Nobody's Home - Morgoseee
Autor: Morgoseee
Piosenka: Nobody's Home - Avril Lavigne
-Cóż, nie potrafię ci powiedzieć, dlaczego tak się czuła. A czuła się tak każdego dnia
I nie byłam w stanie jej pomóc. Po prostu patrzyłam, jak wciąż popełnia te same błędy.
Robiła złe rzeczy. Czasami nawet dobre osoby je robią. Nie wszyscy jednak potrafią to zrozumieć. Nawet ci, którzy kochają najbardziej. A może zwłaszcza oni.
Chodziła do liceum, jedynego w mieście, w którym mieszkała. Miała dobre stopnie i wydawała się swoim rodzicom, spokojną, zwyczajną nastolatką. Taka była ich perspektywa. Ale zawsze jest jeszcze inna perspektywa, druga strona medalu. I to właśnie z nią tak ciężko było się pogodzić ludziom, którzy całe życie widzieli tylko tą pierwszą.
Zaczęło się od imprezy w nieodpowiednim towarzystwie. Inni umieli się dostosować i omijać to, co niebezpieczne z daleka. Ona nie potrafiła. Na początku nie wydawało się to być czymś bardzo groźnym. Parę butelek alkoholu, przyniesionych przez starszego kolegę. Pierwszy w życiu kac. Jakoś ukryła to przed rodzicami. Były jeszcze inne imprezy. W coraz mniejszym gronie. W końcu do alkoholu doszły narkotyki. A co działo się później... tego nie pamiętała. Na szczęście udało jej się samej z tym skończyć, zanim potrzebowałaby pomocy. Rzuciła prochy, pijackie imprezy i starała się opuścić tych, którzy ją do tego nakłaniali. Za to oni nie chcieli, by ona ich zostawiała. W desperackim, nieprzemyślanym czynie, opublikowali parę starych zdjęć, zrobionych w momentach, których nie pamiętała.
To również starała się ukryć. Długo jej się to udawało, wszystko przez leki na uspokojenie, kupowane od nielegalnych sprzedawców, pozwalające jej ukryć stres i niepokój, w którym żyła.
- „Co jest nie tak tym razem?", słyszałam jak mruczała pod nosem, kiedy ją mijałam. Za dużo... za dużo problemów. Ona nie wie, gdzie jest jej miejsce, myślałam. Bo gdzie było jej miejsce? Domem są ludzie. A ona nie miała nikogo.
Nic nie trwa wiecznie, a kłamstwa w końcu wyszły na jaw. Jedno zdjęcie, nadesłane w wiadomości od nieznanego, prywatnego numeru. Jedno zdjęcie, a potem następne. Historie, opowieści o tym, co działo się, gdy wychodziła z domu pod pretekstem wspólnej nauki z koleżanką. Potwierdziły się usłyszane przypadkiem szepty osób spotkanych na ulicy, które natychmiast przerywały rozmowę na widok matki kierującej się do sklepu na zakupy.
Tego wieczoru padło wiele niepotrzebnych, ostrych i raniących słów.
Dziewczyna wybiegła z domu. Została wyrzucona, ale czuła się, jakby sama zdecydowała się go opuścić. Przynajmniej przez tę krótką chwilę, zanim emocje opadły. Bo jeśli sama by wyszła, mogłaby wrócić. A nie mogła.
- Widziałam ją, kiedy to się stało. Pamiętam swoje myśli w tamtej chwili: ona chce iść do domu, ale nikogo tam nie ma. To właśnie tam leży, załamana. Nie ma dokąd pójść, żeby osuszyć swoje łzy, załamana.
Trzy dni. Dokładnie tyle czasu minęło, od kiedy ostatni raz była w domu. Trzy dni od ostatniego ciepłego posiłku. Trzy dni od ostatniej spokojnie przespanej nocy. Trzy dni, od kiedy ostatni raz widziała rodziców. A w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin zdołało się wydarzyć tak wiele. Za wiele.
Chciała wrócić. Zabrała swój niewielki dobytek w postaci kurtki i poszła do domu. Nie wiedziała jeszcze, co chce powiedzieć. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Ale w momencie, w którym okazało się, że wcale nie musi tego wiedzieć, cały jej świat legł w gruzach. Jeśli wcześniej już tego nie zrobił.
Zamiast domu były zgliszcza. Zamiast rodziny były popioły. A pośrodku terenu otoczonego żółto - czarną taśmą, leżała dziewczyna. Było ciemno i zdawało jej się, że nikt jej nie widzi. A nawet jeśli ktoś ją zauważył, nie obchodziło jej to. Przynajmniej tak jej się wydawało. Sama już nie wiedziała, co czuje. Nie wiedziała, czy chce, by ktoś ją stamtąd zabrał, czy by pozwolono jej tam siedzieć samotnie. Łzy zaćmiewały jej wzrok. Niemoc ogarnęła ciało. Umysł zapełniły setki wspomnień, miliony niewypowiedzianych myśli. Wszystko, co mogło się wydarzyć, a już nigdy się nie wydarzy. Przepełniona rozpaczą, otoczona kłębkiem psychicznego bólu, który bolał jak fizyczny, czuła, że może tylko płakać.
- Otwórz oczy i rozejrzyj się dookoła. Znajdź powód, dla którego zostałaś odrzucona i teraz nie możesz odnaleźć tego, co zostawiłaś w tyle, chciałam powiedzieć.
Nie miała dokąd pójść, więc była wszędzie. Włóczyła się po mieście, otulając się coraz bardziej zniszczoną kurtką, chroniąc się przed zimnym wiatrem. Noce spędzała samotnie, mając worek ze śmieciami za poduszkę i stary, cuchnący dywan za przykrycie. Jedzenie jakoś udawało się jej zdobywać. Co jakiś czas na zapleczu wykwintnej restauracji, znajdowała jeszcze dobre, choć nie zawsze świeże produkty spożywcze, którymi klienci gardzili. Kiedy szła ulicą, ludzie odsuwali się od niej, marszcząc nosy. Spadł śnieg, a ją zaczęto wyganiać ze sklepów, w których próbowała się ogrzać. Przez jakiś czas była chora, omal nie umarła z wycieńczenia, ale zdawało się, że wciąż miała w sobie jakiś promyczek nadziei, który nie pozwolił jej zginąć.
- Bądź silna. Teraz bądź silna, szeptałam, kiedy widziałam ją brudną, zmęczoną i złamaną, siedzącą przy ścianie budynku, próbującej osłonić się przed wiatrem kawałkiem kartonu. Zbyt dużo problemów, a ona nie wiedziała, gdzie jest jej miejsce.
A później ten promyczek nadziei zgasł.
Spotkała innych bezdomnych. Od tak dawna nie wchodziła w żadne relacje z ludźmi, że chciała ich uznać za swoją nową rodzinę. Chciała tylko znów poczuć, że ktoś ją kocha. Tak się jednak nie stało. Okazało się za to, że mają bardzo dobry kontakt z dealerami z całego miasta. Jeśli kiedyś umiała się powstrzymać, teraz nie miało to znaczenia. Narkotyki pomagały jej zapomnieć o prawdziwym świecie, choć na chwilę.
Niecały miesiąc później znów została sama. Jakim cudem wciąż żyła, nie wiedziała. Długo dręczył ją głód. Nie miała skąd wziąć dragów, nikt się nią nie przejmował, nikt nie chciał jej pomóc.
- Nie chodziło o to, by nic co się wydarzyło, nigdy nie zaistniało. Czasami trzeba upaść. Ona upadła wielokrotnie. I za każdym razem wstawała sama. Ale w końcu każdy będzie potrzebował ramion, które pomogą mu wstać. Ona ich nie miała. Widziałam... - głos jej się załamał.
Zaczęła niespodziewanie płakać. Ciepła ręka dotknęła jej ramienia, pocieszając, próbując uspokoić. Otrzymała wsparcie. Nie tak jak tamta dziewczyna.
Łzy wyschły, a słowa ponownie wypłynęły z ust, tym razem wypowiadane pustym, przygnębionym głosem.
- Widziałam, jak skrywa swoje uczucia, już nie potrafi odszukać marzeń. Traci swój rozum, rozpada się na kawałki. Traci wiarę, wypada z łask, krąży po świecie, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca.
Próbowała stąd uciec. Złapać stopa i wyjechać gdzieś daleko, gdzieś gdzie nikt jej nie zna. Ale zawsze wracała. Nie mogła pozbyć się wspomnień, nie mogła, nie chciała zaczynać wszystkiego od nowa. Wiele wycierpiała, jednak wciąż była związana z tym miejscem. Z ruinami spalonego domu, w którym dawniej mieszkała. Kiedy go mijała, czuła równie sprzeczne emocje co w momencie, w którym do niego wróciła. Wyjechać, czy zostać. Pamiętać czy zapomnieć.
Znalazła miejsce, w którym odtąd codziennie przesiadywała, wpatrując się w mijających ją przechodniów. Pusty, aczkolwiek natarczywy wzrok, wwiercający się w ludzi bez żadnego skrępowania. Odpychający i jednocześnie desperacko błagający o pomoc.
Nic się nie zmieniało. Wciąż, dzień w dzień robiła to samo. Bez skutku.
Wreszcie nie miała już siły.
- A wiesz, co w tym było najgorsze? Że dopiero wtedy zrozumiałam, że jednak mogłam jej pomóc. Nie znałyśmy się zbyt dobrze, ale zwykłe słowo czy gest mogły zmienić wszystko. Ale było już za późno.
Stara szopa na skraju miasta. Miejsce nienależące do nikogo. Puste, ponure, ciemne. Porozrzucane po całej podłodze resztki siana, składowanego tam przed laty. Deszcz. Krople wody spadające z nieba. Przenikające dach, jakby nie istniał. Spróchniałe belki. Pusta beczka i skrzynka po jabłkach. I sznur. Gruba lina zawiązana jednym końcem na belce. Drugi koniec tworzył pętlę.
Przez większość swojego życia, myślała, że umrze w swoim łóżku, w domu, otoczona ludźmi, których kocha. Ale gdzie oni są? Gdzie jest jej dom. Wszystko spłonęło. Zginęło, pozostawiając po sobie jedynie popioły.
Wcześniej ją wypędzili, ale wciąż ich kochała. Dlatego wróciła. Ale gdy wróciła, nikogo tam nie było.
Nienawiść i miłość to podobne do siebie uczucia. A kiedy występują razem, ciężko jest je samotnie zrozumieć.
Ciche szuranie butów. Kapanie wody. Dochodzące z oddali odgłosy samochodów mijających budynek. I oddech. Jeden z ostatnich.
Samotność. Da się z nią żyć. Jeśli samemu się ją wybierze. Ona jej nie wybrała. Można stracić wszystko. Ale jeśli stracisz siebie, masz poczucie, że nic i nikt nie jest w stanie ci pomóc. W samotności jesteś tylko ty. Co jednak, jeśli nie ma ciebie?
Skrzypnięcie skrzynki. Kolejna noga postawiona na drewnianym schodku. Następny krok, tym razem na beczkę. Mimowolne sapnięcie podciąganiu się na podest.
Stanęła prosto. Przez pętlę sznura, wiszącego przed nią, spojrzała na drzwi.
Nie otworzyły się. Nikt nie przyszedł jej powstrzymać.
Mimo iż dała im to do zrozumienia.
Wspomnienie kartki. Kawałka papieru pozostawionego w zaułku, który codziennie mijało kilkadziesiąt osób. Dokładnie w miejscu, w którym czekała tyle czasu. Za długo.
Drżące dłonie. Sznur przełożony przez głowę. Pętla, nieprzyjemnie drapiąca skórę brody i szyi. Ostatnie spojrzenie. Ostatni oddech. Ostatni zaplanowany ruch nogą. I pusta beczka, uderzająca o podłogę i tocząca się po niej.
Drgawki. Dziewczyna trzęsąca się w śmiertelnych drgawkach.
A potem tylko ciało. Ciało zwisające z belki w starej szopie.
Do której jednak ktoś zajrzał.
Za późno.
- Pogubiła się. Chciała iść do domu, ale nikogo tam nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro