Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.1 (Wewnętrzne rozdarcie)

Kilkukrotnie próbuję wypytać trenera o karę, którą dla nas wymyślił. Niestety za każdym razem słyszę tę samą i wymijającą odpowiedź.

– Skup się na grze i na najbliższym meczu.

Rzeczywiście nasza forma w ostatnim czasie bardzo faluje. Nawet jeśli wygrywamy, są to ciężko wydarte punkty. Stylowo nie wyglądamy najlepiej i musimy jeszcze wiele poprawić w grze. W zbliżającym starciu z KS Płock nie jesteśmy zdecydowanym faworytem, chociaż zajmujemy drugą lokatę w tabeli, a oni plasują się dopiero na jedenastym miejscu. Owszem gramy u siebie, przy ogromnym wsparciu wspaniałych kibiców, ale to nigdy nie gwarantuje wygranej. Oni są jedynie naszymi naturalnymi i dozwolonymi dopalaczami, które wyzwalają w nas niebywałego ducha walki.

Kiedy spoglądam na pełne trybuny ubrane w niebieskie barwy, czuję dziwny ucisk w sercu. Jeszcze nie tak dawno byłem zwykłym kibicem, który przychodził na stadion, aby wesprzeć Spartę. Zdzierałem gardło, śpiewając kibicowskie przyśpiewki. Krzyczałem: „Jesteśmy dumni po zwycięstwie, wierni po porażce". A dzisiaj stoję na murawie i to ktoś śpiewa dla mnie. Pokazuje, że trzy punkty na koncie są ważne, lecz bez wsparcia kibiców, stają się tylko pustą liczbą. Nic ci nie zastąpi tego uczucia, kiedy widzisz pełne trybuny radośnie skandujące: Sparta, Sparta Posnania mistrz!

– Panowie, dajemy z siebie wszystko. Gramy u siebie i nie możemy zawieść kibiców. Idziemy tylko po zwycięstwo! – woła po angielsku Kamil Witkowski, nasz kapitan, zanim wychodzimy z szatni.

Następnie ustawiamy się w kółku, pochylamy głowy i obejmujemy ramionami, by zawołać trzykrotnie: Sparta Posnania!. To taki nasz zwyczaj. W ten sposób wspólnie się motywujemy. Chociaż każdy z nas i bez słów Witka zdaje sobie sprawę, że liczą się tylko trzy punkty. Powoli musimy odbudować grę oraz wrócić na właściwe tory.

W pojedynku z KS Płock wychodzimy standardowym ustawieniem trzy-cztery-trzy.

Początek spotkania nie wygląda dla nas zbyt dobrze. To Płocczanie przejmują inicjatywę i nadają tempo gry. Już po kilku minutach od pierwszego gwizdka Kovacz zostaje zmuszony do interwencji. Napędzam chłopaków, pokrzykuję do nich różne instrukcje. Odkąd wdarłem się do drużyny, jestem jej taką siłą napędową, jak mawiają niektórzy.

Mimo że nasze starania nie przynoszą oczekiwanych skutków w postaci zdobytej bramki, nie poddajemy się. Wiemy, że gdybyśmy to zrobili, położylibyśmy całe spotkanie. W pojedynkach piłkarskich nie do końca sprawdza się zasada „Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz". Na murawie zawsze liczy się początek i koniec oraz rola, która ci przypadnie w udziale. Możesz być pionkiem, albo tym, kto rozstawia je na szachownicy.

Nieustannie przemy pod pole karne Płocczan. Powoli rozpędzamy walec, który w szesnastej minucie efektowanie wjeżdża do bramki Płocka. Wszystko zaczyna się od znakomitego prostopadłego podania, które Kamil kieruje do Maćka Grabowskiego. Nie widzę dokładnie jak piłka znajduje się pod nogą Urbania, ale jego strzał naprawdę robi wrażenie. Piłka trafia w prawy góry róg pozbawiając bramkarza jakichkolwiek szans na obronę.

Wszyscy od razu rzucamy się na Kacpra w przypływie euforii. To wymarzone otwarcie, zwłaszcza, że na razie szło nam trochę jak po gruzie. Owszem nie możemy się teraz cofnąć i postawić jedynie na defensywę. Jednobramkowa zaliczka nie stanowi żadnej gwarancji. Jak mawiają eksperci, po strzeleniu gola liczy się następne pięć minut. I dosłownie jakbym ściągnął to myślami, przez moment robi się gorąco w naszej szesnastce. Kamil zaczyna kręcić kółeczka, a przy trzecim Alberto wysupłuje mu piłkę spod nogi. Jest to trochę niepodobne zachowanie do Witki, bo zwykle raczej zachowuje na boisku rozwagę i woli dokładnie zaplanowane akcje od nagłych improwizacji. Na szczęście jego nonszalancja nie kosztuje nas aż tak wiele i już po chwili możemy rozpocząć kolejną ofensywną akcję.

Stawiamy na jeszcze wyższy pressing. Utrudniamy Płocczanom rozegranie w środku pola. Teraz to my przejmujemy władzę na boisku. Kilka minut później tempo gry nieco spada. Zarówno my jak i Płocczanie wymieniamy między sobą podania, które nie przekładają się na jakąś większą akcję. Dopiero około dwudziestej piątej minuty przypuszczamy ponowny atak na pole karne Płotczan, a Tim wywalcza rzut rożny, po którym mam szansę na strzelenie gola. Niestety moja główka jest za lekka i Grzelak bez problemu broni to dośrodkowanie. Już minutę później blisko podwyższenia prowadzenia jest Tim. Kibice jęczą wraz ze mną, kiedy bramkarz KS-u odbija piłkę przed siebie. To jest naprawdę mocny i dobry strzał w wykonaniu Tim'iego.

W drugiej połowie wychodzimy na murawę jeszcze bardziej nakręceni. Wolimy uniknąć nerwowej końcówki, dlatego od początku stawiamy na wysoką ofensywę. Mimo że strzały nie zawsze są celne, nie pozwalamy przeciwnikowi wydostać się spod swojego pola karnego. I w końcu ta taktyka przynosi oczekiwany skutek. W pięćdziesiątej ósmej minucie drugiego gola strzela Kamil. Wszystko zaczyna się od dobrego pressingu Kacpra. Napierany Eryk Borkowski nie może sobie poradzić z naszym napastnikiem i popełnia błąd, wybijając piłkę na rzut rożny. Dośrodkowanie Tim'iego jest na tyle dobre, że Kamil bez problemu zamyka je główką, a bramkarz Płocczan może jedynie odprowadzić piłkę wzrokiem.

Nasza formacja defensywna nie ma dzisiaj zbyt wiele do roboty, bo Płocczanie coraz rzadziej goszczą na naszej połowie. Jest to dosyć dziwne zachowanie z ich strony, ponieważ muszą odrabiać straty bramkowe, a zachowują się tak, jakby to oni prowadzili w tym meczu. Mimo wszystko nie tracimy koncentracji. Być może chcą w ten sposób uśpić naszą czujność i zaatakować znienacka?

Dopiero w sześćdziesiątej piątej minucie Płocczanie tworzą pierwszą akcję w drugiej połowie. Strzał Wojtka Lubińskiego nie jest jednak zbyt mocny i nie sprawia trudności Kovaczowi.

Jak się często mówi w żargonie piłkarskim, „Dzisiaj piłka ewidentnie szuka Tim'iego". Niestety brakuje mu dokładności oraz celności. Najpierw pudłuje z około piętnastego metra, a później dośrodkowuje wprost w Grzelaka. W siedemdziesiątej piątej minucie za Kacpra wchodzi Daniel Kozłowski. Urbań oprócz strzelonego gola i jednej dobrej akcji nic więcej nie wniósł. Za to Tim nie zwalnia tempa. Za wszelką cenę chce dołożyć kolejne oczko do naszego bramkowego dorobku. Kilka minut później ma kolejną, ale niestety bezefektywną akcję. Tym razem jednak niewiele brakuje, aby piłka wylądowała w bramce. Ponownie uwidocznia się nasz największy problem, którym jest niecelność. Stwarzamy sobie dogodne sytuacje, ale nie potrafimy ich przełożyć na gole.

W końcówce gracze KS-u próbują coś jeszcze wywalczyć, ale są bezradni wobec naszej defensywy. Do końcowego gwizdka pozostaje niewiele czasu, a oni muszą odrobić dwie bramki, żeby wywalczyć chociaż jeden punkt.

Na szczęście mądrze i spokojnie kończymy to spotkanie. Nie wszystko funkcjonuje jeszcze tak, jak powinno, ale najważniejsze są trzy punkty dopisane do naszego dorobku.

Po meczu, wedle zwyczaju podbiegamy do trybun, żeby odśpiewać z kibicami kilka przyśpiewek. To magiczna chwila. Nie potrafię ubrać w słowa tego, co wtedy czuję. Radość, duma, wzruszenie? Może gdzieś tam siedzi młody chłopak, który podobnie, jak ja kiedyś, marzy o grze w Posnanii. Kilka lat temu założenie niebieskiej koszulki z herbem Sparty wydawało się sennym marzeniem. A dzisiaj to, co kiedyś zdawało się niemożliwe, staje się rzeczywistością. Wiele poświęciłem, żeby się tutaj znaleźć i wiem, że jeszcze wiele będę musiał poświęcić. Jednak chwile takie, jak ta są warte tych wyrzeczeń.

– Gratulacje, panowie! – chwali nas trener, wchodząc do szatni.

Nigdy nie robi długich przemów po meczach. Bez względu na to, jakim wynikiem zakończyło się spotkanie i jak zagraliśmy. W przypadku zwycięstwa padały owe słowa, wypowiedziane przed kilkoma sekundami. Kiedy zaś nasza gra nie wyglądała najlepiej, rzucał tylko: „Byliśmy dzisiaj słabszą drużyną. Przed nami ciężka praca".

Kamil, nasz kapitan, również nie bawi się w długie wywody. Mówi krótko, jednak jego uwagi zawsze trafiają w punkt. Niektórzy kibice postrzegają go jako dość kontrowersyjną postać. Rzeczywiście mówi głośno, jeśli z czymś się nie zgadza, nigdy nie podkula ogona, jednak dla mnie jest ogromnym wsparciem w zespole.

Kiedy z trzecioligowego ŁKS Sompolno trafiłem do drużyny z ekstraligi był to duży przeskok. Ekstraliga to jednak zupełnie inny poziom. Tutaj mecze rozgrywają się o wiele wyższą stawkę, co z kolei wiąże się z większą presją. Ponadto wychodzę na murawę obok piłkarzy, których bardzo cenię i, na których się wzorowałem. Dla młodego chłopaka z małej miejscowości Sompolno to coś niesamowitego.

Gdy dowiedziałem się, że skauci Sparty są mną zainteresowani, byłem w szoku. Owszem, każdego dnia ciężko pracowałem. Po cichu marzyłem, aby kiedyś reprezentować barwy Posnanii. I w końcu to marzenie kilkuletniego chłopca się spełniło. Ilekroć wspominam debiut w ekstralidze, na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. Do dziś pamiętam ten moment, kiedy wszedłem na murawę Energy Stadionu. Pierwszy krok był lekko niepewny, ale gdy uniosłem głowę i zobaczyłem kilka tysięcy kibiców, strach momentalnie zniknął. Zastąpiła go radość oraz duma, ponieważ niewielu otrzymało taką szansę.

Każdy kolejny mecz traktowałem jako spłatę swego rodzaju długu. Na mój sukces złożyła się ciężka praca, ale również wsparcie wielu osób, które od początku we mnie wierzyły. Wychodząc na boisko chciałem im pokazać, że jestem godzien reprezentowania barw Posnanii.

Co prawda minęło sporo czasu, zanim wywalczyłem pewną pozycję w klubie. Zaliczyłem krótkie wypożyczenie do Orlika Łuków, jednak cierpliwość rzeczywiście popłaca. Ze zwykłego Piotrka, który od małego kibicował Sparcie, staję się filarem defensywy Posnanii.

– Wszystko w porządku? Od kilku dni jesteś jakiś nieswój – zagaduje Kamil, kiedy zmierzamy do aut. – Nic się nie dzieje – zapewniam, choć i dla samego siebie nie brzmię zbyt przekonywująco.

Kamil patrzy na mnie podejrzliwie, po czym wyrzuca:

– Kacper wspominał mi o tej dziewczynie.

No tak, jak zwykle musiał wszystko wypaplać. Niekiedy jest gorszy od baby.

– No i co z tego? – Irytuję się. – Cytując. – Witka nakreśla cudzysłów w powietrzu. – Naszego Piotra trafiła w końcu strzała Amora.

Oczywiście, i to jakże podobne do Urbania.

– Wiesz dobrze, że Kacper lubi wyolbrzymiasz niektóre rzeczy – odpowiadam, próbując nadać głosowi jak najbardziej obojętny ton.

Nie chcę, żeby jeszcze Kamil zaczął dorabiać sobie jakieś romantyczne podteksty do tej historii.

– Tak, ale sam widzę, że ostatnio chodzisz zamyślony. To nie może być przypadek.

Chyba pora zapisać się na jakiś kurs aktorski.

– Piter. – Kamil nagle przystaje w miejscu, więc robię to samo. – O co tak naprawdę chodzi z tą dziewczyną? – Nie wiem do cholery! – wybucham. – Nie ważne jak usilnie staram się o niej zapomnieć, ciągle mam w głowie jej przerażone oczy. – Jeśli nie potrafisz o niej zapomnieć, nie rób niczego na siłę. Zdaj się na los i zobacz, jaki przygotował dla ciebie scenariusz – radzi mi Kamil, poklepując mnie po ramieniu. – A jeśli on mi się nie spodoba?

Dlaczego to wszystko musi być takie pogmatwane i nie może być albo czarne albo białe? Na boisku nie ma półspalonego czy półfaulu. Zawsze jest system zero jedynkowy.

– Musisz wiedzieć, czego dokładnie chcesz, bo jak na razie w moim odczuciu walczysz sam ze sobą. Na boisku nie obejdzie się bez ustalonej wcześniej taktyki, jednak w życiu czasami można pójść na tak zwany żywioł. Ja wiem, że obrońcy nie są od improwizacji, ale czasami warto wyjść poza schemat.

Kamil ma dla mnie kolejne złote rady, które może i pięknie brzmią, ale są kompletnie niezrozumiałe.

– To, co mam zrobić? – Jak to, co? Ponownie spotkać się z tą dziewczyną.

Dla Kamila odpowiedź jest prosta. Jednak w konfrontacji z rzeczywistością ma się nijak.

– Znam tylko jej imię, wiem, gdzie studiuje, no, prawie wiem, bo na kampusie jest kilka wydziałów. Owszem odprowadziłem ją do domu, ale nie zapamiętałem adresu – wyznaję, czując, że wracamy do punktu wyjścia. – W takim razie poczekaj. Cierpliwość jest bardzo przydatną cechą zarówno na boisku, jak i w życiu. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Jeśli macie się spotkać, to się spotkacie. Może do tego czasu rozeznasz się w swoich uczuciach.

Podchodzę do rady Kamila z pewną rezerwą, jednak czuję, że to jedyne w miarę dobre wyjście z tej sytuacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro