𝚗𝚊𝚍𝚣𝚒𝚎𝚓𝚊
Drużyna w towarzystwie Miyuki wróciła do Suny. Kaori nie mogła patrzeć na to, jak przybity z powodu straty dłoni jest Suijin i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Zaraz po tym jak Azai wróciła do wioski, nie udała się do domu czy też do Kazekage. Musiała odnowić starą i nieco zaniedbaną znajomość. Nie było tajemnicą gdzie znajduje się pracownia Sasoriego i bez problemu trafiła pod jej drzwi. Zapukała głośno, lecz stanowczo. Odczekała chwilę i już miała odejść, gdy drzwi otworzyły się.
- Słucham? - chłodny ton głosu Sasoriego nieudolnie maskował zirytowanie, jakie go ogarnęło. Był w trakcie pracy i nienawidził, gdy ktoś mu przeszkadzał.
- Mam dla ciebie korzystną propozycję. Możemy porozmawiać?
- Nie interesują mnie jakieś randki z arystokratkami.
- Mnie randki z takimi nudziarzami jak ty też nie interesują, więc nie musisz się o to martwić. Chodzi mi o coś innego.
- W takim razie mów o co ci chodzi, nienawidzę czekać - schował śrubokręt do kieszeni i oparł się framugę.
- Mój przyjaciel stracił dłoń i chciałabym cię poprosić, żebyś wykonał dla niego protezę. Zapłacę ci tyle, ile będziesz chciał.
- Odmawiam.
- Dlaczego?
- Nie muszę ci się tłumaczyć.
- On się załamie jeszcze bardziej bez tej protezy, a ty jesteś mistrzem w swoim fachu. Ufam twojej sztuce, Sasori.
- Nie sądziłem, że powiesz takie rzeczy.
- Jestem szczera, czasem do bólu. Szczerość bywa najmocniejszą trucizną, jaką mam w arsenale.
- Możliwe, że rozważę twoją propozycję.
- Do pieniędzy dorzucam przysługę od samej siebie.
- Dobra z ciebie negocjatorka. Przyjdź wieczorem z tym przyjacielem do pracowni.
- Pieniądze mam wziąć ze sobą, czy później?
- Po wszystkim. Jeszcze czegoś chcesz, czy mogę wrócić do swoich zajęć?
- Możesz wrócić. Życzę powodzenia - odwróciła się.
Chciała znaleźć się jak najszybciej w domu, a zarazem było to ostatnie miejsce, w którym chciałaby się znaleźć. Marzyła o chłodnym prysznicu, ponieważ słońce na pustynnych terenach dawało się we znaki bardziej, niż w wiosce.
Niespecjalnie tęskniła za ciężarną matką i jej wyszukanymi zachciankami, a także za upierdliwym ojczymem i złośliwościami z jego strony. Misje, jak i wypełnianie biznesowych obowiązków były dla niej prawdziwym wytchnieniem, dzięki któremu mogła poczuć, że żyje.
Westchnęła zanim nacisnęła na klamkę. Już czuła ten smród fałszu pomieszany z smakowitym zapachem pysznej zupy, w której ktoś mógł dodać truciznę. Liczyła, że wszyscy dadzą jej spokój na chociażby godzinę, nie należała bowiem do osób, które kochały obecność innych przez długi czas. Przeliczyła się. W przedpokoju czekała już na nią matka, która nie była w najlepszym nastroju.
- Witaj, matko.
- Gdzie się szlajasz, wywłoko? - spoliczkowała córkę.
- Wróciłam właśnie z misji. Szłam do domu jak najszybciej się dało, więc nie rozumiem pytania.
- Jest tu Ryujin z jakąś kolejną wywłoką i czekają najwidoczniej na ciebie, ale oczywiście księżniczka postanowiła pójść nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim!
- Miałam coś ważnego do załatwienia, nie krzycz na mnie.
- Ciekawe co takiego było ważniejszego od powrotu do domu?! - miała uderzyć ją po raz drugi, gdy Ryujin złapał ją za nadgarstek.
- Mogłaby pani nieco się uspokoić? Szkodzi pani swoim dzieciom - spojrzał na nią stanowczo.
- Czekam na wyjaśnienia, Kaori. Gdzie byłaś?
- Głupia babo nie krzycz tyle, bo mi zaraz uszy odpadną. Mam w ciebie wazonem rzucić na otrzeźwienie? Nie obchodzi mnie, że jesteś w ciąży - Miyuki rzuciła wzrokiem na stojący na komodzie błękitny wazon z kwiatami.
- Bezczelna szmata, podobnie jak moja córka - prychnęła - Nie mogę patrzeć na takie jak wy.
- Co to za zamieszanie? - Zenaku miał dość hałasów, które przeszkadzały mu w pracy.
- Weź tego słonia najlepiej cztery kilometry ode mnie, a najlepiej sprzedaj ją do cyrku, dużo kasy dostaniesz i wszyscy będą zadowoleni - Miyuki parsknęła śmiechem.
- Typowa babska kłótnia, panie Zenaku. Niech pan się zaopiekuje żoną, złość jest niewskazana dla jej stanu - Ryujin odsunął się od Yami.
- Masz rację. Kiedyś będzie z ciebie dobry ojciec - objął małżonkę ramieniem i poprowadził ją w stronę kuchni.
- Nie dziękuję, wolę koty.
- Skoro mamy chwilę spokoju, to pójdziemy do salonu, chodźcie.
Trójka po cichu udała się do salonu. Jak zwykle na stoliku kawowym leżały pyszne ciasteczka. Kaori usiadła na kanapie, a jej towarzysze na fotelach naprzeciwko niej. Nikt nie wiedział, czy ma się odezwać, jednak Ryujin stanął na wysokości zadania.
- Sam jestem ciekawy Kaori, gdzie byłaś.
- Byłam u samego mistrza marionetek. Zgodził się, by zrobić Suijinowi sztuczną dłoń. Nie martwcie się o koszty, bo ja je pokryję.
- Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności negocjatorskich.
- Dzisiaj wieczorem przyjdźcie pod mój dom, zaprowadzę was.
- Ja wracam do domu - Miyuki sięgnęła po ciasteczko, jednak Ryujin pacnął ją w dłoń.
- Zostaw to.
- Jak mi nie dasz zjeść ciastka, to wepchnę ci je do gardła i się udusisz - popatrzyła na niego z wściekłością.
- Chciałem cię ostrzec przed reakcją pani domu, ale rób co chcesz - wzruszył ramionami. Sprawiał wrażenie nieprzejętego groźbą wymierzoną w jego stronę.
- Jedz śmiało. Raczej nie są zatrute.
- Co za powalona rodzina - wybełkotała z pełną buzią.
- Ostrzegałam cię. Nigdy nie wiem co mojej matce, lub ojczymowi strzeli do łba.
- O sobie to już nie wspomnisz? - Ryujin parsknął śmiechem.
- Najlepsi zawodowcy pozostają w ukryciu. Mam pewną traumę z tym związaną.
- Zamieniam się w terapeutę. Kocham słuchać o rodzinnych historiach i dramaturgiach. Z zewnątrz myślisz normalna, kochająca się rodzina, jednak wewnątrz dzieją się takie konflikty, jakie się filozofom nie śniły, to takie interesujące - Miyuki wyprostowała się na fotelu.
- Jak się o tym dowiesz, to uciekniesz z piskiem, Miyu-chan.
- Nie cierpię tego zdrobnienia, więc nie używaj go. W tej powalonej rodzince nie zdziwi mnie nic.
- Cóż, jako dziecko byłam oskarżana o otrucie i zabicie własnego ojca. Miałam wtedy zaledwie sześć lat, rozumiesz? - wymusiła uśmiech i spuściła wzrok.
- Ej ty chyba w tym momencie robisz sobie ze mnie jaja - wzięła kolejne ciastko do ręki.
- Wyrażaj się bardziej profesjonalnie, jak na terapeutkę przystało.
- Utkaj się, słucham teraz jej, a nie twoich bezsensownych uwag - wepchnęła mu ciastko do buzi.
- W zasadzie to już skończyłam, nie chcę rozdrapywać starych ran. Nie mogę uwierzyć, że ktoś rozpuszczał takie plotki.
- Ludzie to potwory bez empatii. To znaczy, ja tej empatii za wiele też nie mam, ale takie plotki są tak głupie, że aż żałosne. W ogóle uwierzył w nie ktoś?
- Jakimś cudem osoba, które je rozpowiadała miała taki dar przekonywania, że wierzyli. Łatka morderczyni własnego ojca raczej ze mną pozostanie.
- Ta osoba to pewnie twoja mamuśka, bo tylko ona miałaby taki tupet.
- Nie demonizujmy jej aż tak - speszyła się. Była pod wrażeniem tego, jak dziewczyna potrafi przejrzeć drugą osobę.
- Kaori, każdy w twoim otoczeniu wie, jak twoja matka zachowuje się wobec ciebie. Nie musisz udawać.
- Nie musisz zgrywać takiego opiekuńczego na pokaz, Ryujin.
- Ale cię pocisnęła - Miyuki wyśmiała chłopaka siedzącego obok niej.
- Nie pocisnęła mnie. Naginasz rzeczywistość, by widzieć i słyszeć to, co chcesz.
- Ryu-chan, ja rozumiem, że wpadła ci w oko ale nie musisz pokazywać siebie w nieskazitelnym świetle. Wszystko zależy od perspektywy, bo najgorszy brud i tak pozostanie w najmniej dostępnych miejscach.
- Co to za zdrobnienie? - wzdrygnął się.
- Normalnie jak chłopczyk z przedszkola - ponownie został wyśmiany.
- Mówiłaś coś, Miyu-chan? - Azai nie mogła się powstrzymać.
- Odwal się.
- Trzeba jeszcze znaleźć tobie odpowiednie zdrobnienie, Kaori - zamyślił się.
- Mam propozycję nie do odrzucenia: wkurzający mały krasnal. Nada się idealnie, nie sądzisz?
- Pasuje idealnie, jednak brzmi zwyczajnie.
- Sam brzmisz zwyczajnie, baranie. To był popis mojej kreatywności! - złapała go za poły koszuli.
- Jak się jeszcze nieco bardziej przybliżycie, to wasze czoła będą się stykały. Cieszę się, że tak szybko popchnęliście waszą relację do przodu. Nie mogę się doczekać, aż będę ukochaną bogatą ciotką waszego pierworodnego dzieciaka.
- Fuj, zapomnij o czymś takim.
- Kijem bym jej nie tknął, a co dopiero mieć dzieci.
- To zabrzmiało jak jakieś błogosławieństwo, normalnie jestem ci dozgonnie wdzięczna. Mam dość przebywania z tobą w jednym pomieszczeniu. Idę stąd bo zaraz się nabawię jakiejś nerwicy! - szybko wstała z fotela i wściekłym krokiem poszła do przedpokoju.
- Ryujin coś ty narobił - Kaori spojrzała na niego z politowaniem.
- Jak zawsze, wszystko to moja wina. To jej wina, że ma humorki i strzela fochy, a ja nie daję sobą pomiatać.
- Będę oglądać wasze kłótnie z wielkim zainteresowaniem - puściła mu oczko.
- Odwal się - rzucił w nią poduszką i sam poszedł w kierunku wyjścia.
- Jak przyspieszysz, to może jeszcze ją dogonisz.
- Sama sobie za nią idź!
- Nie pogardziłabym, jednak mam inne zajęcia zaplanowane na ten dzień. Pamiętaj o wieczorze.
- Pamiętam.
Nareszcie nastała upragniona dla Kaori chwila samotności. To nie tak, że nie lubiła ludzi, jednak preferowała własne, ciche towarzystwo. Z trudem dźwignęła się z wygodnej kanapy i udała się na górę, do swojego pokoju. W trakcie spaceru sięgnęła pamięcią wstecz do wydarzeń, które miały miejsce niemal dekadę temu. Jak mogła być tak naiwna i uwierzyć w tak słabo sfingowaną samobójczą śmierć Kayoko? Możliwe, że gdyby nie to kłamstwo, jej życie potoczyłoby się znacznie inaczej, może i lepiej? W tym momencie pozostało jej tylko gdybanie.
Gdy tylko znalazła się w swojej sypialni, otworzyła zamkniętą na klucz szafkę z truciznami. Poszukiwała tej jednej, jedynej fiolki. Poczuła się jak zwyciężca, gdy odnalazła pechową ciecz.
- Przepraszam cię, Suijin. To już się nigdy więcej nie powtórzy, obiecuję - uroniła łzę.
W tym samym czasie Sasori zaczął myśleć nad sprzątaniem swojej pracowni. Nie był przyzwyczajony do częstych odwiedzin, dawniej odwiedzała go jeszcze Chiyo, lecz teraz pozostała mu tylko samotność. Poza tym, nie mógł narażać swojego planu na niepowodzenie, byłoby źle, gdyby któreś z nich się dowiedziało. Wpuszczał na swoje terytorium obce osoby, może i wrogie? Nie znał ich zamiarów, a Kaori sprawiała wrażenie zbyt nieprzewidywalnej, by nie przygotować się na jej odwiedziny.
Do jednej z marionetek upchnął swoje notatki dotyczące planu, a kukłę upchnął gdzieś głęboko w kąt. Przygotował sobie jego zdaniem potrzebne rzeczy do wykonania protezy, a resztę wrzucił do zakurzonych szuflad. Doszedł do wniosku, że dobrym pomysłem będzie posprzątanie podłogi, która była pokryta sporą warstwą pyłu i wiórek. W międzyczasie przygotował sobie kilka marionetek, na wypadek gdyby został zaatakowany. Nim się zorientował, rozległo się pukanie do drzwi. Odstawił miotłę w kąt i poszedł je otworzyć.
- Cześć, Sasori - była to Kaori w towarzystwie dwóch chłopaków, których niezbyt kojarzył.
- Wejdźcie do środka - machnął ręką, by poszli za nim.
- Wygląda i pachnie tutaj jak w grobowcu. Jesteście pewni, że nie chcecie mnie dobić? - Suijin miał wrażenie, że to podstęp ze strony młodszej koleżanki.
- Jeśli będziesz zadawał tak głupie pytania, to poddam to w wątpliwość - Ryujin wciąż był nieco rozgniewany po sprzeczce sprzed paru godzin.
- Ryujin, Suijin nie róbcie wstydu i zachowujcie się jak dorośli.
- Pewnie chcesz zrobić dobre wrażenie na Sasorim - obaj szturchnęli ją sugestywnie w ramię.
- Znamy się już od dawna, nie ma potrzeby na robienie wrażeń - rzuciła sarkastycznie.
- Możecie nie marnować mojego czasu i zająć się tym co należy?
- Przepraszam za tych dwóch debili. Suijin masz robić to, co mówi ci Sasori, mam nadzieję że to zrozumiałeś.
- Nie jestem głupi.
- Usiądź na stołku - Sasori wskazał palcem na mebel, a sam poszedł po coś do jednej z szafek.
Nastała niezręczna cisza pomiędzy czwórką. Kaori była jednak zadowolona z takiego obrotu spraw, nie musiała ryzykować, że któryś z jej przyjaciół palnie coś głupiego i będzie musiała się tłumaczyć, lub co gorsza Sasori ich wyrzuci. Okazało się, że mistrz marionetek miał już przygotowaną dla Suijina dłoń, a teraz wystarczyło, że proteza zostanie odpowiednio dopasowana do jej nowego właściciela. Kaori nie przyglądała się co dokładnie robi mistrz marionetek, wiedziała że nie każdy lubi, gdy ktoś patrzy mu na ręce. Zaczęła rozglądać się po pracowni - było tu nieco ponuro. Większość wystroju stanowiły marionetki i ich części, a także ciężkie, stare meble i ogromny stół do pracy.
- Szukasz czegoś? - Sasori był nieco podejrzliwy wobec dziewczyny. Wciąż pamiętał, co wyrządziła niektórym osobom w Akademii. Był święcie przekonany, że od tamtej pory miała jeszcze większą wiedzę na temat trucizn.
- Nigdy nie byłam w pracowni marionetkarza, chciałam zaspokoić swoją ciekawość.
- Przecież ty też masz swoją pracownię, tylko trochę mniej ponurą - wtrącił Suijin.
- Zaczęłaś robić marionetki?
- Nie, wciąż robię trucizny.
- Jej trucizny są niesamowite, jedna z nich pozbawiła mnie dłoni.
- Doprawdy imponujące - pochwalił ją z ponurym uznaniem.
- Nie mogliście na mnie zaczekać?! - do pracowni z wielkim hukiem wparowała Miyuki.
- Mówiłaś, że wracasz do domu.
- Kto to jest? - Sasori był gotowy w każdej chwili użyć swoich marionetek.
- Wybacz to już się więcej nie powtórzy - Ryujin złapał ją za ramiona, by wyprowadzić ją z pracowni.
- Puść mnie, też chcę zobaczyć co ten laleczkowy chłopiec robi! - krzyczała mu do ucha.
- Miyuki, uspokój się - Azai spojrzała na nią stanowczo.
- Jak ja mam być spokojna kiedy robicie mi coś takiego?! Puszczaj mnie, idioto!
- Gdybym mógł, to bym się trzymał dwa metry z daleka od ciebie - wyprowadził ją na zewnątrz i zamknął drzwi. Nie mógł pozwolić, by Sasori się rozmyślił.
- Przepraszam za nich, Ryujin dopiero uczy się jak ma się obchodzić z kobietami - blondyn był rozbawiony sytuacją.
- Mówisz, jakbyś ty umiał.
- Na pewno umiem się bardziej dogadać z kobietami, niż on. A ty, Sasori?
- Nie sądzę, żeby to był twój interes - nawet na niego nie spojrzał. W pełni przeznaczył swoją uwagę na dokręcaniu śrubek.
- Widzę, że lubisz być tajemniczy.
- Suijin, hamuj się - skarciła go Kaori.
- Ale ja nic takiego nie powiedziałem.
- Najlepiej będzie, jeśli będziesz siedział cicho. Wiem, że to może być dla ciebie ciężkie ale postaraj się zrobić chociaż absolutne minimum.
- Niech ci będzie.
Przymocowanie protezy nie zajęło Sasoriemu zbyt wiele czasu. Doceniał bardzo ciszę panującą w pracowni, jednak nie mógł się doczekać, gdy zostanie sam. Wciąż zachowywał rezerwę wobec swoich gości, aczkolwiek Kaori wzbudziła w nim zainteresowanie. Był ciekaw jej postępów. W ciągu kilku lat ani razu nie był z nią na misji, ani nie zamienił słowa. Był jedynie świadkiem tego jak z każdym przypadkowym minięciem się na ulicy, dziewczyna dojrzewała.
- Gotowe - mruknął i odłożył śrubokręt na blat.
- Wow, jest cudowna - Suijin przyglądał się z zachwytem protezie.
- Sprawdź, czy nasze gołąbeczki nie pozabijały się na zewnątrz - Kaori ucieszyła się, gdy dostrzegła radość na jego twarzy.
- Poczekam na ciebie na zewnątrz - skinął ręką Sasoriemu i udał się w kierunku wyjścia.
- Tyle wystarczy? - Kaori z kieszeni wyjęła sakiewkę z pieniędzmi i wręczyła ją rówieśnikowi.
- Tak. Chciałbym się ciebie o coś zapytać.
- Z góry przepraszam za ich żałosne zachowanie, mam nadzieję że to się już więcej nie powtórzy.
- Ten, któremu zrobiłem tą protezę wspominał, że jego utrata dłoni jest spowodowana twoją trucizną, jestem ciekaw tej trucizny.
- Przez ten wypadek wyrzuciłam fiolki. Kiedy ją wstrzykniesz w jakieś miejsce, sparaliżuje ona dany obszar, a potem przyspiesza gnicie.
- Interesujące.
- Chcesz wiedzieć coś jeszcze, czy mogę już odejść?
- Możesz iść. Pamiętaj o przysłudze.
Kaori nie usłyszała jego ostatnich słów. W trakcie przebywania w pracowni, wpadła na dość ryzykowny pomysł, który chciała jak najszybciej wcielić w życie. To spotkanie zapaliło w jej umyśle nową nadzieję...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro