Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Krople. Powoli spływały po szybie, łącząc się ze sobą w kolejne, większe, silniejsze i szybsze. Silnik szumiał, pojazd trzepał się na wszystkie strony, a ja cierpiałam.

Czucie w kończynach powoli do mnie docierało, a z nim także ten znienawidzony ból. Każdy ruch samochodu lub mój własny sprawiał mi niemałe cierpienie. Ono chciało mnie przejąć, a ja, nie zamierzając z nim walczyć, poddałam mu się i rozluźniłam wszystkie mięśnie. W pewnym sensie przyniosło mi to ulgę. Sama walka była zbyt męcząca.

Kilka godzin temu, kiedy na powrót znalazłam się w sali z leżanką, zemdlałam. Budziłam się, zdawałam sobie sprawę z tego, gdzie jestem i znowu ciemność zalewała mój umysł. I tak cały czas, aż do czasu, gdy obudziłam się tu, w zwyczajnym samochodzie.

Z przodu siedzieli oni - moi kolejni porywacze. Chciałam ich zapytać, gdzie jestem, co tu robię, dokąd jedziemy, czy mogę wrócić do domu, czy moja mama zapłaciła im okup, gdzie w ogóle ona się znajdowała i czy jest cała, ale nie mogłam, bo strach przed nimi nie pozwalał mi na taki akt odwagi.

Opierałam się głową o szybę, kiedy Tygrys, który nie prowadził, położył coś koło mnie i powiedział:

- Masz to zjeść - po czym obrócił się ponownie w kierunku przedniej szyby.

Bałam się, że gdy chociaż sięgnę po zawartość papierowej torby, umrę w konwulsjach. Toczyłam wewnętrzną walkę między zaspokojeniem głodu, a ograniczeniem cierpienia do minimum.

Wygrał głód.

Pojękując z bólu, sięgnęłam po torbę, ale jak na złość ciemność zasłoniła mi oczy i jedyne, co obiło mi się o uszy, to krzyk Tygrysa.

- Pospiesz się! Dłużej to coś nie wytrzyma na pew...

A potem tylko mrok.


~°~


Obudził mnie chłód. Przeszywający, kujący moją skórę wiatr uświadomił mnie, że nie jestem już w aucie. Odważyłam się na podniesienie powiek, by ujrzeć drewniane drzwi niewielkiego domu. Moje ciało było zwinięte w różne strony, spoczywające na betonowych schodach. Na sobie, w ciągu dalszym, miałam niewystarczającą koszulę nocną. Myślałam chwilę, by zadać samej sobie najważniejsze pytanie:

Czyj jest ten dom?

Oczywiście, że mój.

Zastanawiałam się, jakby dać rodzicielce znać, że tu byłam. Rozejrzałam się wokół. Znalazłam kilka kamyków.

Idealnie, pomyślałam.

Delikatnie sięgnęłam po jeden z nich, by ten moment później wylądował na oknie od kuchni. Wydawało mi się, że coś się tam ruszyło. Drugi kamień. Teraz na pewno coś się poruszało po kuchni. Ostatni kamyk i głowa wychylająca się za okno. Mama. Zmarszczyła oczy pod wpływem wiatru, który rozwiał też jej włosy. Spojrzała na mnie i, jak pod wpływem energetyku, popędziła do drzwi, otwierając je z impetem.

Łzy, to były łzy szczęścia. Płakała, bo dostała to, co jej. Znowu wydała na mnie pieniądze. A ja znowu poczułam poczucie winy, które było niczym kopniak w żołądek.

- Moje skarby... już dzwonię po karetkę, nie martw się.

Po tym zdaniu poczułam, jakby coś zaczęło ze mnie ubywać. To nie było to, co czułam przed zemdleniem. To ciągnęło mnie bardziej, uspokajało mnie i niemal mówiło, że troski odeszły i pozostało mi jedynie poddać się temu całą sobą. Chciałam powiedzieć kilka słów do rodzicielki, jakby na pożegnanie, choć nie wiedziałam, czy to by nim faktycznie było.

Rodzicielka już odłożyła telefon, więc pomoc nadchodziła.

- Mamo.

Odwróciła się do mnie, a w jej oczach ponownie stanęły łzy, tylko były wypełnione żalem jak i niepokojem.

- Kocham cię, wiesz? Bardzo... bardzo mocno.

Kucnęła przy mnie, złapała moją twarz w swoje dłonie i zaciskała ją z każdym słowem.

- Nie zasypiaj, dziecko. Pogotowie już zaraz będzie! Wytrzymaj skarbie. - Pocałowała mnie w czoło, a ja słabo się uśmiechnęłam.

- Wiesz, co? Zgubiłam... telefon. Wszystko inne też... ale tam były ubrania i...

- Nie szkodzi, kochanie. Kupimy nowe. Razem.

Gdy zaakcentowała ostatnie słowo, uśmiechnęłam się szerzej. Skurcze mięśni sprawiały mi cierpienie, ale byłam wciąż dzielna dla niej. Dla mojego całego życia.

- Chyba... nie będzie kiedy.

O uszy zaczęło obijać mi się nieprzyjemne wycie. Karetka.

Ale ja już przestałam walczyć. Po prostu się poddałam.


~°~


Biel biła mi po powiekach. Jakby ciepło o nieznanym źródle, przenikające do duszy i napawające spokojem. Przepływało przez całe moje ciało, jakby oczyszczając jego wnętrze. Czułam, że nie powinnam podnieść powiek, bo wszystko by prysło, niczym zdjęte zaklęcie. Więc nie podniosłam.


~°~


Tym razem czułam niemal gorąc na dłoniach. Jakbym wyciągała je w stronę ognia podczas typowego ogniska z rodziną, ubrana w puchatą bluzę i luźne dresy z czapką na głowie. Niemal namacalna, kojąca pustka. Dalej jednak była to pustka, a ja ciągle krążyłam przy niewidocznym świetle.


~°~


Następny był dźwięk. Gryzł moje bębenki uszne, co mnie zaniepokoiło i zburzyło harmonię, jaka panowała dotychczas. Pozostawało pytanie:

Iść za dźwiękiem, czy zatkać uszy?


~°~


I poszłam w stronę dźwięku, a kiedy postawiłam kolejny krok, spotkałam się z czymś płaskim, odbijając się, upadłam na coś miękkiego. I niczym przy wypływaniu na powierzchnię tafli wodnej, słyszałam wszystkie dźwięki z potrójnym natężeniem.

- Zrozum, zrobiłam to dla nas. Nie miałam... - Głos mojej mamy narastał na ostrości, kiedy nagle przerwała. - Tiara? Dziecko drogie! Doktorze! Obudziła się!

Radość w jej głosie po części mnie cieszyła, choć mogłaby zniżyć ton o trzy oktawy.

Otworzyłam oczy, by ujrzeć łóżko szpitalne. Kroplówki, stare, spróchniałe ściany i niewygodny materac. Najlepszym ze wszystkiego była dłoń matki, trzymająca kurczowo moją. Jej twarz była zmęczona, ale gdzieś na niej majaczyła nieodłączna pogoda ducha i nadzieja. Kochałam ją, nie mogłam zaprzeczyć.

Do sali wszedł lekarz. Uśmiechnął się szeroko, co postanowiłam choć w odrobinie odwzajemnić.

- Jak się czujesz, Tiaro? - Podszedł do mnie, by siąść na skraju łóżka.

- Zdrętwiała - odpowiedziałam słabym głosem.

Na to lekarz zaśmiał pod nosem, co uczyniła również moja mama.

- Nie trudno o zdrętwienie, kiedy leży się miesiąc bez ruchu.

Powaga jego głosu utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie kłamie, a mnie przeszedł dreszcz.

- N-naprawdę?

Pomyślałam, nie wiem czemu, ale o Visie i mojej nieodłącznej, niezaspokojonej tęsknocie. Powiedziałam w prawdzie, że mój ,,wyjazd" się nieco przedłuży, ale nie do tego stopnia. Przecież przez ten czas można by nabrać podejrzeń.

- Niestety tak, a teraz przepraszam, muszę przygotować kolejny zestaw badań. I nie martw się, twoja rana jest znieczulona i pozostanie tak przez jakiś czas.

Tymi słowami doktor pożegnał się i opuścił pomieszczenie.

- Mamo... co powiedziałaś Visowi, kiedy do ciebie przyjechał?

Rodzicielka westchnęła i spojrzała na mnie z bólem.

- Powiedział mi, swoją drogą uprzejmy młodzieniec, że twój niejaki wyjazd się przedłuży, a ja już wtedy wiedziałam, że... - przerwała przez łzy stające jej w gardle. - Wiedziałam, że coś ci jest, że potrzebujesz pomocy, a że nie chciałam, by Elvis coś podejrzewał, podziękowałam mu i szybko się pożegnałam.

- Ale pomogłaś mi, tylko nie wiem jak. I tata, co on robił w naszym domu? Czemu on tam był? Zapłaciłaś tym przestępcom? - Suchość w gardle przeszkadzała mi w zadawaniu pytań, które zostały zbyte jedynie machnięciem ręki i odpowiedzią: ,,Powiem ci innym razem. Ważne, że jesteś".

Po tym dialogu mama poszła dla mnie po wodę, a mi dała telefon, bym poinformowała Visa, że ,,wróciłam".

Każdy sygnał przyspieszał bicie mojego serca, co było widoczne na kardiografie tuż przy łóżku.

- Halo?

Ten głos, za którym, o dziwo, się niezmiernie stęskniłam.

- Vis? Mógłbyś przyjechać? - zapytałam, ledwo biorąc kolejne oddechy.

- Tiara? Dlaczego nie odbierałaś?! Gdzie ty jesteś?! - Podniósł ton, co sprawiło, że zawahałam się nad moją decyzją. Jednak nie chciałam jej zmienić.

- Jestem w szpitalu. Miałam wypadek.

Kłamanie było łatwe, tylko jeśli zatajam prawdę przed osobami, na których mi zależy, jest nieco ciężej.

Zaległa cisza.

- Który to szpital? - zapytał spokojnie, co mnie zaskoczyło.

- Miejscowy Szpital Edge na Giant Street - powiedziałam na jednym wydechu.

- Będę za pięć minut. - Po tych słowach zakończył rozmowę, a matka wróciła do sali.

- Zadzwoniłaś? - zapytała nieśmiało.

- Tak, zaraz tu...

Urwałam w pół zdania, bo poczułam rozrywający ból głowy. Granat, który siedział tam od dłuższego czasu, wybuchł, wprawiając każdy nerw w cierpienie nie do opisania.

Ktoś krzyczał, ja chyba też krzyczałam. Dłońmi zaciskałam głowę, a powieki dawno miałam mocno zamknięte.

Miałam przeczucie, że było coraz gorzej.

A co najgorsze, nie wiedziałam, jaki jest dzień.

Przestałam to czuć.


⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐

Przepraszam, że tak późno! :C (23:40 - dalej sobota! ;D)

1311 słów w rekompensacie! Mega! <3

Dziękuję znowu, za prawie 500 wyświetleń! Jesteście wspaniali :D

Widzimy się w czwartek :*

~ May Forgotten

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro