two
Wstałam około dwunastej nadal nie przyzwyczajona do zmiany czasu. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że aż TAK trudno będzie mi się przystosować do zmiany czasu. Czując skurcze w żołądku, zeszłam szybko do kuchni, by zjeść śniadanie, które zostawiła dla mnie Mary na stole w kuchni — jak zwykła to robić.
Bryan grał już na konsoli, jedząc jakieś chipsy i inne śmieciowe jedzenie. Przewróciłam oczami na ten widok, po czym weszłam do kuchni i zabrałam talerz z ciepłymi naleśnikami. Jadłam powolnie śniadanie, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
— Pho, otwórz! — krzyknął mój brat z salonu, nie racząc pofatygować się, aby otworzyć drzwi zapewne jakiemuś swojemu koledze.
Jęknęłam niezadowolona i wstałam od stołu. Niepewnie podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Przed drzwiami stał jakiś nieznany mi chłopak. Wzruszyłam delikatnie ramionami i otworzyłam drzwi.
— Hej. — przywitał się ze mną, sunąc wzrokiem po mnie całej. Od głowy do stóp. Jego wzrok wywołał na moim ciele ciarki — moja typowa reakcja, gdy ktoś się na mnie patrzył.
Och, tak. Przecież stałam przed nim, w samej koszulce mojego chłopaka Maxa.
Uśmiechnął się zadziornie i chciał wejść do mieszkania, lecz ja zastąpiłam mu drogę. Zmarszczył brwi.
— Kim jesteś? — zapytałam sucho. Zachowywał się, jakby był panem tego mieszkania, co od razu mnie do niego zniechęciło.
— Dylan O'Brien, kolega Bryan'a. — przedstawił się.
To jest ten Dylan. Wcale nie taki fajny, jak wszyscy mówili.
Wpuściłam go do środka, idąc za nim, jednak zamiast do salonu, skręciłam do kuchni z zamiarem posprzątania mojego śniadania. Wkładając naczynia do zmywarki, usłyszałam, jak chłopcy o mnie rozmawiają.
— To twoja nowa laska? — zapytał Dylan.
— Moja siostra, idioto. — odciął się mój brat.
— Nie mówiłeś, że ona jest tak gorąca.
— Hej, z dala od mojej młodszej siostry! — O'Brien zaśmiał się na jego słowa. — Nie, serio, stary. Trzymaj się od niej z daleka. Nie chcę, żeby się w tobie zakochała, a potem zostawił ją jak te wszystkie inne laski.
— Nie wygląda na łatwą osobę. — stwierdził Dylan.
Och, naprawdę?
Co oznaczało w jego słowniku "łatwa"?
— W jakim sensie "łatwą"?
— Że szybko się zakochuje i to w byle jakim chłopaku. — dokończył Dylan.
Gdy skończyli o mnie rozmawiać, poszłam do mojego pokoju z zamiarem przebrania się w normalne ciuchy, a nie skąpą koszulkę mojego byłego chłopaka. Przebrałam się w czarnego crop top'a, z długimi rękawami i jeansowe szorty z wysokim stanem. Rozczesałam włosy i wyprostowałam je, by były idealnie proste.
Usłyszałam, jak przychodzi jeszcze jedna osoba, jak zaczynają głośno rozmawiać, śmiać się, i grać na XBoxie. Ja za to siedziałam znudzona w pokoju, przeglądając zdjęcia moje i mamy. Chyba jeszcze bardziej chciałam pogłębić swój smutek... albo ją przywołać? Sama nie wiedziałam. Brakowało mi jej, a zmiana, której doświadczyłam, stała się zbyt szybko. Czułam się jak gość w tym mieszkaniu, a nie jak jego stały mieszkaniec.
Od razu pogorszył mi się humor na myśl o tych wszystkich rzeczach, więc, żeby zająć się czymkolwiek, poszłam do kuchni z zamiarem nalania sobie soku, gdy wpadłam na kogoś.
— Sory. — przeprosiłam i spojrzałam w górę na chłopaka, na którego wpadłam.
Nade mną stał wysoki chłopak — około metra osiemdziesiąt — z ciemnobrązowymi, lekko kręconymi, krótkimi włosami. Wpatrywał się we mnie swoimi jadeitowymi oczami, przez co oblałam się rumieńcem. Ten chłopak był naprawdę przystojny.
Dylan mógł się przy nim schować.
Ale czy jednak?
Nie mogłam powiedzieć, że nie był pociągający. Na pierwszy rzut oka, wydawał się być nawet słodki, ale po jego pierwszym zdaniu, zmieniłam o nim opinię.
— Ty jesteś siostrą Bryana? Phoebe, prawda? — zapytał się mnie. Pokiwałam głową, gdy on podał mi rękę. — Jestem Michael. Mike dla znajomych. Przyjaciel Bry'a. — potrząsnęłam jego dłonią i bez słowa oddaliłam się do kuchni z gorącymi policzkami.
Nalałam sobie pomarańczowego soku. Trzymając kurczowo szklankę w dłoni, ruszyłam ku salonowi, by sprawdzić, co robią chłopcy. Nie byłam z natury ciekawska, ale nuda mnie zabijała i nawet ich towarzystwo wydawało mi się lepszą opcją. Weszłam do słonecznego pokoju oświetlonego jasnymi promieniami słońca. Bryan, Dylan i Mike siedzieli wokół stolika lekko ku niemu pochyleni. Odchrząknęłam i zbliżyłam się delikatnie w ich stronę.
Wszyscy w trójkę podnieśli głowy i spojrzeli na mnie.
— Phoebe? Potrzebujesz czegoś? — zapytał szybko Bryan, zasłaniając swoim ciałem stolik. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam kolejny krok do przodu.
— Nudzę się. — wzruszyłam ramionami. — Dlatego chciałam zobaczyć co robicie.
— A nie możesz poczytać książki? — zapytał ponownie gorączkowym tonem.
Co ukrywał?
Tym razem ciekawość mnie zżerała — musiałam podejść bliżej.
— Nie, Bryan. Jeśli chce z nami zostać, to niech z nami zostanie. Nic się jej nie stanie. — oznajmił Dylan, a jego poparcie zadziwiło mnie.
Nie spodziewałam się tego, tym bardziej po NIM.
Brunet zrobił mi miejsce obok siebie na kanapie i machnął ręką, bym usiadła. Wykonałam posłusznie jego polecenie, siadając obok niego na miękkiej kanapie. Spojrzałam wreszcie na stolik i zmarszczyłam czoło, gdy zobaczyłam tam torebki z białym proszkiem.
Czy to były...
Narkotyki?
W życiu nie widziałam narkotyków, może oprócz tych, które pokazywali w telewizji. To były te typy programów, które rodzice pokazują ci, byś nigdy przenigdy nie brał narkotyków.
— Hm, co to jest? — zapytałam niepewnie. Czułam się onieśmielona przez zaciekawiony i rozbawiony wzrok Dylan'a. Dosłownie nie spuszczał ze mnie wzroku.
Zachichotał pod nosem.
— Naprawdę nie wiesz?
— Stary, wątpię, żeby Phoebe miała wiedzieć, co to jest. Raczej w życiu tego nie widziała. — stwierdził sucho Mike.
Czyli na 100% były to narkotyki.
— To, moja droga, są narkotyki. — oznajmił z uśmiechem O'Brien, wskazując dłonią na stolik przed nami. — Mam nadzieję, że w i e s z, co to są narkotyki.
— Nie jestem głupia. — syknęłam oburzona. — Wiem, co to są narkotyki i co robią z człowiekiem. Po co wam to gówno?
— Język, siostra. — rzucił ostrzegawczo Bryan, lecz ja zbyłam go lekceważącym gestem dłoni.
— Hm, to jest nam potrzebne do... poprawienia humoru.
— Naprawdę to jest twój sposób na poprawę humoru? — zapytałam Dylan'a, nie wierząc własnym uszom. — To cholernie idiotyczne.
— Słuchaj, nie musisz mi prawić kazań na temat brania narkotyków, okay? Nasłuchałem się już tego w przeszłości. — widziałam to, że O'Brien tracił już nad sobą panowanie. Dlaczego nie wkurzyć go jeszcze bardziej?
— Stwierdziłam, że potrzebujesz przypomnienia. — uśmiechnęłam się z odrażającą słodyczą.
Zmarszczył brwi.
— Wiesz, że byłem na odwyku?
— Teraz już wiem. — wykrzywiłam usta w sprytnym uśmiechu. Zmrużył oczy, ale nawet wtedy mogłam zauważyć, jak bardzo był rozbawiony moją osobą. — Zaraz. Byłeś na odwyku i chcesz dać to świństwo mojemu bratu, wiedząc, co może z nim zrobić? — wzruszył ramionami. — Jesteś porąbany! — wstałam gwałtownie z kanapy i spojrzałam na bruneta ze złością. Był jeszcze bardziej rozbawiony, co równało się z tym, że byłam jeszcze bardziej zdenerowana.
— Phoebe. — rzucił ostro Bryan.
— Co? Naprawdę jesteś na tyle głupi, żeby zabrać coś takiego?
— Jestem dorosły.
— Chyba jednak nie. — stwierdziłam, biorąc do ręki wszystkie małe torebeczki. Wpadłam na genialny pomysł.
— Co robisz? — zapytał zdziwiony Dylan, gdy ruszyłam w stronę kuchni.
— W tym domu nie będzie się brać narkotyków. — oświadczyłam stanowczo, idąc dalej do kuchni.
Zatrzymałam się przy koszu na śmieci i nacisnęłam przycisk, który spowodował jego otwarcie. Już miałam wyrzucić to świństwo, gdy ktoś zacisnął palce na moim nadgarstku, uniemożliwiając mi wyrzucenie tego czegoś do śmieci. Popatrzyłam się ze złością na... Dylan'a.
Prychnęłam kpiąco.
Oczywiście.
— Zwariowałaś, do cholery? Wiesz, ile mnie to kosztowało?
— A ja mam pokazać ci, jak bardzo mnie to obchodzi?
Wyswobodziłam się z jego uścisku i wyrzuciłam narkotyki do kosza. Strzepałam ręce i spojrzałam triumfalnie na Dylan'a.
— No i co na to powiesz?
— To ty jesteś porąbana. Nie ja. — oznajmił chłodno, zbliżając się do mnie niebezpiecznie blisko. Wyczułam zapach jego naprawdę ładnych perfum i miętowy oddech.
— Nie pozwolę, żeby cokolwiek stało się mojemu bratu. Rozumiesz, Dylan? To co zrobiłeś jest cholernie nieodpowiedzialne. Nie powinieneś brać znowu narkotyków.
— Dlaczego nie? — zapytał zaciekawiony.
— Bo to cię zniszczy.
— A jeśli chciałbym być zniszczony?
— Masz na myśli to, że chcesz umrzeć? - uniosłam zaskoczona brwi. — Dlaczego chciałbyś umrzeć?
W jego oczach pojawiło się coś, czego nie umiałam odczytać.
— Jesteś bardzo piękna, wiesz?
— A ty bardzo pięknie zmieniasz temat. — powiedziałam zdenerwowana i odepchnęłam go od siebie. Nie chciałam pokazywać mu, jak bardzo podniosło mnie na duchu jego oświadczenie.
Roześmiał się, gdy go wyminęłam i ruszyłam ku swojemu pokojowi.
♡♡♡
Czytałam książkę na moim łóżku. Słońce już powoli zbliżało się ku zachodowi, a w mieszkaniu panowała cisza. Chłopcy wyszli gdzieś coś zjeść, a ja wreszcie miałam święty spokój. Co oczywiście nie oznacza, że nie miałam go wcześniej. Dylan nie zawitał już w moim pokoju. Szczerze powiedziawszy, nawet nie chciałam, żeby tutaj wchodził. Może powiedział mi, że jestem piękna, ale oprócz tego był dupkiem biorącym śmiertelne substancje. Albo już niebiorącym? Trudno było mi to stwierdzić. Nie znałam go.
Niespodziewanie usłyszałam jakieś kroki i zmarszczyłam brwi. Czyżby chłopcy już wrócili? A co jeśli to nie byli chłopcy? Nie chciałam postępować, jak te wszystkie dziewczyny w horrorach, ale nie miałam innego wyjścia. Na wszelki wypadek, wzięłam kij baseballowy, który podarował mi dziadek i bezszelestnie wyszłam z pokoju. Zatrzymałam się na korytarzu i nasłuchiwałam kroków. Zbliżały się, więc i ja się zbliżałam. Co raz bliżej, co raz bliżej. Już miałam skręcać do salonu, gdy odbiłam się od czyjegoś ciała i upadłam z impetem na tyłek.
— Phoebe? — zapytał ze zdziwieniem Dylan, patrząc się na mnie z uniesionymi brwiami.
— Tak, to moje imię. — mruknęłam pod nosem.
— Po co ci kij baseballowy? — zaśmiał się cicho.
— Nie wiedziałam, kto chodzi po mieszkaniu! A jeśli byłbyś włamywaczem? — podał mi rękę, pomagając wstać, którą z chęcią przyjęłam. Podniosłam się i z westchnieniem wzięłam do ręki moją "broń". — Po co wróciłeś? I czemu nie ma z tobą Bryan'a?
— Miałem przyjść i zapytać się czy może nie chciałabyś pójść z nami do skateparku. — wzruszył ramionami. — Chcesz?
— Okay. — teraz to ja wzruszyłam delikatnie ramionami. — Nie mam w sumie niczego innego do roboty. Poczekaj. Wezmę tylko bluzę.
— Na zewnątrz jest gorąco. — zauważył rozbawiony.
— Jezu, okay.
Ruszyłam do przedpokoju, gdzie ubrałam swoje czarne, krótkie conversy. Spojrzałam ukradkiem na Dylan'a, który przypatrywał mi się nieustannie rozbawiony.
— Zastanawiam się, dlaczego cię tak bawię.
— Bo jesteś zabawna? Nie wiem. — wzruszył ramionami.
— Znasz mnie d z i e ń.
— To wystarczy, bym mógł stwierdzić, że jesteś zabawna.
— Inni ludzie nie uważają mnie za zabawną.
— Inni ludzie to nie ja. — zauważył.
— Wow. Z jakiego to filmu? — zapytałam rozbawiona, powstrzymując się od śmiechu. Dylan przewrócił uśmiechnięty oczami, po czym pokazałam mu język i wyszłam z mieszkania. — Kto cię wpuścił?
— Mary.
— Och, okay.
Czułam się winna, że nie powiedziałam naszej gosposi, iż wychodzę, ale zanotowałam sobie w głowie, by wysłać jej sms'a. Miałam nadzieję, że umiała odczytywać sms'y. Czekaliśmy na windę w zupełnej ciszy, dopóki Dylan nie stwierdził:
— Wasza gosposia mnie nie lubi, odkąd pamiętam.
— Naprawdę? — nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mary wydawała mi się taką pogodną osobą, która lubiła wszystkich. Okazało się, że jednak nie.
— Tak. — weszliśmy do windy. — Zawsze twierdziła, że mam zły wpływ na Bryan'a, a gdy okazało się, że wylądowałem na odwyku, to mówiła wszystkim jak bardzo to miała rację.
— Ała. To trochę nie w porządku. — wzruszył lekceważąco ramionami.
— Spotykałem gorsze opinie o swojej osobie.
Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo ciężki czas był to zapewne dla Dylan'a. Musiał opuścić swoje rodzinne miasto, swoich przyjaciół, a zwłaszcza swoją rodzinę. Musiał walczyć z tym sam. Zastanawiałam się czy miał jakichkolwiek przyjaciół w ośrodku.
— Hm, Dylan. A tam w tym ośrodku... Miałeś jakiś przyjaciół?
— Chodzi ci o odwyk? — skinęłam głową. Wyszliśmy z windy i ruszyliśmy w kierunku wyjścia na tłoczne ulice Nowego Jorku. — Tak. Miałem trójkę najlepszych przyjaciół, co nie oznaczało, że nie miałem też wrogów.
— Rozumiem. — szepnęłam i rozejrzałam się wokół. — W którym kierunku idziemy?
— W lewo. — Dylan skinął głową ku parku niedaleko. Widziałam zarysy jego drzew. — Złap mnie pod ramię, bo naprawdę nie chcę, byś zgubiła się w tym tłumie.
Pokazałam mu jedynie język, na co roześmiał się krótko. Szliśmy w ciszy, a ja napawałam się widokiem wysokich wieżowców i pięknym niebem. Miało tyle kolorów. Poprzez żółty i jasnopomarańczowy do lawendowego i różowego, a gdzieniegdzie można było zauważyć jeszcze kolor jasnoniebieski. Uwielbiałam takie popołudnia/wieczory.
— I jak? Podoba ci się w NY, wielka panno z Anglii?
— Hej! Jesteś niemiły.
Wybuchł śmiechem.
— Spokojnie. Żartowałem.
— I tak. Podoba mi się, chociaż na razie mało co zobaczyłam. Ojciec obiecał mi, że kiedyś zrobimy sobie taką prawdziwą wycieczkę po wschodnim wybrzeżu. Jeśli, oczywiście, znajdzie na to czas. — ostatnie zdanie wypowiedziałam z goryczą. Mój ojciec był tak zapracowany, że jedyne na co miał czas to praca i jego nowa panienka. Jeśli mam być szczera, nie pamiętam naszego jakiegoś dłuższego spotkania lub chociaż wycieczki. Gdy przyjeżdżał do Anglii to zwykle w interesach, a nie po to, żeby mnie zobaczyć.
Brunet skinął głową i zanim się obejrzałam, byliśmy już przy żelaznej bramce do skatepark'u. Znajdowało się tam naprawdę wielu ludzi, co wprawiało mnie w lekkie zakłopotanie. Nienawidziłam tłumów i jeśli mam być szczera, od śmierci mamy nie byłam nigdzie ze znajomymi. Zwykle siedziałam zamknięta w swoim pokoju przed laptopem lub książką. Krótko mówiąc, zrobiłam się aspołeczna. Dylan otworzył mi bramkę i puścił przodem, za co cicho mu podziękowałam.
— Cholerny dżentelmen. — zażartowałam pod nosem, na co ten uśmiechnął się krzywo.
Westchnęłam głęboko i usiadłam na jednej z ławek. Zanim się obejrzałam, to samo zrobił Dylan. Znowu czułam zapach jego ładnych perfum.
— Nie jeździsz? — zapytałam.
— Nie. — oparł się wygodnie o oparcie ławki. — Jeśli mam być szczery, nie jeżdzę od pierwszej liceum.
Skinęłam powoli głową i rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego brata. Okazało się, że on także patrzył się w naszą stronę, więc pomachałam do niego niezgrabnie. Błysnął uśmiechem i podjechał do mnie na swojej deskorolce.
— Witaj, siostra. Cieszę się, że wreszcie gdzieś wyszłaś.
— Spadaj, Bry. — westchnęłam ciężko.
— Dobrze, spadam podrywać taaamte dziewczyny. — uśmiechnął się do nas szeroko i odjechał ku typowym laluniom. Szkoda, że nie miał lepszego gustu.
— Nie idziesz podrywać ich razem z nim? Słyszałam, że masz status łamacza serc.
Dylan roześmiał się wesoło.
— Na razie nie szukam dziewczyny.
— Och. — wymsknęło mi się.
— Brzmisz, jakbyś była rozczarowana. — stwierdził rozbawiony, próbując powstrzymać śmiech.
— Oczywiście, że nie! — oznajmiłam jak na mój gust zbyt głośno. — Ja też nie szukam chłopaka.
Spojrzałam na niego. Lekki uśmiech nie schodził z jego ust. Widziałam na jego twarzy rozbawienie... i powątpiewanie.
— N a p r a w d ę nie szukam chłopaka. — oznajmiłam ponownie.
— Nie musiałaś tego powtarzać, Phoebe. Zrozumiałem przekaz za pierwszym razem.
Westchnęłam ciężko, poddając się. Siedzieliśmy w ciszy. Oboje patrzyliśmy się na mojego brata wykonującego różne triki przed dziewczynami, które zaś wpatrzone były w niego jak w obrazek. Bryan wjechał na rampę i już miał wykonywać kolejny trik, już był w powietrzu, gdy nagle upadł z łomotem na ziemię i przeturlał się po szarym betonie. Dylan wypowiedział soczyste przekleństwo.
— Cholera. — mruknęłam i ruszyłam w jego stronę. Tamte dziewczyny zdążyły już zniknąć. Uklęknęłam i pogłaskałam go po policzku. — Bryan, powiedz mi, co jest nie tak.
— Noga. — szepnął i syknął z bólu, gdy podwinęłam nogawkę jego jeans'ów. Miałam ochotę zwymiotować, gdy zobaczyłam, że kość przebiła mu się przez skórę. Dylan, stojący za mną, znowu przeklął pod nosem.
— Dzwoń po karetkę, Dylan.
Skinął głową i odszedł niedaleko, by zadzwonić. Ja w tym czasie jedynie głaskałam mojego brata po włosach, widząc, że go to uspokaja. Usłyszałam kroki za swoimi plecami i poczułam jak ktoś dotyka mojego ramienia.
— Karetka będzie za pięć minut. — oświadczył Dylan, a ja kiwnęłam głową. Głaskałam Bryan'a po włosach, gdy czekaliśmy na karetkę. Dylan wchodził w tę i z powrotem za moimi palcami, podczas gdy mojemu bratu zaczęły lecieć łzy po policzkach z bólu.
Gdy usłyszałam sygnał karetki, odetchnęłam z ulgą i po chwili widziałam, jak ratownicy sprawdzają jego obrażenia. Zabrali go na noszach do karetki, a jeden z mężczyzn poinformował nas, iż zabierają Bryan'a do Szpitala Centralnego. Oglądałam, jak ratownicy wsiadają z powrotem do pojazdu i odjeżdżają, więc zwróciłam się do bruneta stojącego za mną:
— Jak dostaniemy się do tamtego szpitala?
— Mam niedaleko samochód. — oświadczył i zarzucił na ramię plecak mojego brata, po czym ruszył do wyjścia ze skatepark'u.
Ruszyłam za nim, a po mojej głowie chodziła tylko jedna myśl. Choć Dylan z minuty na minutę wydawał mi się być co raz bardziej w porządku, nadal nie byłam pewna, co sądzić o jego braniu narkotyków. Czy skończył? Czy na pewno niczego nie brał? Czy był w stanie prowadzić samochód?
Choć wydawało mi się to brutalnym pytaniem, zapytałam:
— Dylan... czy ty... na pewno niczego wcześniej nie brałeś?
Odwrócił się gwałtownie, marszcząc czoło.
— Nie brałem. Nie proponowałbym ci podwózki do szpitala, gdybym nie był w stanie prowadzić.
Jego pewny siebie ton tylko utrzymał mnie w przekonaniu, że mówił prawdę. Niemal natychmiastowo poczułam, jak poczucie winy rodzi się w moim ciele.
— Przepraszam, Dylan. — szepnęłam, a że szłam obok niego, tak blisko, że nasze ręce się ze sobą stykały, musiał mnie usłyszeć. Ale nie odpowiedział.
Nie powinnam była oceniać go po okładce, prawda? Na dobrą sprawę robiłam to, co robiła wcześniej Mary. Nie znałam go, jedyną rzeczą, którą o nim wiedziałam, był odwyk, a jednak potrafiłam stwierdzić, że może być na tyle nieodpowiedzialny, by narażać swoje i moje życie.
Było mi tak bardzo głupio.
Wkrótce dotarliśmy do jego samochodu — w grobowej ciszy — i otworzył mi drzwi, bym wsiadła do środka, na miejsce pasażera. Podziękowałam mu cicho i usiadłam na fotelu, zapinając natychmiastowo pasy. Po chwili Dylan zasiadł za kierownicą, odpalił silnik i ruszył z miejsca. I znowu zapanowała ta sama grobowa cisza.
— Przepraszam, Dylan. Nie chciałam oceniać cię powierzchniowe. — wzruszył jedynie ramionami, jakby moje przeprosiny go nie obchodziły.
— Jestem do tego przyzwyczajony. Większość osób tak robi. Nie musisz przepraszać.
— Jednak chcę.
— Jezu, okay. — uśmiechnął się delikatnie. — Jesli tak bardzo nalegasz, bym ci wybaczył, to zrobię to.
Przewróciłam rozbawiona oczami i zauważyłam budynek szpitala. Nowocześnie urządzony budynek z wieloma dużymi oknami i piętrami. Zaparkowaliśmy przed głównym wejściem i pospiesznie wysiedliśmy z auta. Nawet nie sprawdzałam czy Dylan znajduje się za mną. Po prostu wpadłam do środka przez wielkie, szklane drzwi i przeciskając się przez tłum, dotarłam do recepcji. Siedziała przy niej kobieta o oliwkowej cerze i cudownych, kruczoczarnych włosach. Jej uśmiech wydawał się być taki ciepły, jak się do mnie uśmiechała, że na myśl przyszła mi moja mama. Uśmiechała się w bardzo podobny sposób.
— W czym mogę ci pomóc?
— Kilka minut temu przywieźli tutaj mojego brata, Bryan'a Jones'a, ze złamaną nogą.
— Jesteś jego siostrą, tak? Phoebe? — zapytała ciepło, przyglądając mi się uważnie.
— Um, tak. — nie miałam siły pytać jej, skąd wie, że jestem jego siostrą i mam na imię Phoebe. Po prostu chciałam juz zobaczyć mojego brata i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
— Podpisz te dokumenty. — podsunęła mi dokumenty, kiedy obok mnie pojawił się Dylan i przyjrzał mi się dokładnie.
— Nie mogłem cię znaleźć. Następnym razem trzymaj się mnie.
— Przecież nic mi się nie stało, Dylan. — mruknęłam podczas podpisywania dokumentów, których nie rozumiałam. W końcu podpisałam się w wyznaczonym miejscu i oddałam kobiecie papiery.
— Za pięć minut biorą Bryan'a na operację, więc musicie się pospieszyć — uśmiechnęła się do nas promiennie i pozwoliła odejść. Ruszyliśmy ku windzie, ponownie przeciskając się przez tłum.
Pomimo przekleństw ludzi w moim kierunku, udało nam się szybko i zgrabnie dojść do windy. Nacisnęłam przycisk i czekałam na przyjazd windy, który ciągnął się w nieskończoność.
— Gdzie jest ta cholerna winda? — warknęłam pod nosem i uderzyłam otwartą dłonią w drzwi. Po sekundzie rozsunęły się, a nam ukazało się wnętrze windy.
— Nie mówiłaś, że masz jakieś moce. — zaśmiał się Dylan i wciągnął mnie do windy, przyciskając po drodze guzik z numerem 3.
Uspokoiłam się i przejrzałam ukradkiem w windzie. Miałam bladą twarz, która sprawiła, że nie wyglądałam zbyt ładnie. Nie wyglądałam pięknie, tak jak twierdził Dylan.
— Podziwiasz samą siebie? — zapytał brunet. Był rozbawiony. Jak zwykle.
— Nie, po prostu się przeglądam. — westchnęłam i przetarłam dłonią po twarzy. — Wyglądam okropnie. Jestem cała blada.
— To nie oznacza, że wyglądasz okropnie. — oznajmił. — Nadal wyglądasz pięknie.
~ Każdej dziewczynie mówisz to za pierwszym spotkaniem? — zapytałam gorzko. Oczywiście podobało mi się, że nazywa mnie piękną, ale nie chciałam być kolejną dziewczyną, która wpadnie mu w ramiona i zakocha.
Wyszliśmy z windy i ruszyliśmy w ciszy ku sali, w której znajdował się Bryan. Dylan nadal mi nie odpowiedział, dlatego stwierdziłam, że musi to być prawda. Poczułam się źle. Dlaczego?
Bo chciałam, żebym była jedną z niewielu dziewczyn, którym to powiedział.
A byłam jedną z wielu.
Nieskończoności.
Jestem dziewczyną i czasami naprawdę potrzebuję, by ktoś stwierdził, że jestem piękna, ładna, śliczna. J a k a k o l w i e k. Po prostu chciałam wiedzieć, że ludzie uważają mnie za raczej ładną niż brzydką. Chciałam by powiedział to mi jakiś chłopak. Taki, dla którego byłabym jedną z niewielu ładnych dziewczyn w jego życiu.
A nie kolejną, której to powiedział.
Tak bardzo chciałam poczuć to uczucie podobania się komuś, tym bardziej, że mój związek z moim byłym chłopakiem Max'em zaczął się sypać jeszcze przed śmiercią mojej mamy. Nie byłam szczęśliwa, a co bardziej, nie czułam się piękna.
Na początku czułam się wyjątkowo, gdy Dylan mi to powiedział. Miło było to usłyszeć od chłopaka, który widział cię tylko raz, ale który ma reputację łamacza serc; który spotykał się z tyloma dziewczynami, że trudno byłoby to wyliczyć na palcach.
Trzeba się było tego po nim spodziewać, idiotko.
Zanim zdążyliśmy wejść do sali Bryan'a, mój brat był już wywożony na noszach, otoczony pielęgniarkami i lekarzami. Podbiegłam do niego szybko i złapałam za zimną, lepką dłoń.
— Bryan?
— Kim jesteś? — zapytał pospiesznie lekarz koło trzydziestki.
— Jego siostrą.
— Zabieramy go na operację. Nie mamy pojęcia ile potrwa, złamanie jest dosyć poważne. — skinęłam gwałtownie głową.
— Będę tu na ciebie czekać, Bry. — uśmiechnął się do mnie pomimo bólu.
Puściłam jego zimną dłoń i patrzyłam, jak znika za szarymi drzwiami. Westchnęłam ciężko i osunęłam się na krzesło za mną. Schowałam twarz w dłoniach i oddychałam miarowo. Poczułam delikatny dotyk dłoni Dylan'a na swoim ramieniu.
— Da radę, Pho. Jest silny. — skinęłam głową, nie mając siły na bardziej wymagającą odpowiedź. — Chciałbym z tobą zostać, ale rodzice potrzebują mnie w domu. Jeśli chcesz mogę zadzwonić do Mike'a...
— Dziękuję, ale mój tata powinien za chwilę przyjechać.
— Okay. — wstał i popatrzył się na mnie w dół. — Nie wspominałem o tym wcześniej, ale mam siostrę, Kat, w twoim wieku. Sądzę, że byś ją polubiła.
Skinęłam ponownie głową. Nie chciałam go olewać. Nie taki był mój cel. Byłam jedynie wypompowana i jedyne o czym marzyłam to powrót do domu. Słyszałam oddalające się kroki Dylan'a. Oglądałam, jak odchodzi. Odwrócił sie jednak i wyznał:
— Jedyną osobą, której powiedziałem, że jest piękna, była moja była dziewczyna.
I odszedł, zostawiając mnie z rosnącym we mnie poczuciem winy.
♡♡♡
Zostawcie votes lub komentarze, abym wiedziała, że ktokolwiek to czyta :p
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro