Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kpiąca macka fioletowej ośmiornicy

24.07, Oslo

Do: Anabell Julia Willer
Od: GRBKT (Główna Rada Badań Kosmicznych Tajnych)

Z przykrością informujemy Panią, o negatyw... ...ończeniu misji "K..... .ry". Dnia 30.07 br. odbędzie się uroczyste pożegnan.. ....głych. Udział nie jest obowiązkowy, ale liczymy na pa.... ..ecność. Na Pani konto została już przesłana odpowiednia suma re......sująca strate. Nie ma Pani prawa ubiegać się . .....góły dokumentacji lotu.
Z wyrazami w......ucia
Naczelnik GRBKT
Tomson Janos

Tego dnia miałam świetny humor. Wyspałam się, nie pokłóciłam z Kate. Słońce jasno świeciło. Prawie bezwietrzne popołudnie. Może czułabym się lepiej gdybym wtedy maiła chandrę... Nie wiem...

Od razu gdy weszłam do pokoju w oczy rzuciła mi się ta koperta. Leżała na biurku, obok stojącej ramki ze zdjęciem. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Sięgnęłam po nią. Dłonie mi nie drżały. Kolana też nie. Oddech i serce miałam spokojne. Ale wystarczyło mi jedno spojrzenie na treść. "Z przykrością", "misja", "suma". Nie upadłam. Nie wrzasnęłam. Nie wybiegłam jak oszalała. Stałam. Z drżącymi nogami i rękami. Z niespokojnym oddechem. Z szalejącym sercem. Nawet nie wiem kiedy złapałam ramke. Przyciągnęłam ją -razem z listem- do piersi. Po policzkach spływały mi łzy. Podeszłam do łóżka. Gdy siadałam, to ze spoconych dłoni wyślizgnęła mi się ramka. Upadając rozsypała szkło po podłodze. Podniosłm zdjęcie, kalecząc sobie dłonie. Tego dnia już nie wyszłam z pokoju. Płakałam. Czytałam tą samą kartkę raz po raz. Przytulałam fotografię... i modliłam się, o to, żeby był to zwykły koszmar. Koszmar, z którego można się wybudzić.

***

Mocno mrugam, żeby odpędzić wspomnienia. Kręcę głową i próbuje skupić się na rozmowie.

- Pani Porucznik!

Ledwie utrzymuje się w fotelu. Kieruje wzrok na Spooka. Potrzebuje chwili, by przyswoić sobie wszystkie informacje.

- Proszę mówić do mnie po imieniu panie... Czy może pan powtórzyć pytanie?

- Skąd zna pani - wzdycha - tego człowieka?

- Wystarczy Anabell... Poznałam go gdy byłam mała. Jest przyjacielem rodziny. To taki... Bardzo sprytny, działający na krawędzi legalności, geniusz.

- Hym

Nie bardzo wiem co może znaczyć to mruczenie. Ale raczej nie aprobate. No trudno, poradze sobie nawet bez przychylnosci tego wolkana.
Po kilku chwilach lądujemy. Wyjmuje szalik, i szczelnie się nim owijam. Przepuszczam kapitana i opószczam statek. Nie mogę się powstrzymać, więc od razu biegnę do pomarańczowych drzwi. Zatrzymuje się przed nimi i... I nie wiem co dalej. Na ziemi zauważam jakiś papierek. Schylam się do niego, ale wiatr mnie wyprzedza i porywa śmietek. Podnoszę głowę i czekam na reszte.

-Bell - Jim staje przede mną. - Czekamy na coś?

Ledwo widocznie kręcę głową. Prostuję się i pukam. Pukam trzy, albo cztery razy. W końcu drzwi się uchylają. Widze faceta po pięćdziesiątce, z zarostem i okularami ochronnymi na nosie.

- Ann...

Henry nie szepcze, nie wzdycha, nie krzyczy i nie mówi tego zwyczajnie. W tym jednym wyrazie zawiera wszystko, co musi mi teraz powiedzieć. I wszystko, co chce od niego usłyszeć- witam!, tak się cieszę że jesteś zdrowa, co ty tu robisz?!, czemu tak późno?, czemu teraz?, kocham cię.
Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, bo porywa mnie w niedźwiedzim uścicku, jednocześmie mnie podduszając.

- Hej Zgredzie - uwalniam się z uścisku lekko odsuwam, by mężczyzna zobaczył moich toważyszy. - A to ludzie, któży potrzebują twojej pomocy.

Uśmiecham się, ręką szerzej otwieram drzwi i wypuszczam Uhure pierwszą.

- Wow... - wywracam oczami gdy słysze westchnienie kobiety.

Nie dziwie się jej. Wnętrze robi wrażenie. Graty zajmują większość przedpokoju. Salonu i kuchni z resztą też.
Przedpokój to wąskie, dość długie pomieszczenie. Po prawej stoi wieszak - na którym zawieszone są kapoty gospodarza - i wysoki regał. Na półkach regału stoją przeróżne rzeczy. Od słoika z czymś konfituropodobnym przez - tęczową - miotełke do kurzy, do pluszowego misia ze zgniłozielonym kapeluszem. Na całej długości lewej ściany, fioletową farbą, namalowana jest macka ośmiornicy. Gdyby było tu coś jeszcze, to najprawdopodobniej nie dałoby się przejść.

Za Uhurą wchodzę ja. Odwijam szalik i zawieszam na wieszaku. Palcami prześlizguję po malowidle. Macka łagodnie się wywija, raz w górę, raz w dół. Przechodze przez futryne. Drzwi nie ma od dawna. Salon teoretycznie większy, w praktyce jest tu jeszcze mniej miejsca. Pod oknem stoi ciężki stół, na którym - oprócz bałaganu - znajduje się komputer i coś podobnego do staromodnego silnika. W pokoju jest też kanapa, obita ciemnym materiałem. W tym mieszkaniu panuje zaplanowany chaos. Nie ma kurzu. Gdyby był, mechanikowi nie udałoby się niczego złożyć.

- Nic się u ciebie nie zmieniło! - krzyczę do Henrego, zamykającego drzwi.

Moi towarzysze stoją i z zainteresowaniem czekają na rozwój wydarzeń.

- Henry - zwracam się do mężczyzny, który do nas podchodzi - to kapitan James Kirk, Nyota Uhura i Spock. Przylecieliśmy, bo mamy interes.

- Zawsze! - gospodarz podnosi głos, a ja mam ciarki. On bardzo rzadko krzyczy. - Czego chcesz tym razem? Nie pozwalam ci lekceważyć przepisów. Rozumiesz? I po co przyjechałaś z tymi ludźmi? Czego znowu chcesz?

- Oj Henry, Henry. Prosze cię, najpierw mnie wysłuchaj.

Mój przyszywany wujek milczy. Wskazuje kanape i czeka na mój ruch.

- Ymm, czy moglibyście dać nam chwilę?

Kapitan kiwa głową i odchodzi razem z przyjaciółmi trochę dalej.
Siadam na sofie. Biorę głęboki wdech.

- Ahh... Zacznę od tego, że mi się udało. Byłam najlepsza - lekko się uśmiecham. - Dotrzymałam obietnicy.

Mężczyzna wywraca oczami, ale jego mina się nie zmienia. Szare oczy wciąż wiercą dziurę w moich. Zaciśnięta ręka zdradza jego zderwowanie. Wreszcie się odzywa.

- 9 lat.

Zaciskam powieki. Biore głęboki wdech, żeby uspokoić głos.

- Aż tyle? Powiedziałabym że ze 3 - próbuje żartować. - Wracając do tematu... Miałam najlepszy wynik na roku. Pamiętasz jak ze mnie kpiliście?

Lekko potrząsną głową.

- Wiesz że nie o tym chce rozmawiać.

- Zawsze możemy porozmawiać o pogodzie jeśli wolisz... Zaskakująco nie ma dziś wiatru, zauważyłeś?

- Ann, posłuchaj mnie - lekko podniesiony ton głosu nie wróży nic dobrego. - Ona... Ona by niechciała widzieć cię w takim stanie.

Wybucham gardłowym śmiechem ale nawet dla mnie brzmi sztucznie.

- No co ty nie powiesz. Wiem, że powinnam była się upić, ale nie sądziłam, że zwrócisz uwage na moją trzeźwość.

- Anabell!

Gwałtownie się podnosze. On nie wie! Nie ma pojęcia co ona by czuła, jak by myślała. Nie potrafi wyobrazić sobie czego by w tej chwili chciała! Nie znał jej tak dobrze!

- Nie waż się więcej tego mówić - syczę. - Nigdy więcej.

Zaciskam pięści. Knykcie mi bieleją, a kolana lekko dygoczą.
Henry opuszcza głowe i głośno wzdycha.

- To po co przyjechaliście?
 
Oddaję inicjatywe kapitanowi. Mamrocze coś o spacerze i wychodzę.
Idę przed siebie. W strone końca ulicy. Zimne powietrze drażni mój nos, ożeźwia umysł i uspokaja ciało. Nie płacze, nie krzycze i nie uciekam. Przynajmniej tak próbuje wyglądać. W środku cała się trzęse. Drę się na wszystkom: na głupi kamień, który nie jest szary - choć powinien; na mżawkę, że nie jest ulewą; na moje durne buty, które nie są błoto odporne. W środku biegnę jak najszybciej, jak najdalej.

- Jak on mógł... Jak? Przecież się staram! Czemu on tego nie widzi? - mówie, krzycze, pytam - wszystko szeptem.

Staram się nie zwracać niczyjej uwagi. Chyba mi wychodzi. Albo nie...

***

Wchodze do mieszkania. Macka ośmiornicy kpi sobie ze mnie, delikatnie falując. Słyszę cichy śmiech, który cichnie gdy staję w futrynie.

- I jak?

Obiecuje, że od następnego rozdziału, zacznie się prawdziwa akcja Star treka.
(1150)
MDA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro