Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Towarzysz (Jean x Marco)

Biegłem ile sił w nogach. Niestety, ciężki karabin i jeszcze cięższy ekwipunek na plecach mi tego nie ułatwiał. Rozglądałem się między budynkami, w poszukiwaniu Jean'a. Cholera, gdzie go wcięło? Że też zawsze musi mi zniknąć z oczu. Może lepiej zacznę od początku, nie? Mam na imię Marco. Jestem zwykłym siedemnastoletnim chłopakiem, którego po rozpoczęciu wojny zmuszono do służby wojskowej. Chociaż nie, zmuszono to za mocne słowo w moim przypadku. Chciałem pomóc mojemu krajowi, a od szesnastego roku życia, służba mężczyzn w wojsku jest obowiązkowa. Wraz z moim przyjacielem, wspomnianym wcześniej Jean'em, z którym znam się od takiego małego szkraba, zostaliśmy dziś wysłani na przeszukanie ostatnio zbombardowanego miasta. Niestety, nie był on tak chętny do służby, jak ja. Po ukończeniu szesnastu lat, jeszcze przed wojną, trafiliśmy do Wojskowego Korpusu Treningowego. Przed dwa lata mieliśmy być tylko trenującymi cywilami. Chcieliśmy znaleźć się w najlepszej dziesiątce, aby później móc siedzieć spokojnie w stolicy naszego pięknego kraju, pławiąc się w luksusach. Niestety, w połowie szkolenia wybuchła wojna. I to dosyć krwawa. Od razu zostaliśmy żołnierzami, zaczynając oczywiście od najniższego stopnia. Nie byłem tym zbyt zadowolony, ale również nie byłem przeciwny. Mimo, że tego nie chciałem, to był to mój obywatelski obowiązek. A Jean, jak to Jean. Nie podobało mu się, zrobił awanturę oraz pobił się z Erenem. Wszystko na marne, bo i tak tu trafił. Podczas patrolu zniszczonego i, teoretycznie, opuszczonego miasta, zaatakował nas mały oddział wroga. Zaczęliśmy uciekać, ale zgubiliśmy się po drodze. Nieprzyjaciel już mnie nie gonił, ale wiem, że mogą podążać moim śladem, więc nie zwalniałem kroku. Skręciłem w boczną uliczkę i wpadłem na kogoś. Zderzyliśmy się głowami z cichym jękiem i upadliśmy na tyłki. Spojrzałem na osobę przede mną.
-Chłopie! Ile ty mi strachu narobisz!- krzyknąłem, patrząc na Jean'a, który rozmasowywał bolące miejsce na czole.
-Przymknij się! Gonili cię?- spytał szeptem, rozglądają się. Pokręciłem przecząco głową. Chłopak westchnął z ulgą. Wstał i podał mi pomocną dłoń, z której chętnie skorzystałem. Stając na nogi, otrzepałem się i zacząłem nasłuchiwać. Chyba nikt nas nie gonił. Mamy szczęście.
-Gdzie ty byłeś?- szepnąłem z sykiem. Chłopak naburmuszył się od razu, zabawnie nadymając policzki.
-Szukałem pewnego idioty z piegami na mordzie.- mruknął. Uśmiechnęłem się i pocałowałem go w policzek, jak to miałem w zwyczaju. Chłopak odwrócił wzrok i podrapał się skrępowany po karku, rumieniąc się przy tym delikatnie. Po tylu latach się nie przyzwyczaił. Usłyszałem kroki.
-Spadamy.- powiedziałem bezgłośnie i ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Łatwo było nam dosłyszeć szczekanie psa, a nawet kilku. Pewnie były ze trzy, tak na oko... albo raczej ucho. Odrobinę przestraszeni biegliśmy w stronę małego obozowiska na przedmieściach. Jeśli są tam jeszcze nasi, to mamy szansę zlikwidować oddział wroga. A jak nie, to będzie trzeba coś wymyśleć. Usłyszeliśmy krzyk w jakimś dziwnym jezyku, a między naszymi nogami stuknął jakiś przedmiot. Granat!
-W prawo!- krzyknąłem do Jean'a, który od razu skręcił. Pobiegłem za nim i wtedy nastąpił wybuch. Czułem, jak wręcz rozrywa i wypala mi skórę. Uczucie to było okropne. Wrzasnąłem z bólu, aby zaraz ucichnąć i stracić przytomność. Obudziłem się dopiero po, tak mi się przynajmiej wydaje, kilku godzinach. Słyszałem krzyk Jean'a i czułem szarpanie za ramię. Otworzyłem lewe oko.
-C-co...?- mruknąłem. Blondyn patrzył na mnie zapłakanymi oczami.
-Nie strasz mnie tak więcej!- wrzasnął, unosząc dłoń. Jednak nie uderzył mnie, tylko się zaśmiał i poklepał mnie po ramieniu.
-Gdzie jestem?- spytałem cicho.
-W namiocie medycznym. Wybuch dosyć mocno cię popieścił.- powiedział, podsuwając mi małe, trochę brudne, lustro. Prawie cała moja twarz była w bandażach, głównie prawa połowa. Rzeczywiście, odczuwałem delikatne szczypanie, ale nie zwróciłem na nie większej uwagi. Udało mi się podnieść z prowizorycznego łóżka, zrobionego z kurtek i koców. Syknąłem cicho. Jean zmrużył brwi i popatrzył na mnie bardzo niezadowolony.
-Nie wstawaj.- rozkazał, jakby specjalnie akcentując na końcu zdania kropkę nienawiści. Uśmiechnąłem się, jak tylko umiałem, choć pewnie prędzej wyglądało to jak grymas podczas jedzenia cytryny. Usiadłem grzecznie.
-Nie martw się, bywało gorzej.- powiedziałem, pewnie odrobinę naciągając prawdę. Nigdy nie miałem jakiś wypadków, nie licząc poobijanych łokci oraz kolan, ale to przecież nic poważnego, każdy dzieciak takie miał.
-To nie to samo, co siniak.- mruknął blondyn. Zauważyłem, że jego dłonie delikatnie się trzęsły. Gdy dokładnie mu się przyjrzałem, dostrzegłem, że cały drżał. Poklepałem miejsce obok siebie.
-Siadaj. Wujek Marco musi z tobą poważnie porozmawiać.- powiedziałem ze śmiechem. Blondyn skrzywił się, odwracają wzrok, ale posłusznie spoczął obok mnie. Objąłem go ramieniem, starając się przy tym nie okazywać bólu. Cieszę się, że się o mnie martwi, bo to znaczy, że jestem dla niego ważny. Oczywiście, nigdy w to nie wątpiłem, bo nawet nie miałem do tego powodu.
-Nie przesadzaj, to tylko... draśnięcie. Aż tak szybko cię nie opuszczę. W końcu jestem twoim wrzodem na dupie, nie?- powiedziałem, patrząc mu w oczy. Chłopak udał oburzonego.
-No wiesz?! Nigdy tak o tobie nie pomyślałem.- powiedział, utrzymując na twarzy niezadowoloną minę. Jednak po chwili wybuchliśmy śmiechem. Znaczy głównie Jean, bo po pierwszej chwili od razu zabolały mnie płuca. Czuję się, jak tacy starci ludzie, co gdy się śmieją, to od razu zaczynają kaszleć.
-Naprawdę mnie nie zostawisz?- spytał blondyn, delikatnie się rumieniąc. Pokiwałem głową.
-Jesteś koniem, ale upartym jak osioł! Ile razu mam ci to powtarzać?!- krzyknąłem, nie przestając się uśmiechać. Jean kiwnął głową.
-Bardzo cię lubię, Marco.- szepnął. Pocałował mnie szybko w policzek i wybiegł z namiotu. Dostrzegłem już tylko, jak jego uszy przebierają delikatnie czerwony odcień.






























~·~·~·~·~·~·~·~
Heloł. Była prośba o Jean'a i Marco, więc jest!

Proszę, nie bijcie mnie...

I tyle. Przepraszam za błędy i papa, Kasztanki! ♥♥♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro