twenty-five
Po przebudzeniu się zamrugałam kilkukrotnie i chwilę zajęło mi dokładne ogarnięcie gdzie jestem. Niebieska pościel, szafa na przeciwko i już wiedziałam, że leżę w łóżku Billy'ego, gdzie on obejmuje mnie swoim umięśnionym ramieniem, a ja przytulam się do jego nagiego torsu. Uśmiechnęłam się delikatnie sama do siebie i odwróciłam aby widzieć twarz chłopaka, tak żeby go nie obudzić. Poprawiłam delikatnie jego spadające z czoła włosy i przejechałam wierzchem dłoni po policzku. Uśmiechnęła się i lekko cmoknęła jego wargi co chłopak postanowił przedłużyć.
- Dzień dobry piękna.- uśmiechnął się sennie i pocałował mnie w czoło. Oddałam uśmiech i przyjrzałam się jego pięknej twarzy. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie jak bardzo brakowało mi tego mężczyzny.
- Hej.- powiedziałam cicho i po tym od razu zostałam ponownie zgarnięta w jego ramiona. Objął mnie nimi szczelnie wokół talii, a ja swoje dłonie zaplotłam na szyi chłopaka- wyspałeś się?
- Kiedy jesteś obok to zawsze się wysypiam.- mruknął z zadziornym uśmiechem na co zaśmiałam się cicho
- Ależ z ciebie romantyk.- uśmiechnęłam się kolejny raz tego poranka.
- Tylko dla ciebie.- ziewnął i wtulił się w moje plecy- nie wstajemy dzisiaj.
- Właśnie, że wstajemy i jedziemy do galerii.- mruknęła i zepchnęła go na drugą stronę łóżka.
- Nie chce mi się.- marudził ale w końcu po moich prośbach i zapewnieniach, że gdy wrócimy to zostanę na noc, podniósł się. Wstał z łóżka, a ja ujrzałam jego nagi tors, który pewnie niejeden mężczyzna chciałby mieć, a niejedna kobieta oglądać. Wstałam zaraz za nim i złożyłam lekki pocałunek na jego ustach.
- Pójdę zrobić nam kawę, a ty leć się ubrać.- mruknął i klepnął mnie na odchodne w prawy pośladek za co dostał ode mnie w ramię.
Po tym jak ubrałam na siebie koszulkę chłopaka i swoje jeansy zaczęłam czesać włosy, które zostały podczas nocy masakrycznie skołtunione. Gdy w końcu ogarnęłam tą szopę na głowie i zrobiłam szybkiego, wysokiego kucyka, wzięłam swoją torebkę i sprawdziłam czy wszystko w niej mam po czym wyszłam z pokoju. Torebkę i kurtkę zostawiłam na wieszaku przed drzwiami wyjściowymi i wróciłam do kuchni gdzie czekał na mnie Billy z kawą.
- Proszę bardzo. Taka jaką lubisz, dwie łyżeczki cukru.- mruknął z uśmiechem i podał mi kubek- idę się ubrać, a ty spokojnie wypij. Za chwile wrócę.
Po swoich słowach pozostawił na moim czole pocałunek i udał się do swojego pokoju.
- Jeszcze tutaj chodź.- pociągnęłam dłoń chłopaka do kolejnego sklepu na co jęknął przeciągle znudzony. Od godziny chodzimy po galerii i do jakiego sklepu bym nie weszła to jest to samo z jego strony.
- Ostatni i zwijamy do domu.- westchnął i objął mnie przechodząc przez szklane drzwi sklepu.
-Ostatni.- uśmiechnęłam się i zaczęłam przeglądać wieszaki, a chłopak podążał cały czas za mną- wiesz, że możesz iść usiąść? Tam masz kanapy.
Wskazałam palcem na skórzane meble.
- Wiem ale nigdzie nie idę. Ten typ się na ciebie gapi.- mruknął splatając nasze dłonie i patrząc złowrogo na wysokiego bruneta stojącego kilka metrów od nas.
-Niech ci będzie.- nie chcąc wszczynać kłótni wybrałam kilka rzeczy i bez mierzenia udałam się do kasy.
- Nie mierzysz?- zapytał chłopak marszcząc brwi.
- Nie chce mi się. Będą dobre.- mruknęłam patrząc na sukienki i koszulki.
- Może jednak? Na pewno nie chcesz? Co jak nie będą pasować?
- Będą. Koniec i kropka, Billy.
Po powrocie z galerii, który rzekomo dla Billy'ego był wyjątkowo męczący, od razu zalegliśmy na łóżku chłopaka.
- Może Stanford?- zapytał mając na myśli uczelnie, która jest tematem numer jeden od kilku minut.
- Szczerze nie wiem. Mam jeszcze rok do wyboru uczelni.- mruknęłam pod nosem zmęczona tematem uczelni. Billy za wszelką cenę chciał abyśmy poszli w to samo miejsce.
- Stanford.- zapewnił w końcu sam siebie z uśmiechem na ustach i wziął mnie w swoje ramiona abym leżała na jego torsie odzianym w bordową koszulę- zamieszkamy razem w jakimś mieszkaniu i kupimy psa.
- Ale ja chce kota.- powiedziałam patrząc wymownie na chłopaka.- dobrze wiesz, że kot musi być. I mieszkanie będzie wybrane przeze mnie, ewentualnie jeśli Stanford to możemy zamieszkać w domu po moich dziadkach. Stoi pusty.
- Od razu chcesz ze mną w domu zamieszkać? Może jeszcze ślub i dzieci?- zagadnął i patrzył kątem oka na moją reakcje. Nie powiem, że nie, bo cholernie mnie zaskoczył. Nigdy w życiu nie pojawił się w naszych rozmowach temat ślubu, a co dopiero dzieci.
-To odległy temat.- odpowiedziałam wymijająco nie chcąc ciągnąc tego.
- No ja wiem ale kochanie, powinniśmy o tym porozmawiać.
I tutaj byłam pod ścianą. Wiedziałam, że nie ucieknę od tej rozmowy.
- Chciałbym mieć dwójkę dzieci. Albo trójkę.- mruknął łapiąc moją dłoń.
- Kochany mój Billy, najpierw studia, potem ślub i dzieci.- zaśmiałam się cicho ostudzając jego zapał co do ślubu i potomków.
- Racja, kochanie. Ale potrenować nie zaszkodzi.- mruknął całując moją szyję i doprowadzając mnie do cichego śmiechu.
||777 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro