Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~4~

~Rok 2011~

Siedziałam z Henrym na gorze.
-A czy Ty masz marzenie?-zapytałam.
-Nie... nie sadze. Mi jest tu dobrze. Nie rozumiem czemu uciekasz.
-Bo mój ojciec jest tyranem bez uczuć.
-Dobrze rządzi.
-Ale nie znasz go naprawdę.
Usłyszałam przeładowanie broni.
Za nami.
Poczułam zimny spust pistoletu.
-Witaj kochana. Jak masz na imie słodka?
Henry wstał i zasłonił mnie.
-Zostawcie ją. Ona jest dzieckiem. -wstałam i chwyciłam go za ramie.
On tylko na mnie spojrzał i kiwnal glowa.
-Czego byście chcieli panowie?-umiechnelam sie do nich.
-Czemu takie maleństwo jest na wojnie?
-Nie jestem maleństwem! Umiem sie bronić.
-Zaraz zobaczymy.
Jeden z mężczyzn wycelowal w nas pistoletem.
Sekundę potem znalazłam sie przed Henrym z nabojem który wystrzelil, miedzy palcami dłoni.
-Jak Ty to...?!-moje kocie oczy świeciły ognistym blaskiem.
-To teraz ja-gdy sie uśmiechnęłam mężczyźni zaczęli uciekać.
Pare chwil potem spadali martwi z góry.
-Nie spodziewał bym sie tego po Tobie...-Henry był pełen podziwu.
-Wiem. Nikt by sie nie spodziewał.-poscilam mu oczko.
-Mam pomysł. Dołączymy do wojska?-wskazał grupe ludzi i mego ojca na czele.
-Dobrze... skaczemy?
-Spoko... CZEKAJ! CO?!-pociagnelam go za kaptur i zaczęliśmy spadać.
-BELLA!! CO CI ODBIŁO?!
-Zawsze chciałam to zrobic!!- Wyciągnęłam sztylet.
Z rękojeścią wysunął sie łańcuch z ostrzem na końcu.
Ostrze zaczepiłam w boku góry i zjeżdżalismy po łańcuchu.
-Bella!! Jestes chora!!- Henry był przerażony.
-Tylko troche!-zaczęłam sie śmiać.
Wylądowaliśmy.
-No, droga ksiezniczko. Masz przechlapane.-Henry zaczął mnie gonić i łaskotac.
-NIE!! STOP!!-krzyczałam przez łzy ze smiechu.
Uciekłam przed nim w stronę naszej armii.
Zatrzymałam sie.
Usłyszałam łamanie patyka a staliśmy w miejscu.
-Henry...-szeptalam-...WIEJ!!-zza krzaków wybiegły dwa cyklopy.
Wybieglismy z lasu a za nami biegły dwa cyklopy.
-OJCZE!!-krzyknęlam.
Król spojrzał na mnie i strzelił w cyklopa który dorwalby Henrego.-A teraz...-cyklop pociągnął mnie za nogę i wywalił w las.
Usłyszałam krzyk Henrego ale wszystko widziałam prze mgle.
Byłam zupełnie ogłuszona.
Pierwszy raz ktos cisnął mną o ziemie.
Po chwili odzyskałam wzrok i panowalma nad ciałem.
Moje rany sie zagoily ale leżałam w plamie krwi.
-O matko boska...
-BELLAAA!!-to był głos Henrego. Był daleko.
Po sekundzie byłam za przed cyklopem który trzymał chłopaka za nogi.
-Posc go!! Masz go zostawić!!-w tym momencie wiatr zwiał mi z oczu grzywkę.
Henry był przerażony a cyklopowi zrobiło sie całe białe oko i puścił Henrego
Podbiegł do mnie.
-Co to...?! Jak...?! Twoje oczy!!
-Chyba mam tak od zawsze...- patrzyłam zszokowana na cyklopa.
-Brawo kochanie!!-usłyszałam głos ojca.
Krew sie we mnie gotowała.
Spojrzałam w lewo.
Stała tam armia.
Ktos celował do mojego ojca.
-TATO!! Uważaj!!-król obejrzał sie i uniknął pocisku.
-Uffff...-odetchnęłam. Niestety dostał żołnierz który był za nim.-O matko!!-podbiegam- Nic Tobie sie nie stało?!
-To tylko przedramie. Nic takiego.-mówił zdecydowanie ale widac było, ze pobladl.
-ATAK!!-krzyknął król.
Cała armia przebiegła mi przed nosem a ja tylko patrzyłam tępo w dal. Podrzedl do mnie
Henry. Spojrzał mi w oczy.

~Perspektywa Henrego~

Jej oczy były puste.
Nie miały juz swojego zapału i blasku.
Były takie zamrożone.
Ta wesoła dziewczyna gdzieś znikła.
Była przerażona.
Jej biała skóra zrobiła sie prawie przezroczysta.
Potrzasnąlem nią.
Nie zareagowała.
Spojrzałem w stronę w którą patrzyła.
Widziałem tam mężczyznę.
Poruszał ustami.
Chyba mówił lecz nic nie słyszałem.

~Perspektywa Belli~

-Ten koszmar sie niedługo skończy. Takie bezbronne stworzenie juz nie bedzie nikomu zawadzalo. -to były jego jedyne słowa ale wypowiedziane w sposób nieczuły i suchy.
Nie byłam w stanie sie ruszyć a wokół mnie była szyba.
Byłam w jakiejs bance.
Nie mogłam wyjsc.
Płakałam i uderzylam pięściami w szybę.
Spojrzałam na moje ręce i ciało.
Bylam dzieckiem.
Bezbronnymi dzieciakiem.
Nie mogłam nic zrobic.
Upadam na kolana i schowałas twarz w dłonie.
Po rękach splywaly mi łzy.
-Jestes silna. Nie jestes juz dzieckiem.- powiedziałam sama do siebie co mnie uspokoiło.
Wstałam. Zaczęłam uderzac w tą bańkę z całej siły.
-Ja nie jestem juz bezbronna!!- Bańka pękła. -Ja umiem walczyc.
Wróciłam do rzeczywistości i zobaczyłam sie na środku pola bitwy w moją stronę biegły dwie armie. Sztylet trzymałam w ręku. Zamienił sie w dwie szpady.
-Czyli wojna to nie koniec tego zycia.

Hello :) nie zgadniecie. Pislam to tydzien!! Nie miałam weny XD ale znalazłam i jest ok. Teraz musze tylko zając sie reszta ksiazki. Strasznie poplątałam akcje ;-; mózg mi sie lansuje ;-;
Pozdrawiam Was. Papaaaaaaaaa!! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro