𝚜𝚙𝚘𝚝𝚔𝚊𝚗𝚒𝚎
Suijin i Ryujin bezpiecznie opuścili pustynię. Las przyniósł im prowizoryczne ukojenie od skwaru, lecz nie od natrętnych misji dotyczących ich przyjaciółki. Czy dobrze postąpili zostawiając jej ciało pod kamieniami? A co jeśli przeżyła i zostawili ją na pewną śmierć z powodu obrażeń, lub ocalali wrogowie postanowili ją ukarać? Pomimo tych myśli, nie mogli zawrócić, tylko dotrzeć jak najszybciej do Konohy. Ze względu na obrażenia, biegli wolniej niż zazwyczaj.
Trucizna, która dostała się do organizmu Suijina, siała w nim spustoszenie. Poza bólem dłoni, która zaczęła przypominać sporych rozmiarów rodzynkę, miał dreszcze i gorączkę. Czuł się, jakby coś paliło jego trzewia. Traktował to jako karę od sił wyższych za pozostawienie na pastwę losu przyjaciółki.
- Czekajcie na mnie - w lesie rozległo się echo.
- Słyszałeś to Ryujin, czy mam już omamy? - Suijin jeszcze bardziej zaniepokoił się swoim stanem zdrowia.
- Też to słyszałem. Pewnie jakiś byt próbuje sobie zrobić z nas figle i nas zwieść. Idziemy dalej, mamy zadanie do wykonania.
- Chciałbym się upewnić, czy to nie Kaori.
- To echo miało bardziej zmysłowy ton głosu, by nas zwieść. Kaori ma bardziej delikatny i nieśmiały ton. To z pewnością nie jest ona.
- Niech ci będzie. Zignoruję to.
- Czekajcie na mnie! - tym razem osoba, do której należał głos, brzmiała desperacko, jakby czekała na ostatnią deskę ratunku.
- Idę to sprawdzić - Suijin zawrócił, jednak Ryujin w porę złapał go za kamizelkę i siłą zatrzymał - Puść mnie.
- Mamy mało czasu, poza tym ty chyba umierasz. Myślisz, że chcę stracić całą drużynę w trakcie jednej misji?!
- Jesteś egoistą. Jak ci tak bardzo zależy na misji, a nie życiu przyjaciółki, która byłaby w stanie zrobić dla ciebie wiele, to proszę bardzo. Idź i nie wracaj najlepiej.
- Misja jest bardzo ważna.
- Ty nie rozumiesz powagi sytuacji, Ryujin. Jeśli w tej chwili mnie nie puścisz, to nie zawaham się, by użyć katany przeciwko tobie.
- Nasza rodzina nie przyjęłaby tego zbyt przychylnie. Prawdopodobnie wydziedziczyliby twoją linię - puścił go.
- Aż tak zależy ci na tytułach?
- Czasami naprawdę są potrzebne, na przykład w tej chwili.
- Na cholerę ci to w takim momencie? Czy ty sam siebie słyszysz?!
- Gdyby nie tytuł, nie udałoby mi się sprowadzić tak szybko grupy poszukiwawczej. Być może spotkamy się z nimi gdzieś w lesie.
- Ufasz obcym najemnikom? To do ciebie niepodobne. Wydaje mi się, że kłamiesz.
- Nigdy nie zostawiłbym jej samej w sytuacji zagrożenia.
- Właśnie to zrobiłeś. Skoro ci tak bardzo zależy, to idziemy do Konohy.
~|~
Kaori właśnie uwolniła się spod głazów. Miała to szczęście, że żaden z nich nie przygniótł jej, bo najpewniej straciłaby w ten sposób życie. W chwili zawalenia, znalazła się w szczelinie, która ochroniła ją, jednak przez nią miała problemy z wydostaniem się. Gdy znalazła się na zewnątrz, miała wrażenie, że jest sama, dopóki nie zauważyła nieprzytomnej osoby leżącej w sporej odległości od niej. Myśląc, że to któryś z jej towarzyszy, pobiegła ile sił w nogach.
Mina jej zrzedła, gdy zamiast sojusznika, zobaczyła Miyuki. Długo zastanawiała się, czy udzielić pomocy dziewczynie. Przed kilkoma chwilami, próbowała odebrać im życie, a teraz leżała taka bezbronna i potrzebowała pomocy. Koniec końców, postanowiła uleczyć ranę na jej głowie. Straciła sporo krwi, a sama rana przez zakrzepłą krew, która pozlepiała jej ciemne włosy, była niezbyt widoczna. Wokół jej dłoni pojawiła się zielona poświata, która wkrótce wyleczyła ranę i Miyuki odzyskała przytomność.
- Gdzie twoi przyjaciele? - zapytała z pogardą.
- Nie mam pojęcia. Może zginęli pod gruzami? Nie widziałam ich.
- Zostawili cię tu na pastwę losu i wciąż na nich czekasz? Ale ty jesteś naiwna - parsknęła śmiechem.
- Słucham? - uniosła brwi.
- A co ty myślałaś? To ten blondasek tak mi łeb rozwalił i się zwinęli.
- Jestem do tego przyzwyczajona.
- Do czego?
- Do tego, że ktoś mnie zostawia na różne sposoby, dobrowolnie bądź nie. Najpierw tata, potem Kayoko i Rina, w końcu przyszła i pora na nich. Specjalnie się nie zdziwiłam.
- Nawet trochę mi cię żal. Jak dobrze, że już wkrótce cię zabiję.
- Nie zapominaj, że dzięki mnie żyjesz.
- I vice versa. Zawsze mogę użyć tego - wyjęła sztylet i przyłożyła czubek ostrza do jej krtani.
- Poczekaj chwilę - Kaori jej ostrze wydawało się dziwne znajome.
- Wybacz, zapomniałam. Jeszcze dam ci parę sekund na jakieś ostatnie słowa, może spiszesz testament.
- Nie o to mi chodzi. Skąd masz ten sztylet?
- Po co pytasz? To raczej nieistotne.
- Dla mnie istotne. Proszę potraktuj to jako ostatnie życzenie umierającego - uśmiechnęła się błagalnie.
- Niech ci będzie, chociaż to żadna tajemnica. Dostałam go od ciotki. Podobno wcześniej miała drugi, ale w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął. Nigdy mi nic na ten temat nie mówiła.
- Czy twoja ciotka ma na imię Kayoko?
- Skąd wiesz? Znacie się?
- Tak się składa, że znam. Myślałam, że ona nie żyje.
- Nie zagaduj mnie. Żyje, ale nie sądzę żeby zbyt długo pociągnęła, jest już hm, dość wiekowa.
- W takim razie zabierz mnie do niej. Proszę - zrobiła maślane oczka, które działały na wielu.
- Zapomnij. I nie rób takich maślanych oczu, bo zabiję cię szybciej, niż ustawa przewiduję.
- Jestem brutalniejsza od moich przyjaciół. Mam tyle trucizn, by została z ciebie zaledwie papka.
- Jeśli myślisz, że to mnie wystraszy, to jesteś w błędzie.
- Ustalmy umowę.
- Umowa z tobą to ostatnie, co chciałabym w życiu.
- Zaprowadzisz mnie do Kayoko, a potem możesz mnie zabić. Przepiszę na ciebie część moich udziałów z układów rodzinnych, może jeszcze jakieś kosztowności. Może być?
- Żałosna jesteś - prychnęła pogardliwie - Chociaż nie, jesteś bardziej śmieszna.
- To w takim razie powiedz mi gdzie mieszka, sama sobie pójdę.
- I tak tam nie trafisz, bo umrzesz.
- Dużo gadasz, mało robisz.
- No powiedz, proszę - zaskomlała przesłodzonym głosem i uwiesiła się jej na ramieniu.
- Zapomnij - odwróciła wzrok.
- To może pogadamy inaczej? - do jej nadgarstka przystawiła trzy strzykawki z brunatną cieczą.
- W końcu zaczynasz działać. Podoba mi się ta nutka niebezpieczeństwa.
- Działam zawsze i wszędzie, tylko w ukryciu. Raz na jakiś czas można zdziałać jawnie.
- Jeśli mnie zabijesz, to nigdy nie trafisz do Kayoko, a ona może umrzeć beze mnie.
- Z pewnością masz coś, co pomoże mi się do niej dostać. Wystarczy, że przeszukam twój ekwipunek.
- To ty byłaś od myślenia w waszej drużynie, prawda?
- Od myślenia był Ryujin. Ja zazwyczaj stałam z boku i przyglądałam się. Od czasu do czasu robiłam z ukrycia czarną robotę, lub leczyłam ich rany.
- Czyli byłaś taką niepotrzebną zapchajdziurą. Nic dziwnego w dzisiejszym świecie.
- To nie tak!
- Gdybyś nie była zapchajdziurą, by drużyna mogła formalnie istnieć i nie zostawiliby cię tutaj na pastwę losu. Taka jest prawda, nie obchodzisz ich.
- Nie znasz prawdy, oni tacy nie są!
- Bla bla bla, aleś naiwna. Teraz chodź, zanim się rozmyślę.
- Najpierw zarzucasz mi naiwność, a teraz mówisz, że mam pójść z tobą. Nie powinnam ci ufać.
- Chciałam cię zaprowadzić do ciotki, ale nie to nie - odsunęła się od Kaori, po czym wstała.
- Dobra, już idę - równie szybko wstała z kamieni i szła nieco dalej od Miyuki.
W ten oto sposób spór między dwiema dziewczynami został w teorii zażegnany. Kaori nie miała pewności, czy niebieskooka piękność nie zwodzi jej i nie zabije przy najbliższej okazji, więc trzymała broń w pogotowiu. Szatynka również nie próżnowała w środkach ostrożności i bacznie obserwowała nową towarzyszkę.
Tymczasem do Konohy dotarli Suijin i Ryujin. Stan pierwszego z nich z każdą chwilą był coraz gorszy i ledwo stał na nogach. W międzyczasie zakrył gnijącą dłoń opatrunkiem, nie mógł na nią patrzeć. Ryujin po części przejmował się jego stanem, jednak równie ważne dla niego było wykonanie misji.
- Gdy pójdę do hokage dostarczyć ten zwój, to ty pójdziesz do szpitala, zrozumiano? - spojrzał chłodno na krewnego.
- Dlaczego nie mogę iść z tobą?
- Wyglądasz jak kostucha, hokage mógłby pomyśleć, że umarł.
- Bardzo śmieszne. Najpierw hokage, potem dom, nie widzę innej opcji.
- A ja widzę. U hokage może być spora kolejka.
- Kolejka równie może być za kiblem, a i tak musisz tam pójść, bez względu na wszystko. Nie pójdę do szpitala, nie ma takiej opcji.
- To w takim razie pójdziesz do apteki. Z pewnością gdzieś tu będzie.
- No dobra, niech ci będzie.
W ten oto sposób Ryujin i Suijin rozdzielili się. Pomimo przebywania osobno, łączyło ich jedno - w ich myślach krążyła zaginiona od pewnego czasu Kaori. Mieli szczere nadzieje, że dziewczyna jest żywa. Nie liczyli, że po takiej katastrofie jest cała, lub zdrowa.
Suijin wodził wzrokiem po witrynach sklepowych, lecz nie mógł odnaleźć jakiegokolwiek lokalu zwanego apteką. Przez swoje zainteresowanie otoczeniem, nie przywiązywał uwagi do pozostałych przechodniów. W ten sposób wpadł na kogoś, kto przez niego niemalże przewrócił się. Gdy chłopak usłyszał siarczyste przekleństwo, spojrzał na wściekłą kunoichi tuż przed nim.
- Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem pani.
- Bądź bardziej ostrożny - wysyczała z grozą.
- Ja naprawdę nie chciałem, szukam apteki - pomachał przed dziewczyną zabandażowaną dłonią.
- Nie wiedziałam, że jesteś ranny dattebane! Mogę cię tam zaprowadzić - natychmiast złagodniała.
- Wystarczy, że powiesz mi, gdzie mam iść, sam tam dotrę.
- Wyglądasz dość blado. Źle bym się czuła, gdybyś gdzieś zemdlał w osamotnieniu dattebane. Jeśli to pozwoli poczuć ci się bezpieczniej, to jestem Kushina.
- Suijin. Miło mi - skinął głową i poszedł za kunoichi.
~|~
Jakiś czas później Kaori w towarzystwie Miyuki wróciła na obrzeża Suny. Szły mało uczęszczanymi drogami, co nie napawało optymizmem Azai. Miała wrażenie, że szatynka blefowała i okłamała ją. Natychmiast pożałowała swojej nadmiernej ufności. O ile przeżyje to spotkanie, będzie musiała popracować nad zaufaniem wobec ludzi. Całkiem zwątpiła w dobre intencje dziewczyny, gdy dotarły pod nieco zaniedbany dom. Miyuki zapukała do starych drzwi i czekała, aż ktoś otworzy. Wewnątrz było słychać ciężkie kroki, co wywołało u Kaori jeszcze większe przerażenie. Zdziwiła się, gdy za drzwiami pojawiła się zgarbiona staruszka.
- Miyu-chan, długo cię nie było - kobieta ucieszyła się - A kogo tu przyprowadziłaś? - poprawiła okulary na nosie. Nie rozpoznawała dziewczyny stojącej za siostrzenicą.
- Ona chciała cię bardzo zobaczyć, podobno się znacie - Miyuki weszła do środka.
- Chwila moment... Kaori? - staruszka nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Tak to ja, Kayoko-san.
- Jak ty wyrosłaś - wyściskała nastolatkę, a Azai zaśmiała się nerwowo.
Trójka kobiet zasiadła w salonie. Kayoko poczęstowała swoich gości ciasteczkami własnej roboty i herbatą. Zdawała sobie sprawę, że jej była pracodawczyni z pewnością okłamała Azai i musiała wyjaśnić jej prawdę.
- Kaori, co mówiła ci twoja matka na temat mojego zniknięcia?
- Mówiła, że popełniłaś samobójstwo przeze mnie. Nie pamiętam zbyt wiele, byłam wtedy tylko dzieckiem.
- Twoja matka miała dość niestandardowe metody wychowawcze. Prawda jest taka, że po śmierci twojego ojca podsłuchałam rozmowę twojej matki i Zenaku, którzy chcieli się ciebie pozbyć. Chciałam wziąć cię do siebie, jednak wywiązała się sprzeczka i wyrzucili mnie z pracy.
- Teraz nie tylko ja będę miała przerąbane. Mama jest w ciąży. Naprawdę mi przykro, że zostałaś tak potraktowana.
- Biedne jej dziecko.
Rozmowa trwała do późnych godzin nocnych. Wszystkie niedomówienia zostały wyjaśnione, a Miyuki i Kaori zaczęły lepiej się dogadywać.
Kaori postanowiła zostać na noc u dawnej opiekunki. Leżała właśnie pod wygodną pierzyną, próbując zasnąć. Z niewiadomych przyczyn nie potrafiła zasnąć. Zwalała to na tykający, stary zegar, jednak jej umysł postanowił być przygotowany na zagrożenie. Nagle wyczuła znajomą czakrę. Wygramoliła się z wygodnego łóżka i wyjrzała przez okno. Dojrzała w oddali dwójkę osób. Po cichu przeszła przez dom i wyszła na zewnątrz. Cierpliwie czekała, aż jej towarzysze miną dom i będzie mogła ich zawołać.
- Suijin, Ryujin, tutaj! - pomachała im ręką, a oni podeszli do domu. Suijin był w złym stanie i poruszał się tylko i wyłącznie dzięki swojej silnej woli i pomocy kuzyna.
- Jaka ulga, ty żyjesz - westchnął Ryujin - Miałem czarne myśli, gdy usłyszałem, że nie odnaleziono chociażby twojego śladu.
- O tym pogadamy później, podejdź bliżej z Suijinem.
- Kaori, wybacz mi. Nie chciałem cię zostawić, a teraz sprawiedliwość dosięgła mnie po śmierci - zaszlochał, po czym osunął się w jej ramionach.
- Suijin nie dramatyzuj, przecież jeszcze żyjesz. Wchodźmy do środka - pomogła mu iść.
Hałas wybudził Kayoko i Miyuki. Zaspane kobiety były zaskoczone widokiem dwóch mężczyzn, jednak postanowiły im pomóc. W tym czasie Kaori poleciła Suijinowi, by położył się na kanapie. Owinęła nieco śmierdzący i brudny bandaż. Nie wzdrygnęła się na widok wysuszonej na wiór kończyny, jednak musiała działać skutecznie.
- Ryujin bądź przy nim, idę po antidotum, o ile to coś da - pobiegła do pokoju, w którym zostawiła swoje rzeczy.
- Jak myślisz, wyjdzie z tego? - Miyuki niepewnie przyglądała się dwóm chłopakom.
- Raczej to ja powinienem zapytać się o to ciebie. W końcu to twoja wina. Wiedz, że jeśli podniesiesz rękę na niego, lub Kaori, to nie ręczę za siebie - spojrzał na nią ostro.
- Zluzuj majty, nic wam nie zrobię. Jedno mnie zastanawia, dlaczego dopiero teraz przypomniałeś sobie o Kaori? Jesteś obrzydliwy, zostawić na pastwę losu własną przyjaciółkę. Do tego jest zdolna najgorsza część społeczeństwa.
- Wysłałem ludzi, by jej pomogli.
- Marna wymówka - prychnęła. Postanowiła nie kontynuować rozmowy, ponieważ Kaori wróciła z antidotum.
- Trzymaj się, Suijin - wprowadziła substancję do jego żył.
- Po co mnie ratujesz, przecież umarłem - mruknął.
- Nie umarłeś - wyjęła nóż i zabrała się za odcinanie zgniłej dłoni - Będzie bolało.
- Nie wiedziałam, że jesteś aż tak brutalna - Miyuki była zszokowana tym widokiem.
- Nic nowego, Miyu-chan. Oni są przyzwyczajeni do moich profesjonalnych zdolności medycznych.
- Wolałbym zapomnieć o twoich metodach - westchnął Ryujin.
- Chciałabym to przeżyć na własnej skórze.
- Jesteś walnięta - spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
- Ty też - puściła mu oczko.
- No proszę, już się dogadujecie - Kaori była zadowolona z siebie.
- Nie ma takiej opcji.
To jest żałosne. Jeśli czegoś potrzebujesz Kaori, to powiedz.
- Najlepiej to się zamknijcie, lub wyjdźcie stąd i bądźcie cicho, by nie obudzić Kayoko, o ile śpi.
- Dobrze pani generał - Miyuki udała się na taras.
- Wszystko będzie dobrze, Suijin - Kaori otarła pot z jego czoła.
Zabieg trwał dość długo i dostatecznie wyczerpał Kaori z sił. Na szczęście udało jej się uratować życie Suijina kosztem dłoni. W tym samym czasie Miyuki siedziała na tarasie, bowiem nie znosiła aż tak drastycznych widoków, a Ryujin pił ziółka uspokajające w kuchni. Po jakimś czasie chłopak poszedł skontrolować sytuację. Zastał Suijina spokojnie leżącego na kanapie, a tuż obok niego Azai zasnęła na klęczkach. Ryujin zaczął rozglądać się za kocem, gdy do pokoju weszła Miyuki.
- Kosztowności nie znajdziesz, jeśli tego szukasz. Żyjemy skromnie - jej głos wystraszył skupionego szatyna.
- Nie jestem kleptomanem. Mam swoje pieniądze. Szukam jakiegoś koca, ale nie mogę znaleźć.
- Niby taki dziany, a koca nie ma - parsknęła śmiechem.
- To dla Kaori. Ja dzisiaj nie będę spał.
- Jakiś ty szlachetny. Chciałabym ci przypomnieć, że zostawiłeś ją na pastwę losu, mając totalnie gdzieś to, czy żyje.
- Nie miałem innego wyboru. Poza tym wysłałem najemników, by zaczęli jej szukać.
- Myślisz, że to cię wybieli? W moich oczach i tak jesteś nikim - z szafy wyjęła koc i okryła nim dziewczynę.
- Ty w moich oczach też jesteś nikim. Jak można utrzymywać się z przestępstw? Twoja ciotka wie o tym?
- Tutaj nie mamy innego wyboru. Jeśli chcesz przeżyć poza wioską, musisz chwycić się każdego zajęcia. Nie mamy takiego dobrobytu jak wy.
- To jest pójście na łatwiznę - spojrzał na nią z pogardą.
Przebudzenie się nie było łatwą czynnością dla Suijina. Gdy tylko chciał przetrzeć oczy, zdziwił się. Zamiast swojej dłoni, dojrzał zabandażowanego kikuta. Jego oddech przyspieszył, a serce zaczęło walić jak oszalałe. Ziścił się jego największy koszmar, jaki mógł go spotkać. Spostrzegł, że obok niego śpi Kaori. Dramatycznie zaczął trącać ją łokciem, by ją wybudzić.
- Co jest? - zapytała zaspana.
- Kaori... Gdzie jest moja ręka?
- Przykro mi, musiała zostać amputowana. Gdybyś dostał antidotum później, mógłbyś umrzeć.
- To nie jest istotne. Moje życie jest skończone - jego głos załamał się.
- Nie mów tak.
- Nigdy nie odzyskam pełnej sprawności, twoja matka na pewno się mną nie zainteresuje, a o byciu shinobi mogę zapomnieć. Nie potrafię nic poza byciem ninja, rozumiesz?
- Jest jeszcze dla ciebie nadzieja.
- Ta chyba skok z mostu.
- Porozmawiam z nim, jak wrócimy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro