Byle za mgławicę!
#Anabell
Znacie to uczucie, gdy budzicie się rano, wiedząc, że nic złego się nie stanie? Że ten dzień będzie spokojny? Że wszystko będzie przejrzyste i klarowne? Że dzisiaj na pewno nie będziecie płakać? Ja nie. Od 10 lat - nie. Od chwili, w której po raz pierwszy miałam w rękach tę nieszczęsną koperte - nie. Swoją drogą, to strasznie starodawny sposób przesyłania informacji.
Codziennie rano, od 10 lat, czytam ten list. Codziennie mam nadzieję, że słowa, w sposób magiczny, zmienią swoje znaczenie. Ale nigdy, nieważne jak bardzo tego chcę i potrzebuję, nic takiego się nie dzieję.Właściwie, nie muszę go czytać- znam go na pamięć.
Biała kartka. Moje życie zrójnowała kartka papieru. Pomieta, z plamami po krwi i łzach. Złożona, w równie pogniecionej, wyblakło-błekitnej kopercie z nadrukowanym adresem.
Ale teraz, po tylu latach, czuję, że mogę coś z tym zrobić. Wystarczy przelecieć przez mgławicę. Wystarczy odszukać, odnaleźć i przywieźć ją do domu. Ją - mój skarb. Zaginiony skarb. Lecz nic nie będzie takie same...
***
Dobra, tylko jakby tu przekonać ich, żeby najpierw zajrzeć w jedno miejsce? Odwiedzić starego przyjaciela. Hymm, Henry ma... warsztat? Nie wiem jak to nazwać. Burhs mówi po prostu: "Ja mam wszystko, czego możesz kiedykolwiek potrzebować, maleńka." Taaa tylko czego potrzebuje załoga najnowocześniejszego statku? Mogłabym wymyślić jakąś ckliwą historyjkę, o tym, jak bardzo pragnę zobaczyć starego zgreda. Albo opowiedzieć im moje życie. Właściwie na jedno wyjdzie. Ludzie słysząc o moim "trudnym" dzieciństwie od razu się nade mną litują. Gdybym była mniej uparta może potrafiłabym to wykorzystać. Ach, czemu...
- Anabell! -krzyczy zeptem Melania. - Wróć wreszcie na... Ziemię? Może... na stetek.
Uśmiecham się do niej przepraszająco i wracam do przerwanego zajęcia. Do przeglądania cholograficznej mapy fragmentu kosmosu. Do obszaru mgławicy. Tak! Tak, tak, tak! Mapy. Henry ma mapy.
- Sir? - odwracam się na fotelu, tak, żeby móc spojrzeć na kapitana.
- Tak, porucznik Weller? - pyta zaskoczony przełożony.
- Mapy, które znajdują się w systemie komputera statku, są bardzo ograniczone - informuję mężczyznę, chociaż coś mi mówi, że on o tym wie.
- To jest nasze zadanie, musimy zbadać mgławicę.
- Oczywiście, ale czy nie było by łatwiej, gdybyśmy mieli chociaż zarys? Wydaje mi się, że mogę znać osobę, która ma informacje, mogące nas zainteresować.
Ta dam. Tak się to robi. Bum bam ta ram. I nie musiałam zmyślać ani beczeć. Ciekawe co zrobiliby gdybym się rozpłakała i powiedziała: "Jja chcce do Heeenreeegoooo!" Zapewne by mnie wyrzucili z roboty.
- Dobra, wszystkie informacje, dotyczące twojego znajomego wyślij do komputera statku 001U19.
Kiwam głową i zabieram się za robotę. Ciekawi mnie czy Casanova domyśli się i mnie zabierze.
- Ja, komandor Spock oraz porucznik Uhura polecimy. Ktoś się zgłasza na ochotnika? - pyta kapitan.
Czego ja się spodziewałam? To przecież facet. Ach, technologia może i się rozwija, ale ludzie, tutaj mężczyźni, zostają tacy sami. No przyznaję, nie zaskoczyło mnie, że to właśnie Finen się zgłosił. Coars to napuszony dupek. Ja i tak bym się nie zgłosiła. Cóż, duma.
- Postaramy się wrócić jak najszybciej - dorzuca i wychodzi Kirk.
- Przylecicie szybciej niż myślicie - mamroczę pod nosem.
***
Po tym, jak przesłałam wszystkie najważniejsze pliki, wyszłam i pobiegłam za przełożonym.
- Kapitanie - mówię i czekam aż się odwróci, po czym dodaję, - niech pan szuka Henrego Bursha. Proszę się na mnie powołać i przekazać mu, że: Anabell przesyła buziaki. Dobrze?
Czekam, aż coś powie, lecz on tylko kiwa głową i odchodzi.
#Jim
Planeta Rubble*. Nazwa doskonale opisuje krajobraz. Wszędzie gruz, no może przesadzam. Kilka szarych budowli wznosi się nad szarymi i zaniedbanymi chodnikami. Do koła leżą szare głazy. Niebo jest... szare. W powietrzu wyczuwam kurz i deszcz, który przed chwilą przestał padać, ale chyba znów zacznie. Jest zimno. Na cienką koszulkę mam zarzuconą kurtkę. Sądzę, że za chwile przemarznę. Więc wniosek jest jasny, musimy się sprężać. Uhura pyta ludzi o tego Bursha. Nie znam gościa, jednak coś mi mówi, iż go zapamiętam.
***
No i znaleźliśmy faceta. Jego siedziba jest... szara.
- Henry Bursh? Przysyła nas Anabell, Anabell Weller! - krzyczę przez drzwi, bo gość nie chce otworzyć i nas wpuścić.
Drzwi gwałtownie się otwierają, a naszym oczom pokazuje się nie wysoki mężczyzna z zarostem.
- Bell!? Gdzie ona jest!? - ten facet ma na prawdę donośny głos.
- Ja jestem kapitan James Kirk, pana znajoma jest na pokładzie statku, pod moim dowództwem - informuję zainteresowanego. - Anabell przesyła buziaki.
Może się mylę, ale Henry otwierał drzwi i do póki nie powiedziałem ostatniego zdania, jego twarz wyrażała lekką dezorientację i ogromną ciekawość. Lecz gdy zakończyłem wypowiedź twarz gwałtownie zmieniła wyraz. Teraz pan Bursh patrzył na mnie jakbym łgał.
- Skoro twierdzisz, że Bell jest niedaleko, to czemu nie pofatygowała się tu? - celna uwaga. - Jeśli czegoś ode mnie chcesz, to przyjedź z nią! - oświadcza i zatrzaskuje nam przed nosem drzwi.
# Anabell
Nie wiem dokładnie ile zajmie im powrót , więc od razu idę do swojej kajuty. Z toby wyjmuję średniej wielkości czarny plecak, szarą bluzę z kapturem, jeansy i skórzaną kurtkę. Wyciągam również szalik, zegarek, który od razu zakładam na nadgarstek, oraz butelkę wodą. Fabrycznie zamknięta butelka, zrobiona jest z materiału przypominającego plastik. Są to włókna roślin, zwanych ochtami. Tę roślinę odkrył Roberto Ochta, w XXII wieku. Zastępczy plastik miał kolor przydymionego beżu. Ohh, znowu się rozpraszam. Wkładam rzeczy do plecaka, a ubrania ubieram. Muszę być przygotowana, na to, że w każdej chwili mogę lecieć. Zaplatam ścisłego warkocza i siadam na łóżku, oczekując wezwania.
***
Długo się nie naczekałam, bo tylko kilkanaście minut. Siedzę sobie spokojnie, przyglądając się swoim zadbanym paznokciom, kiedy słyszę zdecydowane pukanie.
- Proszę - mówię i wstaję, zabierając, przy okazji, leżący obok mnie plecak.
- Anabell, przebieraj się jedzie... - Nyota urywa i przygląda mi się uważnie.
- Jestem gotowa, możemy lecieć - oznajmiam, lekko popycham ją na korytarz i się uśmiecham. - Wiedziałam, że za mną zatęsknicie, ale nie wiedziałam ile wam to zajmie.
Idziemy razem do niewielkiego statku. Opierają się o niego trzej mężczyźni: Kirk, Spock oraz Coars. Jeden z nich będzie musiał zostać i jestem pewna że wiem który. Ha ha ha i kto jest teraz górą Finenie? Patrzę na niego zadowolona, a on unika mojego wzroku i "ucieka".
- Możemy lecieć? - pyta Wolkan.
- Oczywiście - odpowiadam i pewnie wchodzę na pokład statku 001U19.
*Rubble (ang.) czyt. rabyl,- gruz,
I napisałam wreszcie. Następnego rozdziału możesz spodziewać się niedługo, bo mam kilka scen przed oczami od dobrego tygodnia. Pewnym utrudnieniem jest mój utopiony telefon. Niestety karetka z ryżem nie dojechała dość szybko i nie udało się go odratować.
Ten rozdział zawdzięczam WesternGirl_Hero i jej też go dedykuję, ponieważ pomysł na ten i następny rozdział nadszedł po naszej krótkiej wymianie zdań pod rozdziałem z informacją o urodzinach. Pomyślałam też, że ten rozdział będzie miał przynajmniej 500 słów, a tu proszę, trochę się rozpisałam. Tak więc dziękuję Pustelniczko ;D
Proponuję Ci, Drogi Nieznajomy, abyś zostawił komentarz.
To chyba tyle... Tak że tego, do ósmego. Hakuna matata i pa.
[1127 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro