Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☕Nowa praca☕

-Po kiego grzyba tu przylazłeś, Tony?- spytała szefowa, gdy wszedłem na zaplecze.

-...popracować?- spytałem niepewnie.

-Przecież się zwolniłeś. Wczoraj wieczorem dostałam smsa, że więcej tu nie pracujesz.- powiedziała. Co...?

-Da mi pani chwilę?- spytałem i nie czekając na odpowiedź wybiegłem z budynku. Jak przypuszczałem, Jake jeszcze nie ruszył. Wsiadłem do auta.

-Czemu nie mam już pracy?!- krzyknąłem. Spojrzał na mnie.

-Masz. Zaczynasz od następnego miesiąca.- odparł.

-Ah tak? Fajnie. Gdzie?- mruknąłem.

-W kawiarni ,,Sweet Candy Love".- odparł spokojnie.

-Gdzie? Nawet jej nie kojarzę. I co tam mam robić?- spytałem, coraz bardziej zły.

-Będziesz tam kucharzem. Kawiarnia jeszcze nie jest otwarta i właśnie rozmawiasz z jej szefem.- wyjaśnił spokojnie. O nie...

-To znaczy, że dziadek Annie...?- zacząłem.

-Wyzdrowiał. Wczoraj z nim rozmawiałem. Był bardzo zadowolony, że zajmę się kawiarnią.- odparł. Westchnąłem z ulgą.

-Czyli... zatrudnisz mnie? Jako... kucharza?- spytałem. Pokwiał głową z uśmiechem.

-Zawsze chciałeś być wielkim kucharzem, prawda? Może to nie jest pięciogwazdkowa restauracja, ale...- zaczął, jednak przerwałem mu, przytulając go.

-Jesteś najlepszy. Dziękuję.- powiedziałem cicho.

Chłopak zaśmiał się i objął mnie. Ah... miło tak się tulić.

-To może pojedziemy zobaczyć, jak tam jest?- spytał. Pokiwałem głową.

Droga zajęła nam zaledwie piętnaście minut, a i tak były korki. Weszliśmy do niedużego pomieszczenia.

Ściany były całe brązowe, obwieszone starymi pocztówkami, plakatami i zdjęciami. Meble również nie były zbyt nowe, ale za to zadbane i czyste. Nie było ani jednego takiego samego krzesła, a i tak wszystkie do siebie pasowały.

Okna były częściowo zasłonięte, dzięki czemu w całej kawiarni panował dosyć przyjemny półmrok. Dodatkowo w końcu pomieszczenia znajdowała się wysoki bar, ozdobiony płytkami emitującymi cegły, a dalej drzwi, pewnie na zaplecze, oraz korytarz na kuchnię.

-I jak?- spytał Jake.

-Nieźle. Tę knajpę zamknęli trzy lata temu, nie?- spytałem. Kiwnął głową.

-Tak, nazywała się "Last Coffee". W tym czasie dziadek Annie trochę zmieniał wystrój. Przynajmniej dopóki nie wylądował w szpitalu. Przez ostatni tydzień w wolnych chwilach tu sprzątałem i dowiozłem parę rzeczy do biura na zapleczu.- powiedział i zaprowadził mnie tam. Stało tam nieduże biurko, półki z dokumentami oraz kanapa.

-Muszę jeszcze dokupić jakieś fotele. A, no i lodówkę do kuchni.- wyjaśnił, drapiąc się po szyi. Kiwnąłem głową.

-To gdzie jest moje stanowisko?- zapytałem, nie mogąc już wytrzymać. Zaprowadził mnie do kuchni.

-Ej... to ma być kawiarnia. Po co ci grille, opiekacze i inne rzeczy typowe dla słonego jedzenia?- spytałem.

-W menu chcę zamieścić też przekąski na słono. Nie wszyscy lubią słodycze.- powiedział, spoglądając na mnie wymownie. No tak, szef kawiarni nie lubi słodkich rzeczy... To jest dosyć ciekawe.

Podszedłem do wielkiego blatu i przejechałem po nim dłonią. To moje nowe miejsce pracy. Tu... mogę zacząć spełniać moje marzenie. Niesamowite uczucie...

-Okej, kumam. Kiedy otwarcie?- spytałem, wyłączając się z transu. Wzruszył ramionami.

-Nie wiem. Pan Joseph ma przyjść za kilka minut i zobaczyć, jak to w ogóle wygląda. Chcę żeby wszystko mu się podo...- zaczął, ale przerwał mu dźwięk dzwonka, rodem z sań Świętego Mikołaja. Poszliśmy do głównej części kawiarni.

-Dzień dobry.- przywitaliśmy się chórkiem z wysokim, starszym mężczyzną.

Miał gęstą, siwą, jednak krótką, brodę, dosyć ciemną skórę i zielone oczy. A mięśni miał jak zawodowy kulturysta. To właśnie był pan Joseph, czyli dziadek Annie. To jeden z tych mężczyzn, których zdjęcia wrzuca się na reklamy siłowni z podpisem ,,A jaka jest twoja wymówka?".

-Witajcie chłopcy. Ah, widzę że pięknie zajęliście się tym miejscem.- przywitał się.

-Tak. Podoba się panu? Starałem się zbytnio nie zmieniać stylu wystroju.- odparł Jake, uśmiechając się.

Pamiętam, że za czasów liceum ta dwójka była blisko ze sobą. Jake nigdy nie miał kontaktu z własnymi dziadkami. Ci od strony matki zginęli w wypadku, zanim się urodził. Zaś z drugimi jego rodzina nie miała w ogóle relacji. Podobno nigdy nie dogadywali się z jego ojcem.

Za to pan Joseph był dziadkiem, ojcem, mentorem i nawet trenerem w jednej osobie. Zawsze pełen życia, siły i energii. Dla wszystkich zawsze był miły i dobry, ale Jake'a traktował jak własnego wnuka, a może nawet syna. Nawet, gdy jego kontakt z Annie się pogorszył, to i tak dziadka zawsze chętnie odwiedzał.

-Jest niesamowicie. Wciąż czuć tę przytulną, rodzinną atmosferę. Macie moją zgodę na otwarcie, możecie nawet teraz!- zaśmiał się.

-Chcielibyśmy, ale zostało jeszcze parę rzeczy do załatwienia.- powiedział Jake.

-A jak pana zdrówko? Widzę, że siłki pan nie odpuszcza.- powiedziałem. Mężczyzna zaśmiał się.

-Ah, na szczęście wyrwałem się kostusze. Nie dam się tej małej kurwie, jeszcze nie pora. A ty, Tony? Jak zwykle malutki i chudziutki. Można by cię brać za dziewczynę, gdybyś miał dłuższe włosy.- zaśmiał się, a ja się zaczerwieniłem. Nawet Jake zachichotał pod nosem.

-W sumie z zachowania też czasem jesteś jak kobieta.- powiedział.

-W-wcale nie!- krzyknąłem, a raczej pisknąłem, na co znowu się zaśmiali. To było jak potwierdzenie ich słów!

-Dobra, dobra, odpuścimy ci, ale i tak wiemy swoje. Eh, no dobra, chłopcy, ja się zbieram. I życzę wam szczęścia z kawiarnią. Jake, jakby coś się działo, dzwoń do mnie. Do zobaczenia.- powiedział i wyszedł.

-Do widzenia!- krzyknęliśmy jeszcze.

-To co, dziewczynko? Możemy wracać do domu?- spytał Jake, na co pacnąłem go w ramię.

-Ha. Ha. Ha. Nie. Chciałem jeszcze skoczyć do butiku po pracy, ale skoro mam dziś wolne, to pójdę tam od razu. Chcesz mnie podwieźć?- spytałem z cwaniackim uśmiechem.

Westchnął ciężko i bez słowa wyszedł z budynku. Pobiegłem za nim. Dłuższy czas jechaliśmy w ciszy.

-Nie powinieneś tam pracować, nawet, jeżeli jest to tylko praca dorywcza.- powiedział nagle Jake.

-Eee? Czemu? Co w tym złego?- spytałem zdziwiony.

-Bo Marie mało co cię nie zgwałciła? Bo podrywa cię czterdziestolatek?- powiedział, jakby to było oczywiste.

-Akurat Johnny jest bardzo miły. Wiesz, jaką ma wiedzę o kuchni włoskiej?! Normalnie przebija nawet mnie.- odparłem.

Nawet nie skłamałem. Naprawdę dużo wiem o kuchni włoskiej, ale Johnathan to już w ogóle znawca!

-No i co z tego? Jest stary. Podrywa cię. Nie czujesz się z tym... nie wiem, nieswojo?- spytał. Wzruszyłem ramionami.

Akurat podjechaliśmy do butiku. Weszliśmy do środka. Pani Marple nie było. Za to Johnny siedział za ladą przy kasie i rozmawiał przez telefon. A raczej krzyczał.

-I co mnie to?! Już mówiłem, że nie przylecę na każde twoje widzi mi się. Aha. Było sobie nie wyjeżdżać w pizdu do Francji. A chuj mnie twoja praca odchodzi? Nie. Nie. Ta, zawsze tak gadasz. Na razie!- rozłączył się. Spojrzał na nas i uśmiechnął się.

-Tony, mój mały! Stęskniłeś się za mną? Cześć, Jake!- powiedział.

Podszedł i pocałował mnie w policzek. A przynajmniej chciał, bo trafił w dłoń Jake'a, którą zasłonił mi twarz.

-Nie sądzisz, że takie zachowanie jest nie na miejscu?- spytał blondyn. Jego oschły ton aż mnie przerażał.

-To już nie mogę się nawet przywitać, zazdrośniku?- zaśmiał się Johnny.

-Witanie się z nowo poznanym, młodszym chłopakiem pocałunkiem nie jest zbyt męskie, nie sądzisz?- odparł. Johnathan westchnął ciężko.

-Tony, przyszedłeś tak wcześnie do pracy. Akurat muszę rozpakować kilka pudeł, pomóż mi.- poprosił i nie czekając na odpowiedź, poszedł na zaplecze.

-Odbiorę cię o czternastej.- powiedział Jake i wyszedł. A ja pobiegłem za Johnathanem.

-To przez niego zastanawiasz się, czy jesteś gejem? No nie powiem, przystojny jest, wcześniej nie miałem okazji mu się przyjrzeć.- powiedział mężczyzna.

-Co...? Nie no, weź, to tylko przyja...!- zacząłem, ale zakrył mi usta.

-Leci na ciebie. Patrzy na ciebie takim maślanymi oczami, a broni cię jak pies myśliwski. Rozpakuj to pudło.- powiedział i szybko wyszedł, zostawiając mnie z myślami. Ugh... I teraz będę rozmyślał, czy ma rację, czy po prostu robi mi na złość.


















Jeśli rozdział ci się podobał lub chcesz wywołać u mnie uśmiech, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Dzięki! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro