Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21: Jadę z wami...

Nie jestem wyjątkowy, co do tego nie mam wątpliwości. Jestem zwyczajnym człowiekiem o zwyczajnych myślach i wiodłem zwyczajne życie. Nikt nie postawił pomnika ku mej czci, a moje imię szybko pójdzie w zapomnienie, lecz kochałem – całym sercem i duszą – a to moim zdaniem wystarczająco dużo.

Odrzuciłam swoje włosy do tyłu i zamknęłam laptopa, wcześniej go wyłączając. Podniosłam się ze swojego miejsca i zabrałam wszystkie swoje rzeczy, upewniając się, że wszystko leży tam, gdzie powinno i kolejnego dnia nie będę mieć problemu ze znalezieniem poszczególnych rupieci. Następnie poprawiłam torebkę na swoim ramieniu i wyszłam z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Z miną męczennicy udałam się w stronę lady, za którą siedziała moja sekretarka i uśmiechnęłam się sztucznie, gdy tylko złapaliśmy kontakt wzrokowy.

- Przekaż to Billowi i to zadanie na teraz. - powiedziałam, nachylając się nad blatem. Dziewczyna kiwnęła głową, a ja zmrużyłam oczy, widząc, że maluje paznokcie. - Kathy, praca to nie salon piękności, a te dokumenty w tej chwili mają znaleźć się na biurku szefa albo obiecuje ci, że wylecisz. - warknęłam, gdy blondynka dalej nic sobie nie robiła z moich słów. Naprawdę niewierze w stereotypy i uważam to za kompletne bzdury, ale chyba od dzisiaj zmienię tok myślenia.

- Zaniosę to, jak wyschną. - wzruszyła ramionami, układając przed sobą na biurku umalowane już krwisto czerwone paznokcie i popatrzyła na mnie spod rzęs. Gdyby nie to, że naprawdę mnie denerwuje i już zdążyłam ją znienawidzić, mogłabym powiedzieć, że jest dosyć ładna. Wniosłam oczy ku górze, próbując opanować emocje. Byłam dzisiaj wyjątkowo niewyspana, a góra roboty, która dzisiaj miałam do wykonania, na pewno nie sprawiła, że się zrelaksowałam i czułam się naprawdę źle. - Pamiętaj, że złość piękności szkodzi, a Justin umawia się tylko z dziewczynami jego pokroju, choć ty nawet teraz odstajesz od normy. - uśmiecha się ironicznie, a jej głos ma tak słodką barwę, że najchętniej to złapałabym jakiś najbliższy zeszyt i mocno uderzyła ją w tę pustą główkę.

- Posłuchaj mnie uważnie: mało mnie obchodzi, jakie masz o mnie zdanie i z kim umawia się Justin, bo teraz jesteśmy w pracy, a ty mogłabyś się łaskawie podnieść i zanieść te papiery, zaczem ja to zrobię, ale obiecuje, że wtedy już nie będzie tak miło. - mówię, a gdy to nie przynosi żadnych efektów, odwracam się, wcześniej chwytając kartki, które mają trafić do Billa. Pewnym krokiem udaje się w stronę windy, ale w pewnym momencie czuje nagły brak sił, a mój chłód staje się coraz wolniejszy. Wciskam odpowiedni przycisk, gdy tylko znajduje się przy metalowych drzwiach i próbuje zignorować dziwne objawy. Czekam na otwarcie się drzwi, a gdy to się dzieje, wchodzę do środka. Chce nacisnąć kolejny przycisk z numerem trzy, ale mój wzrok nagle staje się mniej ostry i pojawiają się białe mroczki. Przymykam powieki, a po chwili je otwieram i mimo braku dobrej ostrości udaje mi się wcisnąć odpowiedni numerek na panelu i, gdy drzwi się zatrzaskują, opieram czoło o zimną powierzchnie i chwytam się poręczy doczepionej do ściany, bo moje nogi stają się nagle jakby bezwładne. Sama nie wiem, co się dzieje, ale czuje, że tracę panowanie nad własnym ciałem. Staram się brać spokojne i długie oddechy, a po chwili czuje efekty, bo moje kolana wreszcie przestają niemiłosiernie drżeć, ale nadal czuje się dziwnie osłabiona.

Przymykam powieki, a gdy winda staje, z powrotem je otwieram i przeczesuje ręką włosy, wychodząc z małego pomieszczenia, próbując grać pozory zrelaksowane. Staram się też, by iść normalnie i prosto, a gdy docieram do odpowiednich drzwi, pukam i po usłyszeniu proszę, naciskam klamkę i wchodzę do środka.

Duży gabinet w kolorach beżu z dwoma przeszklonymi ścianami i dużą ilością dodatków już po przejściu progu robi wrażenie, ale dzisiaj nie mam ochoty podziwiać wnętrza, gdyż i tak wiele, by to nie dało, bo mój wzrok nadal jest lekko rozmazany, ale staram się to ignorować.

- Mam dla ciebie dokumenty. - powiedziałam, machając kartkami w powietrzu i uśmiechając się delikatnie do Justina, który siedział przy biurku, a jego wzrok z telefonu przeniósł się na mnie. Chciałam przyjrzeć mu się bliżej, ale zrezygnowałam, gdy tylko dotarło do mnie, że i tego nie byłabym w stanie zrobić. Podeszłam bliżej Billa i podałam mu dokumenty, próbując ukryć drżenie rąk, ale nie bardzo mi się to udało, gdyż papier drżał, gdy mężczyzna brał go do ręki. Bill spojrzał pierw na moje dłonie, a potem na mnie, ale zatuszowałam jakiekolwiek objawy dyskomfortu delikatnym uśmiechem, mając nadzieje, że wyglądam przekonująco. Naprawdę nie miałam ochoty słuchać pytań, czy wszystko okey i po prostu wyjść już z tego budynku, szczególnie że pewnie Jas czekała już przed firmą. Poczułam, jak mój oddech nagle znów stał się dużo szybszy i urywany, a moje nogi niemiłosiernie zadrżały, a następnie się ugięły, przez co byłam zmuszona, podeprzeć się na ramieniu blondyna.

- Wszystko w porządku, Izabello? - zapytał, śledząc wzrokiem moją twarz, ale ja nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, a w ustach zaczęło nagle brakować mi śliny. Nie wiedziałam, co się dzieje, byłam wręcz jak otępiała, a ostatnie co udało mi się zarejestrować to moment, w którym moje ciało upada i głos wymawiający moje imię.

   ****

Otwieram oczy, mrugając nimi kilkakrotnie, zanim w pełni mogę przyjrzeć się wszystkiemu wokół. Sama nie wiem, gdzie się znajduje, a mój słuch jest jakby wyłączony, bo nie mogę wyłapać żadnych dźwięków. Unoszę ręce do czoła, które niemiłosiernie pulsuje i syczę cicho pod nosem. Przechodzą mnie dreszcze, gdy w miarę ciepłe opuszki palców stykają się z zimną skórą, ale ignoruje to i skupiam się na tym, co się stało, ale jedyne co do mnie dociera to dziwna pustka. Czuje, że wreszcie mogę wsiąść normalny oddech, a wszystkie wspomnienia pojawiają się w mojej głowie tak szybko, że czuje się jak w jakimś kalejdoskopie wspomnień.

- Wreszcie się obudziłaś, kurwa, już mieliśmy dzwonić po pogotowie. - słyszę po chwili, więc pozwalam znów moim nadgarstkom opaść wzdłuż tułowia, a mój wzrok kieruje na osobą siedzącą obok. Dostrzegając Justina, czuje się jakby lepiej, ale mój wzrok nadal jest lekko rozbiegany. Rozglądam się po pomieszczeniu i dopiero wtedy orientuje się, że moje nogi są lekko uniesione do góry i podtrzymywane przez Billa, a ja sama leże na sofie w jego gabinecie. Mężczyzna po chwili pozwala moim kończyną opaść swobodnie na materac, a ja próbuje unieść się do pozycji siedzącej, ale czyjeś dłonie mi to uniemożliwiają. - Leż i nawet nie waż się jeszcze wstawać. - znów patrze na Justina, którego twarz jest przepełniona troską, a usta zaciśnięte w wąską linię. W innym wypadku powiedziałabym, że wygląda strasznie seksownie, ale teraz nawet na to nie mam sił. Wzdycham i przymykam jeszcze na chwile oczy, ale potem odpycham dłonie ze swoich ramion i mimo protestów siadam.

- Spokojnie, wszystko jest okey. - mówię powoli, bo mój język zaczyna się strasznie plątać i przejeżdżam palcami po twarzy. Opieram łokcie o kolana i biorę kilka głębokich oddechów, by być pewna, że jak wstanę to nic się niestanie. Moją twarz owiewa zimne powietrze z otwartego okna, a ja czuje się już dużo lepiej. Nagle drzwi zostają otwarte na roścież, a do środka wchodzi wysoka dziewczyna z czarnymi włosami i zaczyna coś mówić, ale ignoruje to, bo nie mam siły skupić się na czymkolwiek. Widzę, jak Bill patrzy na mnie chwile, a potem kiwa głową do Justina i mówi coś do niego, ale i te słowa nie zostają w mojej głowie. - Ile byłam nieprzytomna? - pytam po kilku sekundach, gdy zostajemy sami, a drzwi zatrzaskuj się za mężczyzną i kobietą.

- Kilka minut. - odpowiada i wstaje z kucek, siadając obok. Przysuwa mnie do swojej klatki piersiowej i otula ramieniem. Wtulam się w jego koszulkę i znów zamykam oczy. - Przestraszyłaś mnie. - mówi, całując czubek mojej głowy. Uśmiecham się delikatnie, bo to oznacza, że zależy mu na mnie i w dodatku takie małe gesty, które mi przekazuje, czynią mnie szczęśliwą. Unoszę głowę i napotykam jego brązowe tęczówki, które mają w sobie tyle emocji na raz, że robi mi się wstyd, że doprowadziłam do tego, że się martwił, bo gdybym usiadła na chwile to nic, by się nie stało i nie było mnie już tutaj.

- Przepraszam. - szepcze cicho do jego ucha i znów uśmiecham się, gdy przytula mnie mocniej i chowa twarz w moich włosach. Unoszę powoli dłoń, bo nadal czuje, że brakuje mi pełni sił i układam ją na jego karku. Wzdycham cicho, bo sama nie wiem, skąd mogło wsiąść się to omdlenie. To prawda, że nie do końca przespałam dzisiejszą noc i miałam multum pracy, ale przecież siedzenie przy komputerze nie jest męczące. Kręcę głową, postanawiając pomyśleć o tym później, gdyż w tej chwili nie mam na to ochoty. - Odprowadzisz mnie na dół? Jasmine na mnie czeka. - mówię po kilku minutach, które spędzam w jego ramionach, a on niepewnie przytakuje i pomaga wstać. Oplata swój nadgarstek wokół mojej talli, a gdy chce zawiesić mój na swoim karku, nie pozwalam mu na to. - Nie przesadzaj: mogę chodzić, już jest dobrze. - zapewniam go ciepłym głosem i całuje w policzek, wyczuwając mały zarost. Uśmiecham się delikatnie i najbardziej przekonująco jak umiem, by wiedział, że naprawdę jest już okey i zakładam na swoje stopy szpilki, które wcześniej ktoś musiał zdjąć, chwytając też torebkę.

- Uhg, zawsze musisz być taka uparta? - pyta, a w jego głosie pojawia się nutka zdenerwowania, ale mimo to nie ponawia próby ułożenia mojej reki na jego szyi. Wzdycham cicho, nie komentując jego słów i razem wychodzimy z gabinetu. Opieram głowę o jego ramie, gdy stajemy przy biurku sekretarki Billa. - Powiedz mu, że wyszedłem i nie wiem, czy jeszcze przyjadę, a gdyby tak się nie stało, to obgadamy razem wszystko jutro, dobrze? - mówi, a gdy kobieta, która może mieć maksimum trzydzieści lat, kiwa głową, dziękuje jej i uśmiecha się do mnie, a ja po raz któryś napadają wyrzuty sumienia, bo zepsułam jego plany. Chce się odezwać, przeprosić, ale ostatecznie rezygnuje, widząc, że wielu pracowników nam się przygląda i zdecydowanie słucha tego, co mówimy.

Po chwili blondyn prowadzi mnie do windy, ale widząc, że jest ona na trzydziestym ósmym pietrze, wzdycha i zaczem zdążę zarejestrować, chwyta mnie pod kolanami i unosi, Piszcze cicho, zwracając na nas jeszcze większą uwagę niż dotąd i odruchowo oplatam swoje ręce wokół karku mężczyzny.

- Zwariowałeś? Postaw mnie natychmiast. - mówię, ale on nic sobie z tego nie robi i zaczyna schodzić po schodach. - Justin, jestem ciężka, a to ponad pięć pięter. - dodaje, używając najprostszego argumentu, bo żaden inny nie przychodzi mi do głowy, a on patrzy na mnie jak na wariatkę i całuje czoło.

- Kochanie, nie jesteś ciężka to po pierwsze, a po drugie nie pozwolę byś, schodziła po tylu schodach. - mówi, a jego ton sprawia, że nie mam odwagi się sprzeciwić, więc tylko wtulam twarz w jego szyje. Widzę, że za każdym razem, gdy kogoś mijamy, jesteśmy w centrum jego uwagi, ale staram się to ignorować, bo wiem, że w towarzystwie Justina to normalne, a ja muszę się do tego przyzwyczaić.

Po chwili znajdujemy się na drugim pietrze, a gdy tylko napotykam wzrokiem znane mi drzwi, czuje róż na policzkach, ale i uśmiecham się delikatnie na to wspomnienie. Blondyn również spogląda w tamtym kierunku, a potem na mnie i, gdy tylko dostrzega mój wyraz twarzy na jego, pojawia się pierwszy, szczery grymas od kilku minut. - Gdyby nie to, że jesteś osłabiona, chętnie bym to powtórzył. - mówi cicho, a ja otwieram szerzej oczy i pokrywam się jeszcze większą ilością rubinu. Brązowooki reaguje chichotem, na który patrze jak zaczarowana, bo on tak świetnie wygląda, gdy się śmieje. Mija kilka minut, gdy możemy cieszyć się świeżym powietrzem, a ja mogę wreszcie postawić stopy na stałym gruncie.

- Dziękuje. - mówię, całując jego policzek i rozglądam się wokół, szukając samochodu Jasmine, a gdy go dostrzegam, chwytam rękę blondyna i razem ruszamy w kierunku dziewczyny, która wygląda na lekko zniecierpliwioną. - Wybacz, ale wystąpiły małe komplikacje. - mówię, patrząc porozumiewawczo na Biebera, który przewraca oczami na moje tłumaczenie i wiem, że wolałby, jakbym powiedziała prawdę, ale nic nie mówi. Witam się z siostrą, całując jej policzek, a to samo potem czyni i mój towarzysz.

- To, co jedziemy do twojego mieszkania? Udało mi się załadować wszystkie kartony, ale jest ich całkiem sporo, więc mam nadzieje, że masz tam windę. - mówi po chwili, a ja już mam przytaknąć, gdy wtrąca się Justin.

- Jakiego mieszkania i jakie kartony? - pyta, patrząc na mnie z wyraźnie zirytowanym wyrazem twarzy. Otwieram usta, by udzielić jak najkrótszej odpowiedzi, ale Jas mnie ubiega i zaczyna opowiadać o tym, że mam zamiar się wyprowadzić i dzisiaj przenoszę się do nowego mieszkania. - Zemdlałaś i chcesz nosić kartony? Uderzyłaś się w głowę? - pyta, a zanim mam szanse odpowiedzieć, dodaje: - Jadę z wami.

******************************
Część!
Dzisiaj rozdziału miało nie być, ale, że mam na razie spokój z testami to czwartku postanowiłam coś napisać i to coś chyba nie wyszło najlepiej, bo zdecydowanie jest coś z moją weną, ale mam nadzieję, że da się przeczytać ten rozdział. Postaram się dodać nowy rozdział w weekend, ale nic nie obiecuje. Miłego wieczoru 💗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro