Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ miłosne wyznanie ~


Dean Winchester

Zakręciła się wokół własnej osi, opierając większość ciężaru swojego ciała na młodszym z Winchesterów. Widział, że wyszeptała coś do jego ucha, a potem oboje roześmiali się, patrząc się w sobie oczy. Muzyka zmieniła się z rytmicznej na nieco wolniejszą, a ona splotła swoje dłonie na jego szyi i ułożyła głowę na jego ramieniu. Sam nie protestował, położył dłonie na jej biodrach przymykając oczy i wsłuchując się w spokojną melodię.

Po udanym polowaniu na duchy, gdzie żaden z łowców nie stracił nawet jednej kończyny, [T.I.] namówiła braci na świętowanie. Nie była pierwsza do takich propozycji, albo w ogóle do spędzania czasu w ten sposób, ale potrzebowała chwili oddechu, potrzebowała się ładnie ubrać, pomalować, napić i zapomnieć o wszystkim. O potworach, łowcach, polowaniach, śmierci i nieodwzajemnionej miłości. Potrzebowała oddechu.

Więc, lekko pijana, wyciągnęła na parkiet młodszego z Winchesterów i nie pozwoliła mu odejść nawet na chwilę. Chciała poczuć się jak na randce. Chciała poczuć, że ktoś widzi jej starania, docenia ładny wygląd, poświęca jej całą swoją uwagę i jest nią prawdziwie zainteresowany. A Sam potrafił zrobić to wszystko, bo wiedział, ile to dla niej znaczy. Co więcej, robił to z przyjemnością, mógł nie tylko sprawić, by [T.I.] chociaż przez jeden wieczór poczuła się wyjątkowo, ale i może nawet popchnąć Deana do działania.

Dean jednak siedział przy stole, popijał piwo i wlepiał w nich spojrzenie wściekłych oczu. Wiedział, że nic ich nie łączy i nigdy łączyć nie będzie, ale nie mógł pozbyć się kłującej go w serce zazdrości, gdy widział ją, taką spokojną, zrelaksowaną, szczęśliwą... I to nie przy jego boku, a w ramionach Sama.

Piosenka skończyła się, a uśmiechnięci Sam i [T.I.] wrócili do stolika. Kobieta zabrała Deanowi butelkę z dłoni i pociągnęła z niej długi łyk. Blondyn jedynie puścił jej niewzruszone spojrzenie, splatając ręce na stole.

— Wracamy? — zapytał niby znudzonym głosem, gdzieś pod spodem chowając rozgoryczenie na tyle umiejętnie, że [T.I.] go nie wyczuła. Sam jednak nie dał się oszukać.

— Zostańmy jeszcze chwilę — zaczęła kobieta, opierając głowę na jego ramieniu. Dean zesztywniał nienaturalnie, jednak ona i tego zdawała się nie zauważyć. — Nieczęsto jestem na randce z takimi przystojniakami.

Młodszy z braci znów się roześmiał i napił piwa. Spojrzał na Deana, ten jednak wlepiał wzrok w swoje dłonie, jakby próbując przetrawić jej słowa. Ona jednak nie zwracała uwagi nawet na jego dziwne reakcje. Potrzebowała oddechu.

Kiedyś flirtowali ze sobą przy każdej okazji – przy śniadaniu, jadąc samochodem, polując. Dla obydwu z nich było to niewinne, przyjacielskie, żartobliwe. Jednak do czasu.

Od jakiegoś czasu Dean stał się dla niej dziwnie oschły. Już jej nie komplementował, nie uśmiechał się do niej ciepło, nie przytulał jej gdy coś szło nie po ich myśli, nie spędzał z nią każdej wolnej chwili. Bolało ją to, szczerze i głęboko. Nie zamierzała się jednak przed nim płaszczyć, zaczęła spędzać więcej czasu z Samem. Oglądali razem filmy (co robiła kiedyś z Deanem), słuchali muzyki (co robiła kiedyś z Deanem), czytali książki (czego z Deanem nie robiła). I mimo że bawiła się tak samo dobrze, to czuła się inaczej. Nie czuła dreszczu na swojej skórze za każdym razem, gdy ich dłonie się o siebie otarły. Nie czuła ciągłej potrzeby przebywania w jego towarzystwie. Nie czuła, że jej serce biło szybciej za każdym razem, gdy puścił jej rozbawione spojrzenie. Wszystko było nie tak jak z Deanem.

— Ja wracam. — Podniósł się w końcu z niewygodnego, drewnianego krzesła. Miał szczerze dość tamtego wieczoru. Nie przeszkadzała mu słaba muzyka, pijani ludzie, podły alkohol, ale fakt, że ona nie poświęcała mu tyle uwagi co kiedyś, że nie działał na nią jak kiedyś, że nie patrzyła na niego jak kiedyś – był druzgocący.

Sam sobie na to zapracował i wiedział o tym. Kiedyś byli nierozłączni, zarówno na polowaniach jak i przy prawie każdej innej czynności. Czy to były zakupy, czy gotowanie. Ale Dean najbardziej lubił ich wspólne przejażdżki.

Siedzieli razem w ciszy, on prowadził, powoli, spokojnie, ostrożnie. Ona wlepiała wzrok w obrazy migające za oknem, wzdychając od czasu do czasu cicho. Nie odzywali się do siebie nawet słowem, jedynie ciesząc się swoją obecnością. Nie mieli żadnego celu, nigdzie się nie spieszyli, o niczym nie myśleli. Po prostu spędzali razem czas, czując swoją ciepłą obecność i ciężar niewypowiedzianych słów.

Ale Dean się przestraszył, jak zawsze gdy w grę wchodziły uczucia, których nie znał, albo których nie chciał poznać. Nigdy nie czuł tego, co poczuł do niej i nie wiedział, jak miał sobie z tym poradzić. Zamknął się więc w sobie, jak to miał w zwyczaju i tylko Sam czasami musiał wysłuchiwać jego pijanych zwierzeń. I stwierdzić, że miał dość jego marudzenia, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem.

— Nie, zanim ze mną nie zatańczysz. — Złapała go za rękę i pociągnęła na parkiet. Deanowi zabrakło słów, więc po prostu sapnął zaskoczony. Sam jedynie uśmiechnął się i napił się piwa. Był spokojny i zadowolony.

[T.I.] splotła dłonie na karku blondyna, uśmiechając się do niego miło. Nie wiedziała co nią kierowało, może alkohol, może chęć odzyskania go takim, jakim był kiedyś, odzyskania ich wspólnych chwil i wspomnień, pomimo ryzyka, że będzie dusić się miłością do niego.

Dean ułożył niepewnie dłonie na jej biodrach. Nie słyszał nawet spokojnej melodii, wypełniającej wtedy całe pomieszczenie, w uszach szumiał mu stres i niepewność. Nie wiedział jak miał się zachować, nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić. Odchrząknął nieco, wlepiając wzrok w jej rumianą twarz. Tamtego wieczoru wyglądała zniewalająco, zresztą tak jak zawsze, gdy omiatał ją szybkim, niepewnym spojrzeniem.

Kołysała się w jego ramionach, przymykając oczy. Upajała się muzyką, wonią perfum i alkoholu, jego ciepłem i obecnością. W końcu już tak długo nie czuła na sobie dotyku jego ciepłych dłoni, umięśnionego ciała, prawie zapomniała jak smakowały jego pocałunki.

Pchana tą myślą, spojrzała w jego szeroko otwarte oczy. Zbliżyła się do jego twarzy, a widząc, że nie protestuje, złożyła na jego miękkich ustach krótki pocałunek. Tak za tym tęskniła. Tęskniła za tym, jak jego usta były suche od zimnego wiatru, ale ciepłe i miłe. Tęskniła za uczuciem, które wypełniało jej ciało od koniuszków palców bo czubek głowy, rozlewając się w środku niczym gorąca fala tęsknoty, przywiązania i przyjemności. Tęskniła za tym, jak jej serce przyśpieszało nieco rytm, ekscytując się na jakiekolwiek zbliżenie z mężczyzną, którego pokochała całym sercem.

Gdy jednak zauważyła, że Dean nie ruszył się nawet o milimetr, wlepiając w nią jedynie beznamiętne spojrzenie, cały kolor odpłynął z jej twarzy. Zabrała z niego swoje dłonie, przytulając je do klatki piersiowej. Spuściła wzrok na podłogę, a wszystko działo się tak szybko.

— Dean?

— Hm?

— Złamałeś mi serce.

Błyskawicznie zaciągnął powietrze do płuc, a widząc jej zrozpaczone spojrzenie poczuł, jak nogi pod nim mięknął. Stała przed nim, bezbronna jak nigdy, bo zraniona do samej kości. Nigdy nie widział jej takiej. Widział łzy formujące się w jej oczach, drżenie jej dłoni, bladą twarz. I to wszystko byłą jego winą.

— Wiem — podjął po długiej, ciężkiej chwili, wypełnionej ciszą i jej głębokimi oddechami. — Chciałbym być inny, żebyś mogła na mnie spojrzeć jak na miłość swojego życia, jak na kogoś, kto nigdy cie nie opuści, jak na kogoś, kto nigdy cię nie skrzywdzi. Nie jestem dobrym człowiekiem, chociaż staram się jak mogę... Ale żeby być dobrym, coś dobrego musi cię najpierw spotkać. Ty jesteś dla mnie czymś dobrym.

Podniosła na niego skonsternowane spojrzenie. Wiedziała, że ją kochał. Widziała, słyszała, czuła. Ale nie chciała dać mu satysfakcji owinięcia jej sobie wokół palca. Bowiem najgorsze, co może się zdarzyć, to gdy cały twój świat kręci się wokół Winchesterów. Jeszcze nikt nie wyszedł na tym na dobrze.

— Ale czy ty jesteś dla mnie dobry? Odcinając się ode mnie, żebyś tylko przez moment nie poczuł się gorzej. Emocjonalnie nie jesteś dojrzalszy od trzylatka. Czy ty w ogóle chcesz być szczęśliwy?

— Nie wiem... Jedyne co wiem, to że tęsknię za tobą nie widząc cię dłużej niż dzień, nie mogę przestać o tobie myśleć...

— Gadasz jak narkoman. — Prychnęła, kręcąc głową w niedowierzaniu. — Wydusisz to w końcu?

— Kocham cię.

Sam Winchester

Gdy tak na nią patrzył, ubraną w spadające z bioder spodenki i czarną bluzę z logiem jakiegoś zespołu, przygotowującą w kuchni popcorn i kołyszącą się do rytmicznego utworu, lecącego z jej telefonu, czuł się jak w domu.

Ona, zajęta swoimi sprawami, nawet nie czuła na sobie jego wzroku. Podśpiewywała pod nosem przeglądając twittera, czekając aż kukurydza w mikrofali zacznie hałasować.

Tak jak prawie co tydzień przyjechał do jej mieszkania. Tak jak prawie co tydzień mieli wybrać kolejny film z długiej listy tego, co chcieli razem obejrzeć. Tak jak prawie co tydzień przyszedł ubrany niby na luźno, jednak przygotowując się do ich spotkania przez ostatnie dwie godziny. Zmieniło się to, że chciał jej coś tamtej nocy wyznać.

Nie wiedział kim dla siebie byli. Niby przyjaciółmi, bowiem pisali do siebie z każdym problemem, nawet tym dotyczącym natury sercowej. [T.I.] uwielbiała dzwonić do niego wieczorami i opowiadać o swoim dniu, nawet jeżeli nie działo się za wiele. Uwielbiała słyszeć jego głos i cichy śmiech. Nie mogła się doczekać dni, gdy siadali razem na jej kanapie, bezwstydnie w siebie wtuleni, zatapiając się w komforcie swojej obecności.

Ale spali ze sobą, raz czy dwa. Jacy przyjaciele tak robią? A no tacy, którzy patrzą na siebie pożądliwie, wsłuchują w swoje urywane oddechy, wymieniają spragnione pocałunki, nie mogą bez siebie żyć. Właśnie takimi przyjaciółmi byli.

Więc za każdym razem, gdy przyjeżdżał do jej mieszkania, pachnący najdroższą wodą kolońską jaką miał, liczył, że znów będzie mógł skosztować jej bliskości, poczuć jej ciepłe ciało, zaplątać dłoń w jej włosach, zasmakować jej ust i dać się jej uwieść. Za każdym jednak razem brakło mu odwagi, by chociaż zacząć ten temat. Był wdzięczny, że mógł spędzać z nią te cotygodniowe wieczory, gdy leżała wtulona w jego klatkę piersiową, a on obejmował ją i mocniej przyciągał do siebie, gdy wdychał słodki zapach jej szamponu i perfum, gdy splatała ich palce, a on nie mógł myśleć już o niczym innym.

Usiadła obok niego, kładąc miskę na stole. Sięgnęła po pilot znajdujący się między nimi na łóżku, po czym puściła już wyświetlający się na telewizorze film. Sięgnęła po puchaty koc, znajdujący się na końcu kanapy, po czym okryła ich oboje i, jak to mieli w zwyczaju, bezwstydnie się w niego wtuliła.

— Co oglądamy? — zapytał cicho. Położył rękę za jej szyją a dłoń na ramieniu, koniuszkami palców wyrysowując na nim małe kółka. Musiał odwrócić swoją uwagę od jej dłoni, którą ułożyła na jego udzie i sunęła po jego spodniach, coraz wyżej w stronę paska.

Egzorcystę.

— Znowu? Oglądaliśmy to już z milion razy... Przysięgam, że nie znam nikogo bardziej monotematycznego od ciebie.

— Za to mnie kochasz, Winchester.

— Nie tylko za to.

Cisza. Oboje jakby zatrzymali się w swoich ruchach. On już nie kręcił kółeczek na jej ramieniu, a jej dłoń nie poruszała się w nieprzyzwoitym kierunku. Byli tylko oni, wciąż grający w tle Egzorcysta, liche światło nocnej lampki, znajdującej się na stoliku obok, ich ciężkie oddechy i kot [T.I.], który głośno zamiauczał, domagając się jedzenia.

— Chciałam cię tylko zaciągnąć do łóżka, a dostałam całe miłosne wyznanie — zaśmiała się, odwracając twarz w jego stronę. W jego oczach dojrzała zakłopotanie i niepewność.

[T.I.] uwielbiała Sama Winchestera i wszystko, z czym przychodził w pakiecie. Uwielbiała jego długie włosy, duże dłonie, flanelowe koszule, oddanie, poczucie humoru, szacunek, z jakim ją traktował. Uwielbiała nawet spędzanie czasu z Deanem, jeżeli to oznaczało możliwość zobaczenia się z jego bratem. I myślała, że w tym uwielbieniu będzie musiała trwać do śmierci któregoś z nich, jednak Sam tamtego wieczoru ją zaskoczył.

— Powiedz to jeszcze raz, kochanie.

— Kocham cię.

Castiel

Siedziała na jego kolanach, paląc papierosa za papierosem. Jedną ręką trzymała się jego szyi, a drugą strzepywała popiół do słoika wypełnionego do połowy wodą. Zaciągała się głęboko i wściekle, z jeszcze większa zawiścią wypuszczając z ust dym.

— Dean mówi, że nie powinnaś palić — zauważył Castiel, siedząc sztywno. Jego ręce spoczywały po obu stronach jego ciała, spotykając się z chłodem drewnianej ławki.

— Nie wkurwiaj mnie już z tym Winchesterem — odpysknęła, znów zaciągając się papierosem. Zmierzyła go jadowitym spojrzeniem, zatrzymując wzrok nieco dłużej na zmierzwionych włosach. — Jesteście wszyscy siebie warci.

[T.I.] i Dean byli podobni jak dwie krople wody i zapewne dlatego kiedyś im nie wyszło. Często kłócili się tak zajadle, że przypominali dwa, szczekające na siebie, wściekłe psy. A na koniec ich gorących kłótni nikt nie pamiętał, od czego się zaczęły. Wszyscy wiedzieli natomiast na czym się kończyły – [T.I.] wychodziła z pokoju wściekła, a za nią potulnie dreptał Castiel. Pozostawiali po sobie jedynie huk zatrzaskujących się drzwi.

— Czy ten jełop nie może chociaż raz odpuścić? — zastanawiała się na głos, po czym założyła nogę na nogę. Ułożyła dłoń na jego karku i zaczęła bawić się jego włosami. Znów zaciągnęła się papierosem, wzdychając przy tym ciężko. Cas wiedział, że już nieco się uspokoiła. — Nie byłam za ostra, prawda?

— Myślę, że część, gdzie zwyzywałaś go od jebanych kurew była lekko przesadzona — przyznał szczerze, w końcu układając dłoń na dole jej pleców. [T.I.] roześmiała się głośno, a papieros z jej dłoni prawie skończył w piachu. Nieczęsto słyszała żeby Castiel przeklinał, nawet jeżeli cytował jej nieeleganckie przezwiska w stronę starszego z Winchesterów.

[T.I.] była raczej wolnym duchem. Jeździła od polowania do polowania, zabijała kogo musiała, ratowała tego, kto na to zasłużył, piła ile mogła, spała z tym, na kogo miała ochotę. Dopóki nie poznała jego.

Dean Winchester był jej pierwszą miłością. Taki silny, władczy, ale i troskliwy. Imponował jej jak chyba nikt wcześniej. Co więcej, interesował się nią, dbał by nic jej się nie stało, mówił, że jest wyjątkowa... Ale też sypiał z innymi kobietami na prawo i lewo, co nadzwyczaj szybko otworzyło [T.I.] oczy. Byli podobni jak dwie krople wody – oboje lubili krótkie, namiętne romanse.

I zapewne dalej wpadałaby raz na jakiś czas na Winchesterów, czasem po kłótni i fali przezwisk przespałaby się z Deanem, żeby potem nie zobaczyć ani jego, ani Sama przez następne sześć miesięcy. Pojawił się jednak Castiel.

Miał swoje zasady, był potężny, lubił stawiać na swoim. [T.I.] najbardziej chyba pociągało właśnie to, że był aniołem. Nie mogła go zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Widziała, dotykała i słyszała jedynie jego naczynie. Pomagał z pewnością również fakt, że i ono było urodziwe.

Ale Castiel zawrócił jej w głowie i to w ten najgorszy sposób. Jeżeli kazałby jej wskoczyć w ogień, z pewnością zrobiłaby to bez chwili zawahania. Wiedziała jednak, że i on zrobiłby to dla niej, co nieco wyrównywało te z góry przegraną walkę.

Więc Castiel imponował jej bardziej niż Dean Winchester pomnożony razy dziesięć. I z tej dziwnej obsesji, uwielbienia i podziwu, wykluła się w niej osobliwa miłość. Miłość, która wykiełkowała na władczości, poczuciu bezpieczeństwa i równości. Miłość, która nie miała szansy umrzeć.

— Uwielbiam cię, Castiel — przyznała, wrzucając spalonego papierosa do słoiczka. Zaplotła ręce na jego szyi i złożyła kilka szybkich pocałunków na szorstkiej szczęce. Castiel złapał ją w pasie, czując jak zsuwa mu się z kolan. — Może rzeczywiście masz rację i Deanowi dostało się za mocno...

— Z pewnością nie — wtrącił w pół jej słowa, spoglądając poważnie w jej oczy. — Musisz go czasem przytemperować.

Znów roześmiała się, wtulając się mocniej w jego ciało. Tamta noc była jedną z piękniejszych, jakich doświadczył. Gdy się nie znali, nie zwracał zbytnio uwagi na nocne niebo, błyszczące gwiazdy, cykanie owadów. Ona jednak gadała o tym bez przerwy i za każdym razem, gdy spędzali ze sobą taki wieczór. Ona wtulona w jego ciało, przemarznięta do kości, otulona swądem dymu, z pustą paczką po papierosach w kieszeni. A on patrzący w niebo, przyciągając ją nieco do siebie.

— Musisz ze mną zostać na zawsze, Castiel.

— Kocham cię.

Gabriel

Otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się leniwie po pokoju. Na podłodze wciąż leżała jej czarna sukienka i jego garnitur. Przez zasłonięte żaluzje wpadało nieco porannego światła. Podniosła swój telefon, leżący na nocnej półce, chcąc sprawdzić godzinę. Urządzenie wskazywało jedenastą trzydzieści cztery

— Jak się spało? — zapytał Gabriel, obejmując ją ręką w pasie. Złożył soczysty pocałunek na jej policzku, po czym zgarnął włosy z jej szyi i tam całując ją powoli.

— Jak nigdy. — Odetchnęła rozmarzona, odkładając telefon na półkę. Odwróciła się w jego stronę, wciąż czując na swoim ciele jego ciepłe dłonie. Złączyła ich usta w słodkim pocałunku, uśmiechając się przy tym ciepło.

Gabriel zabrał ją na randkę i to nie na byle jaką. Jedna z najlepszych (i najdroższych) restauracji, w jakiej kiedykolwiek była, pozostawiła po sobie wspomnienie, z którym zostanie na zawsze. Wszystko było takie eleganckie, smaczne, nowe. Nie przeszkadzały jej małe porcje na talerzach, wyniośli kelnerzy, niewygodne buty. Liczył się on, siedzący po drugiej stronie stołu, puszczający jej zawadiackie uśmiechy i trzymający ją za dłoń w każdej możliwej chwili. Wiecznie pełna lampka wina również nie była minusem.

— Podobało ci się wczoraj?

— A za mało cię nachwaliłam? — Spojrzała rozbawiona w jego oczy, splatając dłonie na jego szyi. Poczuła jego ciepły dotyk na dole swoich pleców, wtuliła się więc w jego rozgrzane ciało.

Po randce poszli na spacer. [T.I.] ponarzekała na niewygodne buty, Gabriel więc oddał jej swoje, efektem czego kobieta kłapała w za dużych mokasynach, a on na amen załatwił jej najlepsze szpilki. I było wspaniale.

— Mogłabyś jeszcze trochę — westnchnął, wdychając woń jej perfum. Przyciągnął jej ciało jeszcze bliżej siebie, czując na swojej klatce piersiowej jej nagie ciało.

Potem poszli do hotelu. Prawdziwego, pięciogwiazdkowego hotelu. [T.I.] chłonęła każdy widok i interakcję, a Gabriel śmiał się, grzecznie za nią drepcząc.

Po wejściu do pokoju kobieta zarządziła seans Pretty Women, argumentując tę decyzję słowami Jeszcze nigdy nie oglądałam filmu o biednej kobiecie w drogim hotelu, będąc biedną dziewczyną w drogim hotelu. Gabriel nie mógł się więc nie zgodzić.

Zrobiłby dla niej wszystko, a w zasadzie to właśnie robił. Nie lubił ani zarozumiałości drogich restauracji, ani skupionych na nich oczu, których doświadczyć można w luksusowych hotelach. Uwielbiał jednak jej słodki, niewinny uśmiech. Pierwszy raz w życiu nie chciał żyć tylko dla siebie. Pragnął dzielić się z nią każdą radością i każdym smutkiem. Nie chciał jedynie jej ciała. Chciał codziennie wstawać rano z myślą, że miłość jego życia leży obok niego. Tamta noc spędzona w hotelu mogła być tego początkiem.

— Dziękuję, kochanie — wyszeptała, składając pocałunek na jego szczęce. — Naprawdę sprawiłeś mi przyjemność, nie zapomnę tego wieczoru.

— Kocham cię.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro