Sylwester
edgwright napisany podczas sylwestra dla @russiabby
W przeciwieństwie do niego, Wright świętował koniec roku. Jak sam mówił, czasem szedł to opić, a czasem siedział w domu, oglądając Nowojorczyków na Times Square. A szczerze, Egdeworth nie do końca to rozumiał. Ziemia czyniła pełny obrót dookoła Słońca, zmieniała się cyferka w dacie i to wszystko było pretekstem do upijania się do nieprzytomności. Czy też do przypadkowego odstrzału siebie przy nieudanej próbie odpalenia fajerwerków. Nigdy nie świętował Sylwestra. Głównie wtedy zajmował się pracą czy czymś innym, ale nie szykowaniem się na nowy rok. Albo jak też słyszał o przesądzie, że ,,jak w Nowy Rok, tak przez cały rok". Dodając też, że nie przepadał za tym świętem z powodów... osobistych.
Bez sensu. Po prostu bez sensu.
A mimo to, jakoś było parę minut do północy i po raz pierwszy od wielu lat zamiast siedzieć w swoim gabinecie, był u Wrighta, który sprosił do siebie kilkanaście osób – i tak właśnie wyglądał chaos.
Część gości korzystała z dobrodziejstw gospodarza, bezwstydnie wypijając kolejne butelki wina, część wpatrywała się w telewizor, krzycząc ile jeszcze zostało, niektórzy robili coś jeszcze, a jeszcze inni, to znaczy, on sam... Cóż. Stał gdzieś w kącie salonu z kieliszkiem w ręce i patrzył na to wszystko.
Jego emocje jednak nie były ważne. Sam przecież się zgodził, a Phoenix wielokrotnie go pytał, czy wszystko w porządku. Po prostu niektóre uczucia przychodziły same z siebie i – Miles nienawidził do tego się przyznawać – nie do końca sobie z tym radził. Nie obwiniał nikogo, a jeśli już, to tylko i wyłącznie siebie. Miał swoje powody, ale nie chciał psuć atmosfery. Wszyscy dobrze się bawili, więc dlaczego on miałby im to zabierać? Nie potrafił się zachowywać jak pozostali, ale jednocześnie było mu dobrze z tym, że trzymał to wszystko dla siebie. A poza tym, nie chciał zawieść Phoenixa. Widział jak się starał i nie miał zamiaru tego niweczyć.
Westchnął. Zostało jakieś pięć minut. Posiedzi jeszcze z godzinę i wróci do siebie. Tak będzie najlepiej.
- Hej, Miles! - Przed nim stanął Wright. - Wszystko dobrze? - spytał z troską w dwukolorowych oczach. Wrzucił na luz – zrezygnował dzisiaj z soczewek.
(Kochał go z nimi i bez).
- Tak – odparł. - Cieszę się, że się dobrze bawisz. - Phoenix przyjrzał mu się jeszcze raz.
- Chodźmy na balkon – zaproponował.
- Dlaczego?
- Nie pytaj dlaczego, tylko chodź. - Trochę się śmiejąc, złapał go za rękę i wyprowadził go z dusznego mieszkania.
Na zewnątrz było nieco chłodno i ciemno. Miles oparł się o barierkę, odkładając kieliszek na plastikowy stolik. Pojedyncze gwiazdy migały na niebie.
(Był pewien, że gdzieś tam są osoby, które dzisiaj powinny być tutaj).
Phoenix zamknął drzwi od balkonu i oparł się o barierkę obok niego.
- Pomyślałem, że potrzebujesz chwili, by odetchnąć – wyjaśnił.
- Dziękuję, ale...
- Miles.
Westchnął. Przez chwilę milczał, patrząc w dół.
- Że też akurat teraz – odezwał się. - Nie znoszę tego, wiesz?
- Masz prawo czuć się źle – odpowiedział stanowczo Phoenix, patrząc na twarz narzeczonego. - Chciałbym, żebyś w końcu to zapamiętał. Nie mam nic przeciwko temu, że czasem czegoś nie chcesz. Cieszy mnie to, że próbujesz i tyle.
- I to wystarczy? - spytał cicho.
- Na razie tak.
(Na razie, a co będzie potem?)
Znowu zapadła pomiędzy nimi cisza, nim Wright zerknął na zegarek.
- Miles, chodź tutaj.
Popatrzył tylko na niego pytająco, a narzeczony, nie czekając na jego odpowiedź, pocałował go w usta. Edgeworth odwzajemnił pocałunek, a wtem obok nich wystrzeliły fajerwerki. Czerwone mieszały się z niebieskimi. I pomyślał, że to, co teraz robili, było koszmarnie kiczowate i oklepane.
(Ale miał Wrighta).
- Szczęśliwego nowego roku, Miles – wyszeptał mu w usta Phoenix.
Miles pocałował go jeszcze raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro