Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Wszystko wedle zasad. Niczym kukiełka na sprężynach z własnej nieprzymuszonej woli nawet jednego kroku nie masz odwagi zrobić."
Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara

Grace

Jeśli nasze włosy rzeczywiście trzymały w sobie wspomnienia, to ja właśnie się ich pozbywałam. Stałam przed lustrem w łazience z nożyczkami zaciśniętymi w dłoni zaś na podłogę jedno za drugim opadały kolejne pasma ciemnobrązowych kosmyków.

Jeszcze do niedawna wizja utraty długich do pasa włosów była moim największym koszmarem. Stanowiły one mój znak rozpoznawczy i były głównym powodem komplementów, które dostawałam. Teraz jednak, gdy sięgały mi zaledwie do piersi a ja dłużej przyglądałam się własnemu odbiciu utwierdzałam się w przekonaniu, że ta drastyczna zmiana była mi naprawdę potrzebna.

Wyglądałam zupełnie jak ona.

Tak samo intensywnie zielone tęczówki, oliwkowa cera i piegi rozsypane po policzkach niczym gwiazdy na niebie. Miałyśmy nawet identyczny uśmiech i tak samo mrużyłyśmy przy nim oczy. Byłam chodzącym odbiciem swojej zmarłej mamy. A może tylko tak bardzo pragnęłam ją w sobie dostrzec, że mi się zdawało? Wspomnienia lubiły w końcu płatać ludziom figle. Jednego dnia wstawałam pamiętając każdy szczegół jej wyglądu a drugiego nie potrafiłam przypomnieć sobie nawet dźwięku jej głosu, co z jednej strony sprawiało mi radość zaś z drugiej bolało mocniej niż przypuszczałam.

— Mogę zapytać co ty robisz, Grace? — Usłyszałam za plecami zdziwiony głos Victora.

Kiedy tylko nasze spojrzenia ścięły się ze sobą w odbiciu lustra, momentalnie wyrwałam się z zamyślenia. Wujek stał w progu łazienki, jak zwykle ubrany w białą koszulę i eleganckie czarne spodnie. W jednej dłoni trzymał kubek z kawą zaś w drugiej niedojedzonego tosta z serem, które robiliśmy wspólnie na śniadanie. Choć w tonie jego głosu można było wyczuć zaniepokojenie, to twarz mężczyzny wyrażała mniej więcej tyle co... nic. Była niczym wykuta w lodzie maska, którą ściągał w pełni jedynie przed ciocią Willow.

— Ścięłam włosy, jak zresztą sam widzisz. — odpowiedziałam.

— Przecież jak Willow to zobaczy, to...

— Powie, że wyglądam pięknie. — weszłam mu w zdanie i uśmiechnęłam się na tyle szczerze na ile było mnie stać w danym momencie. — Nie zrozum tego źle, ale ona w przeciwieństwie do ciebie nie traktuje mnie już jak małej dziewczynki.

Spomiędzy warg wujka uleciało bezradne westchnienie.

— Ja też cię tak nie traktuję. — upił łyk kawy i przymknął powieki, jakby potrzebował paru sekund na przetworzenie tego, czego był świadkiem.

— Chyba sam w to nie wierzysz. — zaśmiałam się zaczepnie.

— Jestem po prostu zdziwiony, bo przez dziewiętnaście lat życia płakałaś już na samą myśl o tym, że musisz podciąć końcówki a teraz, jak gdyby nigdy nic pozbyłaś się połowy włosów. — odparł z poważną miną. — Wszyscy wiemy, że jesteś mistrzynią w podejmowaniu zaskakujących decyzji, ale co ci tym razem odbiło?

— Potrzebowałam zmiany. — rzuciłam pod nosem, schowałam nożyczki do szuflady i przeczesałam palcami nową fryzurę. Następnie zerknęłam na zegarek, który oplatał mój nadgarstek i zorientowałam się, że zostało mi bardzo mało czasu do wyjścia. — Zdążę się jeszcze spakować? — odwróciłam się całym ciałem w stronę Victora.

— Jeśli się pospieszysz, to tak.

— Najwyżej przyjdzie ci kolejny mandat do zapłaty, jak będziesz musiał po drodze zignorować kilka czerwonych świateł. — wzruszyłam beztrosko ramionami. — Stać cię, więc to najmniejszy problem. — dodałam ze słodkim uśmiechem.

Wyraźnie widziałam, że wujek też chciał się uśmiechnąć, ale coś go przed tym blokowało. W spojrzeniu mężczyzny niezmiennie odbijało się zmartwienie i troska. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że im bliżej wyjazdu byłam tym większy ogarniał mnie stres. Nie wiedziałam tylko, czy bardziej bolała go tego świadomość, czy fakt, że nie mógł już z tym nic zrobić.

— Wcale nie chcesz tam wracać, prawda? — spytał.

Miał rację.

Może trochę nie chciałam.

— Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Wytrzymałam na tej uczelni pięć lat, więc wytrzymanie ostatniego roku wydaje się być już tylko głupią formalnością.

— Dobrze wiesz, że wystarczy jeden twój telefon i przylecę do Royal choćby w środku nocy. Pamiętaj o tym. — przypomniał mi łagodnym tonem po czym bez wahania uniósł dłoń i pogłaskał palcami mój policzek.

Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.

Mógł zaprzeczać na wszelkie możliwe sposoby, ale każdy w tym domu wiedział, że wciąż traktował mnie jak tą małą Grace, którą zajmował się od momentu śmierci swojej siostry. Dzieckiem, które za wszelką cenę chciał chronić.

— Jestem dużą dziewczynką, która świetnie potrafi poradzić sobie sama. — powtórzyłam sugerując tym samym, że uznaję ten temat za zakończony. — A teraz usiądź i w spokoju dopij kawę, a ja lepiej pójdę się już pakować.

Zanim jednak minęłam Victora i udałam się do swojego pokoju najpierw stanęłam na palcach i zostawiłam na jego policzku przelotnego buziaka. Chciałam go zapewnić. Wolałam by dalej myślał, że wszystko jest tak, jak powinno być. Tym bardziej teraz, kiedy wcale nie musiał wiedzieć, że gdy tylko zawiezie mnie na lotnisko, na którym wsiądę do samolotu wszystko się zmieni.

Znowu po dwóch miesiącach przekroczę próg Royal Ballet School, zacznę tam ostatni rok i spotkam Ilana Farlaine'a z którym przed wakacjami z pewnością zaczęły łączyć mnie relacje znacznie poważniejsze od zwykłej znajomości.

A już na pewno poważniejsze od tych, które powinny łączyć uczennicę z nauczycielem tańca.

***

Szkoła baletowa do której chodziłam tylko z zewnątrz zdawała się szanować tradycję i przestrzegać zasad dyscypliny. Niektórzy od dziecka w pocie czoła szlifowali swoje zdolności i z przyjemnością zaprzedaliby duszę diabłu by się do niej dostać. Naiwnie wierzyli, że sama ciężka praca i odrobina oszczędności rodziców wystarczą, aby dostąpić zaszczytu nauki w tym miejscu. Prawda była jednak o wiele okrutniejsza.

Częściej niż przez talent młodzi ludzie dostawali się tutaj za... pieniądze. Nie było to oczywiście dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że była to prywatna uczelnia, ale wbrew pozorom nie wszystkich traktowano tutaj na równi. Im zamożniejszą i bardziej usytuowaną uczeń miał rodzinę tym szerszy uśmiech pojawiał się na twarzy dyrektorki — władczyni absolutnej, która rządziła wszystkim dookoła. Im więcej mogliśmy jej zaoferować, tym przychylniej na nas patrzono. Prawdopodobnie dlatego tylko nieliczni mogli robić wszystko na co tylko mieli ochotę bez obawy przed konsekwencjami. Nieco biedniejsi, których rodzice wydawali ostatnie pieniądze na naukę tutaj zyskiwali z kolei łatkę przegranych.

Mogłam nie popierać sposobu działania tego miejsca i otwarcie krytykować panujące w nim zasady, ale wyszłabym na hipokrytkę. Koniec końców sama należałam do tak zwanej „lepszej części" i gdybym tylko nie była przybranym dzieckiem właścicieli renomowanych studiów tańca a Victor nie sponsorowałby różnych wydarzeń w szkole prawdopodobnie nie cieszyłabym się świętym spokojem. Wytykano by mnie. Byłabym tylko nic nieznaczącą kroplą w morzu innych ludzi. Kimś, kto nie ma głosu.

Chyba bardziej niż dla samej siebie, pięć lat wcześniej zgodziłam się na naukę tutaj właśnie dla niego i dla Willow. Miałam wtedy tylko czternaście lat, ale perfekcyjnie skłamałam, że spełniają moje największe marzenie. Pragnęli bym rozwijała swoją pasję i byli przekonani, że w tym miejscu będę miała okazję zrobić to najlepiej. Pod okiem najlepszych z najlepszych. Wtedy nie mieli jeszcze pojęcia, że Royal w rzeczywistości ociekało zgnilizną i nic nie było tu takie jak im opisywano. Ja także nie wiedziałam, a gdy się zorientowałam na odwrót było już za późno. A raczej tak sobie wmawiałam. Bo prawda była taka, że zwyczajnie nie chciałam przysparzać rodzinie kłopotów swoim marudzeniem. Nie zamierzałam rezygnować z czegoś w co włożyli tak dużo pieniędzy, czasu i tęsknoty spowodowanej naszą rozłąką.

Postanowiłam przetrwać mamiąc siebie i innych pięknymi kłamstwami.

Czymś, czego nauczyłam się w tej szkole najlepiej.

— Dojechaliśmy na miejsce. — Po wnętrzu samochodu rozległ się głęboki, zachrypnięty głos taksówkarza.

Ocknęłam się z letargu i pospiesznie pozbierałam z siedzenia telefon oraz torebkę. Uregulowałam rachunek po czym wysiadłam na zewnątrz. Starszy pan podał mi mój bagaż, pożegnał się i kiedy tylko odjechał ja przeniosłam wzrok na budynek szkoły, która znajdowała się tuż przy kamienicy, w której, odkąd opuściłam internat zaczęłam wynajmować mieszkanie. Ogromna, stara i majestatyczna. Mój największy koszmar i najpiękniejsze wspomnienie jednocześnie.

Z jednej strony tęskniłam za mrocznym klimatem Royal zaś z drugiej dobijała mnie świadomość tego, czego znów będę świadkiem. Zasady, przytyki i wyższość bogatszych nad biedniejszymi. Nielegalne imprezy i kłamstwa, którymi uczniowie kochali obdarzać się ze szczególną przyjemnością. Sztuczne uśmiechy, gesty i treningi, na których wyciskano z nas siódme poty. Zlepek ludzi, którzy oprócz niespotykanego talentu byli również niespotykanie szaleni. W końcu nikt o zdrowych zmysłach nie pisałby się świadomie na coś takiego.

Zacisnęłam palce na rączce walizki i przeniosłam spojrzenie bliżej wejścia.

Zimny podmuch wiatru uderzył w moje policzki i rozwiał włosy, które natychmiast postanowiłam odgarnąć z czoła. Widziałam kręcących się po dziedzińcu uczniów. Jedni siedzieli na schodach i zaczytywali się w książkach, drudzy plotkowali śmiejąc się na głos. Jakaś para siedziała na ławce i zupełnie nie przejmowała się światem, bo była tak wpatrzona w siebie, że nie potrzebowała do szczęścia zupełnie niczego innego. Wszystko było tu dokładnie tak, jak zapamiętałam. Wszyscy stwarzali pozory i nic nie ulegało zmianie.

W Royal Ballet School każdy nosił maskę normalności, którą zakładał na twarz krótko po przekroczeniu jej murów.

Tak w końcu brzmiała zasada numer jeden.

I dla wszystkich była ona pieprzoną świętością.

#SagWS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro