3. Pytania o przeszłość
1800 rok
Lawirowała wzdłuż krętych uliczek. Wąskie ścieżki prowadziły ją do ponurych miejsc. Czym głębiej zaszywała się w jądro miasta, tym aura niepokoju ciaśniej oplatała ubogie budynki. Już dawno minęła pałace ociekające złotem. Piękne panie w dostojnych sukniach były echem przeszłości.
Tej części, która znajdowała się na uboczu, brakowało przepychu i splendoru, jakie szło spotkać w centrum miasta. Znikły bulwary i piękne kwiaty w porcelanowych donicach.
I to wszystko. Od biedy do bogactwa. Pokraczne budowle i majestatyczne gmachy. Całość. Budziła ona w Damroce znajome odczucia.
Zdawało jej się, że kiedyś tu była. Była albo widziała. Wspomnienia sprzed lat rodziły się na nowo, lecz nie były już takie same. Chciała wyciągnąć dłoń. Uchwycić je. One jednak straciły swoje barwy. Kontury nikły, połykane przez ciemność.
Jednak uczucie to było ulotne. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na posępne mury. Nie było w nich nic znajomego. Nie budziły w niej żadnych doznań, zwłaszcza tych radosnych. Jedyne co czuła to pustkę.
Tereny, które w latach jej istnienia były porośnięte soczyście zieloną trawą, stały się ubitą ziemią z rzadka przysypaną kamieniami. Chaty ze słomy zamieniono na piętrzące się do nieba budynki.
Damroka pamiętała, jak z siostrą bawiła się pod płaczącą wierzbą. Teraz dostojne drzewo ustąpiło miejsca szewcowi i jego zakładowi. Niewielkich rozmiarów obiekt stał niewzruszony mimo jej jawnej niechęci. Wypięła buńczucznie piegowate poliki. Zielone tęczówki smagały kamienny krajobraz z obrzydzeniem.
Początkowa fascynacja, oniemienie, jakie malowało się w oczach Animey, nikło z każdym nowym zauważonym lokalem bądź inną gospodą. Oczyma wyobraźni dziewczyna widziała swój pierwotny dom, wciąż żywy w jej sercu, ale nie tu.
Nie te przekupki krzyczące na siebie nawzajem na targu. Nie te damy. Ubrane w lubieżne stroje w jaskrawych barwach. Skąpe odzienia z trudem zakrywały ponętne kształty kobiet. Uśmiechały się one szeroko, śląc zalotne spojrzenia w stronę adoratorów. Towarzyszący im dżentelmeni swoim odzieniem nie przystawali do partnerek. Nie pasowali również tu. Biedniejsza część miasta zdecydowanie nie była ich domem. Rozmarzonymi spojrzeniami wodzili po ciałach kobiet. Dłonie pchali pod cienkie warstwy materiału, mimo gorszących spojrzeń gawiedzi. Woń tanich trunków raniła nozdrza przechodniów. A kilka takich par przeszło tuż obok Anioła Dusz.
Wolałabym tego nie widzieć — gorzka nuta pobrzmiewała w jej myślach.
Gdy odprowadziła już rozchichotane pary posępnym spojrzeniem, pożałowała przybycia do rodzinnego miasta.
~*~
Podążając wydeptaną dróżką, dostrzegła ciemną postać. Przystanęła. Zmrużyła złowrogo oczy, lecz pokraczny cień szybko zniknął z jej pola widzenia. Ruszyła niepewnie naprzód, wciąż rozglądając się uważnie dookoła.
Gdzie to coś jest?
Choć nikogo nie widziała, to nadal czuła.
Gdzie jesteś?
Powietrze stało się cięższe. Słońce świeciło intensywnie, ale mimo to zimno zagościło w alejce. Zapach siarki zajął miejsce mdlącej woni alkoholu.
Nie cierpię ich.
Wytężyła wszystkie zmysły w poszukiwaniu tego złego, ale jego już nie było. Sumienie westchnęło. Jej również nikt nie potrzebował. Ogarnęła ją ulga podszyta strachem i dozą niepewności.
Zmarszczyła ciemne brwi w głębokim zamyśleniu. Rozejrzała się w poszukiwaniu swojego celu, lecz jedyne co dostrzegły jej oczy to chłopca. Poruszał się między mieszczanami, z o wiele większą precyzją i zwinnością niż ona. Był szybki, ale nieuważny.
Dłoń chłopczyka zanurzyła się w połach wytwornego płaszcza jakiegoś mężczyzny. Ten w mig oderwał wzrok od mijającej go dziewki. Złapał małego złodzieja za nadgarstek, wykręcając kończynę. Animea skrzywiła się na ten gest. Chłopaczyna wrzasnął z bólu. Wychudzona buzia zaróżowiła się, stając się niemal sina. Wierzgał krótkimi nóżkami, próbując kopnąć swojego oprawcę.
— Puszczaj! — krzyczał piskliwie. — Puszczał mnie!
— Puść go. Proszę.
Szlachcic, jak i złodziejaszek spojrzeli w kierunku młodej kobiety. Mężczyzna, wysoki brunet rozwarł szeroko usta i niemal jęknął w zachwycie, gdy napotkał intensywnie zielone tęczówki. Zanurzając się w ich głębi, całkowicie roztargniony rozluźnił żelazny uchwyt. Młodociany przestępca szybko skorzystał z nadarzającej się okazji. Biegł, aż się za nim kurzyło i o mało nie zgubił przy tym schodzonych trzewików.
— Ej! — zaprotestował arystokrata w ostatniej chwili, tłumiąc soczyste przekleństwo, cisnące się na usta.
Ruszył za chłopcem, jednak szybko porzucił ten pomysł. Szare, małe oczka utkwił w młodej kobiecie. Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu, ukazując tym samym ubytki w uzębieniu.
— Jak masz na imię?
Pytanie trafiło w próżnię. Jedyne, na co natrafiło jego spojrzenie to krzywy wzrok zgarbionej staruszki.
~*~
— Czemu go gonisz?
— Nie gonię! — zaprotestowała natychmiast, zatrzymując się gwałtownie na widok znajomej twarzy. — Tylko ten chłopiec... — zaczęła, urywając w połowie. Jedyne tłumaczenie, jakie przyszło jej do głowy, było zbyt śmieszne, żeby powiedzieć je na głos.
Areal spojrzał w kierunku, gdzie zniknęło dziecko. Wzruszył z nonszalancją ramionami, odbijając się od ściany. Jego oblicze było niewzruszone. Błękitne oczy prześlizgnęły się po sylwetce Animey, po czym westchnął ciężko, podpierając się pod boki. Niebieskie oczy były nieprzeniknione.
— To problem jego Stróża — rzekł beznamiętnym tonem. — Nie mój, a już na pewno nie twój. — Wyciągnął w jej kierunku dłoń, wyraźnie akcentując ostatnie dwa słowa. — A teraz chodź. — Machnął na nią ręką w ponaglającym geście. — Anioły Dusz nie powinny wracać do miejsca swojej śmierci.
Damroka zamrugała gwałtownie na te mimochodem wypowiedziane słowa. Słowa, których usłyszeć się nie spodziewała.
Znajdowali się w ślepej uliczce. Smród unoszący się w powietrzu był wręcz bolesny. Przenikająca kamienne ściany wilgoć, przesiąkła również białą sukienkę dziewczyny. Dookoła walały się śmieci. Dziwne odgłosy roznosiły się echem po całej ulicy, przyprawiając o ciarki zgorszenia okolicznych mieszkańców.
— T-to tu? — wydukała z trudem, nie mogąc na nic więcej się zdobyć. — W roztargnieniu wodziła oczami po wątpliwej jakości zabudowaniach. — To tutaj, tak? — zapytała, chcąc się upewnić. — To tu? Powiedz! — krzyknęła. Chciała to usłyszeć, po prostu musiała wiedzieć. — Tutaj?
— Świat się zmienia nie od dziś — odparł z chłodną rezerwą. — Gdybyś wiedziała, jak bardzo zmieniła się Palestyna od czasu przybycia Ludu Wybranego i jak zmieni... — Gwizdnął z udawanym podziwem. — To dopiero horrendum [1].
— Nie o to pytałam! — żachnęła się, dławiąc własnym żalem i tak nie była do końca pewna, o czym Anioł mówi. — Muszę wiedzieć. Odpowiedz! — błagała rozpaczliwie, ale opiekun zdawał się tego nie słyszeć.
— Za nim pierwsi ludzie zbuntowali się przeciw Bogu. Wszystko wyglądało inaczej, Bogusławo.
Gniew na kilka krótkich sekund ustał. Damroka posłała mu zaskoczone spojrzenie. Szmaragdowe tęczówki wyrażały szczere zdziwienie, a to mu wystarczało. Majaczyła w nich również lekka irytacja, na którą niebiańska istota była już ślepa.
— Żywot był stateczny — kontynuował, zadowolony z jej atencji — i trwały aż zaczęło się zmieniać. A teraz tempora mutantur et nos mutamur in illis [2].
— Dlaczego mi to mówisz? Nie o to pytam — rzekła rozdrażniona. Niewiele rozumiała z łaciny, a niewiedza tylko podsycała drzemiącą w niej złość.
— Ponieważ nawet my musieliśmy zaakceptować zmienny bieg czasu. Pogodzić się z losem, jaki nam przypisano. A ci... którzy tego nie potrafili — zamilkł nagle.
Spojrzał w niebo. Burzowe chmury pojawiały się na nieboskłonie. Słońce chyliło się ku zachodowi. Pierwsze krople spłynęły na ziemię.
— Marnie skończyli — dokończył z ponuro. — Nie chcesz tak skończyć, Damroko. — Spojrzał na swoją podopieczną. — Nie szukaj odpowiedzi na pytania, których nie masz prawa zadać. Odpuść. Inaczej nigdy nie przekroczysz Niebiańskich Wrót.
Animea drgnęła nieznacznie. Słowa Anioła poruszyły czułą strunę. Rozumiała, co tak usilnie próbował jej przekazać. Jednak nie chciała go słuchać. Nie mogła sobie pozwolić, by w nie uwierzyć. Areal mówił pięknie. Jego mowy zawsze były przesiąknięte przestrogą, ale pachniały również nadzieją. Ale jej własne sumienie nie mogło dopuścić jej do siebie. Nie mogła powtórzyć błędu sprzed lat. Już płaciła za winy miłości i naiwności. Nie zamierza jednak po raz kolejny dać się oszukać.
Ale wypije ten kielich, lecz nigdy nie pogodzi się z własnymi grzechami. Pogodzenie się z nimi były dla niej równoznaczne, co ponowne zatopienie srebrnego ostrza w ciele młodszej siostry.
— To o czym mówisz to poddanie się — zaczęła, odrywając oczy od posępnego oblicza Areala. — Spojrzenie w twarz złu i przystanie na jego warunki. Już raz tak zrobiłam — mówiła drżącym głosem, nie patrząc na swojego opiekuna. —- Pozwoliłam, aby pragnienia Żegoty stały się moimi. Zaufałam mu. I co? — pytanie zawisło ciężko w powietrzu. Damroka wpatrywała się w ziemię. To krótkie zapytanie dzwoniło jej w uszach. — Snuję się po świecie nie do końca żywa i martwa. Żyję w religii, która nawet nie jest moja, więc nie powiadaj mi o rzeczach, o których nie masz pojęcia.
Ostra nuta w głosie Damroki sprawiła, że Anioł podniósł wzrok na swoją podopieczną. W błękitnych tęczówkach tańczyło rozbawienie... i coś jeszcze. Ich barwa ściemniała. Czarne źrenice niemal pokryły ich niebieski odcień.
— Mylisz miłość z przebaczeniem — odpowiedział sucho po chwili namysłu. — Accipere praestat quam inferre iniuriam [3].
— Z przebaczeniem? — prychnęła. — Sam nie wiesz, co mówisz — burknęła oburzona.
Pierwszy raz od setek lat zdobyła się na tak jawny okaz braku szacunku. Skróciła więź, jaka ich łączyła, a sądząc po minie Anioła — zachowanie jego podopiecznej nie było mu w smak. Gdy tylko to zrozumiała, drgnęła. Nagle poczuła się nieswojo. Jej przeszłość przestawała mieć znaczenie.
Zajęła miejsce na nisko osadzonym podokienniku [4]. Areal wstał z kamiennego muru. Niespokojnym krokiem przechadzał się po niewielkim odcinku dróżki. Dłonie złożył za plecami. Zgarbił się. Czarne pukle przysłoniły pół twarzy.
Damroka nigdy do końca nie potrafiła zrozumieć przyjaciela. Inne Czyśćcowe Dusze samodzielnie wykonywały swoją posługę. Ratowały istność [5] przed upadkiem, same przybliżając się do nieba. Z nią tak nie było.
Areal stał się niemalże jej cieniem. A ona sama... nigdy, tak naprawdę nie czuła się bliżej nieba. Dalej? Owszem. Ale bliżej? Nie.
Stała w miejscu. I jedynie rozmowa z opiekunem wszystkich Sumień przybliżała ją do tego nieosiągalnego celu. A był to cel, którego pewna nie była. Nigdy jednak o tym nie myślała. Aż do, teraz kiedy Cherub chodził od jednego końca uliczki do drugiego.
Coś ukrywasz — przemknęło jej przez myśl, gdy tak śledziła każdy jego krok.
W ten Anioł na nią spojrzał. W błękitnych oczach lśniły łzy. Na pociągłej twarzy ból kreślił ostre rysy.
Tu wcale nie chodzi o mnie — kolejna światła myśl nawiedziła jej umysł, a za nią następna. — I tak mi tego nie powie. — W tym zdaniu dźwięczała zazdrość, ale i coś jeszcze. Tej powstałej emocji Animea nie potrafiła odszyfrować.
— Areal — odezwała się z wahaniem.
Tę dozę niepewności, jaka nią szargała, zakopała głęboko. Tylko że na dnie gdzie znajdowały się wszelkie strachy, emocje tak proste wręcz pierwotne — brakowało powoli miejsca. I też o tej przekornej myśli szybko zapomniała. Za to skupiła się na swoim zadaniu, zamierzeniu, jakie przywiodło ją na ojczystą ziemię.
— A co z moim ciałem?
~*~
— Zdajesz sobie sprawę, że nie powinno nas... — zawahał się w gorączkowej panice. — Nie! Ciebie nie powinno tu być.
Podparł się pod boki. Marsowy wyraz zagościł na jego przystojnym obliczu. Był wściekły, ale i zdziwiony. Cherub nie rozumiał, dlaczego się na to zgodził.
— Alii sementem faciunt, alii metunt [6]. — wymruczał zjadliwie słowa, których treść Damroka rozumiała w mniej niż w połowie.
— Zdaję — przyznała bez ogródek, puszczając mimo uszu resztę jego przestróg — ale jesteśmy. — Zielone oczy prześlizgnęły się po gąszczu roślin, a brwi zmarszczyły w zamyśleniu. — A gdzie tak właściwie?
— To są Racławice [7], a raczej były. Sześć lat temu miała tu miejsce bitwa — zaczął, a emocje przejmowały górę nad Aniołem.
Ekscytacja zawładnęła jego członkami. Nie mógł ustać w miejscu, kiedy to Damroka stała wyprostowana jak struna. Żywo gestykulował, zahaczając rękawem jedwabnej koszuli o wystającą gałąź. Nawet tego nie zauważył. Areal zerknął na swoją towarzyszkę.
— I dotąd tego nie odbudowano — dodał już z mniejszym entuzjazmem. — Niegdyś — stuknął obcasem buta w błotnisty grunt — stała tu piekarnia, a tam...
— Chyba nie chcę znać już więcej szczegółów — przerwała mu gwałtownie, gdy palcem wskazał na szkielet drewnianej chaty.
— To bardzo dobrze się składa — przytaknął ochoczo, tonem jakby coś nagle sobie przypomniał.
Nerwowo podrygiwał w miejscu. Krzywił się za każdym razem, gdy ziemia chlupała nieprzyjemnie pod jego stopami. Nagłe resztki entuzjazmu zniknęły z oczu Anioła tak szybko, jak się pojawiły.
— Nie powinno cię tu być — nuta irytacji wyrwała się przed szereg słów, które miały brzmieć spokojnie, opanowanie.
— A to dlaczego? — Zatrzymała się, gdy Areal ruszył żwawo do przodu. — Ciągle gadasz, ale nigdy nie mówisz nic konkretnego — poskarżyła się. — I wiesz co...
Zamarła w bezruchu. Skamieniała bezrefleksyjnie patrząc w dal. Zdawało się jej, że widzi cień chłopca. Nie. Była niemal pewna. Echo głosu Areala odbiło się od dziewczyny, w ogóle do niej nie docierając. Jej wnętrzem owładnęły dźwięki tak stare i odległe, że już zdążyła zapomnieć ich brzmienia. Wymazała je z pamięci.
Migawki wspomnień nawiedzały ją na jawie. Czuła słodki zapach malin. Dotyk słońca na gołej skórze. Woń potraw, jakie wtedy jadała. Jak żywe wyrosły przed nią bujne krzewy jagód. Zgliszcza wojny ustąpiły miejsca niewielkim chatką, przykrytym słomianą strzechą. Otaczał ją śpiew ptaków, a nie pogłos niespokojnego miasta, nad którym widmo wojny zawisło w pełnym napięcia oczekiwaniu. Pod gołymi stopami czuła morski strumyk, a nie szorstkie liście pokrzyw.
Wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, gdy w tym sielskim krajobrazie dostrzegła coś jeszcze. Nieruchomą postać, która płynęła wraz z nurtem rzeki. Krzyk ugrzązł jej na ustach, gdy dostrzegła lico tej osoby.
Wyłupiaste, zielone oczy tępo patrzyły w niebo. Krew zabarwiła materiał białej sukni, na wpół rozdartej. Rozcięcie było głębokie, ukazywało ranę zadaną tępym ostrzem i skrawek jędrnej piersi. Truchło płynęło swobodnie z nurtem rzeki. Rozkładało się powoli. Ramiona niegdyś usłane mnóstwem piegów teraz wyglądały jak dziurawy szal. Intensywnie miedziane włosy, dłuższe niż kiedykolwiek teraz muskały nieśmiało gładkie kamienie.
Nie pochowano mnie. Nie pochowano. Nie spalono. Odmówiono ognia... [8]
Miraż stał się jedynie przykrym wspomnieniem. Zniknął tak nagle, jak się pojawił. Ona zaś znowu stała w miejscu, gdzie niegdyś toczyło się życie.
— Dlatego nie chciałem, abyś to widziała — usłyszała za plecami ponury głos przyjaciela. — Accusare nemo se debet. [9] — A teraz chodź — splótł ich palce, ścisnął mocniej drżąca dłoń. Odciągnął ją z dala od miejsca pochówku — nim ktoś się zorientuje.
— A-a chłopiec? — zapytała głucho, wciąż będąc pod wpływem ciężkiego szoku.
— Nasiono przeszłości.
~*~
[1] Horrendum — rzecz budząca strach, obrzydzenie.
[2] „Tempora mutantur et nos mutamur in illis" — Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi.
[3] „Accipere praestat quam inferre iniuriam". — Lepiej cierpieć niż wyrządzić krzywdę.
[4] Podokiennik — Parapet.
[5] Istność — Określenie, którego używano dawniej. Znaczy tyle, co byt, egzystencja, istnienie itp.
[6] „Alii sementem faciunt, alii meteunt" — Kto inny sieje, kto inny zbiera.
[7] Racławice — Mowa o bitwie pod Racławicami w 1794 roku, 4 kwietnia. Do starcia doszło pod dowództwem Tadeusza Kościuszki. Strona Polska walczyła z Imperium Rosyjskim, a nimi dowodził Aleksander Tormasowa. Bitwę zwyciężyła Polska.
[8] „Nie pochowano mnie. Nie pochowano. Nie spalono. Odmówiono ognia..." — Słowianie w ramach pochówku palili ciała zmarłych, co miało zapobiec przemiany w złe duchy.
[9] „Accusare nemo se debet" — Nikt nie musi oskarżać siebie samego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro