Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32: To moja wina, tato...

Ludzie uważają, że pierwsza miłość jest piękna i nigdy nie piękniejsza niż w momencie, kiedy ta pierwsza więź się zrywa. Słyszeliście pewnie z tysiąc piosenek country i popowych, które tego dowodzą; jakiemuś głupcowi złamano serce. A jednak to pierwsze złamane serce zawsze boli najbardziej, goi się najwolniej i pozostawia najbardziej widoczną bliznę. Co w tym pięknego?

Nuciłam pod nosem melodię, której nie mogłam rozpoznać. Chodziła mi ona po głowie od jakieś godziny, ale mimo to nadal nie mogłam przypomnieć sobie słów czy nawet tytułu. Było to strasznie uciążliwe, ale zdarzało mi się bardzo często.

Ułożyłam usta w dziobek, a brwi zmarszczyłam, gdy nagle doszło do mnie co to za piosenka. Francuski, Casimir, Alouette, tak to zdecydowanie to. Mama śpiewała mi ją zawsze, gdy nie mogłam spać i choć nie widziałam w niej sensu, zawsze pomagała mi usnąć. Przynajmniej wtedy, gdy byłam dzieckiem, bo potem wszystko się zmieniło. Moja rodzicielka odwróciła się ode mnie, a może po prostu zapomniała, jaką rolę powinna odgrywać w moim życiu?

Powinna być moim ideałem, osobą godną naśladowania, ale niestety gdzieś w tym wszystkich ktoś popełnij niewybaczalny błąd, a rzeczywistość okazała się dużo bardziej okrutna niż w tych wszystkich pięknych bajkach, które tak uwielbiałam.

– Alouette, gentille Alouette Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Je te plumerai la tête, Je te plumerai la tête, Et la tête, et la tête, Alouette, Alouette, Aaaah... Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai – zaśpiewałam pod nosem, układając głowę na poduszczę. W mojej głowie otworzyły się wspomnienia z czasów, gdy jeszcze nie miałam problemów, gdy nie musiałam się niczym przejmować, gdy moje życie biegło do przodu, nie potrzebując mojej pomocy, gdy nie musiałam podejmować decyzji, pytając siebie samą, co będzie dla mnie najlepsze.

– Je te plumerai le bec, Je te plumerai le bec, Et le bec, et le bec, Et la tête, et la tête, Alouette, Alouette, Aaaah... Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai. Alouette, gentille Alouette, Alouette, je te plumerai.

Usłyszałam drugi głos, który sprawił, że poskoczyłam. Obróciłam się w jego stronę, a gdy mój wzrok spotkał się drugimi oczami, musiałam kilkanaście razy mrugnąć, by upewnić się, że nie śniłam. Ale nie, to naprawdę się działo, a przy moim łóżku stała moja matka.

Ta, która chciała narzucić mi swoje marzenia i zrezygnowała z kontaktu ze mną, ale też ta, która była ze mną od najmłodszych lat, wspierając mnie, ale też raniąc. Jaki w tym wszystkich był sens?

– Cześć, kochanie – odezwała się cicho, obserwując moją reakcję, ale ja byłam za bardzo oszołomiona, by się odezwać.

– Ale... Co... – dukałam, starając się złożyć logiczne zdanie. Moja rodzicielka westchnęła i usiadła na białej pościeli, dokładnie w miejscu, gdzie kilkanaście minut temu siedział ojciec. Spróbowała złapać mnie za rękę, ale kategorycznie jej na to nie pozwoliłam, zabierając ją. Skrzywiła się, a mi przez myśl przybiegło, jak bardzo byłam podobna do niej, ale natychmiast odgoniłam od siebie tę myśl, bo nie byłam do niej podobna.

Nie byłam taka jak ona, nie byłam samolubna.

– Co tutaj robisz? – zapytałam, siląc się na spokojny ton. Nie zamierzałam krzyczeć, nie zasługiwała na to.

– Zawsze lubiłaś tę piosenkę – wyszeptała, ignorując to, co powiedziałam, a ja miałam ochotę wykrzyczeć jej, że teraz już nic dla mnie nie znaczyło, bo to ona mnie jej nauczyła, ale nie potrafiłam. Mimo wszystko nadal była moją matką, a ja mówiąc to, zachowałabym się tak jak ona.

– Pamiętam, jak ci ją śpiewałam, gdy byłaś mała – wyszeptała cicho, nie patrząc na mnie i dobrze. Nie wiem, czy potrafiłabym spojrzeć jej w oczy. Nie chciałam przed nią płakać, a obawiałam się, że ta rozmowa właśnie tak się skończy. Już chciałam jej przerwać, ale nie pozwoliła mi na, to kontynuując.

– A potem... potem wszystko zepsułam.

Westchnęła, a ja otworzyłam szerzej oczy, bo przyznała się, a to oznaczało, że dotarło do niej, co robiła, a to było ostatnie czego, bym się spodziewała. Byłam pewna, że przyszła tutaj, bo dowiedziała się, że jestem chora i, że znów będzie zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Zawsze tak robiła, uciekała od wszystkiego, zamiast spróbować to rozwiązać, a ja tą akurat cechę odziedziczyłam po niej.

– Skrzywdziłam cię, zniszczyłam ci młodzieńcze lata, a potem jeszcze ci nie uwierzyłam. Jestem okropną matką i nie oczekuje, że mi wybaczysz, ale chce byś, wiedziała, że zrozumiałam. Zrozumiałam, że powinnam pomóc ci rozwijać marzenia, a nie je niszczyć. Nigdy nie powinnam ci zakazywać zajęć dodatkowych i powinnam się cieszyć, że wiedziałaś czego chciałaś. Żałuje, że dopiero teraz to do mnie dotarło. Zasługiwałaś na lepszą matkę, kogoś, kto, by cię należycie wspierał...

– Nie chce twoich pustych słów, mamo – odezwałam się, a zwrot, którego użyłam ledwo, przeszedł mi przez gardło. Już zapomniałam jak to wypowiadać, wystarczyło nie cało trzy miesiąc  bym wreszcie nauczyła się żyć samodzielnie i bym zapomniała o wszystkim, co wczepiła we mnie matka, a to dzięki Justinowi i tego, co dla mnie zrobił.

– Nie chce słów, chce czynów. Chce, byś mi udowodniła, że naprawdę się zmieniłaś, bo wybacz, ale nie wierzę w żadne twoje słowo.

Po części kłamałam, bo wierzyłam, a raczej miałam w sobie płomyk nadziei, że jednak coś się zmieniło, ale musiałam jej pokazać, że tym razem nie będzie tak łatwo.

– Wiem, kochanie, wiem i obiecuje ci, że tym razem nie odpuszczę tak szybko i nie ucieknę. Nauczyłaś mnie czegoś, wiesz? Pokazałaś mi, że trzeba walczyć i, mimo że to ja powinnam cię, tego uczyć to wiem, że lepiej, że nauczyłaś się tego sama, bo to oznacza, że jesteś silniejsza niż ja – odpowiedziała, a następnie pochyliła się i ucałowała moje czoło i przez chwilę zapragnęłam się do niej przytulić, ale lekarz, który wszedł do sali mi to uniemożliwił i byłam mu za to wdzięczna.

– Panienko Timson, zaraz odbędzie się zabieg, a pani powinna...

Mężczyzna przerwał swoje słowa, gdy moja mam spojrzała na niego z mordem w oczach, a ja zmarszczyłam brwi. Nie rozumiałam tej wymiany zdań i gestu ze strony kobiety, ale zanim mogłam się zapytać, o czym mówił mężczyzna, w pokoju pojawiła się pielęgniarka. Spojrzałam ostatni raz na swoją rodzicielkę i wiedziałam, że czekała ona na jakiś ruch z mojej strony, ale nie byłam na to gotowa.

Szkoda tylko, że nie wiedziałam wtedy jak bardzo potem będę tego żałować.

      ****

Westchnęłam przeciągle, starając się otworzyć oczy. Bolała mnie głowa, podobnie jak za pierwszym razem, gdy wybudzałam się z narkozy, ale teraz doszło do tego jeszcze dziwne kłucie w klatce piersiowej.

Sama nie wiedziałam, czego miałam się spodziewać po wybudzeniu, bo w końcu byłam po trudnej operacji i nie wiedziałam, jak dalej wszystko się potoczy. Poczułam uścisk na ręce, a potem głos swojego ukochanego, ale był on dużo cichszy niż zazwyczaj i niekierowany do mnie.

– Ona sobie z tym nie poradzi. To jej matka, mimo że nie było pomiędzy nimi dobrze, to przecież wiesz, jak bardzo się z nią liczyła.

Zmarszczyłam brwi, starając się zrozumieć o co, w tym wszystkim chodzi, ale nie potrafiłam. Zdania wyrwane były z kontekstu, a to jeszcze bardziej wszystko utrudniało. Wiedziałam jednak, że chodziło o moją rodzicielkę, bo przecież właśnie takie słowo padło przed chwilą.

Otworzyłam powoli oczy, starając się nie skrzywić na jasne światło. Był ranek, więc oznaczało to, że spędziłam we śnie ponad półtora dnia, w tym całą noc.

– O co chodzi? – zapytałam, chrząkając kilka razy, by poprawić jakość głosu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i stwierdziłam, że jestem w innej sali niż ta, z której mnie zabrali. Spojrzałam pierw na Justina, który podskoczył lekko na dźwięk mojego głosu, ale także się uśmiechnął i schylił, by musnąć moje usta.

– Operacja się udała? Co z dawcą?

Udało mi się wypowiedzieć te kilka słów, choć moje gardło niesamowicie piekło. Jasmine, którą dopiero teraz zauważyłam, spojrzała na mnie i przeraziło mnie to, co zobaczyłam. Była zapłakana, a to mogło oznaczać tylko jedno. Coś się nie udało.

– Co się stało? – zapytałam, a potem odkaszlałam, próbując pozbyć się chrypy. Justin westchnął i podrapał się po karku, a potem przystawił do moich ust kubeczek z wodą, ale pozwolił wypić mi tylko kilka łyków i zapewne takie było zalecenie lekarza. Dopiero teraz mogłam dostrzec, że sam nie wyglądał na szczęśliwego, bardziej coś go trapiło.

–  O, widzę, że się panienka obudziła.

W pomieszczeniu pojawił się lekarz, ale jego mina też mnie przerażała. Biłam się ze swoimi myślami, bo wiedziałam, że coś się stało. Coś nie poszło po ich myśli, a ja nie miałam siły po raz kolejny pytać.

– Zapewne boli panią w klatce piersiowej, ale to normalne i może być pani, lekko obolała przez kilka najbliższych dni. Przeszczep na szczęście się udał i nie wystąpiły u pani większe komplikacje.

Na jedno z ostatnich słów otworzyłam usta w szoku, a wszystko zaczęło się składać w jedną całość, a przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety prawda była dużo gorsza.

– Chce mi pan powiedzieć, że z dawcą jest coś nie tak?

Sama nie wiedziałam jak powinnam o to zapytać i zdałam sobie sprawę, że to co teraz powiedziałam nie miało sensu, ale to nie było teraz ważne. Drzwi otworzyły się ponownie, a do środka wszedł mój tata razem z Zaynem i wtedy przypomniałam sobie wizytę mojej mamy z dzisiejszego, więc zdziwiłam się, że nie towarzyszyła mojemu rodzicielowi.

– Proszę mi to powiedzieć i gdzie jest moja matka?– warknęłam, a Justin ułożył swoją dłoń na moim policzku.

 Kochanie, nie powinnaś się teraz denerwować.

Głos mojej siostry był bardzo roztrzęsiony i widziałam, że ledwo trzymała się na nogach. To wszystko mi nie pasowało, czemu miałaby przeżywać tak stan zdrowia obcej osoby? Owszem ja też się martwiłam, ale w końcu ten ktoś czuł się teraz źle przeze mnie, więc to bardziej ja powinnam być w takim stanie jak ona.

Spojrzała na Justina, starając się pokazać mu, że nie odpuszczę i on też o tym wiedział, bo spojrzał po twarzach wszystkich zebranych, a potem wrócił do moich oczu.

– Twoja mama, ona... – przerwał, a wtedy to wszystko do mnie dotarło. Wszystko złączyło się w całość, ale wolałam nigdy się tego nie dowiedzieć.

– Nie, powiedz, że to nie ona była dawcą – wyszeptałam, gdy dotarł do mnie sens tego wszystkiego.

– Zresztą, nawet jeśli to, czemu jej tutaj nie ma? Odpoczywa tak?

Próbowałam się złapać każdej możliwej myśli, by tylko nie dopuścić do siebie tej jednej, jedynej, która była najgorsza. Oczy chłopaka się zaszkliły, a ja pokręciłam przecząco głową.

– Nie, to nie może być prawda. Żartujecie sobie, tak? - zaśmiałam się, kiwając podbródkiem, jakby z uznaniem.

– Przykro mi, Izabello. Wystąpiły komplikacje, badania, które nam dostarczyła, musiały być stare albo źle przeprowadzone, bo to niemożliwe, by taka wada powstała w tak krótki czasie. Ta operacja nie powinna się odbyć w stanie, w jakim była pani rodzicielka.

Głos lekarza dotarł do moich uszu i wtedy zrozumiałam, zrozumiałam, dlaczego dzisiaj się tutaj pojawiła. Pokręciłam głową i zaśmiałam się, choć łzy leciały z moich oczu.

– Pana też wkręcili w te żarty, tak? Zapewne mama zaraz wbiegnie tymi drzwiami, krzycząc, że udało się jej mnie wkręcić tak jak w dzieciństwie, prawda? – zapytałam, dalej się śmiejąc. Moja siostra wybuchła płaczem, chowając się w ramionach Zayna, a ja poderwałam się do pozycji siedzącej.

– Nie to nie może być prawda, nie, wy kłamiecie – wykrzyknęłam, szamocząc się, gdy Justin objął moją talię ramionami i wtulił w swoje ciało. Powtarzałam te słowa niczym modlitwę, z każdym razem coraz ciszej. Nie potrafiłam nas sobą zapanować, czułam się jakbym, traciła umiejętność racjonalnego myślenia, ale wiedziałam, że to nie było najważniejsze.

– Straciłam ją, straciłam ją, Justin. Była tutaj, chciała, byśmy się pogodzili, mówiła, że teraz nie będzie rzucała tylko pustych słów, a raczej ja to powiedziałam. - zapłakałam, gdy doszło do mnie to, co się stało.

– To moja wina, to przeze mnie nie żyje, przepraszam – powtarzałam w kółko, a potem poczułam, jak mój ojciec mnie przytula i jego szloch rozbił mnie całą, bo to zawsze on pomagał mi się podnosić, a dzisiaj on już upadł i tym razem nie było nikogo, kto kopnąłby mnie w tyłek i kazał wstać.

– To moja wina, tato – zapłakałam.

– To niczyja wina, skarbie. Bóg tak chciał i tak miało być. Pamiętaj, że wszystko dzieje się w jakimś celu i nigdy nie jest ot tak, bo ktoś sobie tego zażyczył. Każda decyzja ma swoją cenę, każda droga, którą wybieramy, ma lepszą i gorszą stronę, każdy dzień byłby stracony, gdybyśmy nie potrafili dostrzegać w nim dobra.

************************************************

Nie wierze, że to przed ostatni rozdział, a po za tym ryczę czytając końcówkę... Swoją drogą przejrzeliście mnie, ale mam nadzieje, że mimo tego będzie się Wam podobał ten rozdział 💕💕 Cóż, nie wiem kiedy pojawi się trzydziesty dziewiąty, ale miejmy nadzieje, że wyrobię się szybko ze wszystkim. Miłego wieczoru 😘👌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro