Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Neptem

Otworzyłam oczy i zauważyłam przed sobą Jonathana. Spał. Wyglądał jakby miał tak spać przez tysiąc lat.

Usiadłam i zdjęłam z siebie koc. Spojrzałam na chłopaka i przykryłam go. Nachyliłam się do pocałunku, ale w ostatniej chwili się wycofałam i dałam mu całusa w czoło.

Wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Stanęłam przed dużym lustrem wiszącym na ścianie. Doznałam nie małego szoku.

Moja twarz i włosy były pokryte strugami zaschniętej krwi. Na policzku widniał wielki siniak.

Po dłuższym wpatrywaniu się w odbicie lustra postanowiłam wziąć prysznic. Zajrzałam do kabiny, a tam na półeczce stało kilka butelek z szamponem. Każdy innej marki. Obok leżało mydło, a na nim mała karteczka. Podniosłam ją

"Nie wiedziałem jakiego szamponu używasz, a więc przyniosłem Ci najlepsze jakie tylko udało mi się zdobyć. Sanse i Jonathan przywieźli z Twojego mieszkania ubrania. Znajdziesz je w szafce pod umywalką tak samo jak ręczniki i suszarkę do włosów. Zauważyłem, że śpi z Tobą Jonathan, jakbyś mogła po kąpieli go obudzić i razem byście przyszli do salonu. Wszyscy tam będziemy.

Matt."

Odłożyłam kartkę na zlew. Wyjęłam z kieszeni już zniszczoną fotografię i pogniecione listy od rodziców. Zaczęłam się rozbierać.

***

Kiedy już byłam ubrana, a moje włosy były suche schowałam listy i zdjęcie z powrotem do kieszeni bluzy granatowej bluzy. Znów zerknęłam w lustro. Moja twarz nawet po umyciu wydawała się skatowana. Dopiero teraz zauważyłam maleńkie rany na policzku.

Wyszłam powoli z łazienki. Usiadłam na łóżku, i opadłam na poduszkę. Z szafki nocnej wzięłam komórkę i sprawdziłam godzinę. Było sporo po dziesiątej. Spojrzałam na baterię, już na wykończeniu. Odłożyłam urządzenie i odwróciłam się w stronę Jonathana. Wyglądał słodko gdy spał.

- Jonathanie... Obudź się. - powiedziałam cicho.

On otworzył oczy i spojrzał na mnie z wielkim bólem. Gdy się podnosił wezbrały w nich łzy.

Usiadłam obok i wpatrywałam się w niego.

- Coś się stało? – spytałam.

- Nie, nic... - odparł.

- Matt prosi byśmy zeszli do salonu. Będziesz się chciał przebrać?

- Tak... Raczej nie pójdę w zakrwawionych ciuchach. - zaśmiał się.

Zeszłam z łóżka.

- Poczekam na korytarzu.

- Wiesz, że mogłabyś tutaj zostać, co nie? A tak w ogóle to nie będzie długo trwało. - powiedział.

- Mogłabym, ale... ale się trochę martwię. - wyznałam.

- O co? - spytał.

- Prawie się nie znamy i w ogóle...

- Ja cię znam.

- Ale ja ciebie nie. - rzuciłam.

Wyciągnął do mnie rękę.

- Jonathan Lee, miło mi. - zaśmiał się opuszczając rękę.

- Ha, ha! Bardzo śmieszne. - powiedziałam ironicznie. Podeszłam do wyjścia. - Poczekam na korytarzu. – . Oparłam się o przeciwległą ścianę i usiadłam na ziemi. Podłoga była chłodna. W takich chwilach cieszę się, że mam dużo swetrów.

Objęłam kolana ramionami i zamknęłam oczy, by się zrelaksować. Pomogło jak zwykle. Włosy łaskotały mnie w twarz. Niewiele ludzi lubi to uczucie, ale ja uwielbiam.

Nagle otworzyłam oczy i zauważyłam, że Jonathan patrzy się na mnie stojąc pod przy drzwiach. Wystraszyłam się tak, że uderzyłam tyłem głowy o ścianę.

- Ała... - sykłam i zaczęłam ręką masować miejsce bólu.

Chłopak kucnął i spojrzał na mnie.

- Nic ci nie jest? - spytał.

- Nic. - odparłam wstając. Opuściłam rękę.

- Na pewno? - wstał.

- Powiedziałabym... - zaczęłam iść przed siebie, ale w pewnym momencie się zatrzymałam. - A tak w ogóle, to gdzie jest salon?

Poczułam rękę na plecach.

- Idziesz w dobrą stronę. - rzucił.

Zarumieniłam się, i wznowiłam marsz.

Chciałam sama siebie spoliczkować. Zachowywałam się w stosunku do niego jak zarozumiała zołza, ale co poradzę, że go wcale, a wcale nie znam. Wiem o nim tylko garstkę rzeczy, a on o mnie wszystko.

Weszliśmy do salonu, w którym stał duży stół z ośmioma krzesłami. Leżały na nim owoce i pieczywo. Cztery miejsca były zajęte.

Islaa siedziała z założonymi rękami i ustami poplamionymi czerwoną cieczą. Obok niej siedział Sanse, który wędrował wzrokiem po suficie. Jose siedziała między Sanse i Mattem wpatrując się wściekle w wampirzycę.

- Mogłybyście choć raz się nie kłócić? - spytał już zdenerwowany czarownik.

- Ja mogę się przestać kłócić w każdym momencie... - odparła Jose.

- Niech ona przestanie wytykać mi to, że jestem młodsza!

- Dosyć! - uciął Sanse wstając z krzesła. - Jeśli chcecie się kłócić, a nawet jeśli chcecie się pozabijać, to proszę bardzo, ale nie przy wszystkich, okay?

- Okay. - burknęła naburmuszona Islaa.

- Nie chcę jej zabijać, tylko niech przestanie zachowywać się jak nie wiadomo co...

- Jose, rozumiem, ale co za dużo, to nie zdrowo. - rzucił siadając. - Jeśli przestaniesz jej zwracać uwagę będzie o wiele lepsza atmosfera, bo nie będziecie się kłócić, a ty będziesz spokojniejsza.

- Nie jestem spokojna? - spytała.

- No teraz to akurat jesteś zdenerwowana...

Dziewczyna się zarumieniła i spuściła wzrok.

Matt dopiero teraz zorientował się, że weszliśmy do salonu. Wstał od stołu i podszedł do nas.

- Witajcie. - powiedział. Spojrzał na mnie. - Brooke, usiądź przy stole, zjedz coś, a ja z Jonathanem musimy porozmawiać.

Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam do stołu. Oni natomiast wyszli z salonu i szli korytarzem szepcząc coś do siebie.

Usiadłam na jednym z wolnych krzeseł.

- Hej. - rzuciłam na przywitanie.

Jose wyprostowała się i uśmiechnęła.

- Cześć. - odparł Sanse.

Islaa się w ogóle nie odezwała. Nawet na mnie nie spoglądała.

Wilkołak nagle zauważył, że łapię się za brzuch.

- Coś się stało? Źle się czujesz? - spytał.

- Nie, tylko od wczorajszego poranka nic nie jadłam. - powiedziałam.

- Aha... - mruknął. - Spokojnie zjedz coś sobie. My dopiero skończyliśmy jeść, a przed chwilą jak pewnie słyszałaś łagodziliśmy kłótnię między dziewczynami.

- Tak słyszałam.

- Wybacz za to, Brooke. - rzuciła Jose.

- Nie mam co wybaczać. - odparłam. - To nie ze mną się kłócicie, tylko między sobą. To siebie powinniście nawzajem przeprosić i sobie wybaczyć.

Dziewczyna kiwnęła głową i spojrzała na Islee.

- Ech.... No dobra. - warknęła wampirzyca. - Przepraszam cię.

- A ja ciebie. - odpowiedziała z uśmiechem.

Sanse spojrzał najpierw na Jose, a potem na Islee z niedowierzaniem. Na samym końcu spojrzał na mnie.

- Jak tyś to zrobiła? - spytał.

- Ale co? - zdziwiłam się biorąc do ręki bułkę przenną.

- Od roku się kłócą i próbujemy z chłopakami je uspokoić, a ty raz powiedziałaś i od razu się posłuchały. - rzucił z uśmiechem.

- Może dopiero teraz do nich dotarły wasze słowa? Nie jestem dobrym mówcą, ani przywódcą, dlatego nie mogłam tego sama sprawić.

- Nie, to ty to zrobiłaś. - rzekł z podziwem.

Ugryzłam zawstydzona suchą bułkę i oparłam się o oparcie krzesła.

- A właśnie, Brooke, ty jesteś Neptem. Wiedz, że pierwszy Satellitum, czyli William Royal jest bardzo dużym bóstwem pośród nas - elfów. A więc jakby nie patrzeć, to też będziesz dosyć hucznie u nas przyjęta. - rzuciła Jose spokojnie.

- Jestem czym? Neptem?! Że co?

- Tak. Neptem. Czyli wnuczka pierwszego Satellitum. Tak się mówi od wielu dekad. Nawet Napoleon używał tego słowa...

- Napoleon?

- No chyba nie myślisz, że on chciał tylko udowodnić to, że przepłynie cały ocean, nie? On wybrał się w tą podróż, bo wiedział, że znajdzie gdzieś tam Neptem.

- A on był...? - spytałam.

- Wilkołakiem. Niestety spotkał potomka Williama. To była niejaka Kira. W pewnym momencie zwątpił, że to ona i ją opuścił.

- To okropne...

- Tak samo jak opowieść o trzech elfach i wampirzycy, ale o tym nikt nie mówi...

- Jose, przestań. Ta opowieść jest nieprawdziwa. - powiedział Sanse.

- A właśnie, że jest! - zaprzeczyła.

- Jaka opowieść? - zdziwiłam się.

- Później ci opowiem... - odparła z uśmiechem.




                                                                                  Nie ufasz sobie, nie ufasz innym.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: