☕Winda☕
Następnego dnia wyjątkowo wcześnie wstałem i poszedłem do pokoju Jake'a. Akurat chciał wstać z łóżka.
-Siad!- krzyknąłem, aż się skulił. Chyba mnie nawet nie zauważył.
-H-hej...- powiedział. Uśmiechnąłem się.
-Cześć. Kładź się. Jak się czujesz? Jak twarz?- spytałem.
-Chyba dobrze... Ale muszę wstać do pracy.- powiedział niepewnie, jakby nie chcąc mi pyskować.
-Do kawiarni czy...?- zacząłem.
-Do tej drugiej. Trzy godziny temu dostałem smsa o ważnym spotkaniu, na którym mam się pojawić. Klient podobno nie może się tam zjawić, więc mam go zastąpić.- wyjaśnił.
-A co ty jesteś, osobista sekretarka?- mruknąłem.
Westchnął i wstał. Dał mi całusa w policzek.
-Koło południa przyjadę do kawiarni. Zrobisz mi śniadanie?- poprosił. Westchnąłem głośno.
-Zrobię, zrobię.- jęknąłem i poszedłem do kuchni.
Jake za to poszedł do łazienki. W sumie często rano tak robiliśmy. Ja ogarniałem śniadanie, a on brał prysznic. Jedliśmy, potem ja brałem prysznic, a on zmywał. A później razem wychodziliśmy do pracy.
No ale wracając do tematu jedzenia, nie byłem pewny, co powinienem mu przygotować. Nie miałem czasu na jakieś wyszukane dania, a zwykłe kanapki są zbyt nudne. Po namyśle jednak wybrałem najzwyklejszą jajecznicę i bekon.
Przy okazji zaparzyłem też kawę. Muszę się pochwalić, że bliźniaki nauczyły mnie co nieco o... sztuce robienia pysznej kawy, więc moje kulinarne horyzonty się poszerzają. Chyba.
Gotowe śniadanie postawiłem na stole w chwili, gdy Jake wszedł do kuchni w samych bokserkach. Niby zawsze tak robił, ale teraz... teraz mnie to speszyło! Nie chcąc tego po sobie pokazać spuściłem głowę i mruknąłem ciche ,,smacznego".
-Smacznego. Co tak patrzysz w tę podłogę? Szukasz czegoś?- spytał Jake, siadając przy stole.
-Bo łazisz w samych gaciach...- mruknąłem.
-Jak zwykle. Przeszkadza ci to?- spytał zdziwiony.
-Troszkę.- odparłem.
-Czyli mam chodzić bez nich?-
-Ta... Nie! Nie! Cz-czemu w ogóle o to p-pytasz?!- krzyknąłem, czerwieniąc się, na co chłopak sie uśmiechnął.
Puścił mi oczko i zaczął jeść. Westchnąłem i zrobiłem to samo. Oczywiście, później wziąłem szybki prysznic i ubrałem, jak zawsze wygodne, jeansy oraz koszulkę w kolorze pudrowego różu. Wiem, pedalsko.
Jake w tym czasie również wystroił się, ale on jak zwykle w garniak. Taka praca. Dobija mnie, że od zawsze kręcił się po świecie biznesu, a teraz ma nawet własną firmę, czyli naszą kawiarnię. No właśnie, należy do niego, a i tak nazywa ją naszą, chociaż jestem tylko jego pracownikiem, a nie współwłaścicielem.
-Pośpiesz się, to cię podwiozę!- krzyknął z korytarza.
Zabrałem plecak z potrzebnymi rzeczami i pobiegłem do niego.
Wyszliśmy z mieszkania i poszliśmy do windy. Niestety, były tam już trzy osoby, a piętro niżej doszła jeszcze piątka. Staliśmy w samym środku zatłoczonego pomieszczenia, a jakiś student wręcz wcisnął mnie na Jake'a. Aż głupio mi było tak się o niego opierać.
Już chciałem go przeprosić, gdy nagle poczułem dłoń na moim tyłku. Spojrzałem na niego. Był poważny i patrzył jakoś tak w dala. Chyba się zamyślił. Ale ta ręka...! Przecież to jego! Znaczy chyba... Poczułem, jak ściska mój tyłek, a potem baaardzo lekko klepie. Nie miałem zbytnio jak zwrócić mu uwagi, w końcu prócz nas było tu osiem osób.
Dopiero na parterze wszyscy wysiedli, a my pojechaliśmy na podziemny parking.
-Co to było?- spytałem.
-Ale co?- zdziwił się.
-Złapałeś mnie za tyłek!- krzyknąłem.
-Nie złapałem cię za t-tyłek!- odparł zaskoczony. Chwila... co?
-Jak to nie? Ale jak nie ty to...?- zacząłem.
Zmarszczył brwi, a po chwili się uśmiechnął.
-Następnym razem mogę to być ja.- powiedział, dając mi klapsa.
Akurat drzwi windy się otworzyły, a on wyszedł. Pobiegłem za nim.
-I tak wiem, że to ty! Zbok.- mruknąłem.
-Kurdupel.- odparł.
Nie przyznał się, ani nie zaprzeczył. Pokazałem mu język. Weszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do kawiarni.
-Miłej pracy.- powiedziałem, dając mu całusa.
-Wzajemnie.- odparł i pojechał.
A ja poszedłem na kuchnię. Tam przywitałem się z bliźniakami i wziąłem się do pracy. Musiałem w sumie przygotować sporo ciast, bo wczoraj bardzo dużo ich zeszło, co w sumie jest korzystne i... miłe. W sensie, fajna jest myśl, że ludziom smakuje moje jedzenie, bardzo mnie to pociesza, gdy coś mi nie wyjdzie.
Szczególnie to fioletowe ciasto z winogronami, bezą i wódką! Co mnie podkusiło, by zrobić tak idiotyczną mieszankę?! Ugh... zawsze zauważam, że ciasto jest do dupy dopiero po zrobieniu go. Przecież to marnotrawstwo! I skaza na honorze...
Pracowałem do trzynastej. Mniej więcej o tej godzinie na kuchnię przyszedł Johnny.
-Witaj, mój przyjacielu!- powiedział.
-Hej, musisz tu wchodzić? Trochę zajęty jestem...- odparłem, wyjmując babeczki z piekarnika.
-Po prostu mi się nudzi.- wyjaśnił.
-Francis znowu wyjechał?- zdziwiłem się.
-Nie, w pracy jest.- odparł, zabierając muffinkę i zjadając ją.
-Tak samo jak Jake.- powiedziałem, bardziej do siebie, niż do niego.
-No widzisz. A my, dupodajce, zostajemy sami.- powiedział.
-C-co?! M-mów za siebie!- krzyknąłem speszony.
-E? A, tak. Wszystkie dzieciaki w waszym wieku codziennie kogoś zaliczają, a wy nawet jednej nocy wspólnie nie spędziliście... Co z wami nie tak?- zdziwił się.
-Nie każdy jest maniakiem s-seksu. Daj mi spokój.- mruknąłem.
Nie chcę o tym myśleć. Po części się tego boję, a z drugiej strony... Czy to jest właściwie?
-No okej, rany no... Ale serio nie chcesz tego zrobić?- spytał.
-Czego zrobić? Hej, Duncan.- powiedział Jake, wchodząc do kuchni, a za nim Francis.
-Nie mów tak do mnie!- krzyknął Johnny.
-Niczego. Jak było w pracy?- spytałem.
Jake wzruszył ramionami. Podszedł i dał mi całusa.
-Jak zwykle. Idę do biura.- odparł i wyszedł.
-Nieładnie tak kłamać. A ty przestań go namawiać do seksu, zboczeńcu.- powiedział Francis do Johnathana.
-No bo to nieno...- zaczął, ale wzrok mężczyzny skutecznie go... wystraszył, przez co się zamknął.
-Zrobią to, jak będą chcieli. Na razie cieszą się słodką, cukierkową miłością. Mam rację?- dodał, a ja tępo pokiwałem głową.
-Trochę dziwnie wskoczyć do łóżka komuś, kogo zna się od wielu lat.- powiedziałem. Nie żeby coś, ale mi w ogóle głupio jest wskoczyć do łóżka komukolwiek!
-Rozumiemy. Ale wiesz... Jake to też facet. Skoro cię od dawna kocha, to nie będzie tego trzymał w sobie przez dziesięć lat; popęd seksualny, testosteron, tego typu sprawy...- dodał Johnny, na co Francis kiwnął głową.
Westchnąłem cicho. To... chyba prawda. Normalnie osoby w naszym wieku już biorą ślub, zakładają rodziny. Jesteśmy dorośli. Nie będę od tego uciekał w nieskończoność...
Jeśli rozdział ci się podobał lub chcesz wywołać u mnie uśmiech, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Dzięki! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro