Rozdział 20
Jak to miało zadziałać?
Nie wiedziałam.
Vis przejeżdżał kciukiem po moich knykciach powoli i delikatnie. W jego oczach był błysk, jak u małego dziecka, które dostało kosz słodkości. Bezcenny.
Wyznaliśmy sobie coś, co leżało nam na sercach od dłuższego czasu. Nie liczyłam na związek czy cokolwiek z cyklu happy end'ów. Powiedziałam mu prawdę. Ze mną nie można być, nie ważne jak bardzo bym chciała.
Ja tylko krzywdzę. Nie mam kontroli nad samą sobą.
Z mostu wracaliśmy w ciszy, ale trzymając się za ręce. Witaliśmy nowe uczucie, ale równocześnie żegnaliśmy, bo czułam, że to za dużo. Nie mogłam go obciążyć swoimi problemami. Wystarczy, że sama je dźwigałam.
Z bólem serca przyznałam samej sobie, że powinien być z kimkolwiek, byle nie ze mną. Trzymałam się nadziei, która liczyła na chwilowe uczucia Visa wobec mnie. Nie stałe. Przejściowe, chwilowe, nieprawdziwe.
- Wiesz, że nie mogę z tobą być, prawda? - zapytałam, spoglądając na niego, ale ten uporczywie patrzył na nasze dłonie.
Nie odpowiedział.
Za oknem było już ciemno, chłodny powiew wiatru dostał się przez okno, powodując ciarki na mojej skórze, więc podniosłam się z łóżka, by zamknąć jego dopływ.
- Nie, zostań, ja przymknę. - Vis zerwał się na nogi i sekundę później w pokoju nie było już chłodu.
Usiadłam z powrotem na pościeli i już zaczynałam być zła na samą siebie. Myślałam:
Idiotka z ciebie, tylko go zniszczysz! Ściągniesz go na dno! Nic nie poradzisz! Jesteś bezsilna! Znajdzie sobie lepszą, zabawniejszą i zdrowszą! Zrozumie, że nie chce być z takim wybrykiem natury!
Chęć zrównania tego pokoju z ziemią była coraz większa. Miałam mało czasu. Mógł się nawet skończyć, a na tabletki usypiające mogło być już za późno. Zostało mi wyjście awaryjne. Naprawdę awaryjne.
- Co jest? Co się dzieje? - Dłonie Visa znalazły miejsce na moich kolanach, a wzrok na moich wypełnionych adrenaliną oczach. Kucał przede mną i patrzył na mnie z troską i z czymś zupełnie nowym.
Mogła być to miłość?
Na pewno nie.
- Wyjdź stąd, proszę - poprosiłam cicho, ale oschle, unikając stalowych oczu.
Serce zaczęło mi przyspieszać. Czas dobiegał końca.
Vis nie pojął znaczenia moich słów. Zirytowało mnie to, nie powiem.
- Co? Dlaczego? O co chodzi, Tia? Powiedz, co się, cholera, dzieje!
Zamiast mu odpowiedzieć, wstałam energicznie, zrzucając z siebie jego ręce i podeszłam do szuflady na ubrania, między którymi znalazłam szukany przedmiot.
Dalsze ruchy zablokowała jego dłoń na moim nadgarstku.
- Co to jest?
Jego ton był surowy, oschły i protekcjonalny.
- Wyjdź stąd, Vis - powtórzyłam głośniej i wyrwałam się z jego uścisku. - Chyba, że chcesz patrzeć, jak wbijam sobie to w rękę. - Zgromiłam go spojrzeniem, zaciskając mocniej dłoń na strzykawce z substancją usypiającą.
Jak on śmie ingerować w to, co robię? - pomyślałam z wyrzutem.
- Chyba nie...
- Uśpię się. Normalnie użyłabym tabletek, ale jest za późno i nie zadziałają. - Zabrałam z łazienki namoczony wacik i wróciłam na łóżko, układając wszystko tak, jak tłumaczył mi niegdyś lekarz. Obróciłam się do Visa na skraju wytrzymałości. - Możesz nie zadawać tylu pytań i wyjść?
Ten, jak na złość, stał w miejscu.
- Nigdzie nie idę.
Splótł ręce na torsie i był śmiertelnie poważny.
Nie wytrzymałam, choć próbowałam wstrzymać się do jego wyjścia. Chwyciłam z gniewem za pierwszą lepszą ozdobę i cisnęłam nią o ścianę w miejscu niewiele oddalonym od Visa.
Skulił się, osłaniając głowę przedramionami. Wlepił we mnie zdruzgotane spojrzenie.
- Idź stąd, zanim ci coś zrobię... Idź stąd... - Szlochałam w Furii i czułam po sobie środę.
Bo takie były środy.
Jedna, wielka niekontrolowana Furia.
- Nie zostawię cię! Nie mogę cię zostawić! - Podchodził powoli do mnie, próbując pewnie wtoczyć swój plan w życie.
Ale ja miałam dość.
Nie mogłam nad sobą panować. Zanim postradałam zmysły całkowicie, a świat nie był jeszcze poza moim kontaktem, nie myśląc o skutkach, wbiłam w dłoń igłę i naciskałam powoli tłoczek. Opadłam osłabiona na kolana, a później całkiem na podłogę.
Krzyk Visa przebił się przez nasuwającą się powoli mgłę, która zabierała mi czucie w kończynach i wzbierającą się złość.
Podniósł swoimi silnymi rękami moje ciało z podłogi i ułożył je na łóżku. Jedną rękę położył mi pod karkiem, a drugą złapał za moją prawą dłoń. Jego ciepło rozeszło się po mnie, kojąc i utulając do tego, czymkolwiek to było.
Zanim mrok otoczył wszystko wokół na nie wiem jak długo, zdążyłam wyszeptać do zszokowanego chłopaka siedzącego tuż obok mnie jedno krótkie, choć bardzo prawdziwe zdanie:
- Właśnie dlatego, Vis, nie będziemy razem.
~°~
Obudziłam się w Edge.
Leżałam na swoim łóżku z domową kroplówką. Czułam nieznośną suchość w gardle, mrowienie w każdej części ciała i głuche otępienie.
Oswajałam się powoli z otoczeniem, gdy w pewnym momencie odczułam ulgę i pełną kontrolę.
Sobota, pomyślałam.
Zastanawiając się nad okolicznościami, w jakich tu trafiłam, powoli podnosiłam się z łóżka, by później z trudem stanąć na nogi.
Będąc w domu, musiałam zastać swoją rodzicielkę. Był to jej dzień wolny od pracy, na moje nieszczęście.
Słowa ojca obiły się o moją podświadomość i przypomniały mi dotkliwie o jej zdradzie.
Jedenaście lat...
To bolało za bardzo, bym bez trudu jej powiedziała: "Wybaczam, zapominam o tym, co robiłaś za moimi plecami przez cały ten czas, nic się nie stało".
- Tiaro, wstałaś! Całe szczęście! - Nie zdążyłam zareagować, gdy jej drobne, delikatne ręce owinęły się wokół mnie, a z jej błękitnych oczu poczęły płynąć łzy.
Cieszyłam się, że mogę ją zobaczyć, ale ten widok przysparzał mi równocześnie cierpienia. Chwilę się zastanawiałam, by w końcu niepewnie przytulić matkę do swojego ciała. Byłam sceptyczna wobec owej sytuacji i nieco zabłąkana w swoich uczuciach.
Postanowiłam nie owijać w bawełnę, kiedy stanęła z powrotem metr ode mnie.
- Kiedy miałaś mi zamiar powiedzieć o tym, że nie kochasz ojca od ostatnich jedenastu lat? - Zwalczałam nieprzyjemną suchość w przełyku i gulę w gardle, tracąc ostrość w oczach.
Matka przestała się uśmiechać, a na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Dziwiło mnie, że nie było jej przykro.
Podrapała się po karku, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć.
- Tiara... Nie miałam serca mówić siedmioletniej córeczce, że jej mama nie kocha już taty. Byłaś zbyt mała, żeby pojąć problemy dorosłych.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Powstrzymałam się od parsknięcia, bo jednak wciąż miałam do czynienia z własną rodzicielką.
- Ale pomyślałaś, że już lepiej w ogóle nic nigdy nie mówić? Musiałam się tego dowiedzieć od ojca, którego nie widziałam tak długo. To ty powinnaś być ze mną szczera. Nie on. - Przyłożyłam dłoń do czoła i oparłam na niej ciężar głowy.
- To bylo już dawno... Zapomnijmy o tym i nie wracamy do tego więcej...
Dłoń mamy znalazła miejsce na moim ramieniu.
- Nie wrócimy, ale nie zapomnę o tym tak szybko. - Pokręciłam głową i wyminęłam ją z trudem.
Ubrania sprzed kilku dni niemiło przylegały do mojego brudnego ciała, więc za pierwszy cel obrałam sobie łazienkę.
Niestety słowa matki wmurowały mnie w ziemię.
- Rozprawa będzie w piątek. Pamiętasz?
Popatrzyłam na nią zza ramienia nieco przerażona czasem, jaki mi pozostał, gdyby to ojciec wygrał sprawę.
Być może były to ostatnie dni we wspólnym mieszkaniu. Mimo to nie mogłam zapomnieć.
- Tak, pamiętam - odpowiedziałam słabo.
Przez pewien czas każda z nas myślała o swoich obawach. Ciszę znów przerwała matka.
- Kiedy byłaś w Graveyard, on zadzwonił do mnie. Powiedział... - Wzięła głębszy wdech, a ja sama zdawałam się nie oddychać od dłuższej chwili. - Powiedział, że znalazł jednego z lepszych prawników w kraju i... Mamy coraz mniejszą szanse na to, że...
- Nie, mamo. Nie mów nic więcej - Wystawiłam dłoń w jej stronę.
Ciągle byłam na korytarzu. Zdążyłam zauważyć nowe drzwi od izolatki. Powrót do przeszłości. Przeszły mnie ciarki.
- On mówi, że ma dla ciebie lepszą izolację, więcej leków, stałą opiekę medyczną, wszystko
Widziałam, jak próbowała nie płakać, ale nawet to mnie dobijało.
- Może tam będzie ci lepiej...
- Przestań! Słyszysz? Mam dość! - Przykryłam wolną dłonią jedno ucho.
Byłam bliska załamania, wszystko, jak na złość, zaczęło się walić. Traciłam grunt pod nogami.
Nie miałam pojęcia, jak może się teraz czuć moja matka. Traciła dziecko. Chciała mi zapewnić lepsze życie swoim kosztem.
Jak można było kochać kogoś tak bardzo?
Nie miała nikogo innego do kochania.
Przytuliłam ją mocno. Chociaż na chwilę nasze problemy mogły zejść na drugi plan.
- Nigdzie się nie wybieram. To z tobą chcę mieszkać, mamo. Kocham cię, bardzo. Nie chcę z nim mieszkać .- Płakałam w jej ramię.
Gładziła mnie po plecach, sama płacząc, a ja miałam wrażenie, jakby miała umrzeć. Jakby to miały być naprawdę nasze ostatnie chwile.
- Też cie kocham, słoneczko. Jesteś całym moim światem, wiesz?
Jej szept był tak prawdziwy. Ona była dla mnie tym samym, co ja dla niej. A jej świat właśnie upadał u podstaw.
🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟
1404 słowa... 😭💔
Nie planowałam drugiej sceny, ale wena tak działa. Nieplanowane, a wydają się niezbędne. 💟
Dziękuję za tyle wyświetleń! Jeśli jesteś aż tutaj i czekasz na kolejny rozdział, daj mi znać, tylko ja widzę to, kto daje głosy, więc jesteście prawie że anonimowi. 🌟👌 Nie zmuszam, jeśli nie chcecie.
A głosującym dziękuję przeogromnie 💜😁Dobiliście okrągłe 100🌟!
See ya,
~ May Forgotten ❤💋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro