𝚛𝚘𝚣𝚜𝚝𝚊𝚗𝚒𝚎
Rocznik Kaori egzaminy na genina miał już za sobą. Azai do tej pory siedziała w domu i pilnie przygotowywała się do nowej roli. Dzisiejszego dnia na obiad mieli przyjść jej członkowie drużyny oraz sensei. Oczywiście cała trójka została wybrana przez Yami, której zadaniem na chwilę obecną było odseparowanie Kaori od Riny. Jej zdaniem dziewczynka miała zły wpływ na jej córkę i musiała ograniczyć ich kontakty do minimum.
W tej chwili Kaori z niecierpliwością czekała w jadalni na długo wyczekiwanych gości. Nie wiedziała kogo ma się spodziewać, nie miała kontaktu z większością własnej klasy, a co dopiero z uczniami uczęszczacymi do pozostałych klas. Miała cichą nadzieję, że trafi na Rinę.
Jej nadzieja została podeptana i opluta, gdy do pomieszczenia weszło dwóch z pewnością starszych od niej chłopaków ubranych na czarno.
- To są chyba jakieś żarty! Nie będę z jakimś przedszkolakiem w jednej drużynie, nie jestem jakąś niańką! - oburzył się niższy z nich, blondyn o brązowych oczach.
- Zachowuj się, Suijin. Wybacz za tego przygłupa, zawsze wie jak zrobić złe pierwsze wrażenie - wyższy z nich posiadał również brązowe oczy, lecz czarne włosy, które nosił spięte w kucyk.
- Jak zawsze Ryujin robisz z siebie arystokratę, a tak naprawdę jesteś burakiem z pola rodem!
- Kultura osobista nie robi ze mnie arystokraty - zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Może usiądziecie i poczekamy na naszego sensei?
- Z wielką chęcią - Ryujin przysiadł się obok Kaori.
- Jaki lizus - prychnął Suijin.
- Czasem dziwię się, że jesteśmy spokrewnieni.
- Jesteście braćmi?
- Na szczęście nie, tylko kuzynami. Przez tego idiotę musiałem powtarzać klasy.
- Sam jesteś idiotą - blondyn zajął jedno z wolnych miejsc przy stole.
- W takim razie jesteście starsi ode mnie.
- I zdecydowanie mądrzejsi.
- Suijin ile razy mam ci powtarzać o kulturze? Obydwoje mamy po piętnaście lat, jednak ten przygłup mentalnie zatrzymał się na poziomie przedszkola.
- Ty się za to zachowujesz jak płód bez wykształconego mózgu!
- Dość tego, albo będziecie się wyzywać w ciszy, lub wywalam was na zbity pysk i nie będziecie drużyną. Czy to dotarło do waszych orzeszkowych mózgów?
- Ależ droga pani, ja tu nie jestem by być członkiem drużyny cieniasów, ja jestem złodziejem, który przyszedł skraść pani serce - Suijin uśmiechnął się zalotnie do Yami, a Kaori spojrzała się na niego z przerażeniem. W ten sposób skazał całą trójkę na śmierć.
- Jesteś o sto lat za młody, głupi bachorze.
- Czyli pociągają panią chodzące skamieliny, w takim razie specjalnie nauczę się takiego jutsu, by była pani zadowolona.
- Na łeb ci padło, by podrywać mamę naszej koleżanki z drużyny? - Ryujin był zażenowany.
- Jeszcze jedno słowo i cię otruję, szkodniku durny. Masz szczęście, że mojego męża nie ma w domu - zmierzyła go pogardliwym wzrokiem i wyszła z jadalni.
- Ciebie naprawdę zabić to mało - Ryujin piorunował go wzrokiem.
- Pewnie zazdrosny jesteś, że nie masz na tyle odwagi, żeby podrywać takie ładne i dziane sztuki jak ta niezła babeczka.
- Ta niezła babeczka to skąpiradło numer jeden w tej wiosce. Nie miałbyś co liczyć nawet na najmniejszy spadek - Kaori mogła odetchnąć z ulgą.
- Przepraszam za spóźnienie, ale właśnie wróciłam z misji - w jadalni pojawiła się młodziutka ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w strój shinobi.
- Nic się nie stało, niech sensei siada - Kaori uśmiechnęła się.
- Jestem Mei, a wy?
- Ja jestem Suijin, przyszły kazekage tej dziury zabitej dechami.
- A ja jestem Ryujin, moją jedyną aspiracją jest przeżycie w tym cyrku.
- Mam na imię Kaori i jeszcze nie wiem czego chcę.
- Liczę na owocną współpracę. Chciałabym żebyście wyrośli na mądrych i zdolnych ninja.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby pani nie zawieść, aczkolwiek pewien delikwent może to z premedytacją zaprzepaścić - Ryujin chłodno zmierzył wzrokiem kuzyna.
- Przykro mi, że musieliście długo czekać na jedzenie, ale ta hołota która jakimś cudem jest u nas na służbie nie potrafi gotować na czas - Yami z przytupem weszła do jadalni, a tuż za nią szły pokojówki niosące naczynia z jedzeniem.
- Oto i ona, najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek w życiu widziałem - Suijin rozmarzył się na jej widok.
- Odwal się raz, a porządnie gówniarzu. Mój portfel przyciągał takich samych jak ty, doskonale wiem co siedzi takim pazernym knurom w głowie - zdzieliła go po głowie.
- Za takiego pazernego knura sama wyszłaś za mąż, żeby on chociaż był ładny - parsknęła śmiechem Kaori.
- To był element mojego planu, dzieciaku. Jesteś za głupia żeby zrozumieć mój geniusz.
- Moglibyśmy nieco rozluźnić atmosferę? Wolałabym z wami współpracować w dobrych nastrojach - rzuciła stanowczo Mei.
- Dla sensei wszystko - Suijin puścił jej oczko.
- Trzeba będzie popracować nad twoim zachowaniem.
- Tu nie ma nad czym pracować, on się nadaje tylko do otrucia - Yami spojrzała na nastolatka z pogardą.
- Jeśli obydwie panie pomogą mi nad poprawą zachowania, to nie pogardzę.
- Zamknij się w końcu i zajmij się jedzeniem - Ryujin nie mógł znieść takiego zachowania.
- Pewnie zazdrosny jesteś, że nie otrzymujesz takich propozycji.
- Bycie zazdrosnym o cokolwiek związane z tobą, to ostatnia rzecz jaką mógłbym zrobić.
- Przedostatnią, nie pamiętasz? - uśmiechnął się zalotnie.
- Jest tysiąc lepszych rzeczy od tolerowania twojej egzystencji, która irytuje mnie od kołyski.
- Przecież ty byś mnie kijem nie tknął, aż tak ci pamięć szwankuje.
- Masz rację. By cię unicestwić specjalnie bym cię otruł, przynajmniej nie miałbym bezpośredniej styczności z tobą.
- Podoba mi się twój sposób bycia. Chyba już wiem, kogo wybiorę na męża Kaori - starsza Azai przerwała posiłek i zmierzyła chłodno córkę.
- Matko, to zawstydzające - dziewczynka spuściła wzrok.
- Nie kręcą mnie małżeństwa, wolałbym życie w samotności, jak ninja. O to się nie musisz martwić Kaori - uspokoił ją.
- Ty debilu! Taka kasa przechodzi ci obok nosa a ty jeszcze odmawiasz?! Mam nadzieję, że ta propozycja jest otwarta również i dla mnie.
- Gdybyś był moim dzieckiem, to natychmiast bym cię wydziedziczyła. Nie wyobrażam sobie mieć tak prostackiego zięcia dla prawdziwej arystokratki jak Kaori.
- A kto powiedział, że to ma być zięć? - zapytała sama zainteresowana, a Yami słysząc jej słowa zakrztusiła się obiadem.
- Słucham?!
- Miałam na myśli to, że wolę samotność, tak jak Ryujin. Skoro ty nie potrzebujesz męża do zarządzania rodziną, to dlaczego ja miałabym potrzebować?
- Masz rację, Kaori. Ja co prawda urodziłam się w zwykłej rodzinie ale shinobi w naszych czasach jest niemalże skazany na samotność. Gdyby tylko nastał pokój i każdy mógł spokojnie żyć bez zmartwień, byłoby cudownie.
- Tak naprawdę Mei-sensei byłoby nudno. W życiu potrzebujemy adrenaliny i dozy niepewności, a nie tylko bezpiecznej monotonii.
- Nie spodziewałabym się po tobie takich słów, Ryujin.
- Sensei, jaka będzie nasza pierwsza misja? - Azai nie mogła się doczekać.
- Na początek będziecie pewnie łapać jakieś zwierzę, lub pomóc komuś w wiosce. Oczywiście im starsi będziecie, tym misje będą trudniejsze. Jeszcze wszystko przed wami.
Obiad o dziwo odbył się w spokojnej atmosferze. Co prawda od czasu do czasu Suijin rzucił jakimś żenującym tekstem, ale nikt się jeszcze nie pozabijał. Późnym wieczorem dwójka chłopaków wraz z sensei opuścili dom rodziny Azai. Przed Yami było jeszcze sporo papierkowej roboty, więc Kaori mogła na spokojnie przygotować się na pierwszą misję w życiu. Niestety ten spokój musiał zostać zakłócony przez nikogo innego, jak w teorii zapracowaną matkę.
- Musimy porozmawiać - weszła bez zapowiedzi, czym wystraszyła córkę.
- O co chodzi? Źle się zachowałam w towarzystwie?
- Twoje zachowanie pozostawia jeszcze sporo do życzenia, ale to nie o to chodzi.
- W takim razie o co?
- W związku z tym, że zostałaś geninem, będę miała mniej wpływu na to co robisz. Chciałabym jednak dać ci przed czymś ostrzeżenie.
- To miłe z twojej strony, matko.
- Gdy chociaż raz zobaczę, że rozmawiasz z tą całą Riną, to obiecuję ci, że twoja kariera ninja szybciej się skończy, niż zakończy. Zrozumiałaś to? Nie chcę, żeby moje dziecko zadawało się z takim odpadem ludzkim.
- Mam to gdzieś, to moja przyjaciółka - wzruszyła ramionami. Wewnętrznie jednak bała się reakcji matki na nieposłuszeństwo.
- Masz czelność sprzeciwiać się własnej matce? - spoliczkowała ją kilkukrotnie.
- Ale co ona takiego zrobiła, że nie mogę się z nią przyjaźnić? - z trudem powstrzymywała płacz, przez co zaczęła się trząść.
- Ta dziewucha ma na ciebie zły wpływ, jeszcze te buraki z którymi będziesz musiała stanowić drużynę, żałosne. Wszystkie zasady jakie ci wpoiłam, pójdą na marne i zostaniesz niewychowaną, brudną świnią jak ojciec - prychnęła.
- Wyjdź stąd! - Kaori zebrała całą siłę w sobie i wypchnęła matkę za drzwi, po czym zamknęła je na klucz.
- Wpuść mnie, bezużyteczny bachorze! - zaczęła walić pięściami w drzwi.
Odpowiedziała jej cisza. Jej córka pozostała niewzruszona na oblegi i bluzgi jakie zostały rzucone pod jej adresem. Jak gdyby nigdy nic, kontynuowała szykowanie się na misję. Z tej okazji dostała od matki elegancką, wąską sukienkę, w której miała chodzić na misje. Gdy krzyki ucichły, dziewczynka przerobiła ją, by była wygodniejsza w użyciu. Skróciła ją i znalazła krótkie spodenki, by w miarę ładnie wyglądać. Złożyła ubrania w kostkę i położyła je na krześle, a kaburę zostawiła na biurku. Była zmęczona towarzystwem nowych osób, przez musiała położyć się na łóżku i przymknęła oczy. Pogrążyła się w wyobrażeniu różnych wyimaginowanych scenariuszy, które nie mogą się zrealizować w rzeczywistości. Dumanie przerwało jej pukanie do okna. Z trudem dźwignęła się z łóżka i poszła otworzyć okno, za którym dostrzegła charakterystyczną rudą czuprynę.
- Rina-chan proszę cię, nie rób hałasu jakby przeszło stado słoni, bo obydwie będziemy miały przechlapane - Kaori zaczęła mówić szeptem.
- Spokojna twoja głowa, jestem cicha jak śpiące najedzone niemowlę - przy wchodzeniu do pokoju, kopnęła stojącą lampę.
- Co ja ci mówiłam o ostrożności - Kaori w ostatniej chwili złapała lampę.
- Przecież nic się nie stało, Kaori - Rina delikatnie objęła przyjaciółkę, by jej nie wystraszyć.
- Mam dla ciebie złe wieści - rzuciła na nią wzrokiem.
- A czy ty kiedykolwiek miałaś dla mnie dobre wieści? - prychnęła sarkastycznie.
- Przykro mi, ale odkąd zostałyśmy geninami nie będziemy mogły się już więcej zadawać, taka jest wola mojej matki, a ja nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo, bo wiem do czego jest zdolna.
- Czekaj, zostałaś geninem? Przecież nie było cię na egzaminach.
- Za pieniądze można mieć wszystko. Nie przeszłam egzaminów, bo moja matka zapłaciła łapówkę. To jest naprawdę niesprawiedliwe.
- Wszyscy byli zawiedzeni. Myśleli, że szykuje się jakaś ciekawa rywalizacja między tobą, a Sasorim.
- Zawaliłabym część praktyczną.
- Może ci się tylko tak wydaje, byli przecież słabsi od ciebie w naszej klasie, którzy zdali i teorię i praktykę.
- Lepiej opowiedz mi o swojej drużynie, póki jeszcze możemy rozmawiać. Nie wiem kiedy następnym razem się spotkamy.
- Jestem w drużynie z jakimś księciuniem co wyżej sra, niż dupę ma i jakimś gościem co się zachowuje jakby uciekł z zoo, mówię ci tragedia.
- Rina, wyrażaj się.
- Nie umiałam znaleźć grzeczniejszego określenia. Kogo ty masz w drużynie?
- Miłośnika dorosłych kobiet i rodzonego arystokratę, który ma bzika na punkcie manier.
- Obydwie trafiłyśmy do różnych cyrków i jeszcze nie możemy liczyć na swoje wsparcie, chora sytuacja!
- Nie krzycz proszę.
- A to moja wina, że twoja matka to przewrażliwiona tyranka?! Obiecuję Ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyś nie musiała już się z nią użerać.
- Nie musisz, w ten sposób jeszcze bardziej zaszkodzisz nie tylko mi, ale również sobie. Nie warto, wystarczy przeczekać burzę i dać sobie spokój, a nim się obejrzysz, znowu będziemy mogły spędzać ze sobą czas.
- Przez ten czas ta wiedźma może cię zabić, a mi uciąć łeb na misji. Poza tym, równie dobrze możemy się spotkać, będąc starymi babciami z demencją i nie rozpoznamy się na ulicy.
- O to się nie martw. Poznałabym cię nawet w ciemności.
- Nie bądź taka pewna. Możemy się nie rozpoznać nawet za kilka lat.
- Nie bądź taka pesymistyczna, Rina-chan.
- Nie będę cię dłużej zatrzymywać i narażać na konsekwencje mojej obecności. Do zobaczenia, Kaori - otworzyła okno.
- Uważaj na siebie.
- Ty też - po raz ostatni spojrzała na wychodzącą przez okno przyjaciółkę.
Ta noc była niezwykle ciężka dla Kaori. Stłumiony szloch, który był spowodowany rozstaniem z Riną, oraz dość płytki sen spowodowały, że rano bardziej przypominała zombie, niż człowieka. Nie była w stanie przełknąć ani kęsa z i tak skromnego już śniadania. Niechętnie również przywdziała nowy strój shinobi i założyła ochraniacz na czole. Po cichu wymknęła się z domu, by nie słuchać kolejnej niepotrzebnej reprymendy matki, lub kolejnego bezsensownego czepialstwa ze strony ojczyma, który w nocy wrócił do domu. Szła spokojnym krokiem na miejsce spotkania. Na miejscu czekali już na nią Suijin i Ryujin, lecz nigdzie nie było śladu po Mei. Dziewczynka przyśpieszyła i po chwili dołączyła do chłopaków.
- Dłużej czekać na ciebie nie można było - Suijin zmierzył ją zażenowanym wzrokiem.
- Owszem można było, dla mnie nie ma nic niemożliwego - odpowiedziała sarkastycznie.
- Dobra potem się pokłócicie. Mamy zadanie do wykonania.
- Mamy już misję? - zdziwiła się.
- Dostaliśmy zadanie zanim przyszłaś. Mamy złapać jaszczurkę o imieniu Zdziś. Zadanie mało ambitne, ale lepsze to od chociażby zanoszenia czegoś - Ryujin pokazał Azai zdjęcie jaszczurki.
- Najlepiej będzie jeśli się rozdzielimy i sprawdzimy kto z nas jest najlepszy.
- Chyba zgłupiałeś. Powinniśmy zacząć od budowania współpracy już teraz.
- Ciebie straszy. Nie będę ratował tej damy w opałach, która będzie płakać przy pierwszym lepszym potknięciu.
- Kogo nazywasz damą w opałach? Zobaczysz, jeszcze kiedyś uratuję ci życie - Kaori uśmiechnęła się pewnie.
- Nie sądzę, żeby wpędzenie do grobu było ratunkiem.
- Suijin skończ już. Chodźcie, będziemy to mieć już za sobą.
Cała trójka rozpoczęła poszukiwania uciekiniera. Oczywiście po drodze nie obyło się bez sprzeczek między Kaori a Suijinem i prób złagodzenia ich ze strony Ryujina. Kilkukrotnie obeszli wioskę wzdłuż i wszerz, lecz nie natrafili na chociażby najmniejszy ślad gada. Nie poddali się i szukali dalej, byłby wstyd, gdyby ich pierwsza misja zakończyła się niepowodzeniem. Przemierzali najróżniejsze zakątki wioski i już mieli się poddać, gdy znaleźli Zdzisia w najmniej oczekiwanym miejscu.
- Co do cholery robi jaszczurka pod fryzjerem?! - zdziwił się Suijin.
- Czeka aż się pojawisz, by zaczerpnąć inspiracji do najbardziej żałosnej fryzury, jaką można wyhodować na głowie. Idź ją złap - Ryujin próbował unormować oddech.
- Stój spokojnie dzikusie jeden! - Suijin rzucił się na jaszczurkę, by wziąć ją na ręce, lecz zwierzę ugryzło go - Ty mała mendo!
- Patrz i się ucz - Kaori wyjęła z kabury kawałki jabłka i podsunęła je pod nos Zdzisia. Ten nieufnie je powąchał, a potem zabrał by zjeść. Kaori wykorzystała to i wzięła go na ręce.
- Dlaczego tobie wszystko się udaje a mi nie?!
- Czasem wystarczy nie krzyczeć jak ostatni idiota. Niedaleko mieszka właścicielka, odniesiemy go.
Kilka minut później dotarli do domu kobiety w podeszłym wieku. Staruszka hojnie wynagrodziła trud geninów, którzy nareszcie mieli wolne. Dotarli aż do centrum wioski, gdzie mieli się rozstać.
- Jak możecie ignorować to, że jestem ranny?! - Suijin nie mógł patrzeć na ranę, jaką zrobiła mu jaszczurka.
- Usiądź na murku tej fontanny, opatrzę ci to - Azai była przygotowana na takie okoliczności.
- Nie ufam ci.
- To w takim razie użalaj się nad sobą i daj mi święty spokój.
- Dobra, niech ci będzie - wystawił dłoń w jej stronę i odwrócił głowę.
Kaori najpierw zajęła się dezynfekcją rany, która nie była zbyt dużych rozmiarów, jednak dość mocno krwawiła.
- Ty mi tą rękę amputujesz, czy co? - wrzasnął z bólu.
- Nie zarobię dużo, ale na nowe substancje do trucizn starczy.
- Robisz trucizny? W tym wieku? - zdziwił się Ryujin.
- Odkąd pamiętam je robię. Bardzo ciekawe zajęcie.
- Ty to tak na spokojnie przyjmujesz, że ta żmija truje ludzi?!
- Jak dotąd nie dałem jej powodu, żeby miała mnie otruć, ale ty w ciągu tego dnia dałeś jej co najmniej całą księgę takich powodów.
- Gotowe - Kaori zawiązała supeł na bandażu.
- Dzięki - mruknął tak, by nikt go nie usłyszał.
- Do zobaczenia - skinęła im ręką na pożegnanie i udała się w stronę domu.
Kaori pogrążyła się we własnych myślach. Zastanawiała się co teraz ją czeka w domu. Nie miała ochoty na konfrontację z matką, lub ojczymem. Tak naprawdę liczyła, że spotka Rinę, lecz los na jej drodze postawił Sasoriego, którego nie zauważyła i potrąciła. Chłopak właśnie wracał ze sklepu z częściami do marionetek i zawartość jego torby rozsypała się po ulicy.
- Patrz jak chodzisz - skarcił ją i przykucnął, by pozbierać części.
- Przepraszam Sasori, zamyśliłam się - Kaori pomogła mu.
- Ucierpi na tym tylko i wyłącznie mój czas.
- Czas to pieniądz, a tego mam pod dostatkiem. Mogę ci zwrócić pieniądze.
- Nie bądź śmieszna. To nic takiego - wszystkie części zostały zebrane.
- Naprawdę nie chcesz nic w ramach przeprosin? - zdumiła się. W domu za nawet najmniejsze przewinienie, musiała coś zrobić dla matki, bądź ojczyma.
- Nie wiem w jakim świecie ty żyjesz, ale nic od ciebie nie chcę. Żegnaj - odwrócił się od niej i miał iść już do domu, lecz Kaori go zatrzymała.
- Chociaż przysługę, zawsze może się przydać.
- Niech ci będzie, ale wątpię żebym skorzystał. Coś jeszcze chcesz ode mnie? - westchnął.
- Nie, mam nadzieję że uda ci się zbudować najpiękniejszą marionetkę. Do zobaczenia.
- Dzięki. Ciekawe czy masz w planach otrucie drużyny, tak jak to zrobiłaś z klasą.
- Dalej o tym pamiętasz?! - wystraszyła się.
- Oczywiście, należało się im. Nie martw się, nikomu o tym nie powiedziałem.
- Dziękuję - odetchnęła z ulgą.
Każde z nich poszło w swoją stronę. Jak głosi pewna mądrość ludowa, każde z nich poszło w przeciwną stronę, lecz zapomnieli że ziemia jest okrągła i prędzej czy później się spotkają. Czy w ich przypadku będzie to takie proste i żałosne?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro