Rozdział 12
Neptem
Otworzyłam oczy i zauważyłam przed sobą Jonathana. Spał. Wyglądał jakby miał tak spać przez tysiąc lat.
Usiadłam i zdjęłam z siebie koc. Spojrzałam na chłopaka i przykryłam go. Nachyliłam się do pocałunku, ale w ostatniej chwili się wycofałam i dałam mu całusa w czoło.
Wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Stanęłam przed dużym lustrem wiszącym na ścianie. Doznałam nie małego szoku.
Moja twarz i włosy były pokryte strugami zaschniętej krwi. Na policzku widniał wielki siniak.
Po dłuższym wpatrywaniu się w odbicie lustra postanowiłam wziąć prysznic. Zajrzałam do kabiny, a tam na półeczce stało kilka butelek z szamponem. Każdy innej marki. Obok leżało mydło, a na nim mała karteczka. Podniosłam ją
"Nie wiedziałem jakiego szamponu używasz, a więc przyniosłem Ci najlepsze jakie tylko udało mi się zdobyć. Sanse i Jonathan przywieźli z Twojego mieszkania ubrania. Znajdziesz je w szafce pod umywalką tak samo jak ręczniki i suszarkę do włosów. Zauważyłem, że śpi z Tobą Jonathan, jakbyś mogła po kąpieli go obudzić i razem byście przyszli do salonu. Wszyscy tam będziemy.
Matt."
Odłożyłam kartkę na zlew. Wyjęłam z kieszeni już zniszczoną fotografię i pogniecione listy od rodziców. Zaczęłam się rozbierać.
***
Kiedy już byłam ubrana, a moje włosy były suche schowałam listy i zdjęcie z powrotem do kieszeni bluzy granatowej bluzy. Znów zerknęłam w lustro. Moja twarz nawet po umyciu wydawała się skatowana. Dopiero teraz zauważyłam maleńkie rany na policzku.
Wyszłam powoli z łazienki. Usiadłam na łóżku, i opadłam na poduszkę. Z szafki nocnej wzięłam komórkę i sprawdziłam godzinę. Było sporo po dziesiątej. Spojrzałam na baterię, już na wykończeniu. Odłożyłam urządzenie i odwróciłam się w stronę Jonathana. Wyglądał słodko gdy spał.
- Jonathanie... Obudź się. - powiedziałam cicho.
On otworzył oczy i spojrzał na mnie z wielkim bólem. Gdy się podnosił wezbrały w nich łzy.
Usiadłam obok i wpatrywałam się w niego.
- Coś się stało? – spytałam.
- Nie, nic... - odparł.
- Matt prosi byśmy zeszli do salonu. Będziesz się chciał przebrać?
- Tak... Raczej nie pójdę w zakrwawionych ciuchach. - zaśmiał się.
Zeszłam z łóżka.
- Poczekam na korytarzu.
- Wiesz, że mogłabyś tutaj zostać, co nie? A tak w ogóle to nie będzie długo trwało. - powiedział.
- Mogłabym, ale... ale się trochę martwię. - wyznałam.
- O co? - spytał.
- Prawie się nie znamy i w ogóle...
- Ja cię znam.
- Ale ja ciebie nie. - rzuciłam.
Wyciągnął do mnie rękę.
- Jonathan Lee, miło mi. - zaśmiał się opuszczając rękę.
- Ha, ha! Bardzo śmieszne. - powiedziałam ironicznie. Podeszłam do wyjścia. - Poczekam na korytarzu. – . Oparłam się o przeciwległą ścianę i usiadłam na ziemi. Podłoga była chłodna. W takich chwilach cieszę się, że mam dużo swetrów.
Objęłam kolana ramionami i zamknęłam oczy, by się zrelaksować. Pomogło jak zwykle. Włosy łaskotały mnie w twarz. Niewiele ludzi lubi to uczucie, ale ja uwielbiam.
Nagle otworzyłam oczy i zauważyłam, że Jonathan patrzy się na mnie stojąc pod przy drzwiach. Wystraszyłam się tak, że uderzyłam tyłem głowy o ścianę.
- Ała... - sykłam i zaczęłam ręką masować miejsce bólu.
Chłopak kucnął i spojrzał na mnie.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Nic. - odparłam wstając. Opuściłam rękę.
- Na pewno? - wstał.
- Powiedziałabym... - zaczęłam iść przed siebie, ale w pewnym momencie się zatrzymałam. - A tak w ogóle, to gdzie jest salon?
Poczułam rękę na plecach.
- Idziesz w dobrą stronę. - rzucił.
Zarumieniłam się, i wznowiłam marsz.
Chciałam sama siebie spoliczkować. Zachowywałam się w stosunku do niego jak zarozumiała zołza, ale co poradzę, że go wcale, a wcale nie znam. Wiem o nim tylko garstkę rzeczy, a on o mnie wszystko.
Weszliśmy do salonu, w którym stał duży stół z ośmioma krzesłami. Leżały na nim owoce i pieczywo. Cztery miejsca były zajęte.
Islaa siedziała z założonymi rękami i ustami poplamionymi czerwoną cieczą. Obok niej siedział Sanse, który wędrował wzrokiem po suficie. Jose siedziała między Sanse i Mattem wpatrując się wściekle w wampirzycę.
- Mogłybyście choć raz się nie kłócić? - spytał już zdenerwowany czarownik.
- Ja mogę się przestać kłócić w każdym momencie... - odparła Jose.
- Niech ona przestanie wytykać mi to, że jestem młodsza!
- Dosyć! - uciął Sanse wstając z krzesła. - Jeśli chcecie się kłócić, a nawet jeśli chcecie się pozabijać, to proszę bardzo, ale nie przy wszystkich, okay?
- Okay. - burknęła naburmuszona Islaa.
- Nie chcę jej zabijać, tylko niech przestanie zachowywać się jak nie wiadomo co...
- Jose, rozumiem, ale co za dużo, to nie zdrowo. - rzucił siadając. - Jeśli przestaniesz jej zwracać uwagę będzie o wiele lepsza atmosfera, bo nie będziecie się kłócić, a ty będziesz spokojniejsza.
- Nie jestem spokojna? - spytała.
- No teraz to akurat jesteś zdenerwowana...
Dziewczyna się zarumieniła i spuściła wzrok.
Matt dopiero teraz zorientował się, że weszliśmy do salonu. Wstał od stołu i podszedł do nas.
- Witajcie. - powiedział. Spojrzał na mnie. - Brooke, usiądź przy stole, zjedz coś, a ja z Jonathanem musimy porozmawiać.
Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam do stołu. Oni natomiast wyszli z salonu i szli korytarzem szepcząc coś do siebie.
Usiadłam na jednym z wolnych krzeseł.
- Hej. - rzuciłam na przywitanie.
Jose wyprostowała się i uśmiechnęła.
- Cześć. - odparł Sanse.
Islaa się w ogóle nie odezwała. Nawet na mnie nie spoglądała.
Wilkołak nagle zauważył, że łapię się za brzuch.
- Coś się stało? Źle się czujesz? - spytał.
- Nie, tylko od wczorajszego poranka nic nie jadłam. - powiedziałam.
- Aha... - mruknął. - Spokojnie zjedz coś sobie. My dopiero skończyliśmy jeść, a przed chwilą jak pewnie słyszałaś łagodziliśmy kłótnię między dziewczynami.
- Tak słyszałam.
- Wybacz za to, Brooke. - rzuciła Jose.
- Nie mam co wybaczać. - odparłam. - To nie ze mną się kłócicie, tylko między sobą. To siebie powinniście nawzajem przeprosić i sobie wybaczyć.
Dziewczyna kiwnęła głową i spojrzała na Islee.
- Ech.... No dobra. - warknęła wampirzyca. - Przepraszam cię.
- A ja ciebie. - odpowiedziała z uśmiechem.
Sanse spojrzał najpierw na Jose, a potem na Islee z niedowierzaniem. Na samym końcu spojrzał na mnie.
- Jak tyś to zrobiła? - spytał.
- Ale co? - zdziwiłam się biorąc do ręki bułkę przenną.
- Od roku się kłócą i próbujemy z chłopakami je uspokoić, a ty raz powiedziałaś i od razu się posłuchały. - rzucił z uśmiechem.
- Może dopiero teraz do nich dotarły wasze słowa? Nie jestem dobrym mówcą, ani przywódcą, dlatego nie mogłam tego sama sprawić.
- Nie, to ty to zrobiłaś. - rzekł z podziwem.
Ugryzłam zawstydzona suchą bułkę i oparłam się o oparcie krzesła.
- A właśnie, Brooke, ty jesteś Neptem. Wiedz, że pierwszy Satellitum, czyli William Royal jest bardzo dużym bóstwem pośród nas - elfów. A więc jakby nie patrzeć, to też będziesz dosyć hucznie u nas przyjęta. - rzuciła Jose spokojnie.
- Jestem czym? Neptem?! Że co?
- Tak. Neptem. Czyli wnuczka pierwszego Satellitum. Tak się mówi od wielu dekad. Nawet Napoleon używał tego słowa...
- Napoleon?
- No chyba nie myślisz, że on chciał tylko udowodnić to, że przepłynie cały ocean, nie? On wybrał się w tą podróż, bo wiedział, że znajdzie gdzieś tam Neptem.
- A on był...? - spytałam.
- Wilkołakiem. Niestety spotkał potomka Williama. To była niejaka Kira. W pewnym momencie zwątpił, że to ona i ją opuścił.
- To okropne...
- Tak samo jak opowieść o trzech elfach i wampirzycy, ale o tym nikt nie mówi...
- Jose, przestań. Ta opowieść jest nieprawdziwa. - powiedział Sanse.
- A właśnie, że jest! - zaprzeczyła.
- Jaka opowieść? - zdziwiłam się.
- Później ci opowiem... - odparła z uśmiechem.
Nie ufasz sobie, nie ufasz innym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro