☕Dobranoc☕
Przez kilka dni moje życie niczym się nie wyróżniało. Siedziałem dużo w domu, pomagałem w butiku, a Jake załatwiał jakieś pierdoły w kawiarni.
Dopiero dziś miało nastąpić uroczyste otwarcie. Upiekłem sporo ciast na tę okazję. Kawą i herbatą mieli zajmować się dwaj bracia, których zatrudnił Jake. Z tego co wiem, to byli bliźniakami, chyba nawet z naszego rocznika. Niestety, nie pamiętam ich imion. Wybaczcie, mam sklerozę!
-Czemu musimy być tu tak wcześnie?- spytałem, poprawiając jasną, błękitną koszulę z krótkim rękawem. Do tego miałem zwykłe, trochę ciasne granatowe spodnie.
Przejrzałem się w lustrze w gabinecie. Nieźle wyglądam. Nawet Jake dzisiaj nie szalał z ubiorem i ograniczył się do białej koszuli i czarnych spodni.
-Bo tak mówię.- odparł, wychodząc do głównej części kawiarni.
Za barem stali już bracia. Obydwaj bruneci, ubrani w białe koszule, czarne spodnie i kamizelki. Zaś przed nimi czekał...
-Nie mogłem się doczekać, więc wpadłem wcześniej.- powiedział Johnathan. Jake spojrzał na mnie, a ja wzruszyłem ramionami.
-Zaprosiłem go.- powiedziałem.
-Widzę właśnie.- odparł blondyn. Akurat wtedy zadzownił telefon Johnathana.
-Ah, nie da żyć.- mruknął i odrzucił połączenie, po czym wyciszył telefon.
-Kto ci tak ostatnio wydzwania?- spytałem.
Już od kilku dni ciągle drze się na kogoś przez telefon. I brzmi to zazwyczaj dosyć poważnie, więc chcąc nie chcąc trochę się martwię o niego.
-Mój... pracodawca.- zaśmiał się tylko.
Kiwnąłem głową. Chyba mu nie wierzę. Do pracodawcy nie mówi się "pierdol się" czy czegoś w tym stylu... Jednak nie chciałem na niego za bardzo naciskać. Wiem, że jak nie będzie chciał, to nie powie.
-Mamy jeszcze trochę czasu do otwarcia. Co powiecie na kawę?- spytał Jake, siadając przy jednym ze stolików.
-Chętnie! Cody, przyjacielu, zrób mi coś pysznego!- krzyknął Johnny do jednego z bliźniaków i usiadł koło blondyna.
A ja obok nich. Zgodnie uznaliśmy, że pozwolimy naszym baristom samym wybrać kawy dla nas. Podobno mają dobre ,,wyczucie" i po spojrzeniu na kogoś potrafią dobrać odpowiedni napój. Wiadomo, nie bierzemy tego na poważnie, a z przymrużeniem oka. Mimo to, był to świetny pomysł. Znaczy prawie.
-Nie żebym narzekał, ale to miała być kawą. A ja mam czekoladę.- powiedziałem.
-Skoro Conan sądzi, że pasuje do ciebie czekolada, to tak musi być.- zaśmiał się Jake, popijając coś mega ciemnego i, na pewno, mega gorzkiego.
-A właśnie, otwarcie jest dopiero za dwie godziny, nie? Pewnie pół godziny przed i tak będzie już trochę lu...- zaczął Johnathan, ale wtedy drzwi się otworzyły.
-Jeszcze zamknięte!- zawołałem.
Ale nasz nowo przybyły gość chyba nie był tym zainteresowany. Był to jakiś mężczyzna, wysoki chyba tak samo jak Jake. Miał szare, albo po prostu siwe, włosy do szyi i delikatny zarost. Ubrany był w szary garnitur. Widać, że był już dobrze po pięćdziesiątce, a mimo to był naprawdę przystojny. To ten typ człowiek, co seksownie wygląda ze zmarszczkami. I chyba go kojarzę, tylko nie mam pojęcia, skąd...
-No i cię znalazłem.- powiedział nagle.
-I po kiego chuja?- spytał Johnathan. Chyba był bardzo zły. Chwila, oni się znają...?
-I ty się jeszcze pytasz? Jadę w delegację, a ty, jak zwykle w tym czasie, podrywasz i się puszczasz.- odparł mężczyzna spokojnie.
Chwila, chwila, kim jest ten facet?! Co się dzieje? Aż śmiać mi się chce z tej sytuacji! Szczególnie widząc mocne rumieńce Johnathana.
-No i? Było sobie kolejny raz nie wyjeżdżać! Ale nie, przcież pan wielki musi wyjechać do Francji i patrzeć, jak jego biznes się rozwija!- palnął brunet i wstał.
-Dobra, dobra, skończ już te swoje gierki, kochanie. Ile tym masz lat, pięć?- westchnął.
-Kochanie?- zdziwiłem się. Pan starszy jakby dopiero teraz nas zauważył.
-Ah, przepraszam. Jestem Francis Daquin.- przywitał się i podał mi rękę.
-Eee.. Tony jestem. Ale czy pan to... ten Francis Daquin?- spytałem niepewnie, chociaż spodziewałem się zaprzeczenia. Przcież to byłoby niemożliwe...
Uśmiechnął się i kiwnął głową. No a jednak! Trzymajcie mnie! Właśnie rozmawiam ze światowej sławy biznesmanem, krytykiem kulinarnym i najlepszym cukiernikiem, jaki chodził po świecie! No a przynajmniej ja tak uważam i w tej kwesti w dupie mam zdanie innych!
-Ah, Jake, dziękuję ci za skontaktowanie się ze mną. Nie wiem, czy bym znalazł tę śliwkę upierdliwkę bez ciebie.- powiedział i wskazał na Johnny'ego.
-Sam je...!- krzyknął Johnathan.
-Kochanie. Krzyki zostaw na wieczór.- przerwał mu, na co brunet jeszcze mocniej się zaczerwienił, o ile było to możliwe.
-Chwila! O co chodzi? Co pan tu robi? I kim dla pana jest Johnny?- spytałem.
-Johnny? To nie jest żaden Johnny, tylko Duncan, mój chłopak.- odparł.
I wtedy już w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje. Jake westchnął.
-Duncan pojawił się w jednym z wywiadów z Francisem w jakiejś gazecie. Zauważyłem, że jest podobny do Johnathana. Od ojca dostałem numer i zadzwoniłem do Francisa. Jak się okazało, są razem, a gdy Francis jest w delegacji czy podróży służbowej, Duncan sprawia mu problemy, puszczając się na prawo i lewo.- wyjaśnił. Skrzywiłem się.
-Eh... moje podróże zwykle trwają długo, zazwyczaj koło dwóch, trzech miesięcy. A Dun jak zwykle kocha robić mi na złość. Prawda, kochanie?- spojrzał.
Johna... Duncan tylko spojrzał na niego naburmuszony i prychnął, odwracając głowę.
-Johnathan to moje drugie imię. Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie ,,Duncan".- dodał w ramach wyjaśnienia. Francis westchnął.
-Pozwolicie, że zostanę na otwarciu? Słyszałem, że macie niesamowitego kucharza. Chętnie to sprawdzę.- powiedział. Popatrzyłem na Jake'a z niezrozumieniem.
-Owszem, nasz kucharz przygotował na dziś przepyszne ciasta. Prawda, szefie kuchni?- spytał, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.
-Że ja?- zdziwiłem się.
-Ty jesteś kucharzem, głupku.- zaśmiał się. Francis podszedł bliżej mnie.
-A więc chętnie skosztuję, co przygotowałeś.- powiedział -A potem wrócę do domu i dam temu bachorowi kilka klapsów! Naprawdę was za niego przepraszam, jak zwykle musi mi przynosić wstyd!- dodał, spoglądając na Johnny'ego z niezadowoleniem, który tylko prychnął dumnie.
Zaśmiałem się. Johnathan wcześnie wydawał mi się typowym samcem alfa, marzeniem kobiet, a także niektórych chłopaków. Wiecie, tym, który każdej nocy ma kogoś innego w łożku. Jednak teraz wychodzi na naburmoszonego, małego homosia. Aż jestem ciekaw, jak wygląda ich związek. Ale tym może zajmę się później.
~*°*~
Całe otwarcie poszło prawie zgodnie z planem. Jake zapowiedział Francisa jako gościa specjalnego. I, o dziwo, bardzo smakowały mu moje ciasta, szczególnie szarlotka. Powiedział jednak, że muszę popracować nad dekoracjami i podaniem, żeby były, cytując, ,,piękne jak z Instagrama". Później nawet pomógł nam w sprzątaniu! A wszystko skończyło się po dwudziestej.
-Ah, pewnie jesteście zmęczeni. Nie będziemy wam już zawracać głowy. Dziękujemy za jedzenie i życzymy szczęścia z waszą ,,Sweet Candy Love".- powiedział Francis.
-Tak. Mój mały, trzymam za ciebie kciuki. Do zoba...!- mówił Johnathan i już chciał skoczyć mnie przytulić, ale Francis chwycił go w ramiona.
Co dziwne, w tym samym momencie Jake objął mnie od tyłu i przyciągnął na ,,bezpieczną odległość".
-Ugh. I jeszcze raz przepraszam za tego głąba. Do zobaczenia.- powiedział Francis i wsiedli do samochodu.
Widziałem jeszcze, jak mężczyzna daje Johnathanowi mocnego klapsa, aż ten podskoczył, chwycił się za tyłek i spojrzał na niego wrogo, rzucając jakieś przekleństwo.
-To co? Do domu?- spytałem, na co Jake kiwnął głową.
Już widziałem, że ledwo trzyma się na nogach, więc uznaliśmy, że dziś ja będę prowadził. To zabawne, że podczas jakiś spotkań Jake jest pełen energii, a gdy tylko się to skończy od razu pada mu bateria. Kiedyś gdzieś czytałem, że to jest dosyć typowe dla introwertyków i muszą sporo odpocząć po spotkaniu.
Zamknęliśmy kawiarnię i wróciliśmy do naszego mieszkania. W windzie zdążyłem już rozpiąć koszulę, więc od razu w progu rzuciłem ją gdzieś na podłogę.
-Ale to niewygodne. Jak ty możesz w tym ciągle chodzić? Eh, no nic. Cieszę się, że wszystko nam się udało. A ty pewnie jesteś już zmęczo...- zacząłem, ale przerwał mi jakiś dziwny szelest. Jake padł na kanapę w salonie, nie zdejmując koszuli.
-Ej no, nie możesz tu zasnąć.- powiedziałem, kucając obok niego. Patrzył na mnie sennie.
-No wstawa...- zacząłem, ale wtedy poczułem uchwyt z tyłu głowy.
Jake przysunął mnie bliżej siebie i... pocałował. Krótko i delikatnie.
-Dobranoc, Tony...- mruknął i zamknął oczy, a jego dłoń zjechała z mojej głowy...
Jeśli rozdział ci się podobał lub chcesz wywołać u mnie uśmiech, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Dzięki! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro