Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one

2 tygodnie wcześniej...

Siedziałam przy łóżku mojej umierającej na raka mamy i trzymałam jej zimną, kościstą dłoń. Po moich policzkach spływały strumienie łez. Starałam się powstrzymać szloch, który tak bardzo pragnął wydostać się na zewnątrz.

— Kochanie, kiedy już umrę... Pamiętaj, żebyś była silna, aby żaden chłopak cię nie zranił. Pamiętaj, że jesteś piękna i nie daj nikomu tego podważyć. — spojrzała na mnie swoimi zielonymi, dużymi, szklistymi oczami. — Jesteś jedyna w swoim rodzaju i niewiele osób na ciebie zasługuje. Cieszę się, że ja byłam tą osobą. — dokończyła i zamknęła oczy, a maszyna wskazująca jej puls serca zaczęła co raz wolniej pikać.

Chyba wiedziałam, co to to oznaczało. Tylko tak usilnie próbowałam w to nie wierzyć.

— Mamo! Nie zamykaj oczu, błagam! — krzyknęłam przez łzy. — Mamo, nie możesz mi tego zrobić! Błagam, nie umieraj! — krzyczałam, ale jej serce... przestało bić.

Krzyknęłam rozpaczliwie, wstając gwałtownie z krzesła. Mebel z głośnym hukiem przewrócił się na podłogę.

Czemu nikt nic nie zrobił? Dlaczego nikt nie chciał jej uratować? Dlaczego każdy patrzył się na jej śmierć smutnym wzrokiem?

Czemu wszyscy mieli ją gdzieś?!

Pielęgniarki podeszły do niej i zaczęły odpinać wszystkie te maszyny. Ja patrzyłam na to pustym wzrokiem, wiedząc, że nie mogę niczego zrobić.

Moja babcia podeszła do mnie i przytuliła mocno. Wtuliłam się w jej pierś, wreszcie uwalniając skryty we mnie szloch. Dałam upust wszystkim tym emocjom, które skrywałam w sobie.

Nie mogłam sobie wyobrazić świata bez niej. Bez jej porannego uśmiechu, oczu i pocieszających słów, którymi zawsze mnie obdarowywała. Bez jej zapewnień jaka to byłam bezgranicznie piękna. Wiedziałam, że teraz nie pozna mojego przyszłego męża i nie zobaczy swoich wnuków.

Coś zakuło mnie w sercu i upadłam, tracąc świadomość.

♡♡♡

Kiedy przyjechałam do domu moich dziadków, pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było pójście do łóżka. Chciałam oderwać się od tych wszystkich złych wspomnień, wylanych przeze mnie łez i współczujących słów. Nienawidziłam współczucia. Ludzie robili to po prostu z przymusu, z litości. To wszystko było takie sztuczne i wymuszone.

Zamknęłam oczy, ale dosłownie za sekundę usłyszałam skrzypnięcie drzwi i podniosłam głowę. Do mojego pokoju weszła babcia razem z moim ojcem. Westchnęłam przeciągle.

— Phoebe, przyszliśmy porozmawiać o Twojej przeprowadzce... — zaczęła babcia.

— Jakiej przeprowadzce? Nie będę już mieszkać w Londynie? — zapytałam zaskoczona.

— Przeprowadzasz się do mnie. — oznajmił mój ojciec.

Niemalże się zakrztusiłam.

— Żartujesz? Do Nowego Jorku? Co z moim College'u?

— Będziesz kontynuować ostatni rok na znakomitym, nowojorskim college'u. — oznajmiła babcia. — Przykro mi, kochanie. Nie mamy warunków, byś u nas zamieszkała. U twojego taty będzie ci najlepiej.

Nie sądzę.

— Czyli muszę zostawić moich przyjaciół i chłopaka, a jeśli będę chciała przyjechać na grób mamy, będę musiała przelecieć cały ocean?

— Przykro mi, skarbie.

— Kiedy wyjeżdżam? — zapytałam ojca obojętnie.

— 2-iego lipca.

Spojrzałam na nich chłodno.

— Chcę być teraz sama. — oznajmiłam.

Skinęli głowami i wyszli z mojego pokoju. Moja babcia przed zamknięciem drzwi obdarowała mnie jednym, smutnym spojrzeniem. Odwróciłam wzrok.

Gdy upewniłam się, że już sobie poszli, rzuciłam się ponownie na łóżko i zaczęłam płakać w poduszkę.

Czemu moje życie musiało się tak diametralnie zmienić?

♡♡♡

Siedziałam już szóstą godzinę w wypełnionym przez ludzi samolotem. Cieszyłam się, że już za 10 minut mieliśmy lądować. Nienawidziłam podróżować samolotem — tym bardziej samotnie.

W końcu wylądowaliśmy. Wysiadłam szybko z samolotu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Owiał mnie podmuch gorącego, wilgotnego powietrza. Jęknęłam i weszłam szybko do klimatyzowanego lotniska. Zdjęłam swój sweter, zostając w samej czarnej bokserce.

Wzięłam walizki i zaczęłam szukać wzrokiem mojego brata, który miał po mnie przyjechać i odwieźć do mojego nowego domu.

Bryan miał 20 lat, brązowe włosy, niebiesko-szare oczy i niesamowity zarys szczęki. Większość lasek leciała na niego tylko ze względu na jego ładną twarz, a nie na to jaki miał charakter. W środku był nawet w porządku, oprócz tego, że był irytujący.

Szukałam wzrokiem mojego brata, przyglądając się także ukradkiem innym ludziom. Lotnisko było dla mnie zawsze fascynującym miejscem. Ilość narodowości przechodzących obok mnie była... niesamowita. Nigdzie nie spotka się tylu ludzi z innych krajów jak na lotnisku. Wreszcie, znalazłam go stojącego zaraz obok przesuwanych, szklanych drzwi. Pomachał do mnie. Uśmiechnęłam się promiennie w jego stronę i wzięłam moje dwie, wielkie walizki, ruszając w jego stronę.

— Witaj, siostrzyczko. -—zawołał i otworzył szeroko ramiona, bym się do niego przytuliła.

— Cześć, Bry.

— Jak się czujesz z myślą, że będziesz mieszkała w Nowym Jorku?

— Normalnie. — odparłam i wzruszyłam ramionami.

Prychnął rozbawiony, wychodząc na zewnątrz. W Nowym Jorku panowała duchota — nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona, mieszkając w, zwykle, deszczowej oraz pochmurnej Anglii. Mój brat otworzył mi drzwi do białego Range Rovera. Wsiadłam do niego i zapięłam pasy. Bryan obszedł samochód i zasiadł za kierownicą, po czym odpalił silnik. Ruszyliśmy i jechaliśmy po zatłoczonych ulicach Nowego Jorku. Oparłam czoło o szybę i przyglądałam się ludziom na zewnątrz.

— Wyładniałaś. — stwierdził Bry, przerywając ciszę. Jednocześnie wprawiając mnie w osłupienie. Nie słyszałam takiego komplementu od niego, od... nigdy.

— Em, dziękuję? — świetnie, typowa odpowiedź, jakby brakowało mi piątej klepki.

Zaśmiał się krótko.

— Stwierdzam fakty. — błysnął uśmiechem.

— Nie musisz być dla mnie miły. — stwierdziłam, po czym ugryzłam się w język.

— O co ci znowu chodzi? — odwrócił głowę w moją stronę.

Naprawdę muszę odpowiadać? Wymsknęło mi się to. Nie drążmy tego tematu.

Westchnęłam ciężko i spuściłam wzrok na swoje kolana.

— Nie musisz być dla mnie miły z powodu śmierci mamy. Daję sobie radę.

— Ona też była moją matką. — zauważył Bryan. Tak, tylko nie mieszkałeś z nią od 8 lat. — A jestem dla ciebie miły tak po prostu. Zawsze taki byłem.

Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.

— Czasami byłeś dupkiem. — oznajmiłam i odwróciłam ponownie głowę w stronę budynków.

Chłopak westchnął ciężko, na pewno zniechęcony moim zachowaniem i nie rozmawialiśmy ze sobą już do końca podróży.

Podjechaliśmy pod nowocześnie urządzonego penthouse'a — mój nowy dom — i wjechaliśmy do garażu. Wysiadłam z samochodu, wzięłam moje walizki i zaczęłam iść w stronę windy.

— Daj te walizki. — rozkazał Bryan, niemal wyszarpując mi bagaż z ręki.

— Dam sobie radę.

— Chcę ci pomóc. — syknął przez zaciśnięte zęby.

— Bez bulwersów. — oznajmiłam i uniosłam do góry dłonie, puszczając moje walizki.

Weszliśmy do windy, gdzie Bry wcisnął guzik z numerem 49. Otworzyłam buzię ze zdziwienia.

— Mieszkacie na 49 piętrze?

— Mieszkamy. — poprawił mnie. — I tak. Mamy dwupiętrowy apartament.

Przęłknęłam ślinę.

— Masz lęk wysokości? — zapytał, gdy zaczęliśmy jechać do góry.

— Nie, ale nie jestem przystosowana do bogactwa.

— Ja też nie. — wzruszył ramionami.

Przewróciłam oczami. Odkąd mieszkał z tatą, zawsze miał to czego tylko zapragnął. Gry, komputery, telefony i inne pierdoły. A ja w przeciwieństwie do niego nie chciałam nic od ojca. Moja mama zarabiała wystarczająco dużo pieniędzy, by nas utrzymać, chociaż ojciec wysyłał mi co miesiąc pieniądze.

Wyszliśmy z windy i skierowaliśmy się w stronę drzwi z numerem 49. Szatyn wyjął klucze, przekręcił zamek i otworzył drzwi. Weszłam do środka i omal nie zemdlałam z wrażenia.

Do drzwi prowadził długi, szeroki, jasny korytarz połączony z przestrzennym salonem, który miał widok na panoramę Nowego Jorku. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia oraz jadalnia. Podeszłam bliżej do szklanych szyb i oparłam o nie czoło, spoglądając na miasto przede mną.

— Podoba ci się? — zapytał Bryan.

— Mhm. — zafascynowana wpatrywałam się w wieżowce przede mną. — Gdzie będę miała swój pokój?

— Chodź, zaprowadzę cię oraz powiem ci parę ważnych informacji. — wskazał ręką i zaczął iść w kierunku następnego korytarza.

Szłam tuż za nim przez szary hall. Na ścianach zawieszone były różne fotografie przedstawiające mnie i mojego brata. Na jednej, dużej fotorgrafii staliśmy wszyscy razem: ja, Bryan, mama i tata.

UWAGA! GROŹBA ZAŁAMANIA NERWOWEGO!

Odwróciłam wzrok i weszłam za moim bratem do pokoju.

Wstrzymałam oddech na widok mojego, nowego pokoju. Ściany były koloru jasnoszarego, a jedna ściana — nad łóżkiem — była biała. Po środku stało duże, białe łóżko z wieloma poduszkami oraz szufladkami. Po prawej stronie, w ścianie znajdowała się duża, szeroka, biała szafa, a obok niej biurko i wielki, puchaty fotel. Po mojej lewej stronie, w kącie stała biała toaletka zaraz obok szklanej ściany, przez którą widziałam panoramę NY. Pod oknami, na specjalnym podwyższeniu z szufladkami, ułożone były puchate poduszki, na których można było usiąść i oglądać widok za oknem.

— Więc, czas na informacje. — oznajmił Bry i potarł dłonie o spodnie. Usiadłam w fotelu. — Na codzień mieszka z nami nasza gosposia, Mary. Jest na każde twoje zawołanie, tak samo nasz szofer, Alex. Nie masz prawa jazdy, prawda?

Pokiwałam głową.

— Powinnaś sobie wyrobić. — stwierdził i kontynuował. — W niedzielę, idziemy na kolację razem z nową dziewczyną taty, Helen. I ostatnia informacja. — przerwał i popatrzył się na mnie. — Pod żadnym warunkiem, nie zakochuj się w Dylan'ie O'Brien.

Zrobiłam zdziwiony wyraz twarzy, a następnie roześmiałam się głośno.

— Zgaduję, że to jakiś kolejny dupek, który wyrywa dziewczyny na prawo i lewo.

— Dokładnie. To mój przyjaciel, ale jest cholernym dupkiem. Nie chcę, żebyś skończyła jak te wszystkie dziewczyny, które są potem załamane.

— Spokojnie, Bry.

Skinął głową i otworzył drzwi.

— Teraz odpocznij, a popołudniu może pojedziemy na pizzę i pozwiedzać trochę miasto?

— Jasne. — uśmiechnęłam się delikatnie i skinęłam głową.

Chłopak odwzajemnił mój gest i wyszedł z pokoju.Podbiegłam do mojego łóżka i rzuciłam się na nie, upadając na miękkie poduszki.

Witaj, nowe życie.

♡♡♡

Mam nadzieję, że rozdział pierwszy jest w miarę znośny ;)
Rozdziały będę dodawać w czwartki o 20:00 lub soboty o 19:00 :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro