Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci, czyli: szaleństwo

            Była dopiero dziewiąta rano, a słońce już grzało niemiłosiernie. Lato tego roku, pełne było czystego nieba i wysokich temperatur. Lucy znużonym wzrokiem obserwowała drogę przed sobą. Jej stary Chevy Blazer sunął, mrucząc miarowo silnikiem. 
Dziewczyna przetarła oczy palcami. Spała prawie dziewięć godzin, ale czuła się całkowicie wyczerpana. 
Myślami ciągle wracała do swojego snu. Był taki niesamowicie rzeczywisty! Sprawiał, że nie mogła przestać rozpamiętywać każdej chwili. Od erupcji kolorów, po brutalną walkę na parkingu. Nie miała pojęcia, kim był czarnowłosy chłopak, który uratował ją od szponów potwora, ale słowa ostrzeżenia, które wypowiedział, tłukły się pod jej czaszką, nie pozwalając się skupić. A przecież dzisiaj był ważny dzień: panna Mertens obiecała pomóc Lucy w wypełnieniu aplikacji o stypendium. Dziewczyna wiedziała, że musi być uważna, mimo to nadal myślała o swoim śnie. Przerażał ją i fascynował zarazem.

            Droga do szkoły upłynęła w ciszy. Lucy zazwyczaj słuchała muzyki, prowadząc samochód, ale dzisiaj nie mogła znaleźć kawałka, który pasowałby do jej humoru. Zirytowana wyłączyła radio i zatopiona w myślach omal nie wjechała w policyjny radiowóz, stojący na parkingu przed szkołą. Zahamowała gwałtownie, zaskoczona widokiem. Oprócz tego, w który prawie uderzyła, stały tam jeszcze kolejne dwa, ustawione rzędem. 

           Parking leżał poza terenem placówki. Ściany budynków pomalowane były na różne kolory, odpowiadające przeznaczeniu danej części. W ten prosty sposób nietrudno było nowym uczniom znaleźć, to czego szukali a poza tym, plan zawsze ułożony był w ten sposób, że starsze roczniki zajmowały najwyższe piętra. Ponoć miało to kształtować w uczniach ambicje, ale dla Lucy świadczyło jedynie o wyścigu szczurów, w którym wszyscy brali udział. W ten, czy inny sposób. 
Dziewczyna wysiadła z samochodu i z torbą na ramieniu, ruszyła w stronę szkoły. Po drodze kiwała głową znajomym oraz ignorowała pożądliwe spojrzenia chłopaków, jak również zazdrosne szepty ich dziewczyn. 
Już dawno nauczyła się, że przepraszanie za to, jak się wygląda, nie ma większego sensu, bo ktoś zawsze będzie zazdrosny. Dziewczyna nie przejmowała się opinią, którą wystawiały jej "koleżanki", bo znała swoją wartość i ludzie gadanie, nie mogło tego zmienić.

          Im bliżej szkoły, tym uczniów było więcej: niby nic nowego, ale tym razem było inaczej. Zamiast śmiać się i podążać porannym krokiem w stronę budynków, wszyscy stali na trawniku, rozmawiając o czymś z ożywieniem.
Lucy rozejrzała się, szukając Catherine, z którą była umówiona na pierwsze zajęcia. Dostrzegła ją chwilę potem. Zielone włosy koleżanki, mocno kontrastowały z czarnym ubiorem i wyrazistym makijażem. Do tego wyróżniała się wzrostem, bo większość dziewczyn, w tym Lucy, sięgało jej do ramion.
Cat stała z grupką uczniów, wśród których czarnowłosa rozpoznała kilka znajomych twarzy. Szkoła była ogromna, uczęszczało do niej prawie pięć tysięcy nastolatków i nawet wśród najstarszych klas nietrudno było natknąć się na kogoś nieznajomego.


— Cześć Luc — przywitała się zielonowłosa, widząc koleżankę.


— Co się dzieje, czemu wszyscy zbierają się przed szkołą?


Cat zrobiła zaskoczoną minę, posyłając Lucy spojrzenie spod zmarszczonych brwi.


— Jaja sobie robisz? Trąbią o tym w radiu i na portalach od samego rana.


— Przecież jest rano — rzuciła czarnowłosa z irytacją. Widząc minę Catherine, machnęła ręką i dodała. — Wybacz, bardzo źle spałam i nie ogarniam. Możesz i powiedzieć, o co chodzi?


         Koleżanka miała właśnie się odezwać, ale przerwał jej niski chłopak, który pożerał Lucy wzrokiem zza szkieł okularów. Miał na imię Jason i kochał się w niej od drugiej klasy. Wszyscy o tym wiedzieli. Na początku było to miłe, ale upór adoratora z czasem stał się męczący.



— Mój tata pracuje w policji i powiedział mi, że znaleziono masę krwi na skate parku, no i są ślady walki. Pewnie teraz zabezpieczają ślady i szukają ofiary... Albo ofiar — powiedział, widząc skonsternowane miny uczniów.




         Lucy zamarła. Jason nadal coś mówił, ale nie słuchała. Przed oczami miała tylko ciemnowłosego chłopaka, błysk noża i krew buchającą z rany na szyi. Nie mogła pozbyć się tego obrazu z pamięci i dopiero po chwili zrozumiała, że Cat coś do niej mówi.


— Lucy, wszystko ok? Strasznie zbladłaś.



        Lucy pokręciła głową, starając się nadać swojej twarzy normalny wyraz. Przecież nie mogła im powiedzieć o swoim śnie, bo wszyscy uznaliby ją za wariatkę, a wiedziała, że dom, w którym mieszkała razem z bratem, od lat miał opinię nawiedzonego. Poza tym ktoś mógł powiedzieć o tym policji, a to była ostatnia rzecz, jakiej Lucy by chciała.



— Tak, tak, wybacz. Zjadłam coś wczoraj i źle się czuje od samego rana. No a teraz wyobraziłam sobie całą tę krew. Zrobiło mi się niedobrze.



— Mój tata jest niedaleko, mogę po niego iść, jeśli źle się czujesz — powiedział Jason, robiąc przy tym minę, jakby chciał rzec coś jeszcze, ale się powstrzymał.



— Nie trzeba, dzięki — odparła czarnowłosa, uśmiechając się lekko, na co twarz chłopaka zapłonęła rumieńcem. — Wiadomo coś więcej, czy tylko znaleźli krew? — Dodała Lucy, siląc się na spokojny ton.



— Na razie nic. Podobno krwi była cała masa, kto wie, co tam się stało?



       Lucy kiwnęła głową, ponownie dziękując Jasonowi i rozejrzała się po trawniku. Uczniów było coraz więcej. Spokojny szum, jaki przywitał ją zaraz po przyjeździe, powoli przeradzał się w harmider. W powietrzu latały przekleństwa i śmiech, Ktoś nawet był na tyle głupi, by zapalić papierosa. Lucy widziała tylko dwoje nauczycieli: pana Ricsa, trenera i Neala Turbota, który nauczał chemii. Oboje stali blisko wejścia, broniąc dostępu przed ciekawskimi, którzy próbowali dostać się do środka. Napięcie niemalże czuć było w powietrzu. 
Na zachodnim niebie pojawiły się pierwsze chmury, pchane coraz mocniejszym wiatrem znad oceanu. Dawało to przyjemny chłodek, który osłabiał nieco palącą moc promieni słonecznych. 


       Minęło kolejne trzydzieści minut, zanim pojawili się pierwsi policjanci, którzy wyszli wraz z dyrektorką panią Richmond. Kilku z nich nosiło niebieskie fartuchy, co skłoniło Jasona do wyjaśnień, że byli to technicy policyjni, choć Lucy domyśliła się tego od razu. Chłopak usilnie starał się zwrócić na siebie jej uwagę, rzucając słabymi żartami i ciągle strzelając oczami za dziewczyną. Znosiła to z łagodnym uśmiechem, za którym kryła się prawdziwa gonitwa myśli. 
Lucy była pewna jednego: musiała zobaczyć miejsce, które badali policjanci. Musiała przekonać się, czy nie oszalała. Jeśli zobaczy ślady po pazurach na murze, wtedy będzie musiała zmierzyć się, z tym że istnieje coś więcej pod płaszczem rzeczywistości. Nie miała innego wyjścia. Przecież nie mogła iść z tym na policję... Co by im powiedziała? "Przepraszam, ale krew, którą badaliście wyciekła z potwora o ostrych pazurach i przerażających zębach. Aha, zapomniałam dodać, widziałam to wszystko we śnie, kiedy tylko przyleciałam na miejsce"

        Lucy pokręciła głową mimowolnie, wiedząc, że nie uniknie wizyty na placu. Kiedy podniosła wzrok, napotkała pytające spojrzenie Cat, rzucone spod zmarszczonych brwi.



— Na pewno wszystko gra? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — powiedziała Catherine, sprawiając, że oczy całej grupy ponownie skupiły się na dziewczynie.



— Pewnie, po prostu nadal źle się czuje, a ta cała sytuacja wcale nie pomaga.



— Nie wiedziałem, że jesteś taka bojaźliwa — rzucił Jason, prostując się na całą swoją mizerną wysokość. — Jeśli chcesz, odprowadzę cię po szkole do domu? — Dodał, próbując wyglądać poważnie. Oczywiście przyniosło to wręcz przeciwny efekt, bo nawet Cat, która od lat znała chłopaka, parsknęła śmiechem.



        Jason zmierzył ją wściekłym wzrokiem i spojrzał na Lucy z niemym pytaniem w oczach.




— Dziękuję za propozycję, słodki jesteś, ale mam samochód, a poza tym czekam na wiadomość od brata. Dam sobie radę — powiedziała Lucy, posyłając w kierunku chłopaka swój uśmiech, który Iliana nazywała "możesz pomarzyć, a potem spadaj". Na twarzy Jasona znowu zagościł rumieniec. Chciał jeszcze coś dodać, ale nagle rozległ się świdrujący dźwięk dzwona. 



       Uczniowie jak jeden organizm wydali zbiorowy jęk i zaczęli kierować się w stronę placówki. Lucy ruszyła z Cat, łapiąc ją pod ramię, byle tylko uciec od Jasona i jego prób nawiązania rozmowy. Nie miała teraz czasu na takie głupoty. Czekał ją cały dzień zajęć, a potem wizyta na placu... Dostała gęsiej skórki na samą myśl o tym. W głowie miała tysiące pytań, przelatujących przez jej mózg z prędkością światła. Bała się na nich skupić za bardzo, bo wtedy musiałaby przyznać, że jej świat może rozpaść się już za kilka godzin. Racjonalna część jej osobowości podpowiadała różne scenariusze: od nawdychania się gazu, narkotyki podane w ukryciu, po pierwsze objawy choroby psychicznej. Ta mniej racjonalna część opowiadała się za istnieniem potworów z pazurami i wysokich chłopaków, walczących nożami. Do tego dodać trzeba umiejętność latania we śnie i totalne poczucie wolności. 



       Wszystko to sprawiało, że Lucy nie mogła się na niczym skoncentrować. Słuchała paplaniny Cat jednym uchem, próbując wyglądać normalnie. 
Żałowała, że nie ma tu z nią Iliany, ona wiedziałaby, co powiedzieć. Niestety, dziewczyna musiała sama zmierzyć się z tą sytuacją, licząc, że wszystko można jakoś wyjaśnić.








        Dochodziła dziesiąta rano, do pożaru zostało mniej niż trzydzieści cztery godziny.

      







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro