Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI „Konfrontacje"

Dumbledore nie pokazał się ani na obiedzie, ani na śniadaniu następnego ranka. Jeden z pierwszorocznych Ślizgonów, który musiał odwiedzić skrzydło szpitalne po małym wypadku na Eliksirach, radośnie oznajmił, że twarz Dyrektora spuchła i przypomina zniekształconą, dość owłosioną, sporą dynię. Dzięki temu udało się mu jednak uniknąć pierwszej fali sów niosących poświęcone jego osobie dzieło Rity.

Dumbledore — Zagrożenie dla naszych dzieci.

Część pierwsza — Śmierciożerczy Nauczyciel.

Albus Dumbledore. Szanowany pedagog. Bohater. Ikona. Postrzegany tak przez większość ludzi, dopóki pewne dokumenty, potwierdzające udział Dumbledore'a w badaniach powodujących uszczerbki na zdrowiu psychicznym kilku uczniów, nie wyszły na światło dzienne początkiem roku. Dyrektor Hogwartu, jak dotąd, pozostaje obojętny na ujawnione rewelacje. Ale czy jest niewinny? Postanowiłam bliżej przyjrzeć się faktom.

Dwa lata temu Dumbledore zatrudnił byłego aurora Alastora „Szalonookiego" Moody'ego na stanowisku nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią — niewątpliwie najważniejszego przedmiotu w dzisiejszych, trudnych czasach. Jednak to nie Moody zajmował się uczniami. Zamiast niego, używając Eliksiru Wielosokowego, OPCMu w Hogwarcie nauczał Śmierciożerca Bartimus Crouch Jr...

Artykuł szczegółowo opisywał wydarzenia z całego roku, między innymi to, jak Crouch używał Imperiusa na uczniach oraz jak przetrzymywał Szaloonookiego Moody'ego w kufrze. Rita wspomniała też o tym, jaką rolę odegrał w Turnieju Trójmagicznym, wskrzeszeniu Voldemorta i śmierci Cedrica. Skeeter, ku niezadowoleniu Draco, napisała nawet o incydencie z fretką.

Kolejny dzień był jeszcze gorszy. Dumbledore'a obsiadały sowy za każdym razem, kiedy opuszczał swój gabinet. Były tak głośne, że Dyrektor musiał zastosować zatyczki do uszu, by nie stracić słuchu.

Dumbledore — Zagrożenie dla naszych dzieci?

Część 2 — Gilderoy Lockhart, cudowny oszust.

Do 1993 roku Gilderoy Lockhart był kochany przez Brytyjczyków. Piękny bohater. Większość była zadowolona, gdy został zatrudniony w Hogwarcie na stanowisku nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią w roku szkolnym 1992-1993. Tego samego roku nieznany napastnik, który później okazał się być Bazyliszkiem, zaczął petryfikować uczniów. Na szczęście nikt nie zginął, gdyż żadne z dzieci nie spojrzało bestii prosto w oczy. Rodzi się jednak pytanie — jak, długi na sześćdziesiąt stóp gad, zdołał dostać się do szkoły niezauważony przez Dyrektora...

W środę, Dyrektor odsyłał już całą swoją pocztę do jednej sali, gdzie sortował przesyłki, od razu niszcząc te, których nie miał zamiaru czytać. Tego dnia Rita oddała do druku ostatnią część swojego artykułu.

Dumbledore — Zagrożenie dla naszych dzieci?

Część 3 — Sami-Wiecie-Kto.

Wiemy już, jak Dumbledore rażąco lekceważył dobro uczniów, ale najgorsze ciągle przed nami. W roku szkolnym 1991-1992, Dyrektor zatrudnił na stanowisku nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią Quirnusa Quirrella. To on użyczył swojego ciała najmroczniejszej z istot — Sami-Wiecie-Komu...

Do czwartku z Hogwartu odeszło kolejnych dwudziestu uczniów. Następni mieli opuścić szkołę w weekend, a Dumbledore został odwołany ze swojego stanowiska w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Nawet Ron i Hermiona przestali go bronić, ograniczając się tylko do unikania rozmów na jego temat. Większość uczniów dostała listy od swoich rodziców zapewniające, że zostaną zabrani ze szkoły, jeśli tylko poczują jakieś niebezpieczeństwo. Rada Zarządu wciąż nie wyraziła swojej opinii na temat całej sprawy, ale Harry nie zdziwiłby się, gdyby odwołali Dumbledore'a do poniedziałku. Krążyły nawet plotki, że Dyrektor jest w zmowie z Voldemortem i kiedy Harry usłyszał je po raz pierwszy, mało nie oszalał. To wszystko zmierzało w kierunku pogrążenia czarodziejskiego świata w kompletnym chaosie...

***

— Nadszedł czas, aby uwolnić moje lojalne sługi z Azkabanu! Pójdziecie wszyscy oprócz Severusa, Alecto i Amycusa. Waszym celem jest wypuszczenie każdego więźnia, nie tylko waszych braci. Oczekuję, że wrócicie z wszystkimi naznaczonymi, włącznie z Glizdogonem, Bellatrix i Crouchem. — Tom spojrzał na stojących dookoła niego Śmierciożerców. — A teraz do roboty! Zobaczę się z wami jeszcze przed świtem. — Odpowiedziało mu jednogłośnie „tak, panie" i słudzy zniknęli. Tom zwrócił się do trzech, którzy zostali. — Wy będziecie mi pomagać w moim małym przedsięwzięciu. Słyszałem, że bariery ochronne domu mugolskich krewnych Pottera już na mnie nie działają. Jeśli to prawda, chcę byście pomogli mi ich pojmać — nie może się im jednak stać żadna krzywda. Jeśli jednak bariery mnie nie przepuszczą, Severus spróbuje pójść sam. Gdyby jemu też się nie powiodło, wrócicie tutaj.

— Tak, panie — padła odpowiedź, a Severus starał się nie przewracać oczami na poczynania Toma, który wciąż był zmuszony grać rolę Czarnego Pana. Jego obszerne szaty i dodatkowe czary skrywały prawdziwy wygląd na tyle, na ile było to możliwe ale przesadne wchodzenie w rolę było prywatnym żartem pomiędzy mężczyznami.

Skinął głową trzem mężczyznom, rzucił na siebie szybkie zaklęcie i aportował się na Privet Drive 4.

Dudley Dursley był wkurzony. Umówił się na randkę z dziewczyną, ale ta cholerna idiotka musiała się akurat zarazić grypą! Zamiast więc pieprzyć się pół nocy, jak zamierzał, siedział teraz w swoim pokoju z butelką ginu i upijał się, podczas gdy jego rodzice spali.

Właśnie zastanawiał się dlaczego Gloria pachniała jak perfumeria, skoro twierdziła, że zamierza spędzić noc pod kołdrą, kiedy usłyszał głośny huk. Wychylił się z pokoju i doznał szoku, gdy na schodach dostrzegł cztery postaci w czarnych szatach.

— Kim jesteście i po co tu przyszliście? — zapytał lekko drżącym głosem. Najwyższy z intruzów, jedyny który nie nosił maski, uniósł różdżkę, a Dudley mało się nie posikał ze strachu. Mężczyzna wypowiedział zaklęcie i chłopak stracił przytomność.

Tom spojrzał na ogłuszonego młodzieńca i westchnął.

— W porządku. Wy dwoje, pilnujcie go. Severusie, chodź i pomóż mi z pozostałymi.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w górę schodów. Stanął pod drzwiami sypialni Dursley'ów i zwrócił się do towarzysza.

— Sev, nie wolno mi ich torturować, ale jak sądzisz, czy Harry miałby coś przeciwko gdybym niechcący upuścił jego wujka na schodach... kilka razy? — Mistrz eliksirów uniósł brew. — No dobra, tylko zapytałem. — Otworzył drzwi, szybko ogłuszył śpiącą dwójkę i lewitował ich na dół, obijając ciało Vernona o ścianę tylko dwa lub trzy razy. Przeniósł całą nieprzytomną trójkę na trawnik po czym wrócił do domu i wymruczał kilka niszczących zaklęć tu i tam. Miał zamiar oszczędzić pokój Harry'ego, ale zorientował się, że Czarny Pan nigdy by tego nie zrobił, więc wypalił w jego ścianach ogromne dziury, które były subtelną aluzją do chorobliwie małej powierzchni pomieszczenia. Kiedy skończył, wyszedł przed dom, zatrzaskując za sobą drzwi.

— Każdy z was niech weźmie jednego mugola. Policzę się z nimi, kiedy wrócimy. Gotowi? Dobrze. Morsmordre! — krzyknął, wyczarowując Mroczny Znak. Jeszcze jedno spojrzenie na okolicę i Tom deportował się z Privet Drive.

***

Harry siedział w gabinecie Dyrektora. Czekając, starał się przybrać wygląd zdziwionego nagłym wezwaniem. W końcu Dumbledore przemówił.

— Harry, obawiam się, że twoja ciocia i wujek zostali zaatakowani wczorajszej nocy. Uznaliśmy ich za zaginionych, choć nie sądzę by jeszcze żyli. — Potter udał szok. — Przykro mi, chłopcze, okazuje się, że bariery domu nie uchroniły ich przed Voldemortem. Severus poinformował mnie, że widział ich wczorajszej nocy — wciąż żyli, ale Czarny Pan już przeniósł ich w inne miejsce.

— Ale Zakon... Zakon ich szuka, prawda?

— Staramy się, ale... było też włamanie do Azkabanu. Zostali wypuszczeni wszyscy, niezależnie od stopnia lojalności. Musimy mieć na uwadze nasz czarodziejski świat. — Dumbledore westchnął. — To kolejny krok do osłabienia nas, Harry. Najpierw zaatakował mnie, a teraz atakuje ciebie.

No dobra, pomyślał Harry, czas na prawdziwe przedstawienie.

— Ale... mówił pan, że będą bezpieczni, że bariery utrzymają Voldemorta z daleka. — Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. — Oni... oni są jedynymi ludźmi łączącymi mnie z moją mamą — wyjęczał, pociągając nosem. Spokojnie, Harry, bądź ostrożny, nie przeginaj dopóki... no i proszę — jest.

— Przykro mi, Harry, powinienem był to przewidzieć...

Potter wstał, przerywając Dyrektorowi.

— POWIEDZIAŁEŚ, ŻE SĄ BEZPIECZNI! MÓWIŁEŚ, ŻE JA JESTEM TAM BEZPIECZNY! TY... ty... Merlinie... — Harry zamarł. — Bariery nie obroniłyby mnie, nie mogłyby, prawda? Bogowie... — Słaniając się na nogach, dotarł do drzwi.

— Harry, ja...

— Myślę... myślę, że muszę... muszę iść do... ja — Dyrektor przytaknął.

— Rozumiem, Harry. Dam znać profesorowi Lupinowi, by po ciebie przyszedł, dobrze? — Harry zgodził się, ciężko przełykając. Usiadł na krześle i czekał, starając się wyglądać przy tym najbardziej mizernie jak tylko umiał. Wilkołak wyprowadził go na korytarz i razem udali się do gabinetu Remusa.

— Chcesz się zobaczyć z Sirim? Nie masz nic przeciwko Fiuu? — zapytał starszy mężczyzna. Harry zgodził się i nabrał garść proszku ze słoika stojącego na gzymsie paleniska.

Jak tylko Harry wyszedł z kominka u Syriusza, zaczął śmiać się tak mocno, że mało nie upadł. Remus przybył zaraz po nim.

— Kupił to? — Harry potwierdził skinieniem głowy, wciąż trzęsąc się ze śmiechu. W końcu uspokoił się na tyle, by móc normalnie usiąść na kanapie.

— Każde słowo. Przez chwilę bałem się, że przegiąłem, ale staruch wziął to za objaw szoku. O której Tom wróci?

— Jak tylko ukaże się nowy Prorok — odparł Black i w tym samym czasie usłyszeli stukanie w szybę. — A oto i on. — Syriusz otworzył okno, dał knuta sowie i odebrał od niej gazetę. — Przykro mi Harry, nie udało ci się trafić do nagłówka, ale przynajmniej jest twoje zdjęcie na okładce. Jak myślisz, kiedy zaczniesz otrzymywać sowy?

Harry zamyślił się przez chwilę.

— Daję im godzinę — powiedział i zaraz usłyszeli pukanie od drzwi.

Syriusz podniósł głowę znad gazety.

— Otwarte — krzyknął. Drzwi się uchyliły i Tom wszedł do środka.

— Jak poszło? — zwrócił się do Harry'ego, który wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Idealnie. Staruch zachował się dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Próbował nawet wytłumaczyć się z tych artykułów Rity — przy okazji, Remusie, wisisz mi sykla — mówiąc o tym, jak to chcesz mnie zaatakować tak samo jak zaatakowałeś jego. Wzruszające, naprawdę. — Tom zaśmiał się i usiadł obok swojego chłopaka, dając mu szybkiego całusa.

— Kiedy musisz do nich wracać? — zapytał Harry.

— Myślę, że jakoś dadzą mi znać. Dzisiejszy wieczór mam raczej wolny, czemu pytasz? — Tom spojrzał na niego podejrzliwie.

— Bez powodu, byłem po prostu ciekawy. — Harry chciał ciągnąć temat, ale to nie był odpowiedni moment. Siedzieli chwilę w ciszy, którą w końcu przerwał Syriusz.

— Skoro pozostaje nam tylko czekać, myślę że pójdę się położyć — powiedział i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Kiedy dotarł do drzwi, odwrócił się i znacząco spojrzał na wilkołaka, który szybko pojął aluzję, wymamrotał jakąś wymówkę i wyszedł z pokoju razem z przyjacielem.

— Jak się trzymasz? — zapytał Harry. Tom ziewnął.

— Wrzeszczałem na Śmierciożerców do drugiej, więc jestem nieco zmęczony, ale ogólnie wszystko w porządku. Jestem na dobrej drodze, by udusić jednego z nich, więc będę szczęśliwy, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. — Harry potaknął ze zrozumieniem i objął ramionami swojego chłopaka, który znów ziewnął.

— Jeśli chcesz się przespać, tam jest łóżko... — zaczął Harry, kiedy Tom przekręcił się na sofie i ułożył na Harrym, jak na poduszce.

— Musiałbym wstać. Nie chcę. Milutko — odparł sennie i Harry westchnął, podnosząc go.

— No już, wstawaj, dzieciaku. Co jeśli Drops zechce się z nami skontaktować? — Tom usiadł rozbudzony.

— No dobra — jęknął i ruszył do pokoju swojego chłopaka. — Ale chcę moją Harry-Poduszkę.

Harry wywrócił oczami i poszedł za Tomem. Kiedy weszli do pokoju, ściągnął sweter i dżinsy, zostając tylko w T-shircie i bokserkach i położył sie na łóżku obok swojego Toma, który natychmiast otoczył go ramionami i wtulił nos w jego szyję. Harry uśmiechnął się i nakrył ich kocem. Bezpiecznie otuleni miękkością łóżka, natychmiast zapadli w sen.

***

Czarodziejski świat wpadł w panikę. W dwanaście godzin po ukazaniu się Proroka Codziennego, aż szesnastu uciekinierów z Azkabanu widziano na ulicach miasta i żaden z nich nie był Śmierciożercą. Ku uciesze Dumbledore'a wszyscy na chwilę o nim zapomnieli, a Ministerstwo w pierwszej kolejności zajęło się śledzeniem zbiegów.

Lekcje w tym tygodniu ciągnęły się w nieskończoność. Nikt nie był się w stanie skoncentrować, nawet nauczyciele wydawali się jacyś nieobecni, tak jakby tylko starali się wypełnić czas do pojawienia się kolejnych wieści. Świat szykował się na wojnę.

Harry'emu też czas się ciągnął, ale z innego powodu. Czuł, że powinien już planować swój kolejny ruch, jednak nie było za bardzo czego planować. Po tylu godzinach układania strategii działania, zwykłe czekanie było po prostu dziwne. Nienawidził ogarniającego go uczucia bezsilności, więc godzinami odgrywał w głowie plan ostatecznego starcia; cokolwiek, byle by odzyskać nieco kontroli nad wydarzeniami. Do piątku stał się kłębkiem nerwów.

Pod koniec piątkowego lunchu podszedł do niego Draco i poprosił o rozmowę na osobności.

— Dostałem list od ojca. — Harry przytaknął, więc Draco kontynuował. — Chce, bym jak najszybciej przyjął Mroczny Znak. Jest bardzo zdeterminowany.

Harry zmarszczył brwi.

— Przecież masz dopiero szesnaście lat i wciąż uczęszczasz do Hogwartu; czy on nie widzi, że byłoby to dla ciebie niebezpieczne? — zapytał, a Draco prychnął.

— Najwidoczniej nie. Zapominasz chyba o kim mówisz. Wciąż jest tym samym egoistycznym draniem co kiedyś, a może nawet jeszcze większym. — Harry westchnął, słysząc te słowa.

— Porozmawiam o tym z Tomem. Może sprzeda twojemu ojcu jakąś wojenno-strategiczną pogadankę o ważnej roli, jaką odgrywasz w tym wszystkim. Jestem pewny, że Lucjuszowi by się to spodobało. A co na to twoja mama?

— Mama nie chce, bym został naznaczony, ale nie postawi się ojcu — westchnął. — Poza tym, nie ja jeden jestem pod presją. Crabbe, Goyle i Nott, oni wszyscy otrzymali podobne listy od swoich ojców. I jestem pewny, że Pansy niedługo też dostanie taki sam. — Harry zamyślił się.

— Dobrze. Powiem o wszystkim Tomowi. Jestem pewny, że uda mu się wymyślić jakiś dobry powód niezwiązany z wiekiem, by nie naznaczać uczniów.

Draco uśmiechnął się.

— Dzięki, Harry.

— Za co? Za to, że pomagam przyjaciołom? Poza tym jesteś nam potrzebny — kto inny umiałby tak oczarować Ritę Skeeter, by drukowała dokładnie to, czego chcemy?

Draco skrzywił się.

— Dobra, łapię, beze mnie bylibyście straceni. Dupek. — Harry zarzucił rękę na ramię kumpla.

— Wreszcie zrozumiałeś. A teraz chodźmy, lekcje zaczynają się — spojrzał na zegarek — jakieś pięć minut temu, cholera! — Chłopcy szybko złapali swoje książki i pobiegli pod chatkę Hagrida, gdzie pół-olbrzym właśnie opowiadał klasie o wielu zaletach trzymania gadów jako zwierzątek domowych.

***

— Wszystko w porządku, Harry? — Chłopak przytaknął, choć nic nie było w porządku. Stał na szczycie schodów do piwnicy w domu Riddle'ów, przygotowując się na konfrontację z Dursley'ami. Tom sięgnął po jego dłoń. — Już czas, kochanie. — Biorąc głęboki wdech, Harry zszedł po schodach.

Kiedy był już na dole poczuł, że ma ochotę zwymiotować. Zachwiał się lekko, ale Tom złapał go za ramię. — Nie musisz tego robić — powiedział na co Harry tylko potrząsnął głową i ruszył dalej.

Piwnica była podzielona długimi regałami na dwa pomieszczenia. W pierwszym, które znajdowało się bezpośrednio pod schodami, stały dwa krzesła, zapewne dla ewentualnych strażników. Drugie pomieszczenie zostało zaaranżowane na kształt lochu. Tom ścisnął dłoń Harry'ego, rzucił silne Lumos i wszedł do środka.

W pomieszczeniu nie było żadnych krzeseł. Dursley'owie byli przymocowani do ściany łańcuchami, które oplatały ich kostki. Byli pokryci brudem i kurzem, ale poza tym cali i zdrowi, tak jak rozkazał Tom. Jak tylko zobaczyli Czarnego Pana, zaczęli krzyczeć.

— Wypuść nas, ty popaprańcu!

— Jak tylko się uwolnię, to ci...

— Czemu, ty...

— CISZA! — Natychmiast umilkli. — Czy wy macie w ogóle pojęcie kim ja jestem? — Trzy głowy zaprzeczyły zgodnym ruchem i Tom westchnął teatralnie. — Petunio Dursley, nie poznajesz mnie? Nie? Żadnych przebłysków? Jaka szkoda. Myślę, że twoja siostra do tej pory już by się zorientowała; choć, chwila, wyglądałem nieco inaczej w dniu, kiedy ją zabiłem. — Petunia zbladła.

— Ty... ty... — Tom wykrzywił twarz w okrutnym uśmiechu.

— Tak, ja, ja. Oczywiście, trochę się zmieniłem. I nie tylko z wyglądu; moje cele też się nieco zmieniły. Obrałem nowy kierunek, można by rzec. Postawiłem sobie za cel wynagrodzić pewne krzywdy, a ty i twoja żałosna rodzina będziecie świetnym początkiem. Crucio — zaczął Tom, ale zaskoczył go głos zza pleców.

— Tom! Przestań. Proszę? — Odwrócił się i zobaczył jak Harry kuląc się, wychodzi z pomieszczenia.

— Ty! Ty niewdzięczny mały odmieńcu! Ty żałosny bachorze, wzięliśmy cię do siebie, a teraz... — zaczął Vernon.

— Dostaliście to, na co zasłużyliście. A teraz wybaczcie mi na moment — powiedział Tom i również opuścił pokój. Zobaczył Harry'ego, siedzącego pod ścianą tuż obok drzwi. Chłopak cały się trząsł.

— Tom, proszę, nie krzywdź ich. Nie chcę byś ich krzywdził. — Tom westchnął i przytulił swojego kochanka.

— Harry, oni zamienili twoje życie w piekło! — Potter spojrzał na swojego chłopaka płonącymi oczami.

— To nic. Nic mi nie jest! — syknął.

— Nie! Do kurwy nędzy, to wcale nie jest nic! Mam dość słuchania, że nic ci nie jest, zwłaszcza, że to cholerne bzdury!

— Proszę, Tom, nie krzywdź ich. Nie chcę już patrzeć na ludzką krzywdę. — Jego oczy pomału napełniały się łzami i głos zaczął mu się łamać.

— Dobrze. — Tom wrócił do zaimprowizowanego aresztu. Chodził po pokoju przez chwilę zanim zwrócił się do Dursley'ów.

— Coś wam powiem. Niezłego macie tego siostrzeńca. Uprzykrzacie mu życie od Merlin wie ilu lat, a on mimo to wypruwa sobie flaki, by chronić wasze niewdzięczne tyłki. Nie zasługujecie na niego. — Petunia i Vernon zaczęli protestować, ale Tom ich uciszył.

— Wiecie co, to nawet śmieszne. Kiedy próbowałem zabić Harry'ego, gdy był niemowlęciem, zaklęcie obiło się od niego i dostałem rykoszetem. Wytworzyło się dzięki temu połączenie między naszymi umysłami. Jest dość pomocne. Na przykład w tamtym roku, Harry zobaczył coś moimi oczami i udało mu się przez to uratować życie ojca kolegi. Zaraz potem udało mi się wciągnąć go w rozgrywkę, która kosztowała życie jego ojca chrzestnego, lub raczej kosztowałaby, gdyby nie cholerne szczęście Blacka. Latem natomiast, połączenie pozwoliło mi przyjrzeć się temu, jak bardzo docenialiście pobyt chłopca w waszym domu. Vernonie Dursley, czy pamiętasz jak spędziłeś noc trzydziestego pierwszego lipca? — Vernon zbladł momentalnie, jednak nie odpowiedział na pytanie. — Nie? Jaka szkoda. Cóż, ja pamiętam. Bo widzisz, leżałem sobie wygodnie przy kominku, czytając dobrą książkę, kiedy nagle zostałem wciągnięty do umysłu twojego siostrzeńca, który zwijał się na podłodze po tym, jak go skopałeś. Wiedziałaś, że twój mąż lubi się tak ostro bawić, Petunio? A to dopiero początek. Kiedy zdecydowałeś, że masz dość bicia, podniosłeś go z podłogi, rzuciłeś nim o łóżko i zdarłeś z niego te ohydne łachmany, które kazaliście mu nosić. Czy czułeś wtedy władzę, Vernonie? Czy czułeś, że jesteś kimś więcej, niż tylko spasionym workiem gówna? A kiedy go gwałciłeś? Czy czułeś się lepiej ze swoim żałosnym życiem? Co? — Dudley i Petunia gapili się na Vernona z otwartymi ustami.

— Rozumiem, że żadne z was nie wiedziało o jego... działaniach? — Oboje potrząsnęli głowami. — Tak myślałem. Raczej trudno by mi było sobie wyobrazić, że siostra Lily Potter zezwoliłaby na coś takiego, nawet jeśli miałoby to być skierowane w stronę chłopca, którego wszyscy postrzegaliście jako darmozjada. Pomyślcie o tym oraz o fakcie, że mimo to, on wciąż nie pozwala bym zrobił wam jakąkolwiek krzywdę; nawet tej bezwartościowej gnidzie, którą nazywa wujem. Zostawiam was z tą myślą. Przyjemnych snów.

Tom wyprowadził roztrzęsionego Harry'ego na górę, przeklinając Dursley'ów pod nosem. Posadził chłopaka w kuchni, a sam oparł się o stół.

— Harry, chcesz może herbaty, albo...? — zapytał, ale Harry potrząsnął głową. Tom westchnął i usiadł obok niego. — Dobrze się czujesz? — Harry przytaknął.

— Kłamca. No dalej, powiedz mi co się dzieje. — Harry wziął głęboki wdech, ale nic nie odpowiedział. — Harry...

— To... To boli, Tom. Oni wciąż sprawiają, że czuję się małym, słabym, żałosnym dziwakiem, a ja wciąż chcę ich bronić. To głupie, wiem... — Tom nie pozwolił mu dokończyć.

— Nie, Harry, to wcale nie jest głupie. Masz potrzebę ochraniania ludzi, którzy są słabsi od ciebie, nawet jeśli na to nie zasłużyli. A teraz chodź, mam ci coś do pokazania. — Złapał rękę swojego chłopaka i zaprowadził go na górę do sypialni. — Dobra, siadaj, zaraz wrócę. — Harry przewrócił oczami, uśmiechając się lekko. Tom był zdecydowanie podekscytowany swoją niespodzianką.

— W porządku, Harry, a oto i... Glizdogon! — Mężczyzna wszedł do pokoju.

— A więc się udało? — Tom potaknął z uśmiechem.

— Udało się świetnie. Jest całkowicie bezwolny — nie, żeby kiedykolwiek posiadał własną wolę, no ale wiesz... — Tom nakazał Glizdogonowi kilka przysiadów, które ten wykonał jak marionetka. — Jak już mamy to z głowy, sądzę, że przydało by się nam nieco prywatności. — Harry uśmiechnął się, kiedy Glizdogon skierował się w stronę pokoju, gdzie Tom postanowił trzymać pocałowanych Śmierciożerców.

— Przykro mi, że to mówię, ale czy nie czeka na ciebie czasem zgraja lojalnych sług, na które musisz nieco pokrzyczeć? — Tom prychnął.

— Cholera. Zostaniesz tu sam, jeśli zabezpieczę drzwi tak, by nikt nie mógł wejść do środka? — Harry przytaknął.

— Dam sobie radę. A teraz idź, zanim się rozmyślę. — Tom wyszczerzył się do młodszego mężczyzny, który przebiegle się do niego uśmiechał. Pochylając się, przyciągnął Harry'ego do głębokiego pocałunku, po czym wyszedł z pokoju, wciąż się szczerząc. Westchnął i rzucił na drzwi zaklęcie ochronne, zmienił szaty, oraz swój wygląd przy pomocy zaklęcia maskującego i ruszył na spotkanie.

***

— Lucjuszu, słyszałem, że nakłaniałeś swojego syna, by przyjął mój znak. Czy to prawda?

— Tak, mój Panie. — Blondyn spojrzał na Czarnego Pana zdezorientowany.

— Czy przeszło ci przez myśl, że jest może powód, dla którego twój syn nie został naznaczony? Zwłaszcza, że jest obecnie pod opieką Albusa Dumbledore'a?

— Nie, mój Panie, przykro mi.

Tom uśmiechnął się.

— Nie, Lucjuszu, wcale nie jest ci przykro. Jeszcze. Crucio! — Tom trzymał Malfoy'a pod Cruciatusem dobrą minutę nim przerwał zaklęcie.

— Wszyscy uczniowie Hogwartu pozostaną nie naznaczeni! Są dużo bardziej użyteczni tam, gdzie są. Twojemu synowi zajęło kilka miesięcy by osiągnąć cel — Chłopiec, Który Przeżył uważa go za przyjaciela, a czasem nawet za powiernika. Jego pozycja nie może ulec zachwianiu. Jego, ani żadnego innego ucznia Hogwartu. — Umilkł i rozejrzał się wokoło. — Powinniście mieć na uwadze, że cała ta medialna afera wokół Dumbledore'a wybuchła dzięki uczniom; czemu miałbym więc rezygnować z takich korzyści? Nie chcę więcej słyszeć o żadnych naciskach na uczniów, by przyjęli Mroczny Znak, zanim opuszczą Hogwart, ani, jak już jesteśmy przy tym temacie, o namawianiu ich by rezygnowali z uczęszczania do szkoły. — Ostanie słowa były skierowane bezpośrednio do Crabbe'a i Goyle'a, którzy momentalnie zesztywnieli. — A teraz zejdźcie mi z oczu! Severusie, chcę z tobą pomówić. — Dało się słyszeć zgodne „tak, Panie" i wszyscy oprócz Snape'a deportowali się ze spotkania. W końcu mężczyźni zostali sami.

— Sev, chyba oszaleję, jeśli będę się musiał użerać z tą bandą choć chwilę dłużej — powiedział i potarł czubek nosa. — Czy staruch zaczął już kombinować? Harry nie widywał go za często w tym tygodniu.

Severus przewrócił oczami.

— Ten stary pierdziel zawsze coś kombinuje, Tom, przecież wiesz. Jednak widywał się ostatnio dość często z synem Weasley'ów, Ronem, i tą Granger. Udało mi się usłyszeć część jednej z rozmów; wygląda na to, że Dumbledore przekonał ich, że Harry ma spore szanse stać się kolejnym czarnym panem.

Tom mruknął, niezaskoczony.

— Można się było tego spodziewać — powiedział. — Myślę, że niedługo będę potrzebował Eliksiru Wielosokowego. Mógłbyś zacząć go dla mnie przygotowywać? — Severus przytaknął. — Świetnie, a teraz chodź, jestem pewny, że Harry odchodzi od zmysłów czekając, aż ktoś wypuści go z pokoju. — Snape spojrzał na Toma zaskoczony. — Tak, jest na górze. Miał nieco wyczerpującą konfrontację z rodziną, poza tym chciałem mu pokazać Glizdogona. Zaczarowałem drzwi, żeby nikt nie mógł wejść do środka, tak na wszelki wypadek, rozumiesz, więc jest tak jakby uwięziony. — Tom ruszył na górę.

W międzyczasie Harry rzeczywiście zaczynał się nudzić. Zdecydował, że skoro będą w domu sami, a Tom na pewno rzuci zaklęcia ochronne, by Śmierciożercy im nie przeszkadzali, równie dobrze mogą to wykorzystać w jakiś przyjemny sposób. Więc kiedy Tom i Severus otworzyli drzwi, byli zaskoczeni kiedy ujrzeli całkiem nagiego Harry'ego leżącego swobodnie na łóżku, nie tak bardzo jednak jak Harry, który wczołgał się pod koc z prędkością błyskawicy, kiedy tylko zorientował się, że jego chłopak nie przyszedł sam.

Po krótkim momencie całkowitej ciszy, Tom zapytał:

— W porządku, Harry?

Harry, wciąż pozostając prawie całkowicie przykryty kocem, wysunął tylko dłoń i pokazał mężczyznom środkowy palec.

Severus uśmiechnął się na ironię tej sytuacji.

— A więc teraz jesteśmy kwita — powiedział. — Tom spojrzał na niego, nie rozumiejąc. — Pamiętasz dlaczego Harry zaczął do ciebie pisać? — Mężczyzna prychnął w odpowiedzi, a potem zaczął chichotać. Harry powtórzył gest spod koca, co wywołało tylko większy napad śmiechu. W końcu chłopak zszedł z łóżka, okręcając koc szczelnie wokół siebie. Spojrzał na dwóch śmiejących się z niego mężczyzn. Tom uspokoił się, przecierając oczy.

— Przepraszam, Harry. Eee... Sev? Może wyszlibyśmy na chwilę... — Mistrz eliksirów kiwnął głową i wyszedł z pokoju.

Tom także wyszedł, zamykając za sobą drzwi i oparł się o ścianę w korytarzu.

— Łał — powiedział Severus.

— Taa — potwierdził Tom. Mężczyźni stali przez chwilę w ciszy. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich całkowicie ubrany Harry.

— Co tam? — zapytał.

— Cóż, miałem nadzieję, że omówimy szczegóły bitwy ostatecznej. — Tom ruszył w stronę salonu, dając znać pozostałym, by poszli za nim.

— Dobra, trochę myślałem i... — Harry szybko nakreślił swoje plany. Tom pokiwał głową z aprobatą.

— Brzmi wykonalnie. A co z moją różdżką? Będą chcieli ją dostać. — Harry potrząsnął głową.

— Nie, jeśli będzie zniszczona. Jeśli to zadziała, nie zostanie nic prócz popiołów. Poza tym będzie publika, nikt nie będzie miał wątpliwości. Możesz zmusić Glizdogona do rzucania niewybaczalnych?

— Tak, już sprawdzałem. Zatem kiedy? — Harry spojrzał na Severusa.

— Eliksir Wielosokowy będzie gotowy najwcześniej w przyszłym miesiącu. Mamy mnóstwo czasu na dogranie szczegółów. Do tego czasu będę trenował cię w walce. Porozmawiam ze staruchem tak, żeby pod koniec rozmowy był przekonany, że to był jego pomysł. — Harry przytaknął.

— Idealnie. Jeśli to wszystko... — zaczął Harry nieco nerwowo, na co Severus odpowiedział krzywym uśmiechem.

— Tak, myślę, że to wszystko. Harry, sądzę, że powinieneś się zjawić u swojego ojca chrzestnego do jutrzejszego południa. Tam się zobaczymy. Dobranoc. — Ukłonił się elegancko Tomowi i deportował z posiadłości Riddle'ów.

Harry wstał z krzesła i przeciągnął się. Tom podszedł do niego, objął go i pocałował w czubek nosa.

— Wiesz, wciąż jestem zły, że się ze mnie śmiałeś — powiedział Harry.

Tom uśmiechnął się.

— Może mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? — zapytał.

— To da się zrobić — Tom już pochylał się do ust swojego chłopaka, kiedy ten dokończył: — Ale najpierw jedzenie.

Riddle warknął niezadowolony.

— No dobra — powiedział i przerzucił sobie Harry'ego przez ramię, wywołując u niego napad śmiechu. Posadził chłopaka na krześle w kuchni i zaczął się krzątać przy szafce.

— Masz do wyboru makaron albo... eee... kluski.

Harry wywrócił oczami.

— Jesteś gorszy niż Syriusz. Pozwól — powiedział i odsunął Toma, sam zaglądając do szafki. — Co powiesz na spaghetti? Super, nastaw wodę. Ble! — Wyciągnął słoik z sosem. — Po co w ogóle kupujesz to gówno? — Tym razem Tom wywrócił oczami.

— Przecież nie jadam tu często. Myślę, że to Glizdogona, nigdy nie miał dobrego smaku.

— Ok, nieważne. Podaj rondel. Świetnie, a teraz powiedz, gdzie trzymasz przyprawy? — Tom patrzył z rozbawieniem, jak Harry krząta się po kuchni.

— Ty naprawdę traktujesz żarcie poważnie.

Harry przytaknął.

— Musiałem im gotować przez te wszystkie lata i byłem w tym dobry, nie? — Zaśmiał się delikatnie. — Wyciągniesz talerze? Dzięki. Taaa-daaam, a o to i spaghetti marinara! — Harry podzielił makaron i sos na dwa talerze i postawił je na stole. — A teraz jedz.

— Tak jest, proszę pana — krzyknął Tom, salutując ze śmiechem.

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro