianą brunetkę, ciągnąc ją do wyjścia.
****
Poprawiam spodnie, wysiadając z luksusowej, srebrnej Hondy i stając na chodniku. Przewracam oczami, widząc kilku reporterów, którzy tylko czekając, by zrobić zdjęcie Justinowi, ale gdy tylko obok mnie pojawia się Jazzy, to nagle my stajemy się ich głównym zainteresowaniem. Ignoruje to jednak i zabieram z auta torebkę, a dziewczyna zamyka samochód kluczykiem, który wkłada do małej portmonetki, trzymanej w ręce. W tym czasie przyglądam się temu, co ma na sobie i chwale jej strój, który składa się ze zwiewnej, kwiatowej sukienki, wysokich butów, rozwianej fryzury i dopasowanej biżuterii. Zdecydowanie wygląda jak milion dolarów z jej opaloną buzią i idealną figurą.
- Ty też wyglądasz obłędnie. - odzywa się, a ja ze śmiechem przyjmuje pochwałę, całując policzek dziewczyny. - Justin oszaleje. - dopowiada po chwili, a ja rumienie się, gdy patrzy na mnie sugestywnym spojrzeniem. Trącam ją żartobliwie łokciem w brzuch i ruszam do wejścia, a brunetka po chwili mnie dogania. Portier otwiera nam drzwi, mówiąc standardowe dzień dobry, a ja czuje się jak w tych wszystkich, amerykańskich filmach, gdzie każdy z tych bardziej wystawnych miejsc ma wnętrze za kilka milionów dolarów. Rozglądam się wokół, gdy tylko przekraczam próg i wciągam gwałtownie powietrze, widząc białe, gdzieniegdzie szklane ściany z milionem czarnych mebli i dodatków. Wszystko utrzymane w porządku i wielkiej nowoczesności, a każdy tutaj ma na sobie coś warte przynajmniej kilka tysięcy, więc czuje się przy nich trochę słabo, bo mój kostium kosztował przynajmniej pięć razy mniej. - Tam jest. - słyszę Jazzy i przenoszę wzrok tam, gdzie ona, dostrzegając go. Siedzi luzacko na kanapie, ubrany w obcisłe czarne rurko, kolorowy t-shirt i czarne supry, jego włosy są idealnie ułożone, a on trzyma prawą nogę na lewym kolanie i uważnie słucha drugiego mężczyzny. Jego wyraz twarzy jest skupiony, a jedna z brwi uniesiona do góry. Cholera, jeśli tak dalej pójdzie, to na pewno nie będę umiała się na niego gniewać.
- Miejmy to już za sobą. - mówię do siebie i razem z brunetką u boku ruszam w ich kierunku, a moje szpilki zaczynają głośno stukać podłogę. Nie mija dużo czasu, gdy ich spojrzenie ląduje na nas, podobnie jak kilku innych osób w budynku. Peszę się trochę, bo wzrok Justina dosłownie wywierca dziurę w moim ciele, ale potem przypominam sobie, jak bardzo mnie olewał i mój krok znów robi się pewny. - Dzień dobry. - odzywamy się, a ja przybieram na twarz delikatny uśmiech, który poszerza się, gdy widzę, jak blondyn zaciska ręka na kolanie. Dopiero teraz dostrzegam, że obok niego siedzi Sophie, czyli dziewczyna, przez którą zmuszony był wyjechać i nie mija dużo czasu, gdy w jednym z mężczyzn na przeciwnym fotelu rozpoznaje jej ojca.
- Cześć, siostro, Izabello. - odzywa się brązowooki, przytulając Jazzy i całując mój policzek, a ja kiwam mu głową. Nie mam zamiaru się z nim teraz kłócić, bo to nie ma sensu i nawet nie mam do tego prawa, ale wiem też, że nie zostawię tego ot tak. - To jest właśnie Izabella, o której wam opowiadałem. Bello to Bill szef działu graficznego, Sophia, moja, dobra przyjaciółka i jej ojciec, Lionel Richie. - przedstawia mnie, obejmując mnie w talii, a ja wyciągam rękę do pierwszego mężczyzny, który z uśmiechem ją ściska. Staram się, nie przywiązywać wagi do tego, jak nazwał dziewczynę, choć jest to trudne, gdyż ostatnio mówił jeszcze, jak bardzo nie chce być na jej urodzinach. Gest uścisku dłoni jest powtórzony jeszcze dwa razy, tylko że gdy dochodzi on do blondynki, jest wypełniony sztucznością i pewnym napięciem. Jestem pewna, że każdy wie z jakiego powodu, ale ignoruje to, stając po chwili prosto.
- Widziałem twoje prace, są świetne, a Justin cały czas nie przestaje cię chwalić, ale mimo wszystko będziemy musieli sprawdzić twoje umiejętności. Nie masz nic przeciwko, prawda? - kiwam głową, uśmiechając się do Bila, którego twarz pozostaje nadal poważna, a ja zastanawiam się z jakiego powodu.
- Jasne, że nie. - wzruszam ramionami, przerzucając swoje spojrzenie na Sophie, która cały czas śledzi wzrokiem dłoń blondyna na moim biodrze. - Mam w razie czego przy sobie dyplomy ukończenia kilku kursów. - mówię, wyciągając z torebki kilka kartek, które poddaje mężczyźnie. Kiwa głową i zaczyna przeglądać druk, a ja widzę, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- Certyfikat ukończenia kursu w SUOC.* Ambitnie. - kiwa głową z uznaniem, a ja przypominam sobie, jak prawie całe wakacje spędziłam w Los Angeles, robiąc ten kurs, a wszyscy oprócz ojca, który to załatwił, myśleli, że spędzam ten czas u ciotki. - Udział w projekcie Zareklamujmy ziemie i list przyjęcia z City College of New York. - oderwał wzrok od literek i przeniósł na mnie spojrzenie, teraz uśmiechając się w pełni szczerze. - Jestem pod wrażeniem, panienko Timson. Dawno nie widziałam tak imponującego siwi, mimo braku ukończenia studiów i przyznam szczerze, że gdy Justin opowiedział nam o tobie, nie wierzyłem, by tak młoda dziewczyna miała takie doświadczenie, ale teraz jestem naprawdę zachwycony.
- Miło to wszystko słyszeć. - odwzajemniam grymas i odbieram swoje dyplomy, chowając je z powrotem do torebki. Widzę, jak Sophie mówi coś ojcu i jest nadzwyczaj zirytowana, a jej wzrok ciska we mnie piorunami, ale nie przejmuje się tym. Kierownik działu proponuje byśmy przeszli do biura Brauna, gdzie zajmiemy się kilkoma szczegółami, ale zaczem się to dzieje, żegnamy się z blondynką i jej ojcem, a ja posyłam jej zwycięski uśmiech i całuje Jazzy w policzek, gdy ta mówi, że wpadnie do nas potem. Bill idzie przodem, gdy Justin specjalnie zwalnia kroku.
- Cholernie, dobrze wyglądasz. - mówi do mojego ucha, a jego gorący oddech odbija się o moje ucho, a ja dziękuje mu za komplement i przyspieszam kroku, by nie miał szansy znów być tak blisko. Choć zdecydowane wolałabym rzucić się na niego i zatopić w jego ustach. Moja wyobraźnia zaczyna podsuwać mi wspomnienia naszych pocałunków, a ja zagryzam mocno wargę, by wrócić do trzeźwego myślenia.
To zdecydowanie będzie długi dzień.
*Stanford University Occidental College w Los Angeles
*******************************
NIESPODZIANKA!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro