Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niebezpieczna miłość (Levi x reader)

Ludzie. To takie dziwne stworki, które potrafią myśleć, odczuwać emocje i w ogóle. Po cholerę? I tak większość z nich widzi tylko czubek własnego nosa! Oczywiście, nie mówię tu o wszystkich osobnikach z tego jakże świetnego gatunku. Do czego zmierzam? Już mówię i objaśniam! Większość rozmów, jakie słyszę na ulicach, to ciągłe narzekanie. Bo jaką to ja mam złą pracę, jakie to moje dziecko jest niewdzięczne, a moi rodzice to debile, o jej, jaki ja biedny. Kurna, a co ja mam powiedzieć? A, nie, przepraszam, bycie płatnym mordercą to w ogóle się nie zalicza. Przecież wcale nie mam problemów. Nie, skąd. Ludzie, ogarnijcie się. Póki nie umieracie, nie gadajcie o tym, jak to bardzo wy macie przejebane. Powtarzam to chyba za każdym razem. Wszystkie moje ofiary, bez wyjątku, po krótkiej rozmowie ze mną, mówiły, jak bardzo żałowały, że nie doceniły tego, co mają. A teraz dupa, nic nie mają. Nawet wygodnej trumny nie dostają. A najlepsze są ich rodziny. Marudzą, że teraz sąsiedzi uważają ich za patologię. Możliwe, że teraz bawię się w hipokrytę. Narzekam na narzekanie innych. Tak naprawdę, to jedyna rzecz, jaka mi przeszkadza. Nie mam żadnych innych problemów. Mam piękną dziewczynę, która, mimo, że dowiedziała się, kim jestem, nie odrzuciła mnie. Nigdy nie zagroziła mi policją. Co jest dosyć ciekawe, nasz związek to poważna sprawa, zaczynamy planować wspólną przyszłość. Wtedy może znajdę lepszą robotę. Będę mógł żyć w spokoju i nie narażać mojej [Imię] na niebezpieczeństwo. Z myśli wyrwały mnie czyjeś kroki. Ktoś się zbliżał. Dosyć szybko. Wychyliłem głowę zza rogu. Wysoki, czarne włosy, tatuaż na prawym ramieniu. Tak, to on. Pomodliłem się krótko, po czym wyskoczyłem na niego. Wbiłem mu krótki nożyk w ramię oraz kolano. Padł na ziemię.
-Popierdoliło cię?! Czemu mi to robisz?! Co ja ci zrobiłem?!- darł się. Kopnałem go w szczękę.
-Nie. Bo tak. Nic.- odpowiedziałem krótko.
-To po jaką cholerę akurat mnie atakujesz?!- krzyknął. Przykucnąłem obok niego.
-Akurat ciebie? Oh, mogę zamiast ciebie zabić twoją matkę. Pasuje?- spytałem, unosząc prawą brew. Zdziwł się.
-Nie! Z-znaczy...- zawahał się. Kopnąłem go znowu.
-Kobieta, kurwa, tyle godzin cierpiała, by cię wydać na ten pieprzony świat, a ty się wahasz?! Obyś trafił do piekła!- krzyknąłem i strzeliłem w niego. Nigdy nie trafił mi się aż tak niewdzięczny gównierz! Co za skurwiel. Zabrałem noże, schowałem je do plecaka i pobiegłem do domu. Nie będę myślał o tym szczeniaku, za starym jestem, żeby tak się denerwować. Wszedłem do mieszkania i zdjąłem płaszcz oraz buty.
-Jestem!- zawołałem.
-Hej, Levi!- krzyknęła z kuchni [Imię]. Poszedłem do niej. Stała przy kuchni, ubrana w stare spodnie i podkoszulek. W pasie miała przewiązany różowy fartuszek. Pocałowałem ją krótko.
-Znowu.- mruknęła, wycierając usta.
-O co chodzi?- zdziwiłem się.
-Czuję krew za każdym razem,gdy się całujemy. Opłucz usta chociaż.- mruknęła. Dałbym sobie rękę uciąć, że ten tekst był w jakieś piosence. Nachyliłem się nad zlewem i umyłem całą twarz, tak na wszelki wypadek. Uśmiechnęła się i dała mi całusa w policzek.
-Siadaj, zaraz będzie gotowe.- powiedziała i zamieszała drewnianą łyżką w patelni.
-A co będzie?- spytałem zaciekawiony, czując znajome zapachy.
-Twoje ulubione. Smażony ryż z warzywami i krewetkami.- odpowiedziała. Uśmiechnąłem się lekko.
-Z jakiej to okazji mnie tak rozpieszczasz?- zażartowałem sobie. Delikatnie się zarumieniła.
-Tak po prostu...- powiedziała cicho. Westchnąłem.
-Wiesz, że nie lubię kłamstwa. Mów.- odparłem.
-Później, dobrze? To będzie dosyć trudna rozmowa, więc...- zaczęła.
-Najpierw chcesz mnie udobruchać dobrym jedzeniem?- przerwałem, chcąc, żeby trochę się uspokoiła. Uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak ty mnie dobrze znasz! O to mniej więcej mi chodziło.- powiedziała, nakładajac jedzenie na talerz. Położyła naczynie na stole, a obok widelec.
-Smacznego.- powiedziała, mrużąc oczy w uśmiechu. Naprawdę się cieszę, że mam taki skarb. Jednak bardzo mi przykro z jej powodu. Żyje ze mną, chociaż wie, że jeśli zostanę złapany, również odpowie za chronienie mnie. Również zdaje sobie sprawę, jak ryzykowna jest moja praca, o ile tak to mogę nazwać. Może zdarzyć się przecież tak, że nie wrócę. Usiadłem przy stole i zacząłem jeść. Dziewczyna przytuliła mnie od tyłu i cmoknęła mnie w czubek głowy.
-No mów już. Strasznie jestem ciekawy.- powiedziałem. Odsunęła się i usiadła na krześle obok.
-A będziesz zły?- spytała, spoglądając na mnie swoimi niewinnymi oczkami.
-Nawet jeśli, to nie będę krzyczeć, obiecuję.- powiedziałem spokojnie. Jak mógłbym się gniewać na tak dobrą i czułą osobę? Splotła palce dłoni i położyła je na swoim brzuchu.
-Bo widzisz... ja...- zaczęła niepewnie. Uniosłem brew. Jednak nic dalej nie mówiła. Wydawało mi się, że nie wiedziała, jak wyrazić to, co ją gryzło. Odsunąłem, już pusty talerz, i położyłem swoją dłoń na jej.
-No mów...- powiedziałem, starając się, by nie zabrzmiało to jak rozakaz, co z moim tonem głosu jest trudne. Wzięła głęboki wdech.
-Jestem w ciąży.- powiedziała. Zamrugałem kilka razy. No... tego się nie spodziewałem.
-Ale... kiedy my...?- zacząłem, ale przerwała mi szybko.
-Dwa tygodnie temu! Jak pękła gumka i mówiłam, żebyś się nie martwił, bo zbliża mi się okres! Nie zdradziłam cię, naprawdę!- krzyknęła. Zakryłem jej usta dłonią i westchnąłem.
-A czy coś takiego powiedziałem?- spytałem. Pokręciła głową. Zabrałem rękę i pocałowałem ją krótko.
-Cieszę się. Naprawdę. Tak, wiem, że tego po mnie nie widać.- powiedziałem spokojnie. Uśmiechnęła się.
-Naprawdę...?- spytała.
-Nie, kurna, w żartach. Nie zadawaj głupich pytań!- powiedziałem, biorąc ją na ręce. Zaniosłem ją do salonu. Usiadłem na kanapie, sadzając ją sobie na kolanach. Wtuliła się w mój tors.
-Śmierdzisz.- mruknęła. Zaśmiałem się cicho. Cóż, w  mieście na każdym kroku spotykamy śmierdzących palaczy. Nie moja wina.
-Wiem, wiem. A  ty to taka idealna, wiecznie cię czuć fiołkami?- powiedziałem, przejeżdżając nosem po jej szyi i wąchając ją dokładnie. Zaśmiała się uroczo.
-Łaskoczesz mnie.- powiedziała cicho. Pocałowałem ją w obojczyk.
-Chyba rzucę tę robotę.- powiedziałem nagle. Popatrzyła na mnie zdziwiona.
-Co? Ale tę czyli... tę?- spytała, podkreślając ostatnie słowo. Kiwnąłem głową.
-Tak. Nie mógłbym ciągle narażać cię, a w przyszłości dziecka, na coś takiego. Poszukam innej pracy.- postanowiłem. Była to niezwykle spontaniczna decyzja. Pewnie normalnie myślałbym nad nią z tydzień, może dwa. Ale teraz... Po prostu chcę być w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo. Przytuliła mnie mocno.
-Jesteś niesamowity. Kocham cię, ty mój morderco.- wyszeptała mi do ucha, powstrzymując śmiech. Nie było to najlepsze przezwisko, ale uśmiechnąłem się i przytuliłem ją.
-Ta, wiem. Ja ciebie też...-


















~·~·~·~·~·~·~·~
Ten shot miał być już... bardzo dawno! Ale jakoś wypadł mi z głowy. Przejrzałam komentarze i zauważyłam, że okropna i zła ja, zapomniałam o niektórych shot'ach! Jestem chamskim kmiotem! ;-; Więc teraz to nadrabiam i bardzo wszystkich przepraszam!

Właśnie. Niedługo wystawię specjalny... rozdział? Ogłoszenie parafialne? Walić to. Pod tym czymś będziecie mogli pisać swoje pomysły. A teraz troszkę wstrzymajcie, proszę ^.^

No. I chyba tyle. Jeszcze raz bardzo przepraszam, że ominęłam te shot'y ;-;

Przepraszam za błędy i papa, Kasztanki! ♥♥♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro