Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy, czyli: Jestem Mary Sue

        Była prawie ósma. Słońce kończyło swoją wędrówkę, chowając się powoli za górskimi szczytami na zachodzie. Do pożaru zostało czterdzieści siedem godzin.

Oczywiście, gdyby Lucy miała pojęcie, co się stanie, zareagowałaby inaczej. Nie podjęłaby decyzji, które tak bardzo wpłynęły na życie jej i osób jej bliskich. To naturalne. Nikt, kto ma w sobie, choć odrobinę uczuć, nie chciałby patrzeć na płonący budynek, chwiejący się niczym w chorobie. Przeraźliwy krzyk bólu nie wzniósłby się w niebo, a Iliana nadal by żyła.

Niestety, historia ta potoczyła się tak, jak się potoczyła.

Dochodziła ósma, a do pożaru zostało czterdzieści siedem godzin.

***

— Jestem Mary Sue! — powiedziała Lucy. Ton jej głosu krył ogromne pokłady zaskoczenia.

— O czym ty mówisz? — zapytała Iliana, krzywiąc usta w czymś, co miało wyglądać na uśmiech.

Lucy parsknęła śmiechem, widząc minę przyjaciółki. Poprawiła niesforne kosmyki ciemnych włosów, które opadały jej na oczy i odparła.

— Zastanów się: niedawno wybrali mnie na tak zwaną „Królową Balu" — powiedziała, zginając dwa palce w charakterystyczny sposób — Do tego, ugania się za mną najprzystojniejszy chłopak w szkole. Owszem, jest durny jak cholera, ale piękny i bogaty. Na koniec: mieszkam w dużym domu, pod opieką starszego brata, którego ciągle nie ma, ale zostawia swoją kartę kredytową. Mówię ci. Jestem Mary Sue — z emfazą zakończyła dziewczyna, odchylając się na krześle.

Iliana przewróciła oczami. Gdyby nie to, że rozmawiały przez komunikator, Lucy pacnęłaby ją w ramię.

— Znowu utkwiłaś w martwy punkcie?

— Tak, do diabła. Zatrzymałam się na pierwszym dniu w nowej szkole. Moja bohaterka oczywiście stała się już najpopularniejsza w całym liceum. Do tego zhakowała szkolny system, przyznając sobie same najwyższe oceny.

— Nie potrafię cię zrozumieć Luc. Przecież potrafisz świetnie pisać. Po co tworzysz te potworki? — rzuciła dziewczyna z drugiej strony monitora.

— Bo to wesołe! No i mój blog ma znaczniej więcej wejść, niż kiedy pisałam na poważnie.

— Znam cię od ośmiu lat i nadal nie rozumiem — powiedziała Iliana, śmiejąc się — Obiecałaś mi, że skończysz historię miłosną  Rodrigo i Jane! — Dodała, siląc się na poważniejszy ton.

— Pewnie, same imiona głównych bohaterów są kretyńskie, a do tego zabrnęłam w taki gąszcz powiązań, że moje opowiadanie bardziej przypomina telenowelę niż prawdziwą opowieść — rzuciła Lucy, krzywiąc się, jakby zjadła cytrynę.

— Nie obchodzi mnie to. Masz skończyć, bo czytałam ostatni rozdział już chyba ze sto razy i pragnę. Nie! Wymagam więcej. Jeśli do soboty się nie wyrobisz, to przyjdę do ciebie i obetnę te twoje długo kudły.

— Dobra, dobra. Muszę ci się do czegoś przyznać — powiedziała Lucy konspiracyjnym tonem.

— Byłaś z Jackiem, wiedziałam, że w końcu pękniesz! — Ton Iliany wręcz ociekał ironią — A zapierałaś się, że jest dla ciebie za głupi. Wysoki, bardzo przystojny, a do tego ma kupę pieniędzy. Dziwię się, że tak długo wytrzymałaś — rzuciła Iliana, uśmiechając się szeroko.

— Oszalałaś? Nic z tych rzeczy, Nadal się za mną ugania, licząc, że jego kasa i aparycja wystarczą. Chciałam ci tylko powiedzieć, że już dawno skończyłam opowiadanie o Rodrigo. Po prostu się z tobą droczyłam, bo lubię patrzeć, jak się ślinisz — powiedziała Lucy, a po chwili wybuchła śmiechem, wiedząc minę przyjaciółki — Ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś podłą materialistką? — dodała, łapiąc oddech.

— Mówisz mi to cały czas, a ja nadal w to nie wierzę — warknęła przyjaciółka, pokazując Lucy środkowy palec — Za dwa dni wracam, a wtedy masz mi pokazać całą książkę. Wydrukowaną i z ładną okładką. A teraz spadam, bo muszę się przygotować na imprezę — rzuciła już weselszym tonem.

       Iliana rozłączyła się, a Lucy pokręciła głową, po raz tysięczny zastawiając się, jakim cudem dwie tak skrajne osobowości potrafią się dogadać. Ila była zimną, wyrachowaną dziewczyną, która szła po trupach do celu, nie zastanawiając się zbytnio, kogo skrzywdzi po drodze. Jej ideał mężczyzny musiał zawierać trzy cechy: przystojny, bogaty i koniecznie głupi. Kochała pławić się w uwielbieniu, jakim otaczali ją ludzie w szkole. Nie było w tym nic dziwnego: wysoka, rudowłosa piękność o zielonych oczach i figurze gwiazdy porno. Gdyby nie to, że wychowały się razem, pewnie znienawidziłaby Lucy, jako tę, która odebrała jej „koronę" królowej szkoły. Tak naprawdę jednak nie o sentymenty tu chodziło, bo tych Iliana nie miała. Po prostu rozumiała, że dla Lucy coś takiego jak popularność, nie miała żadnego znaczenia. Lucy była typem mola książkowego z ciętym językiem i bardzo ironicznym poczuciem humoru. Dla wielu (zwłaszcza chłopców) szokiem było, że ta śliczna, ciemnowłosa dziewczyna o lekko skośnych oczach, ma rzeczywiście coś do powiedzenia, a nowy samochód, czy pokaźne konto tatusia, nie są niczym imponującym.

Oczywiście fakt, że od czterech lat, czyli od czasu kiedy brat zabrał ją z domu dziecka, mieszkała głównie sama w ogromnym domu, stojącym w centrum miasta, też miał niemałe znaczenie. Lucy bardzo niewyraźnie pamiętała rodziców. Ledwie jako mignięcia w zakamarkach pamięci, echa głosów i odbicie słońca w okularach taty. Nikt, nawet Ila, nie zdawał sobie sprawy, że rodziców Lucy brutalnie zamordowano, gdy miała pięć lat, a jej starszy brat zniknął tej samej nocy. O dziwo dziewczyna pamiętała go dużo lepiej niż rodziców. Kiedy tylko pojawił się we wspólnym pokoju w domu dziecka, przy Mulholland, rozpoznała go bez trudu. Wysoki, ubrany w drogi garnitur mężczyzna, z pasmami siwych włosów, mimo że nie miał jeszcze trzydziestu lat. Zabrał ją do tego domu, ale zbywał jej pytania, twierdząc, że przeszłość została zamknięta. Lucy o tym, jak zginęli jej rodzice, dowiedziała się przypadkiem. Znalazła pożółkłą ze starości gazetę w kartonie schowanym w piwnicy.

Gdy doszło do zabójstwa, przebywała akurat w przedszkolu. Artykuł w starym numerze New York Timesa informował o tajemniczej śmierci doktora Richardsa i jego żony Lei oraz zaginięciu ich piętnastoletniego syna, Nathana. Richards był fizykiem mającym katedrę na Uniwersytecie Columbia.

Sprawcy nigdy nie odnaleziono. Lucy najpierw wpadła w szał, krzycząc na brata za to, że nie powiedział jej o wszystkim. Na pomysł, że sami powinni znaleźć mordercę, zareagował zimnym śmiechem. To, co zobaczyła na dnie jego spojrzenia w tamtej chwili, przekonało ją, że kimkolwiek był morderca, już dawno nie żyje i nie była to łatwa, ani krótka śmierć.

       Bywały momenty, że Nathan bardzo ją przerażał. Zazwyczaj małomówny, zamknięty w sobie, ale z ciepłym błyskiem w orzechowych oczach, w kilka chwil zmieniał się w osobę o zimnym, taksującym spojrzeniu. Lucy miała wtedy wrażenie, że nie widzi jej tylko cel.

Nie miała pojęcia, co działo się z nim przez te wszystkie lata, ani skąd ma pieniądze na wygodne życie oraz ten ogromny dom. O swojej przeszłości ani czym się zajmuje, nie powiedział jej nawet słowa. Była pewna, że pracuje dla rządu, albo wojska, bo raz podsłuchała jego rozmowę, w której z szacunkiem w głosie, tytułował kogoś „generałem". Poza tym raz całkowicie przypadkiem zobaczyła jak pod dom, w środku nocy, podwozi go czarny SUV, którego kierowca nosił mundur.

Chciała go o to zapytać, ale postanowiła tego nie robić. Gdzieś w głębi wiedziała, że milczenie jest jednym ze sposobów, by ją chronić. Ciekawość zelżała do poziomu, z którym mogła wytrzymać. No i miała coraz więcej zajęć. Jej marzeniem było dostać się na ten sam uniwersytet Columbia, gdzie mogła poczuć choć trochę obecność zmarłego ojca, a może nawet poznać ludzi, którzy z nim pracowali. Fizyka była jej obca, ale Lucy miała dryg do pisania, tworzenia nowych światów w swojej wyobraźni, a później przelewania ich na papier. Wydział literatury wydawał się idealnym miejscem.

      Szczerze nie znosiła swojej popularności w szkole. Nie rozumiała, dlaczego jej zdanie ma być ważniejsze od zdania innych uczniów. Na urodę nie miała wpływu, ale starała się, by nie podkreślać jej w tak ostentacyjny sposób, jak robiła to Iliana. Dla jej przyjaciółki liceum było całym światem, ale dla Lucy, tylko kawałkiem, ledwie wycinkiem drogi do celu.

      Lucy ziewnęła szeroko, nie było jeszcze dziewiątej, ale postanowiła położyć się spać. Jutro musiała być na nogach o piątej, bo czekała ją przebieżka na boisku szkolnym. Uwielbiała to robić. Szkoła była wtedy cicha, spokojna, a dziewczyna mogła skupić się na treningu i nadchodzącym dniu.

      Była godzina dwudziesta druga trzydzieści sześć, kiedy Lucy zasnęła z kotem ułożonym wygodnie na jej brzuchu. Do pożaru zostało mniej niż czterdzieści pięć godzin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro