☕Sesja zdjęciowa☕
-To już chyba ostatnie.- powiedziałem, kładąc kartonowę pudło w niewielkim pomieszczeniu, które służyło za magazy i biuro. Wyszedłem stamtąd i zamknąłem za sobą drzwi.
-Dziękuję ci, Tony. Co ja bym bez ciebie zrobiła. Zawsze mi pomożesz. Ah, pieniążki już przelałam ci na konto!- powiedziała pani Marple, właścicielka sklepu odzieżowego, w którym czasem dorabiałem.
Była naprawdę miłą, sześćdziesięcioletnią, grubszą kobietą. Zawsze wystrojona w najdroższe ubrania z bazarku. Prawdziwa elegantka!
-Przecież wie pani, że zawsze chętnie pomogę. A jak mogę przy tym zarobić, to już w ogóle!- zaśmiałem się.
-W takim razie mam dla ciebie jeszcze jedną propozycję, kochany. Marie! Chodź!- krzyknęła kobieta.
Z zaplecza, czyli pokoju z kawką i herbatą do picia podczas przerw, wyszły trzy dziewczyny, pewnie studentki. Ruda, brunetka i blondyna. Ta drugia podeszła do mnie.
-Hej. Jestem Marie. Mam prośbę.- powiedziała.
-Tony. To o co chodzi?- zaśmiałem się.
-Ciocia Marple poprosiła mnie, żebym zrobiła plakaty, reklamy czy cokolwiek dla jej sklepu. Chciałbyś być modelem?- spytała.
Wzruszyłem ramionami. W sumie czemu nie? Kiedyś w liceum bawiłem się w takie rzeczy.
-Jasne. Kiedy?- spytałem.
-Teraz!- krzyknęła pani Marple.
-Co? Tak teraz teraz?- zdziwiłem się.
-Mhm. Dziewczyny pomogą ci z ciuchami. To zajmie ledwie pół godzinki.- odparła brunetka.
Podrpałem się po karku. Niby miałem dzisiaj wcześniej wrócić do domu... Ale pół godziny chyba mnie nie zbawi, prawda?
~*°*~
-Głowa wyżej. Biodra trochę w lewo! O tak, świetnie!- krzyczała Marie.
Przyznam, że zabawa w modela bardzo mi się podobała. Co chwila biegałem zmieniać ubrania, po czym brunetka robiła mi wielką sesję zdjęciową w każdej stylizacji. Teraz na przykład miałem na sobie podarte jeansy, glany i sweterek z siateczki. Nie wiem, kto by się tak ubrał, no ale nie oceniam. Po prostu nie mój styl.
-A teraz na kolana! Bardziej sexy!- zawołała dziewczyna.
Zgodnie z jej życzeniem upadłem na kolana i utworzyłem ze środkowego i wskazującego palca literę v. Tak złożoną dłoń przełożyłem do otwartych ust, wypiąłem język, a lewe oko zamknąłem.
-Jeszcze chwyć się za krocze i wysuń biodra.- powiedziała Marie, a ja spełniłem jej polecenie.
-Pierdzielę, to będzie idelane na plakaty.- powiedziała.
Zaśmiałem się. Coraz lepiej bawiłem się w tym towarzystwie, jednak przerwały nam otwierające się drzwi. Stanął w nich mój współlokator.
-Dzień dobry...- mruknął, zawstydzony taką ilością osób. Patrzył na mnie w niepewności.
-Hej. Po co przyszedłeś?- zdziwiłem się i podbiegłem do niego.
-Miałeś wrócić wcześniej, więc...- zaczął. Ah! No tak!
-To która jest godzina?!- krzyknąłem zaskoczony.
-Po dwudziestej.- odparła pani Marple, spogladając na zegarek, na co Jake kiwnął głową.
-Ah, nie wiedziałem, że tyle tu jestem! To papa dziewczyny! Do widzenia pani Marple!- krzyknąłem i wyciągnąłem Jake'a ze sklepu. Od razu poszliśmy do samochodu.
-Ah, przepraszam cię. Nie chciałem robić ci kłopotu.- jęknąłem.
-Po prostu się martwiłem. Co to za ubrania?- spytał, spoglądając na mnie. Popatrzyłem sam na siebie.
-Kurde! Dziewczyny mi je dały na czas sesji. Zapomniałem się przebrać.- mruknąłem.
Jake zaśmiał się pod nosem. Popatrzyłem na niego. Naprawdę miał przyjemny dla ucha śmiech. Nie brzmiał, jak mój, czyli jak szurające krzesło albo osioł! Trochę mu zazdroszczę. Jest wysoki, przystojny, bogaty. No, ideał. Tyle, że trochę dzikus.
-S-słucham? Mam coś na twarzy?- spytał, gdy zauważył, że się na niego patrzę.
-Nie, nie! Sorki! Zagapiłem się!- zaśmiałem się nerwowo i podrapałem po karku. Kiwnął głową i wrócił do skupiania się na drodze.
-Jutro podrzucę im ciuchy...- zacząłem, ale Jake mi przerwał.
-Nie. Ja to zrobię.- powiedział zdecydowanie.
Byłem szczerze zaskoczony. Po pierwsze, nie poczekał, aż skończę mówić, a nigdy tak nie robi. Szacunek dla rozmówcy, czy coś takiego. Po drugie, nigdy, ale to nigdy, nie załatwia tego typu spraw za mnie, bo po prostu się wstydzi. Częściej jest właśnie na odwrót i to ja załatwiam jego sprawy. I po trzecie, to zdecydowanie. Skąd się wzięło? Jest zły o coś?
-Ale... czemu?- spytałem niepewnie.
-Bo jutro tak czy siak jadę zobaczyć kawiarnię, mam po drodze.- odparł, uśmiechając się lekko i spoglądając na mnie. Już mówił normalnie, jakby grzecznie sugerował pomoc. Chyba mi coś odwala. Kończę ćpać. Chociaż nie ćpam... Może muszę zacząć?
-No... okej. Dzięki.- uśmiechnąłem się ciepło -Ej, a mogę jechać z tobą?! Plis, plis, plis!- poprosiłem, wgapiając się w niego. Zachichotał cicho.
-Zobaczę. Często będę tam jeździł, więc będzie dużo okazji.-
-Ale obiecujesz?- spytałem dla pewności.
Już wiele razy tak było, że chciałem mu pomóc, obiecywał, że chętnie skorzysta, a potem uciekał od tego. Prychnął pod nosem.
-Tak, obiecuję.- odparł z uśmiechem.
Pojechaliśmy do domu i od razu w salonie zrzuciłem z siebie te... nietypowe ubrania, zostając w samych bokserskach.
-Już wolę biegać nago, niż w tym.- mruknąłem.
-Wolałbym, żebyś nie biegał nago po naszym wspólnym mieszkaniu. Idź się ubrać, a ja zrobię coś na kolację.- powiedział Jake i poszedł do kuchni.
-Ani mi się waż! Nie podchodź do mojej świątyni!- krzyknąłem.
Zarzuciłem fartuch, stanąłem koło niego i odepchnąłem go biodrem.
-Bez urazy, Jake, ale twoje gotowanie... jakby to delikatnie powiedzieć; to totalne dno. Nie dotykaj się do kuchni.- powiedziałem z uśmiechem. Westchnął i pokręcił głową.
-Pewnie masz rację, panie Ramsay.- zaśmiał się i cofnął dwa kroki. Usiadł przy wyspie na wysokim krześle barowym.
-A więc, czego sobie życzysz, paniczu? Twój kuchcik ugotuje ci, co tylko sobie życzysz.- powiedziałem poważnym tonem, jednak uśmiechnąłem się.
-W takim razie poproszę ośmiornicę w sosie pomidorowym.- powiedział dumnie, z chytrym uśmiechem.
Pokłoniłem mu się, a mój troszkę zbyt luźno zawiązany fartuch zsunął się z mojej klatki piersiowej, ale nie przeszkadzało mi to. I tak mam do pobrudzenia tylko bokserki!
-Jak sobie życzysz, mój panie.- powiedziałem.
Spojrzałem się na niego i zaśmiałem, widząc jego zmieszanie i delikatne rumieńce.
-No co? Serio zrobię ci ośmiornicę.- powiedziałem i podszedłem do okna, żeby je uchylić. Zamrugał parę razy i wzruszył ramionami.
-Okej. Czekam, moja gosposio.- zaśmiał się.
Wziąłem się do pracy i już po piętnastu minutach danie było gotowe. Postawiłem przed nim gotową potrawę.
-A więc to miałeś na myśli.- zaśmiał się, patrząc na talerz.
-Nom. Nakroiłem parówki, żeby wyglądały jak ośmio, a raczej czterorniczki. Usmażyłem, przez co się delikatnie pozwijały. A jako że nie mam pomidorów, dałem keczup. Smacznego.- zaśmiałem się. Chłopak jednak spoważniał.
-Bez problemu zrobiłbyś ośmiornicę, gdybyś tylko miał odpowiednie składniki, prawda?- spytał, biorąc kawałek parówki na widelec. Przyjrzał jej się. Jake, nawet nie próbuj zgadywać przypraw, nawet takich nie znasz! Pokiwałem głową.
-Tak, raczej dałbym radę. Nie jest to jakaś wielka filozofia...- mruknąłem niepewnie.
-Czemu więc nie poprosisz szefowej, żeby przeniosła cię do kuchni? Jako kelner... i w sumie ogólnie, jesteś straszną gapą. Ale w gotowaniu nigdy o niczym nie zapominasz, nie masz sobie równych.- powiedział. Westchnąłem i usiadłem obok niego.
-Tylko ty wiesz o moim gotowaniu. Nawet gdybym chciał przenieść się do kuchni to... nie wiem, czy dałbym radę. W końcu to gotowanie dla totalnie nieznanych mi ludzi, nie znam ich gustu. Ciebie już znam, wiem, że nie lubisz słodyczy i warzyw, szczególnie tych na parze. Że wolisz ostre potrawy, niż kwaśne. No i... trochę wstydzę się gadać z szefową. Jest straszna! Widziałeś ją kiedyś na oczy? Ona i jej cycki to zło!- powiedziałem. Chłopak zaśmiał się i objął mnie ramieniem.
-Uroczy jesteś. Ale jak z nią nie pogadasz, to sam to zrobię.- powiedział i wziął pierwszy gryz swojej kolacji -O rany! To jest pyszne! Proste, a zarazem smaczne! Co dodałeś?- powiedział nagle, totalnie zapominając o mnie i zajmując się jedzeniem.
-Nie pytaj, jedyne co skojarzysz, to papryka.- powiedziałem. Pokręcił głową z uśmiechem.
Zaśmiałem się i odłożyłem fartuch. Usłyszałem dzwonek do drzwi.
-Otworzę!- krzyknąłem i pobiegłam do przedpokoju.
Otworzyłem drzwi. Stała w nich jakaś dziewczyna z firmy kurierskiej. Zaczerwieniła się, patrząc na mnie. Co jest? Znowu działam na dziewczyny? Myślałam, że po studiach to się skończy...
-P-przesyłka do pana Ja...- zaczęła.
-Tony! Ubierz się chociaż!- krzyknął Jake, podchodząc bliżej. Zarzucił mi na ramiona swoją marynarkę -Gdzie podpisać?- spytał.
Kobieta podała mu karteczkę, gdzie chłopak zostawił swój niezbyt czytelny autograf. Odebrał paczkę.
-Dziękuję. Do widzenia.- powiedział spokojnie.
-Do widzenia.- odparła dziewczyna, wciąż czerwona. Jake zamknął drzwi i pacnął mnie w głowę.
-Jak mogłeś otworzyć drzwi będąc w samych gaciach?- mruknął, idąc na górę.
-No zapomniałem o nich! Myślałem, że jestem ubrany...- odparłam. Chłopak westchnął.
-Już pozmywałem. Idę do siebie.- powiedział. Kiwnąłem głową.
-Okej.- odparłem i poszedłem do swojego pokoju. Wiedziałem, że nie wejdzie do swojej sypialni przede mną, żebym nie mógł tam zajrzeć. Wciąż mnie ciekawi, co on tam trzyma...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro