☕Johnny?☕
-Ja to załatwię! Skoro jadę z tobą, to szybko wyskoczę, oddam te ciuchy i będzie z głowy!- krzyknąłem.
-Ale przcież mówiłem, że ja to zro...- zaczął Jake.
-Nie. Po prostu poczekaj na mnie chwilę. No i głupio będzie wyglądało, gdy przyniesiesz moje ubrania. Jakbyś był moją mamą.- zaśmiałem się.
Prosto po pracy pojechaliśmy oddać do sklepu ubrania, które przez przypadek zabrałem. Zaraz mamy jeszcze pojechać zobaczyć kawiarnię, którą przyjaciółka Jake'a, Annie, oddała mu w spadku po dziadku. Znaczy, jeszcze nie oddała, ale ma zamiar to zrobić.
-No niech ci będzie. Tylko szybko.- powiedział chłopak, parkując.
Kiwnąłem głową i wybiegłem z samochodu. Wpadłem do sklepu. Była tam tylko Marie, fotografka.
-Cześć, mała. Przyszedłem oddać ubrania. Trochę się wczoraj zagapiłem. Ale w ramach przeprosin uprałem je! I dorzucam czeko...- zacząłem, ale dziewczyna zabrała mi ciuchy i rzuciła je na podłogę. Od razu przyparła mnie do ściany -...ladki...?- dokończyłem niepewnie.
-Tony, tak seksownie wyglądałeś w tych ubraniach. Nie chciałbyś zrobić ze mną jeszcze jednej sesji? Tylko dla mnie?- spytała.
-Normalnie to spoko, ale teraz nie dam rady.- powiedziałem z uśmiechem. To miłe, że tak chętnie chce ze mną współpracować.
-Oh, nie teraz. W nocy, u mnie. Naga sesja tylko dla mnie, w moim łóżku. Co ty na to?- spytała, machając mi kartką z adresem przed nosem.
-Ale chyba ty nie myślisz o...?- zacząłem. Czułem, jak moje policzki bardzo, ale to bardzo mnie szczypią.
-Ależ tak, właśnie o tym myślę, słodziaku. Jesteś taki delikatny, serio nie wpadłeś na to?- zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek.
Kurczę, nie wiem, co robić. Odepchnąć nie wypada. No i nie chcę jej zranić...
-W-wiesz, chyba nie dałbym rady cię zadowolić...- zacząłem delikatnie.
-Ależ spokojnie, to ja mogę dominować. Najpierw będę cię ujeżdżać, a potem zajmę się twoim tyłem.- powiedziała, ściskając mocno moje pośladki.
-N-nie, nie, nie, nie! Podziękuję! Nie chcę!- krzyknąłem wystraszony.
-Ależ chcesz, wiem tego.- powiedziała.
Nagle ktoś złapał ją za ramię i odrzucił do tyłu. Dziewczyna upadła na ziemię. Ta sama osoba złapała mnie mocno w pasie i przyciągnęła do siebie.
-Wyraził się jasno. Nie chce. Masz problemy ze słuchem czy po prostu jesteś zbyt głupia, by to zrozumieć?- spytał... no właśnie, kto?
Koło mnie stał wysoki, umięśniony mężczyzna. Miał krótko ścięte, prawie że na łyso, brązowe włosy, ciemną skórę i kilkudniowy zarost. Był starszy ode mnie o parę lat, pewnie miał już czterdziestkę na karku. Dziewczyna wstała i otrzepała się.
-Nie musisz mi dwa razy powtarzać, Johnny.- mruknęła.
Czułem, jak ręką mężczyzny jeszcze mocniej zaciska się na mojej talii. Marie zabrała ubrania, zostawiając czekoladki obok, i poszła na zaplecze.
-E... dzięki.- powiedziałem. Mężczyzna mnie puścił.
-Nie ma za co. Tony, tak?- spytał.
-Tak. Skąd mnie znasz?- zdziwiłem się.
-Pani Marple sporo o tobie mówiła.- odparł z uśmiechem.
-Oł... em, pracujesz tu?- spytałem niepewnie. Mężczyzna kiwnął głową.
-Czasem coś tu pomogę. Naprawię kasę fiskalną, poskładam manekiny...- uśmiechnął się. Łał... ale on ma ładny uśmiech... Znaczy nie...!
-Chyba nie chciała brać od ciebie czekoladek. Mogę je sobie zatrzymać? W zamian za ratunek.- spytał, podnosząc kartonowe opakowanie.
-T-tak, jasne...- odparłem. Otworzył je.
-Ręcznie robione?- spytał, unosząc prawą brew, na co pokiwałem głową.
Wyjął jedną i zjadł, a jego oczy rozszerzyły się w niemałym szoku.
-O rany! To jest pyszne!- krzyknął.
Chwila! Czy to samo nie krzyknął wczoraj Jake? Czy mam déjà vu? Czy po prostu coś ze mną nie tak, że to pamiętam?
-Sam je robiłeś?- spytał Johnny. Znowu pokiwałem głową.
-Są niesamowite. Masz wielki talent, malutki.- powiedział, klepiąc mnie po głowie.
A ja totalnie nie wiedziałem, co robić. Moje policzki coraz bardziej szczypały. Co za żenada!
-To prawda, Tony jest niesamowitym kucharzem.- powiedział Jake, kładąc mi dłoń na ramieniu. Co to za ton? I skąd on się wziął?! Rany, tak się zagapiłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy wszedł do sklepu!
-Jesteś jego bratem?- spytał Johnny.
-Przyjacielem. Jestem Jake. A ty to...?- zaczął.
-Johnathan, ale mów mi Johnny. Jestem jego, można powiedzieć, współpracownikiem. Czekoladki?- odparł z uśmiechem.
Jake wziął jedną i ugryzł kawałek. Drugą połowę podsunął mi do ust. Zawsze tak robił, a ja zawsze chętnie zjadałem. Wiedziałem, że nie da rady zjeść całej czekoladki, bo są zbyt słodkie, jak dla niego. Zabawne, nie? Pewnie jakby zjadł całą, to zaraz by zwrócił, włącznie z obiadem. Serio nie lubi cukru.
-Jak zawsze pyszne. A teraz przepraszam, Johnathanie, ale musimy iść. Do widzenia.- powiedział Jake.
-Żegnam. Obyśmy się jeszcze spotkali, Tony.- powiedział, posyłając mi lekki uśmiech. Spuściłem głowę speszony.
-Jasne. Cześć.- odparłem i wraz z Jake'iem poszliśmy do samochodu. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Co tam się stało?- spytał spokojnie Jake, patrząc na mnie z troską. W dużym przyspieszniu odpowiedziałem mu, co się wydarzyło.
-Więcej tu nie przychodź.- szepnął.
-Czemu?!- zdziwiłem się.
-Dziewczyna, podkreślam, dziewczyna chciała cię zgwałcić, a ten mężczyzna ewidentnie cię podrywał. To już pedofilia, on ma pewnie ze czterdzieści lat.- odparł. Chwilę nic nie mówiłem.
-Jest miły...- odparłem. Chłopak westchnął i przysunął się bliżej mnie.
-Nie chcę, żeby coś ci się stało. Jesteś moim kumplem. Kto będzie mi gotował?- powiedział. Zaśmiałem się i oparłem swoje czoło o jego, specjalnie robiąc to dosyć mocno. Mruknął ciche ,,au".
-Spokojnie no, przcież nic mi nie będzie. A jakby coś to mój kumpel mnie obroni, jak jakiś pies-ochroniarz.- odparłem.
Zmrużył delikatnie oczy i przekręcił lekko głowę. Był tak blisko, że czułem jego ciepły oddech na swoich ustach. Moje policzki parzyły. Zamknąłem oczy i delikatnie wysunąłem brodę do przodu.
Wtedy zadzwonił telefon Jake'a. Od razu odsunął się i odebrał, odwracając głowę w stronę okna. Również się odwróciłem. W szybie widziałem swoje odbicie. Byłem cały czerwony! I... co to było to przed chwilą?!
-Niezbyt... co? Ale teraz? Nie zdążę! Ah... no dobra...- mówił Jake. Odłożył telefon na stojaczek przy szybie.
-Co się stało?- spytałem, dalej patrząc w okno i obserwując go kątem oka.
-Nie podjedziemy dzisiaj do kawiarni. Muszę jechać do pracy. Podrzucę cię do domu, przebiorę się i jadę.- powiedział.
Pokiwałem tylko głową. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, ani spojrzeć na niego. On sam zaś wyglądał, jakby nic się nie stało.
Gdy weszliśmy do domu od razu pobiegł na górę. Zrzucił swój standardowy szary ganirut i ubrał dużo elegantszy, czarny. Dziwne, bo robił to przy otwartych drzwiach. W pokoju miał bardzo ciemno. Zobaczyłem tylko fragment łóżka, szafy i biurka. Zawiązał krawat i ubrał eleganckie buty.
-Będę rano.- oznajmił.
-Co?- zdziwiłem się. Zagryzł dolną wargę, patrząc w podłogę.
-Coś w pracy się dzieje, wrócę rano. Samochód zostawię, więc możesz nim pojechać do roboty. Cześć.- odparł i wybiegł.
Nie wiem czemu, ale pobiegłem za nim. Chcę wiedzieć, gdzie pracuje. Mam dość tych tajemnic!
Śledziłem go jakieś piętnaście minut, aż dotarł do ogromnego hotelu. Pewnie jakiś mega ekskluzywny. Ah! Czyli jest właścicielem hotelu?! Nie... to za nudne dla niego.
Akurat zajechał jakiś samochód. Jake otworzył drzwi do miejsca pasażera i wyszedł z niego jakiś starszy mężczyzna. Mógł mieć jakieś siedemdziesiąt lat. Nie był to dziadek Annie, a tak na początku pomyślałem. Ale wyglądał na bogatego. Od razu po garniaku było widać, że sporo go kosztował. Podbiegłem trochę bliżej, żeby coś usłyszeć.
Jake zaczął go prowadzić w stronę hotelu, trzymając go pod ramię. Cały Jake, zawsze dba o staruszków. Uroczy!
-Mam nadzieję, mój synu, że nasza wspólna noc będzie wyjątkowo... przyjemna.- powiedział staruszek.
-Może dzisiaj wyjątkowo pozwoli mi pan być górą.- powiedział chłopak z uśmiechem. Wait, co?
-Hahaha! Ekhe! Zawsze dowcipny. Do tego trzeba lat doświadczenia, mój chłopcze. To chyba tyle nie wytrzyma.- powiedział i... klepnął go w tyłek. Nie! Nie mówcie mi, że Jake...!
-Zna pan moje możliwości, a dziura sama się nie załata.- uśmiechnął się, na co staruszek zaśmiał się.
-Uwielbiam cię, chłopcze! Uwielbiam!- krzyknął, wchodząc już do hotelu.
No nie... czy... Jake jest ekskluzywną męską prostytutką?! Czy po prostu po dziesiejszych zdarzeniach mam jakąś dziwną fazę?! No ale... w sumie to by pasowało. Ma dobry kontakt ze starszymi, jest oczytany, zawsze zadbany...
Boże, nie! To niemożliwe! Ale w sumie, od kiedy zaczął pracować nie miał dziewczyny... Nie! Po prostu... jutro go szczerze zapytam! I tyle!
Kurczę, powinienem iść przeprosić panią Marple... Pójdę tam od razu, póki jest jeszcze jasno. Jednocześnie zajmę czymś myśli. Złapałem taksówkę i pojechałem do sklepu. Od razu w budynku przywitał mnie Johnny.
-Oh? Już się stęskniłeś?- zaśmiał się. Uśmiechnąłem się niepewnie.
-Jest pani Marple?- spytałem.
Kiwnął głową i wskazał na zaplecze. Poszedłem tam. Kobieta siedziała przy biurku.
-Dzień do...- zacząłem. Podniosła zaskoczona głowę i od razu do mnie pobiegła.
-Tony, mój chłopcze, bardzo cię przepraszam! W życiu bym nie pomyślała, że moja siostrzenica zrobi coś takiego! Dobrze, że Johnny był w pobliżu. Wszytko mi opowiedział. Nie martw się, Marie już jest w pociągu, w drodze do domu. Przekazałam jej rodzicom, co zrobiła. Już więcej się ciebie nie dotknie!- powiedziała oburzona kobieta.
-Ja właśnie przyszedłem przeprosić za to całe zamieszanie...- zacząłem, ale kobieta machnęła ręką.
-Nie musisz. Wracaj do domu, odpocznij sobie. Do widzenia.- powiedziała z uśmiechem. Westchnąłem, pożegnałem się i wyszedłem.
-I jak?- zapytał Johnny, uśmiechając się do mnie.
-Nie musiałeś nic jej mówić.- powiedziałem, niby obrażony.
-Uznałem, że powinienem.- odparł.
-A tak w ogóle to dzięki za pomoc. Może... mogę się jakoś odwdzięczyć?- spytałem.
-Hm... Już dałeś mi czekoladki. Ale skoro tak nalegasz, to nie pogardzę twoim numerem telefonu.- odparł, podając mi swojego smartfona.
Wzruszyłem ramionami i zapisałem mu swój numer.
-I tyle? Nie chcesz nic więcej?- spytałem troszkę zdziwiony. Złapał mój podbródek w dwa palce i uniósł delikatnie, pochylając się.
-Niczego więcej nie potrzebuję. A jak mi się coś przypomni, to mogę do ciebie zadzwonić.- powiedział.
Znowu się czerwieniłem, czułem to! Zaśmiałem się niepewnie.
-Jasne. Dzwoń, kiedy tylko chcesz. S-sorry, ale muszę już spadać, więc...- zacząłem.
-Ah, podwiozę cię. Chyba że twój... przyjaciel, już na ciebie czeka.- odparł.
-Nie, jest w pracy.- odparłem.
-No to w takim razie daj mi chwilę. Przebiorę się i zabiorę cię do mojego rydwanu.- zaśmiał się i poszedł na zaplecze.
Wrócił ubrany w zwykłe jeansy i czarną koszulkę, która opinała jego muskularną klatkę. Wyszliśmy ze sklepu. Otworzył mi drzwi do białego Jaguara.
-Zapraszam.- powiedział z uśmiechem, a ja wsiadłem do samochodu.
On sam usiadł za kierownicą. Dawałem mu małe wskazówki, jak ma jechać. Wreszcie zaparkował przed budynkiem.
W sumie to dziwne. Pracuje w małym sklepie, a wygląda na bardzo bogatego gościa. To mi się trochę nie łączy...
-No to do zobaczenia. Oby jak najszybciej.- powiedział, całując mnie w policzek.
Znowu się zaczerwieniłem, ale z grzeczności nie pytałam, co to miało być. Chociaż w środku krzyczałem i przeklinałem! Tylko nie wiem, czy to dlatego, że byłem o to wściekły czy... wręcz przeciwnie...
Ten mężczyzna jest dosyć dziwny, nie całuje się ludzi, gdy zna się ich dopiero jeden dzień! Chociaż, może on po prostu ma taki sposób bycia?
-Em, tak. Papa.- powiedziałem i wybiegłem z auta.
Wpadłem szybko do mieszkania i rzuciłem się na kanapę. Ah, co się ze mną dzieje?! Jeden dzień, a tyle się wydarzyło... Najpierw ten cały Johnny... jest nietypowy ale dziwnie na mnie wpływa. I jeszcze Jake! Ugh... muszę się z tym przespać.
Jeśli rozdział ci się podobał lub chcesz wywołać u mnie uśmiech, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Dzięki! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro