Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

When the days are cold | 00

- Jesteś pewien, że go tutaj nie widziałeś? Na pewno? Bo gdyby coś ci się jednak przypomniało, możesz do mnie zadzwonić. To mój numer. - Barman popatrzył morderczym wzrokiem na mężczyznę w kapturze. Chwila dzieliła go od utracenia cierpliwości.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestał tu przyłazić? Życie ci niemiłe?! Rozejrzyj się dookoła, bo twój wampir to w tej chwili najmniejszy problem jaki cię czeka. Lepiej módl się, żeby żaden z nich tutaj cię nie wyczuł, bo wtedy na pewno w niczym ci nie pomogę - warknął, odbierając mu liścik z dłoni. Nieznajomy bez słowa odwrócił się na pięcie i tak szybko jak się pojawił, tak szybko Jungkook stracił go z oczu.

Obdarzył uśmiechem swojego zdenerwowanego przyjaciela.

- Ciężki dzień w pracy? - zagadał i usiadł na jednym z barowych stołków.

- Świat schodzi na psy, mój drogi. Do czego to doszło, żeby ludzie zadzierali z wampirami i kręcili się po ich dzielnicach! Ten natrętny dzieciak nie daje mi spokoju.

- Może powinieneś skorzystać, skoro jest taki chętny - zażartował, przyglądając się numerowi zapisanemu na kartce.

- A daj mi spokój. Mam wystarczająco problemów w klanie, żeby zajmować się śmiertelnikami. A ciebie co do nas sprowadza? - Zwinął świstek papieru, przygryzając wargę. Przecież nie przyzna się do tego, że znowu pokłócił się ze swoim zastępcą.

- To co zawsze, Lu. To co zawsze...

To było cholernie nierozsądne z jego strony, by jako młody dowódca klanu wypuszczał się bez wiedzy swoich towarzyszy w ciemne dzielnice Seulu.

Ale co mógł poradzić, że właśnie w tym miejscu mieścił się jego ulubiony bar, do którego wybierał się, gdy potrzebował poprawić sobie zły nastrój? Tutaj nikt nie zwracał uwagi na jego tożsamość, pochodzenie ani klan, do którego należał.

Mimo że był stałym klientem, mało kto zdawał sobie sprawę z jego prawdziwego imienia. Póki miał czym płacić, nie zwracali uwagi nawet na to jak dużo pił. Ale nie mógł robić tego bez końca. Bo chociaż istniały na świecie stworzenia znacznie silniejsze i potężniejsze od ludzi, to każdy organizm, w tym także i jego, miał swoje granice.

Granicą był trzydziesty kieliszek Soju, który wprawił jego żołądek w nieprzyjemne uczucie przepełnienia. Przełknął ślinę, czując zdrętwiały przy podniebieniu język. Alkohol paraliżował nie tylko jego ciało, ale także zmysły. Z trudem udało mu się zachować równowagę, by przy podnoszeniu się z barowego stołka, nie oberwać głową w grafitowy blat albo nie strącić szklanki siedzących naokoło niego kompanów.

Ostatnie czego teraz potrzebował do szczęścia, to sprowokowanie wampira do pijackiej walki. Wiedział, że takie są najgorsze, bo gdy tylko jeden z nich przystąpi do ataku, reszta od razu pójdzie w ich ślady.

Odwrócił się w stronę, gdzie, o ile nie myliła go pamięć, znajdowała się toaleta, chwiejnym krokiem przeciskając się pomiędzy stolikami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby w połowie drogi nie potknął się o czyjeś buty. Przechylił się nad stolikiem, a żeby nie upaść na ziemię, rękami przytrzymał się bioder przystojnego chłopaka.

Wampiry potrafiły być zaborcze, kiedy chodziło o ich kochanków. Powietrze stężało, a cztery rozdrażnione stworzenia powstały ze swoich miejsc, by pociągnąć go za fraki i wyprowadzić z wnętrza budynku.

- Hej, chłopaki. To był tylko wypadek - usiłował powiedzieć, choć to co wyszło z jego ust brzmiało raczej jak mamrotanie, a nie słowa. Uniósł ręce do góry, mając nadzieję, że wampiry zostawią go w spokoju. Nie miał przy sobie niczego co mogłoby go obronić.

- Panowie, chyba trafiliśmy na przybłędę - odezwał się najwyższy z nich, kiedy zdołali odejść już wystarczająco daleko od klubu, by żaden ciekawski wędrowiec nie zwrócił na nich uwagi.

- Nie wygląda jak jeden z nas - powiedział mężczyzna w masce.

- Śmierdzi jak kundel - stwierdził ten drugi i trącił ramieniem odurzonego wampira. - Ej ty, nie słyszysz co się do ciebie mówi? Dlaczego kręcisz się po nieswoim terenie?

Rozejrzał się dookoła. Był w ślepej uliczce. Wampiry zagrodziły mu drogę ucieczki i wyglądało na to, że nie skończy się bez walki. Zacisnął dłonie w pięści, przejeżdżając językiem po spierzchniętej wardze. Teraz na pewno nie przekona ich, że chciał tylko skorzystać z toalety.

- Tylko ja uważam, że czterech na jednego to nieuczciwe zagranie? Tak? Szkoda. A myślałem, że uda mi się któregoś z was oszczędzić, ale skoro odmawiacie. Nie pozostawiacie mi wyboru. - Uśmiechnął się i zanim przeciwnicy zdążyli chociażby mrugnąć, przystąpił do ataku.

No, przynajmniej spróbował, bo alkohol z całą pewnością nie wpływał pozytywnie na jego koordynację ruchową. Robił jednak co w jego mocy, by odpędzić przeciwników od siebie. Gdyby tylko wiedzieli z kim zadzierają, już dawno skończyliby w męczarniach. Atakowanie przywódców klanów było wypowiedzeniem wojny ze wszystkimi jego członkami.

Skutecznie odpierał ich ataki, dopóki jeden z mężczyzn nie ogłuszył go uderzeniem w głowę. Wtedy poczuł jak świat dookoła zaczyna się kręcić, a on sam osuwa się na ziemię. Szum przeplatał się ze śmiechem wampirów, którzy pochylali się nad nim, ciągnąć go za włosy i kopiąc w brzuch niezdolne do obrony ciało.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia? - Wampir z zadowoleniem zacisnął dłoń na jego szczęce, obserwując jak chłopak zaczyna krztusić się własną krwią. Co za ironia, że jedyna rzecz na świecie, dzięki której był w stanie przeżyć, równie szybko mogła go też zabić. - Lepiej nie wchodź nam drugi raz w drogę.

Zabrali mu gotówkę i zostawili w ciemnej, pustej alejce.

Może faktycznie śmierć była mu pisana?

Nie, chłopaki na pewno wyczuliby, że coś jest nie tak. Znali go wystarczająco długo. Prędzej czy później, zajrzeliby do jego pokoju i wyruszyli za jego zapachem. Był w końcu przywódcą ich klanu. Potrzebowali go.

Zamknął oczy, a ostatnim wspomnieniem była postać prowadząca go w stronę światła.

...

Inaczej wyobrażał sobie pobudkę w piekle. Poza drobnymi siniakami i towarzyszącym mu kacem, ślady po walce zdążyły się już w pełni załatać. Była to jedna z rzeczy, którą wyjątkowo polubił po osiągnięciu swojej dojrzałości i rozwinięciu się w nim wampirzych cech. Za dzieciaka często chodził poobijany z ręką w gipsie albo plastrami na nogach. Będąc już w pełni wampirem, jego rany goiły się po kilku godzinach, nie zostawiając po sobie nawet małej blizny.

- Jimin? Hoseok? - Podniósł się do siadu, spodziewając się, że za chwilę ujrzy przed sobą jednego z chłopaków. Niejednokrotnie zdarzyło mu się już budzić na kanapie, gdy przyjaciele sprowadzali go z imprezy.

Tylko, że oni nie trzymali w domu kota.

- Gdzie ja do cholery jestem? - Popatrzył na zwierzę, które aktualnie ocierało się o jego nogi z podniesionym do góry ogonem. Miał farta, że nie żywił się futrzakami i nie był akurat na głodzie. - Szkoda, że nie umiesz mówić i mi pomóc - westchnął, drapiąc kota za uszami.

Nie przypominał sobie, żeby bawił się z kimś wczorajszej nocy. Tym bardziej przedstawicielem ludzkiej rasy. Nie przepadał za ludźmi, bo uważał, że sprawiają za duże kłopoty. Poza tym byli od niego słabsi, musiał więc dbać o to, aby nie zrobić im krzywdy podczas seksu, co było dla niego sporym wyrzeczeniem, bo jako drapieżnik lubił przemoc, a używanie jej w łóżku jeszcze bardziej go podniecało.

Na pewno istniał inny powód, dla którego się tutaj znalazł, a ten jakby na zawołanie wyłonił się z sąsiedniego pokoju w postaci drobnego młodzieńca, swoją drogą bardzo urodziwego jak na śmiertelnika. Z roztrzepanymi po nagłej pobudce jasnymi włosami, zgrabną sylwetką i lekko zaokrągloną twarzą dodającą mu dziecięcego uroku.

Uraczył wampira zagadkowym spojrzeniem, ściskając w dłoni srebrny wisiorek. Ten z kolei uśmiechnął się pod nosem, próbując wyobrazić sobie minę chłopca, gdy wyjaśni mu, że srebro to w istocie jeden z mitów, który miał za zadanie odstraszać jego przodków.

- Ty... żyjesz.

...

Hej, hej,

Ja i nuppeppo witamy się z wami w nowym fanfiku o wampirach, który jest efektem naszej wspólnej pracy. Mamy nadzieję, że będzie wam się przyjemnie czytać. Dajcie temu dużo miłości! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro