Rozdział 6
Krwawa przyjaźń
Pociągnęłam go za rękaw, gdy zobaczyłam, że pani Lee podchodzi do nas.
- Co ona chce zrobić? – spytałam cicho. Schowałam się za chłopakiem z obawy, że ona coś mi zrobi.
Nie odpowiedział mi. Tylko stał pewnie i trzymał moją dłoń. Był dla mnie jak tarcza.
- Jonathanie Dylanie Lee, masz odsunąć się od tej dziewczyny! Czy tego chcesz, czy nie i tak przydzielę ci nowego Ward! – krzyknęła.
- Pomogę jej za wszelką cenę! – rzucił.
Zawsze podczas kłótni czułam się źle. Nie chciałam nikogo urazić, a zwłaszcza patrzeć jak ktoś kogoś rani. To było okrutne i nieludzkie.
- Jonathanie... - wyszeptałam. – Nie kłóć się ze swoją matką, proszę...
- Nie wtrącaj się! – zganiła mnie.
- Nie mów do niej w taki sposób! – krzyknął. Odwrócił się w moją stronę, otworzył drzwi i wypchnął mnie przez nie. Potem sam wyszedł wpatrując mi się w oczy. Zamknął drzwi za sobą. – Niechciałem byś to widziała. Nie dogaduję się z nią najlepiej.
- Ale... ale... Jak? – zdziwiłam się. – Zaczęła się z tobą kłócić jakbyś zrobił coś okropnego i w ogóle.
- To nie pierwsza i nieostatnia nasza kłótnia. Z panem Lee lepiej się dogaduję, ale to i tak nie to czego oczekuję. – odparł.
- A czego oczekujesz? – spytałam.
- Normalnej rozmowy z normalnymi rodzicami. Ojcowskich porad, matczynej troski i martwienia się o wszystko. – rzucił. – Tego tu nie mam...
- Współczuję.
Uśmiechnął się lekko i pociągnął mnie za rękę przez całą Katedrę Satellitum. Wyszliśmy stamtąd. Znaleźliśmy się ponownie na placu. Ten zapach... Niebyło go wcześniej. Lekki zapach róż i zgnilizny. Był drażniący, ale także dziwny. Przeszliśmy przez plac i przez wielką bramę wydostaliśmy się na zewnątrz. Tam nadal znajdował się hologram dziewczyny. Spoglądała na nas dziwnie.
- Jonathanie, pamiętaj, że masz pogadać z Sanse! – krzyknęła za nami.
Szliśmy dosyć szybko, a on tylko odwrócił się do niej i kiwnął głową. Podeszliśmy do samochodu. Chłopak otworzył mi pośpiesznie drzwi i obszedł pojazd, by przejść na drugą stronę. Usiadł za kierownicą i szybko zapiął pasy bezpieczeństwa. Po chwili już jechaliśmy siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Był bardzo skupiony na drodze, ale i tak musiałam go o coś zapytać.
- Hej, kto to Sanse?
- Mówiłem, że mam przyjaciela wilkołaka, nie? Zaraz go poznasz. – oświadczył.
- A tamta dziewczyna?
- Koleżanka elf... Jose. Jeśli dobrze przeczuwam, to u Sanse będzie Matt i Isla. – zerknął na mnie z ukosu i zauważył jedno wielkie pytanie na mojej twarzy. – Matt – czarownik. Islaa – wampirzyca. Znam ją od niedawna. Matta, Jose i Sanse znam od lat. – rzucił z lekkim uśmiechem.
- A ty będziesz wracał do domu na noc, czy jak? – spytałam.
- Raczej nie... Muszę cię pilnować, bo jak byłaś w Katedrze, to mogłem przewidzieć co zrobi pani Lee. Jak staliśmy pod drzwiami gabinetu dzwoniła do pana Lee, by powiedzieć mu, że ty... że my jesteśmy coraz bliżej rozwiązania „tej" zagadki.
- Jakiej zagadki? – zdziwiłam się.
- Też nie wiem. Ale postaram się dowiedzieć...
Kiwnęłam lekko głową i spojrzałam przed siebie.
Przez całą drogę zastanawiałam się nad tym, jaka to jest zagadka. Nie dawało mi to spokoju. Nagle odezwał się dzwonek mojej komórki. Wyjęłam ją z kieszeni i spojrzałam na wiadomość. To od Kyoko.
„Zebex! Gdzie Ty się podziewasz?! Masz za chwilę wywiad w Brooklyńskim sklepie z komiksami! Przyjeżdżaj szybko!"
- Wywiad! – krzyknęłam ze zdziwienia. – Zupełnie zapomniałam!
- Jaki wywiad? – spytał.
- Mam za chwilę wywiad w sklepie z komiksami. – oznajmiłam.
- Nie widzę problemu. Wszyscy możemy tam pójść i zaczekać aż wszystko się skończy, okay? – zaproponował. – Sanse uwielbia komiksy. – dodał.
- Dziękuję. – powiedziałam spoglądając na niego z uśmiechem.
- Za co? – zdziwił się.
- Za wszystko. – odparłam. - Naprawdę ci dziękuję.
- Spoko, nie ma za co. – uśmiechną się.
Trochę zwolnił i skręcił w pewną uliczkę prowadzącą na Brooklyn. Kiedy oboje zauważyliśmy tłum nastolatków skandujących „Zebex" zrozumiałam, ze przedostanie się do sklepu bez szwanku nie będzie takie proste. Jonathan zaparkował przy chodniku. Spojrzał na mnie z powagą.
- Zostań na chwilę w samochodzie. – rzucił. Wysiadł zostawiając mnie samą. Zatrzasną drzwi i podszedł do bagażnika. Otworzył go. Wyjął coś i po chwili zamknął. Podszedł do moich drzwi i otworzył je powoli. Podał mi dużą czarną bluzę zapinaną z kapturem. – Załóż ją. Mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś cię pozna. – dodał.
Szybko założyłam bluzę i nasunęłam kaptur na głowę. Wysiadłam z samochodu chowając się za nim. Zamknęłam drzwi od pojazdu. Podeszliśmy do ściany i stanęliśmy przy niej.
Chłopak wyjął komórkę i zaczął wybierać numer. Po chwili przytknął urządzenie do ucha.
- Hallo, Sanse? – rzucił. – Możemy się spotkać na wywiadzie Zebex w sklepie z komiksami? – spytał. – To bardzo ważne. Weź ze sobą wszystkich. Nawet Islee.
- Dobra. Za chwilę i tak będzie zmierzch. – odparł cichy głosik, który udało mi się usłyszeć.
- Okay. Ja będę z Brooke czekać w środku. – dodał po czym się rozłączył. Spojrzał na mnie.
- On wie kim jestem? – zdziwiłam się.
- No tak. On słucha twojej muzyki. Tak samo jak ja, Islaa, Jose i Matt. – oświadczył.
- Słuchasz mojej muzyki?
- W końcu to rock. – uśmiechnął się. – To teraz musimy tam jakoś wejść.
- Prościzna. Jak byłam mała i kiedy wymykałam się z domu przychodziłam tu. Sprzedawca mnie zna. Ale i tak nie zna mojego imienia, tylko nazwisko. Zawsze mówił do mnie po nazwisku, a ja zawsze wchodziłam tam tylnym wejściem. – chwyciłam go za dłoń i ruszyłam ciągnąc go delikatnie za sobą. Przeszliśmy na tyły sklepu i weszliśmy przez wielkie żelazne drzwi.
Tam zastaliśmy wysokiego lekko otyłego mężczyznę z zielonymi oczami i okularami na nosie. Był ogolony.
- Dzień dobry, Sato. A może powinienem powiedzieć „Zebex"? i zapytać się kim jest ten chłopak? – skrzyżował ręce na piersi.
- Dzień dobry, panu. To jest Jonathan. Mój... mój przyjaciel. Jak pan wie, zaraz mam wywiad i się trochę stresuję, dlatego zaprosiłam Jonathana i kilku znajomych. Spokojnie... Uwielbiają pańskie komiksy. Tak samo jak ja.
- A mógłbym prosić o autograf na jednym z nich? Tyle się znamy, a ja jeszcze ani razu cię o to nie poprosiłem. – rzucił.
- Sama mogłam zaproponować... Po wywiadzie podpiszę panu co tylko pan zechce. – uśmiechnęłam się i nadal trzymając chłopaka za rękę przeszliśmy obok sprzedawcy i ruszyliśmy w głąb sklepu na podium.
Kiedy zauważyłam Kyoko wiedziałam, że będzie to straszna rozmowa. Była wściekła. Miała kruczoczarne włosy i piwne oczy. Jak zawsze na szpilkach i w ołówkowej spódnicy. Kiedy wkłada wysokie buty jest trochę wyższa ode mnie.
- Zebex! No wreszcie jesteś! – rzuciła. Spojrzała na Jonathana, a potem na nasze połączone dłonie. Szybko go puściłam i schowałam dłoń do kieszeni bluzy. – A kto to jest? – spytała.
- To jest Jonathan. Mój przyjaciel. – odparłam.
- On nie ma tu wstępu. – oznajmiła.
- Stresuję się i chcę mieć przy sobie kogoś bliskiego. A no i jeszcze paru innych znajomych tu przyjdzie. – dodałam.
- Mam nadzieję, że reszta będzie stać na widowni, a nie na mównicy. – odwróciła się i zaczęła rozmawiać z wysokim brunetem. Był w garniturze.
Spojrzałam na chłopaka i zauważyłam, że ten spogląda mi głęboko w oczy. Zastanawiałam się czego w nich szuka.
Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy sobie nawzajem w oczy.
- Jonathanie! – ktoś krzyknął. Poznałam po głosie, że to chłopak. To go wyrwało z zamyślenia.
Odwrócił się i spojrzał na nastolatka w rozpiętej koszuli w kratę, dżinsach i trampkach. Miał kruczoczarne włosy i czapkę bez daszka nasuniętą na głowę. Wyglądał jakby pochodził z Azji. Obok niego stała Jose. Za Jose stała dziewczyna, która cały czas się rozglądała. Miała piękne blond włosy i ciemne oczy. Nosiła bardzo obcisłą sukienkę. Za nimi wszystkimi stał chłopak o kasztanowych włosach i zielonych oczach. Patrzył na mnie z uśmiechem.
- To właśnie są oni. – ujął moją dłoń i ruszyliśmy razem przez tłum ludzi. Zatrzymaliśmy się przy nich. – Hej, to jest Brooke, ale ją już znacie.
- No bez przesady... Nie każdy musi mnie znać. – powiedziałam pośpiesznie.
- Nie, no... spoko. – rzucił uśmiechający się do mnie chłopak.
- No dobra. To jest Matt. – Jonathan wskazał na bruneta. – To jest Sanse. – wskazał na drugiego chłopaka. – Jose już poznałaś. – dziewczyna pokazała trzy palce i uśmiechnęła się. – A tam stoi Islaa. – dziewczyna, która się rozglądała nagle spojrzała na mnie i zrobiła dziwną minę.
- Nie chcę tu siedzieć... - powiedziała Islaa. – I jestem głodna.
- Tam masz barek. – wskazałam na stół obok mównicy. Leżały na nim babeczki, cista, sałatki i kanapki.
- Ja takich rzeczy nie jem! – obruszyła się. – No chyba, że jest w nich krew. – dodała cicho.
- Przepraszam, zapomniałam...
- Nie masz za co przepraszać. Spokojnie. – wtrącił Matt.
Jonathan bardziej ścisnął moją dłoń spoglądając na chłopaka.
Nagle usłyszałam krzyk jakiejś dziewczyna. Podbiegła do mnie, złapała mnie za ramię i odwróciła, bym na nią spojrzała.
- To przecież Zebex! – krzyknęła. – Nie mogę uwierzyć, że cię rozpoznałam, choć jestem twoją największą fanką!
- Bądź proszę ciszej. – poprosiłam.
-Ależ, Zebex... Najpierw zdradź mi swoje imię.
- To proste... To jest B... - zaczęła Islaa, ale Matt zasłonił jej usta.
- To jest bardzo miła dziewczyna, która nie musi zdradzać swojego imienia. – dokończył za nią. – Au! Islaa! – krzyknął.
Fanka skrzyżowała ręce na piersi i oburzona odeszła. Kiedy już niebyło widać jej w tłumie chłopak puścił dziewczynę. Miał zakrwawioną dłoń.
- No to obiad już jest za mną. – rzuciła.
Wszyscy ruszyliśmy pod mównicę, ale tylko ja na nią weszłam. Kilka minut stałam tam bez ruchu, aż w końcu odezwałam się. Mówiłam o mojej kolejnej płycie i przez cały czas spoglądałam na Jonathana.
Przyjaciele są jak rodzina. Tylko ich możesz wybrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro