5. Drugi raz
01.01.2000 r.
Kolorowe światła błyszczały na nieboskłonie. Smugi barwnych świateł rozdzierały chmury. Dźwięk strzelających petard brzęczały jej w uszach. Tym razem głośne uroki nowej cywilizacji nie wprawiły ją w irytację. Z zachwytem śledziła, co rusz nowe odcienie gwiazd. Znikały one między jednym mrugnięciem oka a drugim, aby ustąpić miejsca następnym. Czerwone, fioletowe, niebieskie — mieniły niebo na wszystkie kolory tęczy.
Damroka z rozdziawionymi ustami przypatrywała się temu zjawisku. W zielonych tęczówkach odbijał się jego blask. Na zwykle markotnej twarzy odmalował się pełen zachwytu uśmiech. Niespotykany na wargach dziewczyny od pokoleń.
W jej sercu zawitał spokój. Błogie uczucie euforii zawładnęło jej zmysłami, choć sama nie wiedziała dlaczego. Patrząc na radujących się ludzi, myślami wracała do czasów beztroskiego dzieciństwa. Jednak niemal natychmiast po radosnych uczuciach nie zostało ani śladu. Ponownie ogarnął ją chłód. Oczami wspomnień dojrzała roześmianą buzię młodszej siostry. Przeszedł ją dreszcz. Ciarki niepokoju boleśnie orały jej ciało. I choć blask sztucznych ogni stał się jeszcze intensywniejszy w momencie, gdy wybiła północ, a radosne okrzyki echem rozniosły się po ulicach Gdańska, to nie wzbudzały w Animey takiego zachwytu, jak przed chwilą.
To koniec — cudze myśli atakowały jej umysł — koniec — to jedno słowo wracało jak bumerang za każdym razem, coraz pewniejsze, stanowcze. — Koniec.
Opuszki palców zapiekły Animeę. Rozejrzała się wokół. Szukała wśród zabudowań tej właściwej. Duszy, która woła o pomoc. Jej wołanie osłabło.
Damroka dobrze wiedziała, że jeszcze chwila, a nie będzie miała komu pomóc. Przecież doskonale znała to uczucie. Ten paraliżujący strach, lęk i niezrozumiałe dla Sumienia szczęście. Ich emocje były jej emocjami. Pamiętała je bardzo dobrze. Ich echo sięgało do czasów, gdzie władzę miała królowa, której pozostały tylko gorzkie łzy.
~*~
Smuga bieli wyróżniała się na tle wciąż skrzących fajerwerków i nieróżniących się od siebie bloków. To był znak. Flara błyszczała na granatowym niebie. Czyśćcowa Dusza zmrużyła oczy. Sapnęła ciężko. Czuła jak niepokój zaciska żelazną obręcz wokół jej serca.
Damroka nienawidziła tego, kim była równie mocno, jak tego, kim była za życia. Za każdym razem, gdy instynkt alarmował ją, wzywał do działania. Ona przed oczami miała twarz Wandy. Widok martwego ciała księżniczki nawiedzałby ją pewnie i w sennych koszmarach, gdyby tylko mogła zasnąć. Zamiast tego sunęła się po świecie, nieświadomie przyprawiając ludzi o zawał. Tak jak, teraz gdy skacząc z wieżowca, znalazła się tuż przed nogami bezdomnego.
Niczego nieświadomy mężczyzna zerwał się na równe nogi w poszukiwaniu sprawcy nagłego podmuchu wiatru. Jego oczy napotkały pustkę.
~*~
Martwe serce dudniło w piersi Animey. W głowie Damroki aż huczało od rozmaitych myśli. I chociaż każda z nich zasługiwała na choćby odrobinę uwagi ze strony Anioła Dusz, to ona skupiła się tylko na jednym — na człowieku, który przypomniał jej o porażce sprzed lat. Nie mogła pozwolić, aby historia zatoczyła koło. Nie teraz i nigdy później.
Zapukała w drzwi z całych sił. Uderzyła w lichą konstrukcję tak długo, dopóty nie usłyszała dźwięku przekręcającego zamka. Wtedy odskoczyła od nich jak oparzona.
Odetchnęła z ulgą, widząc przed sobą drobnych rozmiarów brunetkę. Równocześnie ogarnęła ją panika i niemoc. Słowa pociechy nie cisnęły się na usta tak, jak zawsze w takich chwilach. Zaniemówiła. Wspomnienia przeszłości — wypierane od tak dawna — na nowo zamajaczyły jej przed oczyma.
Straciła kontrolę. Już nie była Animeę, duszą, której zadaniem było wyciągnięcie dłoni w kluczowym momencie życia człowieka. Była za to nastolatką. Nie doświadczonym szczenięciem. Wciąż cierpiącym za doznane krzywdy.
Krzywdy te, wciąż jątrzyły się w jej sercu. Nie pozwoliła im się zagoić. Nie zauważyła też, kiedy dostało się zakażenie.
Jedyne co mogła zrobić to stać i patrzeć na Zofię Nowicką, widząc w niej Wandę. Wandę i kogoś jeszcze. Córka Kraka straciła swój ostry rys.
Niska szatynka patrzyła wprost na siostrę. Nawojka uśmiechnęła się łagodnie, ale i ona podzieliła los księżniczki.
W ich miejscu stała starsza kobieta. Jej pomarszczone lico, przecinała troska. Cienkie usta zdobił nikły uśmiech.
Matka zniknęła, a z nią reszta mar. Została ona i dziewczyna. Dziewczyna, której błękitne oczy nie pozostawiały złudzeń. Ona już podjęła decyzję.
— Nie rób tego — szepnęła Damroka, niemal bezgłośnie. Jej słowa otuliły dziewczynę niczym miękki szal, pełen obietnic i niespełnionych marzeń.
Zofia zamrugała gwałtownie. Niebieskie tęczówki zakryło bielmo. Twarz straciła swój śniady odcień. To wszystko trwało zaledwie chwilę, aby następnie wrócić do normy. Nowicka niemo przytaknęła na prośbę nieznajomej. Jakby będąc wciąż w letargu, nastolatka odwróciła się. Zajęła miejsce w starym fotelu i patrzyła na czarny ekran telewizora.
— Chryste — wyrwało się z ust Animey, gdy wreszcie dotarło do niej, co się właśnie stało, a właściwie co ona sama zrobiła.
— Nie, to nie on — oschły, znajomy głos sprowadził ją na ziemię.
Dębowe drzwi zamknęły się z hukiem. Drobinki tynku opadły tuż u jej stóp. Echo kroków niedoszłej samobójczyni wciąż dudniło w uszach Damroki. Drgnęła, słysząc dźwięk włączanej telewizji.
Gdzieś tam, daleko ktoś świętował nowy rok. Wiwaty. Okrzyki szczęścia wypełniały klatkę schodową. Przenikały przez ściany.
— J-ja — wydukała z trudem — nie chciałam...
~*~
Już nie znajdowali się w starej kamienicy.
Pokój Areala niewiele się zmienił przez te setki lat. Wciąż nieskazitelnie biały i wciąż prawie pusty. Wyjątkiem było eleganckie biurka oraz dwie sztuki wysłużonych foteli.
Animea nie poruszyła się. Stała. Nie ruszyła się choćby o krok. Sparaliżowana wbiła tępe spojrzenie w masywny mebel. Areal bez słowa zajął swoje miejsce. Odwzajemnił pusty wzrok Damroki. Nie spuszczał z niej oka, dopóki ta nie odwróciła się, speszona. Odchrząknął, ale nadal milczał.
To wszystko jest takie znajome — spostrzegła i ku własnemu zdumieniu, nie czuła strachu.
Areal wystukiwał rytm nieznanej jej melodii. Jego palce nerwowo uderzały o zagłówek fotela. Niezadowolony wykrzywiał twarz, w co nowym grymasie. Stopa niespokojnie gibała się w tę i w tamtą. A rozeźlony jak nigdy przyjaciel zmieniał co chwilę pozycję, nie mogąc znaleźć tej idealnej. Fotel skrzypiał nieprzyjemnie za każdym razem gdy opiekun tylko delikatnie się poruszył.
Zdawał się nawet nie zauważyć Animey, która to z dużą dozą nieufności w końcu zajęła miejsce naprzeciw niego. Sprawiał wrażenie nieobecnego, nieświadomego jej obecności, jakby jej pojawienie się tutaj wcale nie było jego zasługą.
Niezrozumiałe dla Anioła Dusz słowa opuściły usta opiekuna. Nagle zrzucił z blatu kałamarz. Damroka podskoczyła przerażona. Przedmiot roztrzaskał się na drobne kawałeczki. Dziewczyna pisnęła. Ciemna ciecz spłynęła po misternie zdobionych bokach hebanowego blatu. Grafitowe krople plamiły białą posadzkę. Ciche kapanie wypełniało pomieszczenie.
— To było niezamierzone — zaczęła ostrożnie. — Wiem, że...
— To nie ma znaczenia! — wrzasnął. — To nie ma znaczenia — powtórzył znacznie ciszej. — Nie ma. — Przetarł dłonią zmęczoną twarz. — Zrobiłaś to. Pogwałciłaś prastare zasady. Pozbawiłaś tej dziewczyny wolnej woli! Zdecydowałaś za nią. Tak nie wolno — mówił z głębokim przejęciem, a ona słuchała. — Po to są zasady, aby ich przestrzegać. To one chronią wszechświat przed zagładą — z każdym wypowiedzianym słowem Anioł mówił coraz szybciej. Zrozumienie tego potoku zakrawało na niemożliwe i tylko znajomość tych prastarych zasad pozwoliła Damroce wyłapać jakikolwiek sens tej litanii. — A myślałem...— westchnął ciężko i machnął dłonią, zniechęcony.
Nastała cisza. Żadne z nich nie było już skore do rozmów. Damroka milczała, analizując niedawny monolog przyjaciela. Potem Areal zniknął, zostawiając swoją podopieczną całkiem samą.
~*~
To koniec — pomyślała bez żalu. — Tyle lat to trwa. To koniec.
Damroka pierwszy raz od bardzo dawna pozwoliła sobie na sentymenty. Wbrew pozorom Sumienie wykonywało swoje obowiązki skrupulatnie, nie myśląc często o przeszłości. Ale bywały takie chwile, kiedy rola Anioła Dusz, odchodziła w cień. Areal nie mógł jej winić za... za to, że jeszcze zostało z niej, choć odrobina człowieka. Przecież nie była bezkształtną masą bez twarzy. Prawda?
Nie żałowała, ale bać się? Owszem, bała się. Bała się, że jej ciało rozpłynie się i poniesie je wiatr, a z niej zostanie tylko czerń. Nie chciała tak skończyć.
— Dlaczego?
Damroka drgnęła. Rękoma ciaśniej objęła uda. Podbródek oparła o kolana. Z ociąganiem spojrzała na swojego opiekuna. Nie był zły, już nie. Na jego twarzy gościło opanowanie. Błękit jego oczu przypominał teraz pochmurne niebo. Patrząca na niego Animea, przy nim wyglądała, jak małe dziecko. Małe, wystraszone, dziecko. Biała sukienka kontrastowała z miedzianymi lokami. Szmaragd tęczówek wyrażał skruchę, ale nie żal.
— Dlaczego nie żałujesz? — powtórzył, tym razem rozwijając swoje pytanie. — Postąpiłaś źle, wiesz o tym? Dura lex, sed lex. [1] — echo jego słów odbiło się od białych ścian.
Animea skurczyła się w sobie. Lęk targał jej duszą. Już nie przypominała tej niepokornej duszyczki, co lata temu siedziała na wysłużonym fotelu, antyku historii. Zbyt wiele widziała. Za dużo wiedziała. Rozumiała więcej, niż powinna i niż by chciała.
— Ona mogła zginąć — wyszeptała nieśmiało.
— I? — Anioł uniósł w zdziwieniu brew.
Nie poznaję go.
— Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare [2]. Wiesz, co to znaczy?
— Człowiek — zmarszczyła ciemne brwi, niepewnie spoglądając w jego kierunku — błądzący jest głupi?
— Nie — pokręcił przecząco głową, a na jego ustach zamigotał słaby uśmiech rozbawienia.— „Każdy człowiek może zbłądzić, uparcie w błędzie trwa tylko głupi". Co to znaczy? — zapytał i nie czekając na jej odpowiedź, powiedział. — Popełniamy błędy, po to, aby ich nie powtarzać. — Oparł się o bok swojego biurka, nie spuszczając wzroku z niewiele rozumiejącej z tego Damroki. — Ze starego błędu nie wyciągniesz nowych nauk.
— My... wy też?
— Tak, my — potwierdził. Na twarzy Areala zamigotał cień niepewności. — Miałem kiedyś przyjaciela — zaczął z pewnym oporem. — i...
— Co się z nim stało? — zapytała, wyczuwając w jego głosie nutę smutku.
Rytmiczne stukanie palców Cheruba zastąpiło ciążącą ciszę.
— Nic dobrego, ale sęk w tym, Damroko, że bardzo mi go przypominasz. Nie idź w jego ślady, dla każdego jest nadzieja.
Damroka zamrugała gwałtownie na te słowa, wzdrygając się mimowolnie. W milczeniu analizowało to, co usłyszała.
— I to tyle? — spytała, nie dowierzając.
— A czego oczekiwałaś? — Wyraźnie rozbawiony Areal zerknął na nią z na wpół przymkniętych powiek. — Ognia piekielnego i garnca smoły?
Słysząc jego śmiech, Damrokę uderzyło inne spostrzeżenie, Areal jest jak pogoda.
— Nie, ale — zaczęła, próbując nieporadnie się obronić, choć w rzeczywistości właśnie taki obraz kary widziała oczyma wyobraźni.
— Nie boi się głupiec — rzekł nagle, poważniejąc — i tylko głupiec nie potrafi go kontrolować. Ale drugiej szansy nie będzie.
~*~
[1] Dura lex, sed lex. — Twarde prawo, ale prawo.
[2] „Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare"— Każdy człowiek może zbłądzić, a uparcie trwać przy błędzie tylko głupi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro