Rozdział 18
Donośne, krótkie stukanie do drzwi, jak prąd przechodzący przez całe moje ciało, zerwało mnie z podłogi, z której od wczoraj nie podniosłam się z ogólnego wyczerpania.
Za oknem Słońce ledwo wschodziło nad rozległy, górski horyzont w stronę bezchmurnego nieba. Drzewa stały w bezruchu, przechodni prawie że nie było, a po ulicy wolno przejeżdżały pojedyncze samochody.
Uchyliłam delikatnie drzwi i wystawiłam głowę, by ujrzeć starszego kuriera z białą kopertą.
- Dzień dobry! Przesyłka z Edge od Cannasy Blindway! - Mężczyzna podał mi popielatą kopertę i wyjął ze swojej torby plik kartek. - Proszę tylko podpisać odbiór. - Wskazał na miejsce, gdzie miałam to zrobić i podał mi swój długopis.
Po podpisaniu papierów, podziękowałam i pożegnałam dziwnie miłego kuriera.
Przechodząc na drugą stronę pokoju, natknęłam się na swoje beznadziejne odbicie. Czerwona, spuchnięta, mokra twarz, smutne oczy, nieład włosów i pomięte ubrania.
Chodzący kataklizm.
Kogo o to obwiniałam?
Kyle'a.
On rozpoczął ten horror zwany inaczej życiem po czwartej klasie podstawówki.
Życiem Szajbuski.
Z kolejnymi sekundami rozżalałam się coraz bardziej. Mogłam wymienić więcej negatywów tego dnia, niż chwilę wcześniej.
Czułam, że poniedziałki były równie złe, co środy.
Zatopiłabym swój wzrok w lustrze gdyby nie mój dzwoniący telefon. Leniwym krokiem podeszłam do drewnianej półki i podniosłam urządzenie.
- Numer nieznany? - powiedziałam pod nosem, bo zdziwił mnie widok obcego mi ciągu cyfr.
You only live once, pomyślałam.
- Słucham?
- Tiara, dziecko?
Gruby, ochrypły głos niemiło rozbrzmiał przy moim uchu.
- Kto mówi? - Znowu byłam bliska płaczu, bo obawiałam się najgorszego.
- To ja, tata.
Moje serce zdawało się bić sto razy na sekundę i równocześnie stać w miejscu.
- Ja nie mam taty od dziesięciu lat, więc to jakaś...
- Posłuchaj, nawet nie wiesz jak nie chciałem was opuszczać. Chcę wszystko naprawić, choć wiem, że to niewykonalne.
Nie przerywałam mu, bo jedno słowo zmieniłoby się w donośny szloch, który nie sposób zatrzymać.
- Chciałbym, żebyśmy byli znowu rodziną, ale nie możemy. Dlatego muszę...
- Czemu nie możemy, co?
Odpowiedzią była natrętna cisza. Byłam sfrustrowana.
- Dlaczego?!
Ledwo trzymałam w dłoni telefon. Usiadłam na łóżku, bo miałam ochotę coś zniszczyć, a musiałam się uspokoić.
- Twoja matka i ja niczego do siebie nie czujemy.
I wtedy coś we mnie pękło.
Rozłączyłam się, wtuliłam się w pościel i zaczęłam płakać.
Głupia nadzieja na to, że kiedyś znowu będziemy wszyscy razem po prostu zniknęła.
Jedenaście lat.
Jedenaście cholernych lat.
Oboje mnie okłamywali. Mogłam powiedzieć, że zdrada matki zabolała mnie bardziej. Osiemnaście lat razem, z czego jedenaście w zasadzce. W złudnej rzeczywistości. Nie byłam w stanie zliczyć tego, ile razy pytałam się o to, gdzie jest ojciec, ile razy mówiłam, że mi go brak, a ona bez zająknięcia mówiła to samo. Niby tak samo jej go było brak, tak samo go kochała, a ja się na to nabierałam jak głupia.
Bo kiedy zamierzała mi o tym powiedzieć?
Chyba nigdy.
Materiał, na którym leżałam, był mocno przemoczony, zmięty i dobitnie świadczący o mojej słabości.
W tym momencie czułam nieprzyjemną pustkę. Przez jakiś czas szukałam tego, co kiedyś tam było. Nadzieja na powrót do czasów sprzed upośledzenia. Czasów przed Szajbuską.
Bo najbardziej bolała mnie bezsilność. Byłam bezsilna wobec własnego bólu.
Zwinięta w kokon, wyszeptałam cicho do siebie:
- Wszystkiego najlepszego z okazji 18. urodzin, Tiara.
Tak, tego dnia był 16 maja. Moje urodziny.
~°~
Obudziłam się nieco uspokojona. Spoglądając na wyświetlacz komórki i dowiadując się, że było po dwudziestej trzeciej, zobaczyłam SMS'a od Visa wysłanego około godziny temu:
,,Wszystko w porządku?"
Może nie chciałam, ale uśmiechnęłam się na te kilka słów. Może nie powinnam, ale odpisałam:
,,Nie."
Dlaczego mówiłam prawdę?
Bo szczerość to podstawa.
Odpowiedzi nie dostałam.
Wstałam z łóżka, nie przejmując się panującym na nim chaosem, podeszłam do jedynego, małego okna i schowałam głowę w ręce oparte łokciami na marmurowym parapecie. Mocny wydech pomógł po części zrzucić mi niewidzialny, wiszący nade mną ciężar. Gnębił, dusił, zabijał.
Niespodziewanie jakieś światło uderzyło w moje oczy. Przymknęłam powieki, dodatkowo zasłaniając je dłonią. Niewyraźne plamy latały mi przed oczami, chwilowo uniemożliwiając możliwość spojrzenia na źródło światła.
A kiedy w końcu byłam w stanie to zrobić, światła nie było i wszystko wyglądało tak, jak chwilę temu.
Dzisiaj wszystko było podejrzane.
Kilka minut potem rozległo się ciche pukanie, na które wywróciłam oczami.
Ilu gości jeszcze dzisiaj przyjdzie? - pomyślałam.
Kiedy dotarłam do drzwi, poprawiłam swoje włosy i ubrania, by wyglądać chociaż znośnie. Niepewnie chwyciłam za klamkę i nacisnęłam ją w dół, by zobaczyć, kto przyszedł o tak późnej porze.
Instynkt mi mówił, że to on.
A instynkt nigdy mnie nie zawodził.
Stał przede mną ze słabym uśmiechem, reklamówką z pojemną, niezidentyfikowaną zawartością i w luźnych, dla niego trochę nietypowych, ubraniach takich jak szara czapka beanie, sportowe buty, czarne dresy jak i bluza z zamkiem, pod którą miał bordowy podkoszulek.
- Chyba już zrozumiałaś, że jestem trochę niecierpliwy, bo nawet nie potrafię dać ci więcej niż dwóch dni spokoju.
Widziałam, że trudno było mu mówić takie rzeczy otwarcie.
- A skoro nie wszystko u ciebie w porządku, to postanowiłem działać i wtoczyć swój plan w życie.
I już z większą pewnością wkroczył do mojego pokoju i położył siatkę na rozwalonym jeszcze łóżku. Odwrócił się do mnie i powiedział:
- Jeśli mi nie wybaczysz, to w tym momencie wyjdę stąd i dam ci naprawdę tyle czasu, ile potrzebujesz, a jeśli dasz mi ostatnią szansę, to obiecuję, że jej nie zmarnuję.
Do tej pory niczego nie powiedziałam, bo byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć z jaką działał determinacją. Chyba jeszcze nigdy nie był tak pewny siebie i tego, co robił.
Mój przyjaciel przyszedł tu dla mnie, a ja stałam jak słup. Byłam rzeczywiście beznadziejna.
Jedyne, na co było mnie stać, to przytaknięcie głową, objęcie Visa wokół jego sylwetki i kolejne, rzewne płakanie.
- Zostań, proszę - wyszeptałam z gulą w gardle.
- Już się na mnie nie zawiedziesz, przyrzekam. - Pogłaskał mnie po plecach jak małe dziecko, a ja poczułam po raz kolejny ciepło na sercu, jak i w całym ciele. - A teraz...
Oderwał się ode mnie i zaczął grzebać w swojej reklamówce, z której po chwili wyciągnął kilka podobnych opakowań.
- Obejrzymy ,,Top 5 najlepszych parodii hitów kinowych"
Szeroko się uśmiechnął a ja znowu widziałam jego aparat na zęby, błysk w oczach i tą radość, bez której nie był sobą. A on, jako on, to najlepsza osoba jaką znałam.
- I to jest ten twój plan? - Lekki uśmiech wtargnął na moją twarz, a ja zdziwiłam się, że potrafił zaistnieć w poniedziałek.
- Jak dzięki mnie się uśmiechasz, to znaczy, że mój plan już zaczyna działać.
Miał rację, choć z małym wyjątkiem.
Jakim?
Jego plan działał od momentu, gdy pojawił się w moim życiu.
🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟
1074... Jest git 💚
Dzięki za ponad 900 wyświetleń, dążymy do wielkiego tysiąca ❤❤❤
Tak naprawdę dziękuję tym około 20. osobom, które są z Szajbuską od początku do tego momentu, bo to wy tak naprawdę czytacie i jesteście, a z 4 osoby dodatkowo naznaczają swoją obecność🌟👌. Mimo to was wszystkich widzę w statystykach.
I to wam dziękuję najbardziej 💪💜😍😍
Do zobaczenia... wkrótce,
~ May Forgotten 🌼
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro