Full of loneliness | 00
4 lata później, Halloween
...
— Jesteście gotowi?
Chłopiec przebrany za czerwonego Rangera popatrzył z niecierpliwością na swojego kolegę, który stał przed nim z kamerą i przygryzał wargę, starając się rozwikłać działanie sprzętu. Ich trzeci kompan był odpowiedzialny za trzymanie latarki i rzucanie światła na otaczające ich nagrobki, skacząc z nogi na nogę, by dodać sobie chociaż odrobiny ciepła.
— Nagrywa się! — polecił mu i włączył przycisk, koncentrując ostrość na chłopaku, którego mimika zmieniła się wraz z rozpoczęciem rozmowy do kamery.
— Cześć! Witamy was w kolejnym odcinku z serii 24 hours challenge! Tym razem zadecydowaliście o tym, żeby spędzić dzień na opuszczonym cmentarzu! Postanowiliśmy, że swój challenge zaczniemy jeszcze w nocy, aby dodać mrocznego klimatu, a z racji tego, że mamy Halloween przebraliśmy się w kostiumy! Przed wyruszeniem do tego miejsca, słyszeliśmy kilka plotek o tym, że dawniej obiekt ten należał do klanu wampirów... Słyszeliście to?
Wszyscy zamarli, skupiając się na nieznanym dźwięku wydobywającym się z niedaleka.
— Nie patrz tak mnie, nie planowałem żadnego pranka! — Chłopak z latarką rozejrzał się niepewnie dookoła. Niewiele było mu potrzeba do tego, żeby zacząć trząść się ze strachu.
— Znowu to słyszę! — Pokręcił głową, gdy nagrywający ich nastolatek wypuścił kamerę z dłoni, gdy zauważył coś dziwnego tuż za nimi.
— Ej, chłopaki... Bo t-ten nagrobek za wami się r-rusza... — zaczął wskazywać na to ręką, gdy dwójka chłopców odskoczyła na bok.
Ze wskazanego miejsca spod marmurowej płyty wydostała się obca ręka, aby tuż po chwili zrobić miejsce dla głowy stworzenia, które spojrzało na nich czerwonymi ślepiami.
— Wampir! Uciekamy! — Dwóch chłopaków stojących najbliżej wyjścia z cmentarza poderwało się do ucieczki, tylko ten ostatni zawahał się na moment i odwrócił wzrok w kierunku swojej kamery. Zacisnął dłonie, walcząc między dołączeniem do kolegów, a rzuceniem się po sprzęt.
— Zaczekajcie na mnie! M-Muszę wziąć aparat...
Podszedł ponownie w stronę nagrobka, a przed jego oczami zamajaczyła się postać wampira. Był wysoki, miał ciemne, kruczoczarne włosy i choć z wyglądu przypominał człowieka, zachowywał się jak dzikie, nieoswojone zwierze; głodne zwierze.
— P-Proszę p-pana? W-Wszystko w porządku? — zapytał chłopiec, nieruchomiejąc w miejscu, gdy ten obrócił się zwabiony jego głosem i czymś jeszcze...
— Ahh, ta słodycz... — mruknął cicho, powodując, że ciało nastolatka przeszły dreszcze. — Wyczułbym ją nawet z daleka. Taka cudowna i ciepła... Prawdziwy raj dla podniebienia — zachwycił się, wciągając nosem ten cudownie uzależniający aromat pulsującej w żyłach dzieciaka krwi. Spojrzał na niego wygłodniałym wzrokiem, rozszerzając źrenice z głodu i podniecenia. — Pozwolisz, że się tobą poczęstuje? — Przesunął palcami po jego bladej szyi.
Bez trudu potrafił odnaleźć obszar, w którym jego skóra robiła się cieplejsza.
Wysunął kły, przejeżdżając ustami po swoich spierzchniętych wargach i nie czekając na odpowiedź, wgryzł się w tętnicę, kosztując szkarłatnej cieczy.
Wspaniała...
Pił ją zachłannie, czując powracającą do ciała energię. Skóra odzyskiwała dawny blask, ciało nabierało sprężystości, a włosy nie potrzebowały już więcej kuracji odżywkami, żeby wyglądać idealnie. Nie było piękniejszego wampira na świecie.
Przytrzymał niekontaktującego chłopca w ramionach, szepcząc mu na ucho zaklęcie niczym kołysankę, by ułożyć jego duszę do snu. Sam nie wiedział, kiedy się tego wszystkiego nauczył, a i nie zamierzał tracić czasu na zbyteczne ceregiele.
Za dużo lat spędził w tej śmierdzącej, ciasnej klitce na dole, w której nie zadbali nawet o dobrą izolację i był pewien, że gdyby nie był wampirem, już dawno przeziębiłby sobie pęcherz.
Chciał nacieszyć się faktem, że jego wampirzy sen dobiegł końca i wreszcie mógł rozprostować kości, a do zwiedzania potrzebował przewodnika.
— Jak ci na imię, cukiereczku? — Pogłaskał chłopca po policzku i dokładnie przyjrzał się jego zahipnotyzowanemu spojrzeniu.
— Changkyun, panie.
— Changkyun? Nie, to zbyt banalne. Potrzebujemy dla ciebie czegoś z klasą. Jak... Maksymilian? Aleksander? Nie. Sebastian! — zaklaskał w dłonie zadowolony ze swojego wyboru. — Od dziś jesteś moim sługą. Masz wykonywać każdy rozkaz, w innym razie przerobię cię na szyneczkę.
Oblizał pozostałości krwi z kącików ust, prostując ręce, aby przyjrzeć się pomiętej na nich koszuli. Przez wieki zakurzyła się tak bardzo, że nie w sposób było powiedzieć jaki niegdyś miała kolor. W tej chwili zdecydowanie nadawała się już tylko do kosza, a że wampir nie zamierzał się do niego fatygować, zwyczajnie zerwał ją ze swojego ciała, eksponując światu swój smukły brzuch. Wolał świecić gołą klatą, niż staromodnym łachem.
— A teraz, Sebastianie — zwrócił się do swojego pachołka z wyraźnym francuskim akcentem. — Zabierz mnie na zakupy. Muszę odświeżyć swój wizerunek i pozbyć się z ciała tych obleśnych kalesonów; zbyt długo uwierały mnie w tyłek.
— Jak sobie zażyczysz, mój przystojny władco.
...
Tak, to druga część Sweet Desire. Tak, piszę ją sama. Tak, pozmieniałam trochę poprzednie rozdziały (bo skoro mamy już anarchię, to wszystkie chwyty dozwolone).
Wiecie, czuję taki sentyment do tego opka. Zawsze miało mieć swoją drugą część, ale to nigdy nie nastało i tak smutno mi było zostawić was bez zakończenia, bo tak ja wy lubiliście ten komediowo-dramowy klimat, tak i mi brakowało taekooków i wyjaśnień. A skoro już od kilku miesięcy trzymam tę fabułę w głowie, to nie zaszkodzi pokazać jej reszcie światu, prawda?
(przepraszam za brak miniaturki, watt znowu się popsuł ugh )
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro