Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

twenty-one

Wiecie, jak kto jest, kiedy cały wasz świat legnie w gruzach dosłownie w sekundę? Ponownie tego doświadczyłam i było to zdecydowanie gorsze niż śmierć mamy. Teraz była to moja nadchodząca śmierć.

Chyba domyślacie się, jak bardzo się załamałam? Moje oczy nie miały sekundy odpoczynku od łez, które spływały po moich policzkach i moczyły wszystko wokół mnie. Z łóżka nie wyszłam już od czterech dni, które minęły. Nie rozmawiałam z nikim. Nie widziałam się z nikim, oprócz Helen, która próbowała ze mną porozmawiać, lecz ja udawałam niemowę i głuchą. Nic do mnie nie docierało. Nie wzięłam nic do ust, oprócz wody, którą musiałam pić, aby jeszcze wcześniej nie umrzeć. Ale może jednak byłoby lepiej, gdybym umarła teraz niż później? Nie odbierałam telefonów. Nie czytałam sms'ów. Udawałam, że nie żyję i byłam sam na sam z moimi niszczącymi mnie myślami i informacjami.

Mój ojciec załamał się jeszcze bardziej ode mnie. Nie chodził do pracy, także z nikim nie rozmawiał i zaszył się w swoim pokoju dokładnie jak ja. Jednak coś nas łączyło. Widać, że byłam jego córką. Na takie informacje reagowaliśmy tak samo. 

Zamykaliśmy się w sobie.

Helen razem z Mary dużo płakały, Bryan chodził cały czas wkurzony, Christopher nie odzywał się do nikogo od wyników badania. Dowiedziałam się tego od mojego brata, który odwiedził mnie w moim pokoju, ale i tak z nim nie rozmawiałam. A Kat...? Płakała, ale nie mogła tego okazywać przed Dylan'em, który nadal żył w niewiedzy.

Kolejna myśl, która mnie zabijała. Poinformowanie Dylan'a o moim stanie zdrowia. Nie potrafiłam. Nie umiałam tego zrobić.

"Hej, Dylan. Mam drugie stadium raka piersi, więc za niedługo będę musiała zacząć leczenie i lepiej będzie, jeśli zerwiemy. Zapomnij o mnie." — przecież tak go nie poinformuję.

Zabiję go tą wiadomością. Potnę jego serce na drobne kawałeczki, których już nigdy nie pozbiera. Rozszarpię go od środka. Złamię. Zniszczę. I do swojej śmierci będę czuć się winna. Wezmę poczucie winy ze sobą, gdziekolwiek pójdę. Niebo, czyściec czy piekło. Mało mnie to teraz obchodziło.

Dni mijały niespodziewanie szybko, gdy ja myślałam nad moim życiem i wszystkimi wspomnieniami. Myślałam nad tym, co byłam jeszcze w stanie zmienić w swoim życiu; nad tym, czego żałowałam i gdybym wiedziała, nigdy bym nie zrobiła.

Gapiłam się bezsensownie w biały sufit przed moimi oczami. Na zewnątrz zapowiadało się na dużą burzę, ale szczerze mówiąc, nie wiele mnie to obchodziło. Równie dobrze, piorun mógłby uderzyć w naszego penthouse'a i jakimś cudem go spalić, a ja nadal pozostałabym obojętna. Nic mnie już nie ruszało.

Usłyszałam, jak moje drzwi gwałtownie się otwierają oraz ciężki oddech. Obróciłam powolnie twarz w stronę dźwięku i zobaczyłam sapiącą Kat z zaciśniętymi pięściami. Popatrzyła na mnie i zamknęła oczy, jakby nie mogła na mnie patrzeć.

— Nie obchodzi mnie czy masz ochotę ze mną rozmawiać, czy nie, ale nie masz innego wyjścia. Inaczej powiem Dylan'owi o twojej chorobie i nie dowie się tego od ciebie. — zaszantażowała mnie ostro, na co uniosłam brwi, pierwszy raz, słysząc u niej taki ostry ton głosu.

— Dobrze. — wychrypiałam i podniosłam się do pozycji pół siedzącej, by mieć dobry widok na moją przyjaciółkę.

Kat odetchnęła z ulgą i wspięła się na moje łóżko, siadając po przeciwległej stronie łóżka. Popatrzyła się na mnie z bólem.

— Wiem, że się załamałaś, Phoebe, ale sprawa wcale nie jest jeszcze przegrana, prawda? To dopiero drugie stadium raka.

— Tak, ale lekarz, z którym kontaktowała się Helen, powiedział, że mam podobnej intensywności raka, jak moja mama. 10% procent na przeżycie. — powiedziałam beznamiętnie, patrząc się na brunetkę. Odwróciła wzrok, zamykając oczy z bólu. Chwilę potem, po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy.

— Musisz mu o tym powiedzieć, rozumiesz? Musisz. — nawet nie musiałam pytać, o kogo jej chodzi. Sama dobrze wiedziałam. — Dzisiaj cały dzień siedzi w domu i próbuje się z tobą skontaktować, Phoebe. Myśli, że to on zrobił coś złego i jesteś na niego obrażona lub coś w tym stylu.

— Ja nie wiem czy potrafię to zrobić, Kat. Zniszczę go.

— Tym, że jesteś chora, ale masz jakieś szanse na przeżycie?

— Nie tylko tym, Kat.... Ja... będę musiała z nim zerwać. — oświadczyłam z bólem, a dziewczyna zaczęła kiwać przecząco głową.

— To nielogiczne.

— To najlepsza rzecz, jaką w tej sytuacji mogę dla niego zrobić. — stwierdziłam szczerze, patrząc się głęboko w oczy mojej przyjaciółki. — Zostawię go.

Kat przełknęła ślinę i spojrzała na mnie z widocznym smutkiem w oczach.

— Zrób to zanim będzie za późno, Phoebe. — skinęłam głową i wstałam z mojego łóżka, ledwo trzymając się na nogach.

Podeszłam koślawo do szafy i wyciągnęłam z niej niebieskie, starte jeansy z dziurami na kolanach oraz granatową bluzę z kapturem. Weszłam do łazienki i nawet nie spojrzałam w lustro, by się nie przestraszyć moim wyglądem. Wskoczyłam pod prysznic, umyłam szybko ciało lawendowym żelem oraz włosy i wyszłam spod prysznica, wycierając ciało w miękki ręcznik oraz zawijając włosy w kolejny ręcznik. Zrobiłam szybko kreski, pomalowałam rzęsy tuszem oraz usta moim nowym błyszczykiem i ubrałam się w przygotowane przeze mnie ubrania. Wysuszyłam pośpiesznie włosy i wyszłam z łazienki, rozglądając się za Kat. Zauważyłam ją stojącą przy oknie.

— Chodźmy, zanim się rozmyślę, Kat.

Brunetka westchnęła, spojrzała na mnie i skinęła głową, wychodząc z pokoju. Zapukałam przy okazji do Bryan'a, by zapytać go czy mógłby nas zawieźć.

— Jasne, Pho. — rzucił, zamykając swój laptop i odłożył go na bok, więc ruszyłam do przedpokoju, informując Mary, że jadę do Dylan'a.

Prawdopodobnie mój ostatni raz.

Przełknęłam ślinę i założyłam moje białe superstary. Włożyłam telefon do tylnej kieszeni moich spodni i czekałam na Bryan'a z Kat, nie odzywając się ani słowem. Mój brat przyszedł, pocałował ją w policzek i ubrał swoje buty, mówiąc nam, byśmy wyszły już z mieszkania i zjechały na parking. Zrobiłyśmy to, co nam powiedział i weszłyśmy do samochodu, czekając na niego niecierpliwie. Po chwili, także wsiadł do środka, a ja rzuciłam mu klucze i ruszył z parkingu.

Jechaliśmy w zupełnej ciszy, słuchając muzyki grającej w radiu. Kiedy mijaliśmy mój ulubiony las, coś zakuło mnie w sercu i przełknęłam ponownie mocno ślinę. Napisałam do Dylan'a, by wyszedł na zewnątrz, ponieważ muszę z nim porozmawiać. Nie chciałam robić tego w środku.

dylan: boże, ty żyjesz
dylan: dobrze

Zamknęłam oczy z nienawiści do samej siebie, kiedy zorientowałam się, co za niedługo będę musiała zrobić.

Bryan zaparkował przed domem Kat i Dylan'a, i popatrzył się na mnie niepewnie.

— Zostań tutaj, to nie zajmie mi długo. — oświadczyłam z powagą. Skinął głową i pożegnał się z Kat pocałunkiem, gdy ja wysiadłam z auta i zauważyłam biegnącego w moją stronę Dylan'a.

Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce, całując mocno, ale ja odepchnęłam go po chwili, robiąc to wbrew swojej woli.

— Nie mam dużo czasu, Dylan.

— Co się dzieje, Phoebe? Długo się nie odzywałaś. — stwierdził, robiąc krzywą minę.

— Wiem i przepraszam. Powinnam powiedzieć ci o tym już dawno.

— O czym?

— Pamiętasz, jak mówiłam ci o tym, że miałam badania na raka piersi? — zapytałam go, patrząc się głęboko w jego oczy. — Parę dni temu, przyszły wyniki i mam raka piersi. Drugie stadium. — oświadczyłam beznamiętnie, na co on zaczął kiwać gwałtownie głową, jakby nie mógł w to uwierzyć.

— Nie możesz mi tego zrobić, Phoebe. Rozumiesz? Nie możesz teraz ze mną zerwać.

Już wiedział, co chcę zrobić.

Usłyszałam w tle grzmoty i spuściłam głowę.

— Nie mam innego wyjścia, Dylan. Nie chcę innego wyjścia. Chcę, żebyś o mnie zapomniał. — moje oczy zaszkliły się, kiedy wypowiedziałam te słowa, a na nos spadła mi kropelka deszczu.

"Niebiosa płaczą razem ze mną." — pomyślałam i uśmiechnęłam się w myślach.
 

— To co chcesz zrobić, jest nielogiczne. Nie zapomnę o tobie od tak, Phoebe. Nie zapomnę o tobie nigdy. Kocham cię, jak nikogo innego.

— Utrudniasz wszystko, Dylan. — wyszeptałam, patrząc się do góry. Na moją twarz zaczęło spadać coraz więcej kropelek deszczu, aż w końcu porządnie się rozpadało.

— Ponieważ cię kocham i chcę o ciebie walczyć, rozumiesz?

— Załamiesz się przy mojej śmierci, a przez te parę miesięcy, będziesz w stanie się ze mnie wyleczyć.

— Kocham cię. — powtarzał w kółko, jakby to miało mnie przekonać. Jego głos łamał się z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem.

— Zapomnij o mnie, Dylan.

Staliśmy w deszczu, patrząc się na siebie nieustająco. Każda sekunda i każde spojrzenie w jego piękne oczy łamało mnie coraz bardziej. Wiedziałam, że jeśli teraz nie odejdę... Nie odejdę już nigdy.

— Przepraszam, Dylan. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz i będziesz mi za to wdzięczny. — powiedziałam łamiącym się głosem, spojrzałam ostatni raz w jego oczy i odeszłam.

Tak po prostu...odeszłam. Zostawiając go samego, stojącego w zimnym deszczu. Z zapewne złamanym i rozszarpanym sercem. Zresztą moje serce przypominało już papkę.

Ale sama byłam sobie temu winna.

      ♡♡♡     

kto płacze razem ze mną....? 
nienawidzę siebie za to, co właśnie zrobiłam...
ale to jeszcze niekoniec, skarby <3

zostawcie votes lub komentarze <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro