epilogue
5 miesięcy później...
Spakowałam moje ostatnie ubrania do gigantycznej walizki i usiadłam na niej, by móc ją zapiąć. Gdy udało mi się ją wreszcie zamknąć, westchnęłam ciężko i rzuciłam się na łóżko, oglądając mój pusty pokój. Uśmiechnęłam się smutno na myśl, że jutro rano wyjeżdżam i zostawiam moją rodzinę oraz przyjaciół. Rozpoczynam nowy rozdział życia.
Mocne, pomarańczowe promienie słońca wpadały do mojego pokoju, pięknie go oświetlając. Kochałam takie wieczory, idealne na randkę z wymarzonym i ukochanym chłopakiem...który kazał mi zapomnieć.
Obiecałam sobie, że przez te pięć miesięcy nigdy o nim nie pomyślę. Chyba domyślacie się, że nie udało mi się? W każdej milisekundzie mojego życia, myślałam o nim. O jego brązowych, ciepłych, troskliwych oczach, które przybierały taki wyraz, tylko kiedy się o kogoś troszczył. Jego cięte riposty i mniej śmieszne żarty.
Zaśmiałam się na samą myśl, a po moim policzku spłynęła jedna, drobna łza.
Żałuję, że pożegnaliśmy się w ten, a nie inny sposób. Rozegrałabym to inaczej w lepszy sposób tak, bym nie czuła się zraniona. Ale nie udało mi się i żałowałam.
Lecz doszłam także do wniosku, że to moja, własna wina. Gdyby nie impuls i pośpiech, bylibyśmy nadal razem. Najprawdopodobniej, Dylan siedziałby teraz tutaj ze mną i przyglądał mi się, jak pakuję moje wszystkie ubrania, książki, zeszyty i zdjęcia.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w stronę parapetu, gdzie usiadłam na miękkich poduszkach, przyglądając się pięknemu Nowemu Jorkowi.
Będę tęskniła za tym miejscem i nieustającymi korkami. Za moim parapetem, z którego oglądałam to ruchliwe i szalone miasto, ale pokochałam je w pewien sposób. Czułam się tutaj...jak w domu.
I to tutaj, poznałam moich prawdziwych przyjaciół. To tutaj, zawiązałam przyjaźnie, które będą trwać na wieki i byłam tego stuprocentowo pewna. Kat i Chris. Najlepsi przyjaciele, jakich kiedykolwiek miałam.
Pogodziłam się z moim bratem oraz ojcem, chociaż niekiedy zachowywali się tragicznie i niewybaczalnie, ale...czułam się, podczas mojego pobytu w NY, tak jak wtedy, kiedy w Londynie mieszkaliśmy całą rodziną w naszym domu na przedmieściach.
Po moich policzkach spłynęły kolejne łzy. Opuszczenie tego miejsca okazało się trudniejsze niż myślałam.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi oraz dzwonek, a ponieważ byłam sama w domu, zostałam zmuszona do ruszenia mojego leniwego tyłka i otworzenia tej osobie tych cholernych drzwi.
Przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi. Musicie sobie wyobrazić, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam tam... Dylana.
To musi być jakiś pieprzony żart.
- Hej, Phoebe. - uśmiechnął się nieznacznie, opierając ramieniem o framugę.
- Co tutaj robisz, Dylan? - zapytałam, krzyżując ramiona na piersiach.
- Przyszedłem, by...zabrać cię w twoje ulubione miejsce.
Uniosłam brwi w zdziwieniu i pokiwałam przecząco głową.
- Nie sądzę, że to dobry pomysł.
- Okay, czyli pizza hawajska zje się sama. - stwierdził Dylan, wzruszając ramionami, na co jęknęłam i zawołałam:
- Czekaj! Ubiorę tylko buty i wezmę telefon.
Brunet zaśmiał się rozbawiony i stanął w drzwiach, patrząc jak ubieram czarne conversy i biorę, na wszelki wypadek, moją granatową bluzę.
Zamknęłam mieszkanie i weszłam za nim do windy, by zjechać na parking. Wsiadłam do jego czarnego BMW i zapięłam pasy, nie wierząc w myślach w to, co właśnie robiłam. Wychodzę gdzieś z D y l a n e m.
Jechaliśmy w ciszy, przysłuchając się muzyce lecącej z radia. Niekiedy, Dylan odwracał twarz w moją stronę i patrzył się na mnie z uśmiechem, ale starałam się nie zwracać na to uwagi.
Uśmiechnęłam się radośnie, gdy zauważyłam, że parkujemy przed moim ulubionym punktem widokowym za miastem, gdzie świętowaliśmy urodziny bruneta.
Dylan wyjął z bagażnika drewniany, brązowy koszyk i wziął mnie za rękę. Szliśmy w górę wzgórza i z uwielbieniem patrzyłam na widok zachodu słońca przede mną. W końcu usiedliśmy pod dużym, rozłożystym drzewem i patrzyliśmy się na pomarańczowe słońce przed nami.
Niebo miało bladoróżowy oraz lawendowy kolor, w niektórych miejscach było jasnożółte oraz pomarańczowe, a w jeszcze innych niebieskie. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego dnia i lepszego zachodu słońca do oglądania mojego ostatniego dnia w tym mieście.
Uniosłam twarz, by łzy nie spłynęły kolejny raz po moich policzkach i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wszystko dobrze, Pho? - zapytał mnie Dylan, kładąc dłoń na mojej.
Moje ciało przeszły przyjemne ciarki tak jak wtedy, gdy byłam w nim zakochana.
Problem był jeden... Że ja nadal byłam w nim zakochana.
- Chyba nie chcę opuszczać tego miejsca, Dylan.
- Więc nie opuszczaj. - odparł zwyczajnie, a ja pokiwałam głową z lekkim uśmiechem.
- Chcę spełnić swoje największe marzenie.
- A nie chciałabyś zostać z osobami, które kochasz? - zapytał, patrząc na mnie.
- Zawsze mogę tu wrócić.
- Zostaniesz w UK. Jestem tego pewien. - stwierdził, spuszczając głową.
Nie skomentowałam tego i wzięłam sobie kawałek mojej ulubionej pizzy, ale w tym samym momencie do głowy przyszło mi pytanie, którego nie mogłam nie zadać:
- Dlaczego mnie tutaj zabrałeś, Dylan? Myślałam, że mamy się unikać i zapomnieć, że między nami coś kiedykolwiek było.
Jego oczy miały smutny wyraz, gdy na mnie popatrzył i westchnął ciężko.
- Nie mogłem się z tobą nie pożegnać i nie wyjaśnić kilku spraw, Pho.
- Jakich spraw? - zapytałam zdziwiona, odkładając pizzę na bok.
Ponownie westchnął ciężko i wstał, by stanąć przede mną i popatrzyć się na mnie poważnie.
- Kocham cię, Phoebe. Najbardziej na świecie i zdałem sobie z tego sprawę parę miesięcy temu. Wiedziałem to, kiedy spotkaliśmy się w marcu. Wiedziałem to cały czas, ale bałem się ci o tym powiedzieć.
- Powiedziałeś mi, że mnie kochasz, Dylan. To mi wystarczyło.
- Ale to nie była prawda. Ja cię po prostu nie k o c h a ł e m. Ja kochałem cię najmocniej na świecie.
Uśmiechnęłam się delikatnie i także wstałam. Stanęłam na przeciwko niego i wtuliłam się w jego tors. Objął mnie zachłannie w talii i ścisnął mocniej.
- Też cię kocham, Dylan. Popełniłam błąd, zostawiając cię. Przepraszam.
Brunet uśmiechnął się do mnie w dół i pocałował w czubek głowy.
- Za późno się obudziłem. Jutro wyjeżdżasz. - oświadczył z lekkim smutkiem, a ja westchnęłam przeciągle.
- Wrócę, Dylan. Obiecuję ci. - uśmiechnął się delikatnie.
- To chore, że oboje popełniliśmy tyle błędów i raniliśmy siebie nawzajem.
- Musimy o tym zapomnieć i żyć dalej. Oboje zaczynamy szkołę za dwa tygodnie, to będzie dla nas coś zupełnie innego. Oboje zaczniemy nowy rozdział. Musimy zacząć...
- Od początku? - zapytał mnie, zbliżając swoją twarz ku mojej i uśmiechając się lekko.
- Od początku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro