cene x descombes-sevoie
coop w/ AlissonHolmes
Wchodzę do opuszczonego baru. Po kątach stoją stare, zniszczone meble, wystrój przypomina lata sześćdziesiąte. Brakuje nie tylko gustu, ale też klientów. To definitywnie nie było miejsce, w którym chciałoby się spędzić czas. O to mi właśnie chodziło. Nie chciałem pojawić się na imprezie na zakończenie sezonu. Potrzebuję spokoju i zapomnienia. Tutaj nikt mnie nie znajdzie, a zwłaszcza bracia. Choć media wmawiają wszystkim, że się nienawidzimy, w rzeczywistości staramy się wspierać. Nie wychodzi to jednak zbyt wybitnie. Brakuje mi tego wszystkiego, co mają Pero i Domen. Talentu. Pewności siebie. Siły psychicznej. Motywacji. Ostatnimi czasy wszystko się psuje.
Podchodzę do baru, aby złożyć zamówienie, choć może lepiej byłoby nic tutaj nie pić. Ryzykuję, w końcu to najbardziej szalona rzecz na jaką potrafię się zdobyć.
Siedząc przy barze mogę się przekonać ile mija czasu tylko po ludziach odwiedzających lokal. Kolejno wchodzą i wychodzą nie zwracając na mnie uwagi. Choć chcę zapomnieć, moje myśli znowu kieruję w stronę braci. Gdyby oni tu siedzieli, wszystkie oczy zwrócone byłyby na nich. Domen udawałby, że się uśmiecha. Peter pilnowałby, aby brat nikogo nie obraził. Ja siedziałbym z boku oglądając całe to widowisko, napotykając pełne współczucia lub politowania spojrzenia zgromadzonych. Przywykłem. Przynajmniej rodzeństwo było szczęśliwe.
Nagle czuję rękę na ramieniu. Obracam się w stronę osoby stojącej za mną. Widzę oczy, których nigdy nie spodziewałbym się tu ujrzeć. To Vincent. Jeden ze skoczków, z którymi prawie nigdy nie rozmawiam. Właściwie to rzadko zamieniam z kimś więcej, niż dwa słowa.
– Mogę się przysiąść?– pyta z pięknym uśmiechem, który staram odwzajemnić, jednak po jego minie widzę, że średnio to wyszło.
– Jasne – odpowiadam zestresowany. Nie wiem dlaczego, przecież to zwykła rozmowa.
– Przepraszam za ciekawość, ale co cię tu sprowadza?– Vincent nie wygląda na zdziwionego całą sytuacją.
– Mógłbym zadać to samo pytanie– mówię z nerwowym śmiechem. A miał to być samotny wieczór. Z dala od sportu i tym samym sportowców.
– Czy gdybym powiedział, że śledziłem cię, to poczuł byś się przestraszony? – kolejny cudowny uśmiech posłany w moją stronę.
Nie potrafię powstrzymać rozbawienia. W swobodzie pomaga mi pewnie alkohol. Czasem jednak trzeba być odważniejszym.
– Co mi polecisz, to w końcu twój kraj?– pyta Francuz.
– Jeśli chcesz wiedzieć to jestem tutaj pierwszy raz– odpowiadam.
– Co Cię skłoniło do wyboru takiego miejsca?– zadaje kolejne pytanie, rozglądając się niepewnie. Nie dziwię mu się, lokal nie wygląda za przyjemnie.
– Może to głupie, ale potrzeba samotności – mówię i od razu żałuję tych słów. Zaraz Vincent uzna mnie za jakiegoś aspołecznego idiotę. Nie powinienem pić.
– Rozumiem – westchnął.
Zaczął zbierać się do wyjścia, a do mnie dotarło, że potrzebuję jego towarzystwa. Dlaczego? Przecież nawet nie spędzałem z nim czasu. Nie znaliśmy się za dobrze, ale nie chciałem by poczuł się niechciany. Zbyt dobrze znałem to uczucie.
– Nie – zaprotestowałem, może zbyt gwałtownie, jednak było warto by zobaczyć w oczach Francuza szczęście.
Unosi kąciki ust w podzięce i wraca na siedzenie tuż na przeciwko mnie.
– To o czym chcesz pogadać?
Wydaje się być szczerze zainteresowany moją osobą, a to nieczęste. Zazwyczaj wszyscy widzą we mnie jedynie brata Pero i Domena.
– Jak tam po konkursie? – to najbezpieczniejszy z tematów. To nas łączy. Oddaliśmy całe serce dla sportu niebezpiecznego i przewrotnego.
– Przyszedłeś tutaj, aby zapomnieć a teraz sobie wszystko przypominasz. Ciężko cię rozgryźć. Boisz się rozmowy na inny temat? – mówi delikatnie przechylając głowę.
Nerwowo podrapałem się za uchem, Vincent nie spuszczał ze mnie wzroku. Wziąłem głęboki oddech odurzając się gęstym powietrzem o zapachu mocnego alkoholu.
– Nie wiem po co ja to wszystko robię.
– To znaczy?
– Po co skaczę, po co ćwiczę, skoro nic nie przynosi efektów.
Francuz marszczy się, myśląc nad swoją odpowiedzią. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wygląda teraz uroczo.
– Brak ci czegoś, co jest tak na dobra sprawę najważniejsze.
Wzruszam ramionami i opieram podbródek na dłoni.
– Mo-ty-wa-cji!– śmieje się.
– Nie siedzę w tym od wczoraj, Vincent– wywracam oczami– Wiem o co chodzi, po prostu trudno mi się pozbierać do kupy.
– Jesteś pewny, że wiesz?– spogląda na mnie z przekrzywioną głową, żeby ponownie parsknąć śmiechem- Wyznaczasz sobie codziennie jakieś zadanie? Na przykład, że dzisiaj na treningu skoczysz pięć razy za punkt konstrukcyjny, a jutro spędzisz dwie godziny na siłowni? Planujesz wieczorem, co masz zamiar zrobić następnego dnia?
– Coś w tym stylu...
– To są te małe kroczki, które prowadzą cię do największego, wymarzonego celu, pozwolą ci osiągnąć sukces.
– Psycholog się znalazł– trącam Francuza w ramię– Tobie to pomaga?
– Jeszcze jak! Przecież nie wciskałbym ci niesprawdzonego kitu– mruga do mnie, a ja poczułem, jak się rumienię.
Przepłukuję gardło piwem i odstawiam kufel na blat.
– Oprócz tego– poprawia się na krześle– Dobrze jest też nagradzać samego siebie. Wiesz, jak zrobisz wszystko, co miałeś do zrobienia, to na koniec dnia obejrzysz odcinek serialu, poczytasz książkę czy co tam chcesz. W ten sposób odkryjesz, że praca opłaca się nawet podwójnie– raz, że prędzej czy później przyniesie efekty, a dwa, że będziesz na bieżąco z Grą o Tron.
Kiwam głową. Rzeczywiście, argument nie do przebicia. Wzdycham i opadam na oparcie. W lokalu nadal siedzieli ci sami, co kilka godzin temu, z tymi samymi trunkami na stolikach, tylko nieco bardziej czerwoni na twarzach, niż przedtem. Żałośnie pogrywająca w rogu muzyka zaczęła mi się nawet podobać.
– Jak myślisz?– wpatruje się we mnie.
– Co jak myślę?– marszczę brwi.
Śmieje się dźwięcznie. Chyba właśnie tak brzmi moja ulubiona muzyka.
– Kolega nam tu już odpływa– odsuwa ode mnie kufel– Nie wiedziałem, że Słoweńcy mają tak słabe głowy.
– Odezwał się, najlepszy– prycham– Zapomniałeś już, jak zeszłego lata w Wiśle...
Zaczyna mnie zagłuszać i wymachiwać rękami, nie dając dojść do głosu. Siedzę i tylko się śmieję.
– Kto by się spodziewał, po takim grzecznym, niepijącym Francuzie– kręcę głową– Cicha woda brzegi rwie, jak widać.
Dopija resztkę piwa.
– Udam, że ta sytuacja nie miała miejsca– gromi mnie wzrokiem– Więc... kontynuując temat psychologii. Czy jest coś takiego, dzięki czemu nie masz zamiaru się poddawać? Co pomaga ci przetrwać w najtrudniejszych momentach i nie załamywać się?
– Rodzina– odpowiadam bez zastanowienia– Wsparcie, opieka, pomoc, miłość, które mi daje. Bez tego już dawno by mnie tu nie było. Przez to, co robię, chcę im się odwdzięczyć. A ty? Co jest twoją motywacją, Vincent?
Uśmiecha się tajemniczo, z początku nawet na mnie nie patrząc. Dopiero po krótkiej chwili, która dla mnie wydawała się trwać godziny, podnosi wzrok.
– Prędzej „kto" niż „co".
Przełykam głośno ślinę. Spostrzegam, że Francuz zmniejsza dzielącą nas od siebie odległość, która i tak nie była duża. Im twarz Vincenta znajduje się coraz bliżej mojej, moje brwi ciągle wędrują wyżej, a oczy rozszerzają się. Głupieję. Wmurowało mnie w stołek i nie jestem pewny, czy oddycham. Odsunąć się? Przysunąć? Unik w lewo czy w prawo? Dać z bani w czoło i uciekać? Krzyczeć? Mruczeć? Jęczeć?
Co?
– A TERAZ, IDZIEMY NA JE–
– Idziemy do hotelu, Domen. Musimy jeszcze tylko... O! Cene!
Vincent wycofuje się gwałtownie i udaje, jakby przed chwilą nie miał zamiaru wymienić się ze mną śliną. Moi bracia podchodzą do naszego stolika z szerokimi uśmiechami na ustach.
Znaczy, uśmiecha się tylko Domen, a jedynie Pero potrafi poprawnie używać nóg.
– Nie odbierałeś telefonu, szukaliśmy cię– wzdycha podtrzymując Młodego na ramieniu– Cześć, Vincent.
Francuz unosi nieco kąciki ust i wraca do zabawy kuflem w palcach.
– Powinniśmy już wracać– niemal błagalnym tonem dodaje Peter, przekrzykując śpiewającego regionalne pieśni brata.
Kiwam głową. Nadal dosyć oszołomiony podnoszę się i ściskam rękę Sevoie, trochę bojąc się spojrzeć mu w oczy. Biorąc Domena za drugą rękę, mijam slalomem balujących ludzi aż wreszcie tocząc się z niemałym ciężarem na plecach, docieram do wyjścia. Ciągle czuję na sobie wzrok Vincenta.
A może tylko mi się wydaje?
***
z kontynuacją może wyrobimy się do końca roku 😉
nie umiem w listy dziękczynne, ale mam nadzieję, że to nie ostatni nasz coop, bo fajnie mi się pisało ❤️
cencent is love, cencent is life
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro