𝚍𝚎𝚣𝚒𝚗𝚏𝚘𝚛𝚖𝚊𝚌𝚓𝚊
Wieść o śmierci Gekido rozniosła się po całej Sunie. Fakt, że odeszła tak ważna osoba, nie napawał mieszkańców optymizmem. Niektórzy chcieli zacząć węszyć wokół jego śmierci, jednak Yami i Zenaku skutecznie to utrudniali, tłumacząc się dobrem małej Kaori, dla której strata ojca była przecież ogromną tragedią.
Żałoba nie zwalniała dziewczynki z obowiązku nauki. Wieść o tym, co ją spotkało rozniosła się po całej akademii i chcąc nie chcąc, stanęła w centrum zainteresowania. Dodatkowo matka kazała jej ubrać czarną, elegancką sukienkę, dzięki której wyróżniała się na tyle zwyczajnie ubranych dzieci, które nie omieszkały się z niej kpić. Miała nadzieję na kolejny spokojny i nudny dzień, jednak zewsząd otaczali ją głupi ludzie żartujący z niej, bądź empatyczne istoty chcące złożyć swoje kondolencje.
Dzień szkolny nużył jej się bardziej, niż zwykle. Nawet ściany i krajobraz nie wzbudziły w niej zainteresowania. Miała ochotę zakopać się pod ziemię; cały czas czuła na sobie wzrok pozostałych uczniów, jakby traktowali jej życiową tragedię jako coś wartego uwagi. Miała wrażenie, że będą patrzeć na nią przez jej pryzmat.
- Kaori, jak to jest być półsierotą? - w trakcie przerwy została otoczona przez wianuszek dziewcząt z jej klasy.
- Nie wiem, zapytam się twoich rodziców po stracie jedynego dziecka. To pewnie podobne uczucie.
- Co masz na myśli? Przecież jestem ich jedynym dzieckiem.
- Właśnie sama sobie odpowiedziałaś, Shina - odparła ze spokojem.
- Nie rozumiem.
- Ona ci grozi - szepnęła jej na ucho druga z dziewcząt, Rina.
- Czyli plotki, o których mówili po cichu rodzice są prawdą! To ty otrułaś własnego ojca! - dziewczynka uniosła głos tak, żeby każdy ją usłyszał.
- Jeśli tak bardzo chcesz stać się tematem kolejnych plotek, to proszę bardzo. Wedle życzenia, ludzie o tobie nigdy nie zapomną, tylko dlatego jak zginęłaś, a nie za to kim byłaś.
- Jesteś chora - w oczach Shiny stanęły łzy.
- Zawsze jest możliwość by odnaleźć lekarstwo na chorobę, aczkolwiek na głupotę jest to niemożliwe, przykro mi z powodu takiego wyroku.
- Shina nie kompromituj się bardziej, chodźmy - intencją rudowłosej Riny nie było cudowne ocalenie przyjaciółki przed kompromitacją, lecz nie chciała być postrzegana jako idiotka.
- To ten potwór się kompromituje, nie ja! Więcej dziwolągów w klasie nam nie potrzeba!
- Błagam cię, miażdżysz konkurencję na łeb i szyję. Poza tym, kogo postrzegasz jako drugiego dziwoląga? - Kaori udawała zainteresowanie, jednak w głębi duszy modliła się o święty spokój.
- Jego! - wskazała palcem na siedzącego na drugim końcu sali Sasoriego, który miał gdzieś to, co się wokół niego dzieje.
- Dlaczego? Bo nie drze się na całą salę jak jakaś małpa w cyrku tak jak ty?
- Ludzie tacy jak wy mają coś niepokojącego w oczach. Powinniście przepadnąć.
- Shina przestań w końcu, wystarczy ci.
- Rina ty też zmieniasz się w dziwoląga? Jeszcze trochę i ty kogoś otrujesz.
- Nie, najzwyczajniej w świecie mówię ci, że przesadzasz. Odpuść, bo nie ma sensu.
- Jest sens! Dzięki takim osobom jak ja takie wywłoki jak oni będą znali swoje miejsce.
- Przypuszczalnie mam lepsze rozeznanie w terenie, niż ty - Kaori otwarcie z niej zakpiła.
Sprzeczkę przerwała im nauczycielka, która weszła do klasy. Kobieta zmierzyła wzrokiem klasę i postanowiła się odezwać.
- Przygotujcie się, zaraz wychodzimy na zewnątrz - oznajmiła i ponownie wyszła z klasy.
- W tej chwili popełniła pani błąd - mruknęła Kaori sama do siebie.
Tymczasem w domu państwa Azai było spokojnie, można powiedzieć, że za spokojnie. Kayoko właśnie nie miała żadnego zajęcia i bez celu kręciła się po posiadłości. Jej uwagę przykuły uchylone drzwi z gabinetu Gekido. Z jego wnętrza dolatywała czyjaś rozmowa. Dla kobiety była to niecodzienna sytuacja, gdyż w domu panowała zasada, że rozmowy toczą się za zamkniętymi drzwiami. Chcąc nie chcąc, zaczęła podsłuchiwać.
- Na pewno nikt nie odkryje prawdy, nie ma takiej opcji. Przekupiłam już odpowiednich ludzi.
- Wierzę ci, jednak zdajesz sobie sprawę jakie plotki chodzą o twojej córce?
- Ten obrzydliwy pomiot jak zwykle narobi kłopotów. Jak dobrze, że wkrótce weźmiemy ślub i ona już nie będzie takim problemem.
- Tak ostatnio myślałem, może pozwolisz swojej córce żeby była shinobi?
- Dlaczego?
- Jest słaba, więc szybko zginie na misji i będziemy mieli problem z głowy.
- I wtedy nasze dziecko nie będzie miało konkurencji.
W tej chwili Kayoko nie wytrzymała rozmowy Yami i Zenaku. Nie mogła pojąć, jak można tak traktować własne dziecko. Uchyliła po cichu drzwi i stanęła w progu. Yami natychmiast ją zauważyła.
- Czego chcesz?
- Pani doskonale wie dlaczego tu jestem.
- Podsłuchiwałaś nas? - zapytała z irytacją.
- Owszem. Nie pozwolę żeby panienka Kaori była źle traktowana.
- Co może zrobić taka słaba pokojówka jak ty? W porównaniu do mnie to nic.
- Dla chcącego nic trudnego. Dopóki będę żyć, to panience Kaori włos z głowy nie spadnie.
- Dobry żart - Yami roześmiała się.
- Zamierzasz zostawić to, że ci grozi? - wtrącił milczący dotąd Zenaku.
- Oczywiście, że nie. Nie będę narażała mojego dziecka na niebezpieczeństwo.
- Jedynym niebezpieczeństwem dla Kaori jest pani, nie ja.
- Dobre żarty opowiadasz- Yami podeszła bliżej staruszki i złapała ją za szyję.
- Widać, że pani mnie lekceważy i nie interesuje się własnymi pracownikami - wypowiedziała z ledwością.
- Po co miałabym się interesować jakimiś pachołkami? Macie tak nudne życiorysy, że nawet mi was nie żal - zacisnęła ucisk na jej szyi.
- W takim przypadku wiedziałaby pani, że dawniej byłam shinobi - wyjęła z kieszeni mały sztylet i rozcięła przedramię kobiety, tym samym uwalniając się z duszenia.
- Jak mogłaś - spojrzała na nią z mordem w oczach - Zenaku zrób coś z nią, a nie stoisz jak cielak!
- Niech ci będzie - mężczyzna wytrącił Kayoko sztylet z ręki i wykręcił jej ręce, by nie stwarzała zagrożenia.
- Żałosne, kunoichi została zwykłą pokojówką - Yami splunęła na podłogę.
- Pan Gekido mnie wynajął, żebym chroniła panienkę Kaori, jakby pani doczytała, to by wiedziała.
- Wynoś się stąd i nie wracaj! Zenaku wyprowadź ją na zewnątrz.
- Wedle życzenia - mężczyzna wyprowadził wyrywającą się staruszkę z gabinetu.
- Nie ujdzie ci to na sucho! - krzyknęła Kayoko zanim Zenaku pozbawił ją przytomności.
- Jeszcze zobaczymy - mruknęła sama do siebie i poszła opatrzyć swoją ranę.
Nieświadoma zdarzeń, jakie rozgrywały się w jej domu, Kaori nudziła się na zewnątrz. Była za leniwa, by ganiać za innymi pachołkami, a raczej wydawało jej się to nudne. Przez ich wrzaski nie mogła w spokoju poczytać książki, a bezcelowe siedzenie również nie było interesujące. Nie miała także zamiaru przeszkadzać siedzącemu ławkę obok Sasoriemu, więc stwierdziła że dobrym pomysłem będzie wcielenie jej planu w życie. Wstała z ławki i poszła do flirtującej z jednym z nauczycieli swojej opiekunki.
- Mogę iść do toalety? - by dodać sobie wiarygodności, zaczęła nerwowo przebierać nogami.
- Jasne możesz - kobieta zbyła ją i wróciła do poprzedniego zajęcia.
Upewniwszy się, że jest sama na szkolnym korytarzu, udała się w kierunku swojej sali lekcyjnej. Miała plan niemalże doskonały, który musiała koniecznie zrealizować. Gdy już się znalazła w pomieszczeniu, wyjęła średnich rozmiarów fiolkę z bezbarwną cieczą.
Zaczęła chodzić po klasie i dolewała po kilku kroplach substancji do ich napojów. Miała również w planach dolanie trucizny do herbaty nauczycielki, ale zrezygnowała. By nie wzbudzać podejrzeń, po cichu zamknęła za sobą drzwi i zaczęła kierować się w kierunku wyjścia na szkolny dziedziniec.
Wróciła do swojego poprzedniego zajęcia, czyli bezcelowego siedzenia na ławce. Miała nadzieję, że nie wzbudziła u nikogo podejrzeń, ale wszyscy sprawiali wrażenie, jakby nie zauważyli jej powrotu. Musiała przeboleć jeszcze te kilkanaście minut nudy. Pogrążyła się w zadumie związanej z głupotami, dzięki czemu czas zaczął płynąć jej szybciej.
Nareszcie nadszedł upragniony dla niej moment - powrót do klasy. Na zewnątrz utrzymywała pokerową twarz, jednak w środku śmiała się, niczym filmowy złoczyńca. Należało się im wszystkim, a w szczególności Shinie. Jak gdyby nigdy nic, zasiadła do swojej ławki i z neutralną miną obserwowała pijących napoje kolegów i koleżanki. Co prawda część z nich zrezygnowała, w tym Sasori który zorientował się że coś jest nie tak, ponieważ jego butelka nie była dokładnie zakręcona, jednak postanowił się nie odzywać i czekać na rozwój sytuacji. Domyślił się, że to mogła być sprawka Kaori, która jako jedyna wchodziła do szkoły. On również zaczął obserwować swoich towarzyszy.
Kolejna nudna lekcja rozpoczęła się. Azai dostrzegła pierwsze objawy zatrucia u niektórych, a gdy pierwsza osoba wybiegła z klasy z powodu mdłości, poczuła triumf. Wtedy też Sasori odwrócił się do niej i zmierzył ją wzrokiem. Czyżby się domyślił? W ciągu następnych kilku minut, następne osoby wybiegły z klasy, co wzbudziło podejrzenia nauczycielki, która pobiegła za uczniami, dzięki czemu pozostali mieli czas wolny. Tę sytuację postanowił wykorzystać Sasori i podszedł do Kaori.
- Coś się stało? - zapytała.
- To twoja sprawka?
- Co dokładnie?
- To, że tyle osób nagle źle się poczuło - ściszył swój głos.
- Dlaczego miałaby być to moja sprawka? Może zjedli coś nieświeżego.
- Nie sądzę. To co robiłaś wtedy, gdy weszłaś do szkoły, kiedy wszyscy inni byli na zewnątrz?
- Darujmy sobie szczegółów dotyczących posiedzenia rady ministrów na porcelanowym tronie - spojrzała na niego jak na głupka.
- To w takim razie dlaczego moja butelka wody była niedokręcona?
- Skąd ja mam to wiedzieć? Może wcześniej źle zakręciłeś? - zirytowała się.
- Nie była wcześniej tego dnia otwierana. Nie martw się, nie rozpowiem że to ty - spojrzał na nią z ponurym uznaniem i wrócił na swoje miejsce.
Niedługo później zadzwonił dzwonek. Kaori unikała Sasoriego jak diabeł wody święconej. Niby obiecał, że nic nikomu nie powie, ale nie znała go na tyle dobrze, by wierzyć w prawdziwość jego słów. Na szczęście on też trzymał się od niej z daleka. W tamtym momencie zyskała w jego oczach - zawsze miał ją za głupią i rozpuszczoną dziewczynę, ale jej umiejętności związane z truciznami go zainteresowały, miak zamiar przebadać zrobioną przez nią trutkę. Gdy Azai samotnie wracała do domu, co jakiś czas odwracała się, by sprawdzić czy ktoś za nią nie idzie.
Bez żadnych zbędnych przeszkód dotarła do swojego domu znajdującego się na obrzeżach wioski. Zapukała do drzwi i czekała chwilę, nim Kayoko wpuści ją do środka. Czekało ją niemałe zaskoczenie - zamiast pokojówki drzwi otworzyła jej matka.
- Witaj w domu, Kaori - uśmiechnęła się sztucznie i wpuściła córkę do środka.
- Cześć mamo - mruknęła.
- Zejdź zaraz na obiad, dobrze?
- Dobrze - dziewczynka nabrała podejrzeń, ale wolała się nie odzywać i poszła do swojego pokoju.
Kaori po przygotowaniu się na obiad postanowiła wstąpić do gabinetu ojca. W pomieszczeniu wciąż czuła jego obecność i czuła się bardziej bezpiecznie. To właśnie do niego była bardziej przywiązana, była oczkiem w głowie ojca, ku złości matki lecz Kaori się tym nie przejmowała. Upewniszy się, że w promieniu kilku metrów nie ma Zenaku, który z każdą chwilą coraz bardziej działał jej na nerwy, weszła do środka.
Jej zainteresowanie przykuły wyschnięte plamy krwi na podłodze. Zaczęła się zastanawiać skąd się pojawiły. Odkąd Gekido tajemniczo kopnął w kalendarz, nikt nie miał prawa wstępu do gabinetu, chociaż dziewczynka po kryjomu łamała ten zakaz. Gdy sięgnęła wzrokiem nieco dalej, dostrzegła leżący na podłodze sztylet. Przesunęła się bliżej przedmiotu i ją oświeciło.
- Ten sztylet należy do Kayoko, a tam jest krew, z kolei ostrze jest niemalże czyste... Co tu jest grane? - zastanowiła się głośno.
- Kaori co ty tutaj robisz?! - krzyk jej matki wprowadził ją w stan przedzawałowy i upadła z plaskiem na podłogę.
- Mamo, co tu się stało?
- Dobre pytanie, a jak uważasz?
- Coś naprawdę bardzo dziwnego - mruknęła.
- Jeśli samobójstwo wydaje ci się dziwne, to już nie mój problem.
- Kto tu się zabił?
- No jak to kto? Kayoko miała cię już serdecznie dość, idiotko!
- Coś mi tu nie gra, jest za mało krwi i jeśli odebrała sobie życie sztyletem, to dlaczego jest czysty?
- Nie zadawaj mi takich głupich pytań - krzyknęła i pociągnęła ją za rękę.
Kaori nie wiedziała co ma myśleć o tej sytuacji. Schowała sztylet do kieszeni i szła posłusznie za matką. Miała nadzieję, że kobieta najzwyczajniej w świecie kłamie i Kayoko wkrótce wróci do niej cała i zdrowa. Zastanawiała się dlaczego Zenaku również zasiadł z nimi do stołu. Nie tolerowała gościa, tak jak alergik laktozy i pewnie z wzajemnością.
- Kaori musimy porozmawiać - odezwał się mężczyzna.
- O czym? - spojrzała na niego. Miała ochotę powiedzieć mu, by się zamknął, jednak grzeczność nad nią zwyciężyła.
- Mam dla ciebie dwie dobre informacje.
- Pewnie złe, ale słucham.
- Wkrótce ja i twoja matka weźmiemy ślub.
- I to ma być dobra wiadomość? - Kaori parsknęła śmiechem - A ta druga informacja?
- Razem doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie, jeśli zostaniesz ninja, oczywiście jeśli chcesz.
- Gdzie jest haczyk? - starała się powstrzymać radość.
- Nie ma haczyka. Jeśli tak bardzo cię ciągnie do zostania shinobi, to proszę bardzo - dodała Yami.
- Teraz to ja mam pytanie do pana.
- Pytaj o co chcesz.
- Co tak naprawdę się stało w gabinecie taty i gdzie jest Kayoko? - powiedziała z powagą.
- Cóż, staruszka już miała dość życia i postanowiła je sobie skrócić. Może to przez ciebie?
- Rozumiem - warga jej zadrżała. Nie miała ochoty płakać przy stole.
Odczuwała dwie sprzeczne emocje; wciąż odczuwała żal z powodu straty ojca, a także tajemnicze zniknięcie Kayoko odcisnęło na niej swe piętno. Z drugiej strony czuła ekscytację na myśl, że zostanie shinobi. Jej wielkie marzenie nareszcie będzie mogło się spełnić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro