Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☕Dobranoc☕

Przez kilka dni moje życie niczym się nie wyróżniało. Siedziałem dużo w domu, pomagałem w butiku, a Jake załatwiał jakieś pierdoły w kawiarni.

Dopiero dziś miało nastąpić uroczyste otwarcie. Upiekłem sporo ciast na tę okazję. Kawą i herbatą mieli zajmować się dwaj bracia, których zatrudnił Jake. Z tego co wiem, to byli bliźniakami, chyba nawet z naszego rocznika. Niestety, nie pamiętam ich imion. Wybaczcie, mam sklerozę!

-Czemu musimy być tu tak wcześnie?- spytałem, poprawiając jasną, błękitną koszulę z krótkim rękawem. Do tego miałem zwykłe, trochę ciasne granatowe spodnie.

Przejrzałem się w lustrze w gabinecie. Nieźle wyglądam. Nawet Jake dzisiaj nie szalał z ubiorem i ograniczył się do białej koszuli i czarnych spodni.

-Bo tak mówię.- odparł, wychodząc do głównej części kawiarni.

Za barem stali już bracia. Obydwaj bruneci, ubrani w białe koszule, czarne spodnie i kamizelki. Zaś przed nimi czekał...

-Nie mogłem się doczekać, więc wpadłem wcześniej.- powiedział Johnathan. Jake spojrzał na mnie, a ja wzruszyłem ramionami.

-Zaprosiłem go.- powiedziałem.

-Widzę właśnie.- odparł blondyn. Akurat wtedy zadzownił telefon Johnathana.

-Ah, nie da żyć.- mruknął i odrzucił połączenie, po czym wyciszył telefon.

-Kto ci tak ostatnio wydzwania?- spytałem.

Już od kilku dni ciągle drze się na kogoś przez telefon. I brzmi to zazwyczaj dosyć poważnie, więc chcąc nie chcąc trochę się martwię o niego.

-Mój... pracodawca.- zaśmiał się tylko.

Kiwnąłem głową. Chyba mu nie wierzę. Do pracodawcy nie mówi się "pierdol się" czy czegoś w tym stylu... Jednak nie chciałem na niego za bardzo naciskać. Wiem, że jak nie będzie chciał, to nie powie.

-Mamy jeszcze trochę czasu do otwarcia. Co powiecie na kawę?- spytał Jake, siadając przy jednym ze stolików.

-Chętnie! Cody, przyjacielu, zrób mi coś pysznego!- krzyknął Johnny do jednego z bliźniaków i usiadł koło blondyna.

A ja obok nich. Zgodnie uznaliśmy, że pozwolimy naszym baristom samym wybrać kawy dla nas. Podobno mają dobre ,,wyczucie" i po spojrzeniu na kogoś potrafią dobrać odpowiedni napój. Wiadomo, nie bierzemy tego na poważnie, a z przymrużeniem oka. Mimo to, był to świetny pomysł. Znaczy prawie.

-Nie żebym narzekał, ale to miała być kawą. A ja mam czekoladę.- powiedziałem.

-Skoro Conan sądzi, że pasuje do ciebie czekolada, to tak musi być.- zaśmiał się Jake, popijając coś mega ciemnego i, na pewno, mega gorzkiego.

-A właśnie, otwarcie jest dopiero za dwie godziny, nie? Pewnie pół godziny przed i tak będzie już trochę lu...- zaczął Johnathan, ale wtedy drzwi się otworzyły.

-Jeszcze zamknięte!- zawołałem.

Ale nasz nowo przybyły gość chyba nie był tym zainteresowany. Był to jakiś mężczyzna, wysoki chyba tak samo jak Jake. Miał szare, albo po prostu siwe, włosy do szyi i delikatny zarost. Ubrany był w szary garnitur. Widać, że był już dobrze po pięćdziesiątce, a mimo to był naprawdę przystojny. To ten typ człowiek, co seksownie wygląda ze zmarszczkami. I chyba go kojarzę, tylko nie mam pojęcia, skąd...

-No i cię znalazłem.- powiedział nagle.

-I po kiego chuja?- spytał Johnathan. Chyba był bardzo zły. Chwila, oni się znają...?

-I ty się jeszcze pytasz? Jadę w delegację, a ty, jak zwykle w tym czasie, podrywasz i się puszczasz.- odparł mężczyzna spokojnie.

Chwila, chwila, kim jest ten facet?! Co się dzieje? Aż śmiać mi się chce z tej sytuacji! Szczególnie widząc mocne rumieńce Johnathana.

-No i? Było sobie kolejny raz nie wyjeżdżać! Ale nie, przcież pan wielki musi wyjechać do Francji i patrzeć, jak jego biznes się rozwija!- palnął brunet i wstał.

-Dobra, dobra, skończ już te swoje gierki, kochanie. Ile tym masz lat, pięć?- westchnął.

-Kochanie?- zdziwiłem się. Pan starszy jakby dopiero teraz nas zauważył.

-Ah, przepraszam. Jestem Francis Daquin.- przywitał się i podał mi rękę.

-Eee.. Tony jestem. Ale czy pan to... ten Francis Daquin?- spytałem niepewnie, chociaż spodziewałem się zaprzeczenia. Przcież to byłoby niemożliwe...

Uśmiechnął się i kiwnął głową. No a jednak! Trzymajcie mnie! Właśnie rozmawiam ze światowej sławy biznesmanem, krytykiem kulinarnym i najlepszym cukiernikiem, jaki chodził po świecie! No a przynajmniej ja tak uważam i w tej kwesti w dupie mam zdanie innych!

-Ah, Jake, dziękuję ci za skontaktowanie się ze mną. Nie wiem, czy bym znalazł tę śliwkę upierdliwkę bez ciebie.- powiedział i wskazał na Johnny'ego.

-Sam je...!- krzyknął Johnathan.

-Kochanie. Krzyki zostaw na wieczór.- przerwał mu, na co brunet jeszcze mocniej się zaczerwienił, o ile było to możliwe.

-Chwila! O co chodzi? Co pan tu robi? I kim dla pana jest Johnny?- spytałem.

-Johnny? To nie jest żaden Johnny, tylko Duncan, mój chłopak.- odparł.

I wtedy już w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje. Jake westchnął.

-Duncan pojawił się w jednym z wywiadów z Francisem w jakiejś gazecie. Zauważyłem, że jest podobny do Johnathana. Od ojca dostałem numer i zadzwoniłem do Francisa. Jak się okazało, są razem, a gdy Francis jest w delegacji czy podróży służbowej, Duncan sprawia mu problemy, puszczając się na prawo i lewo.- wyjaśnił. Skrzywiłem się.

-Eh... moje podróże zwykle trwają długo, zazwyczaj koło dwóch, trzech miesięcy. A Dun jak zwykle kocha robić mi na złość. Prawda, kochanie?- spojrzał.

Johna... Duncan tylko spojrzał na niego naburmuszony i prychnął, odwracając głowę.

-Johnathan to moje drugie imię. Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie ,,Duncan".- dodał w ramach wyjaśnienia. Francis westchnął.

-Pozwolicie, że zostanę na otwarciu? Słyszałem, że macie niesamowitego kucharza. Chętnie to sprawdzę.- powiedział. Popatrzyłem na Jake'a z niezrozumieniem.

-Owszem, nasz kucharz przygotował na dziś przepyszne ciasta. Prawda, szefie kuchni?- spytał, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.

-Że ja?- zdziwiłem się.

-Ty jesteś kucharzem, głupku.- zaśmiał się. Francis podszedł bliżej mnie.

-A więc chętnie skosztuję, co przygotowałeś.- powiedział -A potem wrócę do domu i dam temu bachorowi kilka klapsów! Naprawdę was za niego przepraszam, jak zwykle musi mi przynosić wstyd!- dodał, spoglądając na Johnny'ego z niezadowoleniem, który tylko prychnął dumnie.

Zaśmiałem się. Johnathan wcześnie wydawał mi się typowym samcem alfa, marzeniem kobiet, a także niektórych chłopaków. Wiecie, tym, który każdej nocy ma kogoś innego w łożku. Jednak teraz wychodzi na naburmoszonego, małego homosia. Aż jestem ciekaw, jak wygląda ich związek. Ale tym może zajmę się później.

~*°*~

Całe otwarcie poszło prawie zgodnie z planem. Jake zapowiedział Francisa jako gościa specjalnego. I, o dziwo, bardzo smakowały mu moje ciasta, szczególnie szarlotka. Powiedział jednak, że muszę popracować nad dekoracjami i podaniem, żeby były, cytując, ,,piękne jak z Instagrama". Później nawet pomógł nam w sprzątaniu! A wszystko skończyło się po dwudziestej.

-Ah, pewnie jesteście zmęczeni. Nie będziemy wam już zawracać głowy. Dziękujemy za jedzenie i życzymy szczęścia z waszą ,,Sweet Candy Love".- powiedział Francis.

-Tak. Mój mały, trzymam za ciebie kciuki. Do zoba...!- mówił Johnathan i już chciał skoczyć mnie przytulić, ale Francis chwycił go w ramiona.

Co dziwne, w tym samym momencie Jake objął mnie od tyłu i przyciągnął na ,,bezpieczną odległość".

-Ugh. I jeszcze raz przepraszam za tego głąba. Do zobaczenia.- powiedział Francis i wsiedli do samochodu.

Widziałem jeszcze, jak mężczyzna daje Johnathanowi mocnego klapsa, aż ten podskoczył, chwycił się za tyłek i spojrzał na niego wrogo, rzucając jakieś przekleństwo.

-To co? Do domu?- spytałem, na co Jake kiwnął głową.

Już widziałem, że ledwo trzyma się na nogach, więc uznaliśmy, że dziś ja będę prowadził. To zabawne, że podczas jakiś spotkań Jake jest pełen energii, a gdy tylko się to skończy od razu pada mu bateria. Kiedyś gdzieś czytałem, że to jest dosyć typowe dla introwertyków i muszą sporo odpocząć po spotkaniu.

Zamknęliśmy kawiarnię i wróciliśmy do naszego mieszkania. W windzie zdążyłem już rozpiąć koszulę, więc od razu w progu rzuciłem ją gdzieś na podłogę.

-Ale to niewygodne. Jak ty możesz w tym ciągle chodzić? Eh, no nic. Cieszę się, że wszystko nam się udało. A ty pewnie jesteś już zmęczo...- zacząłem, ale przerwał mi jakiś dziwny szelest. Jake padł na kanapę w salonie, nie zdejmując koszuli.

-Ej no, nie możesz tu zasnąć.- powiedziałem, kucając obok niego. Patrzył na mnie sennie.

-No wstawa...- zacząłem, ale wtedy poczułem uchwyt z tyłu głowy.

Jake przysunął mnie bliżej siebie i... pocałował. Krótko i delikatnie.

-Dobranoc, Tony...- mruknął i zamknął oczy, a jego dłoń zjechała z mojej głowy...



























Jeśli rozdział ci się podobał lub chcesz wywołać u mnie uśmiech, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Dzięki! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro